Każdy wie, że w polskiej nauce marnotrawione są ogromne sumy pieniędzy. Dla każdego średnio inteligentnego człowieka jest jasne, że stanowi to problem. A skoro problem istnieje, to należy go jakoś rozwiązać. Dopiero obecny premier postanowił odważnie chwycić byka za rogi. Oczywiście, mówiąc o chwytaniu byka za rogi - czy też, za co tam się byki chwyta - mam na myśli przenośnię, czyli metaforę. Przeznaczono odpowiednie środki budżetowe i powołano specjalne Ministerstwo Audytu Nauki.
Tak się składa, że gdy szukano osób o odpowiednich kwalifikacjach na stanowiska w nowo powołanym ministerstwie, akurat ukończyłem Wyższą Europejską Szkołę Technik Interpersonalnych i Hotelarstwa. Ledwie wróciłem z wakacji, gdy zadzwonił do mnie wujek.
– Szukasz pracy? – zapytał.
– Jeżeli będzie odpowiednia dla osoby o moich zdolnościach, to tak.
– W takim razie mam coś dla ciebie. Jesteś zainteresowany?
– Jasne – powiedziałem. – A co mam robić?
– Zostaniesz audytorem nauki.
– Nazwa mi się podoba. Chociaż sajens auditor brzmiałoby bardziej nowocześnie.
Wujek wyjaśnił mi, że zmiana nazwy nie wchodzi w grę. Dodał także, że muszę ukończyć specjalny kurs. To mi się podobało znacznie mniej. Jak zwykle, durne biurokratyczne przepisy hamują nieskrępowany rozwój karier młodych talentów. Spędziłem dwa tygodnie słuchając nudnych wykładów i pogadanek, na szczęście czas ten nie okazał się całkowicie zmarnowany. Poznałem Mariolę, wspaniałą blondynkę o wielkim intelekcie. Nauczyłem się, jak przyrządzać koktajl ,,Śmierć o Poranku''. A przy okazji dowiedziałem się, że moja praca ma polegać na efektywizacji, racjonalizacji, industrializacji i propagacji innowacji.
Początkowo byłem rozczarowany pensją. To przecież absurd, by audytorzy zarabiali mniej niż profesorzy, których kontrolują. Na szczęście, szybko zauważył to ktoś rozsądny i dzięki temu obecnie nie mam problemu z utrzymaniem odpowiedniego poziomu życia.
Przydzielono mnie do Wydziału Paleontologii, na uniwersytecie, którego nazwę pominę. Od tej pory każdy wydatek musiał być zatwierdzony osobiście przeze mnie. Szybko się przekonałem, jak potrzebne było wprowadzenie audytu nauki. Mówię wam – polskie uczelnie wyrzucają w błoto gigantyczne pieniądze. Na przykład, uczelniana biblioteka prenumerowała pięć zagranicznych czasopism, płacąc od pięciuset do ponad tysiąca dolarów za roczną subskrypcję jednego. Natychmiast napisałem raport, w którym podkreśliłem bezsens tych wydatków i konieczność racjonalizacji i efektywizacji.
Oczywiście zaskorupiała kadra profesorska nie chciała się zgodzić, twierdząc, że dostęp do tych czasopism jest im potrzebny. Niby, żeby być na bieżąco z najnowszymi osiągnięciami nauki na świecie. Potraficie to zrozumieć? Dwudziesty pierwszy wiek, era internetu, globalizacji - a profesorzy rzekomo wiodącej polskiej uczelni nie potrafią korzystać z wikipedii. Nic dziwnego, że nie potrafili się pochwalić żadnymi sukcesami we wdrażaniu osiągnięć w polskim przemyśle. Zresztą, gdyby te pisma były naprawdę coś warte, nosiłyby angielskie nazwy, a nie ,,Palaios'' czy ,,Lethaia”.
Tak więc już w pierwszym miesiącu udało mi się zaoszczędzić spore sumy i nic dziwnego, że zostałem za to nagrodzony premią. Niedużą, ale starczyło, by wraz z Mariolą polecieć na wczasy do Hiszpanii. Na wczasach poznałem Zuzannę, wspaniałą dziewczynę o jeszcze większym intelekcie niż Mariola.
Kiedy wróciłem, dowiedziałem się, że profesor Kamiński poprosił o akceptację funduszy na dalsze badania w kamieniołomach na jakimś kompletnym zadupiu, w Czerwonej Górze w górach Świętokrzyskich. Oczywiście, od początku byłem przekonany, że chodzi o marnotrawstwo publicznych pieniędzy. Poprosiłem więc, by zjawił się w moim gabinecie koło trzeciej.
Punkt trzecia sekretarka powiadomiła mnie, że profesor już jest. Dokładniej rzecz biorąc, nie profesor jest, tylko profesorowie są, bo Kamiński przyszedł w towarzystwie dwóch kolegów. Dokończyłem kanapki, ubrałem buty i wtedy zaprosiłem ich do środka.
– Witam, proszę wejść – powiedziałem, nie wstając od biurka. – Śmiało, śmiało.
Musicie wiedzieć, że ci ludzie są wyjątkowo odporni na wszystkie techniki skracania dystansu, które przyswoiłem sobie na kursie zarządzania zasobami ludzkimi. Podam prosty przykład. Próbowałem ich nakłonić do przybijania piątki na powitanie. Od tej pory na mój widok chowają dłonie za plecy. Mówię wam, po prostu troglodyci.
– Słucham, panie Andrzeju – powiedziałem do Kamińskiego, kiedy już zajęli miejsca na kanapie. Ten skrzywił się, jak zawsze, kiedy mówiłem do niego po imieniu. Są ludzie, którzy nie lubią swojego imienia i Kamiński najwidoczniej do nich należał. Na kolanach trzymał czarną, męską torbę, i nerwowo bawił się jej zamkiem.
– Nie wiem, od czego zacząć. Całą sprawę opisałem dokładnie w raporcie, który wysłałem panu pocztą instytutową.
– Nie miałem czasu tego przeczytać. Proszę mi streścić najważniejsze punkty.
– Panie magistrze – zaczął powoli – zespół pod moim kierownictwem dokonał niezwykłego odkrycia, mogącego mieć potencjalnie olbrzymie skutki dla nauki.
Naprawdę mam tylko licencjat, ale nie poprawiałem. Niestety, tytułomania tych ludzi jest nieuleczalna. Zaproponowałem gościom czipsy, a kiedy odmówili, machnąłem ręką.
– Znakomicie. Proszę dalej, dalej.
– Jeżeli mogę wtrącić, odkrycie jest bardzo... – Kamiński utknął na chwilę, po czym dokończył z wysiłkiem – kontrowersyjne.
– Kontrowersyjne, to mało powiedziane – wtrącił drugi z profesorów, najmłodszy z tego grona. Nazywał się Grabarczyk. Z tego, co wiem, niespokrewniony wiadomo z kim. Sprawdzałem. – Dlatego bardzo prosimy, żeby wszystko, co tutaj powiemy, zachował pan w głębokiej tajemnicy. Jeżeli te informacje ujrzą światło dzienne przedwcześnie... skutki mogą być opłakane.
Teraz dopiero naprawdę mnie to zainteresowało. Oblizałem palce i dyskretnie włączyłem dyktafon.
– To dalej za mało powiedziane – ponuro dodał trzeci profesor, Tatar. – To może skutkować ośmieszeniem całej polskiej nauki.
– Panowie, mówicie strasznie niejasno. Proszę do rzeczy.
– Jak panu wiadomo, mój zespół prowadzi wykopaliska w kamieniołomach w Czerwonej Górze. Mieliśmy nadzieję, że odkryjemy kolejne stanowisko równie bogate w znaleziska, jak na przykład te koło Załchemia albo Sławna. Istotnie, znaleźliśmy pewną liczbę skamieniałości, między innymi dość niespodziewanie odkryliśmy nieźle zachowaną kość biodrową dinozaura z gatunku Allosaurus Fragilis.
– Zaurofaganaks, panie profesorze – wtrącił Tatar.
– To bardzo wątpliwe, zresztą to nie ma znaczenia, panie profesorze. Wszystko szło dobrze, aż rozpoczęliśmy analizę osadów z triasu. I wtedy... – Kamiński znowu się zaciął.
– No? – ponagliłem. Nie miałem w końcu całego dnia. Mój terminarz jest dość napięty. O godzinie szesnastej wizytowałem gabinet odnowy biologicznej, a potem, w ramach przeprosin, zabierałem Mariolę do kina.
– Znaleźliśmy tam dobrze zachowany szkielet... Bardzo, bardzo zaskakujący szkielet. Żeby się upewnić, wykonaliśmy rekonstrukcję wyglądu zwierzęcia za życia.
– No i?
Zamiast odpowiedzi Kamiński westchnął i z torby wyjął małego, białego króliczka z gipsu i położył go na stół.
Obejrzałem króliczka, postukałem go i odłożyłem na miejsce.
– Co to jest?
– Oryctolagus cuniculus.
– Jak dla mnie wygląda na zwykłego królika – powiedziałem. – Ale robota ładna. Wygląda niemal jak żywy. I co?
– Znaleźliśmy go w warstwie pstrego piaskowca – powiedział, nie podnosząc głowy, Tatar. – W tych skałach nie ma prawa być żadnych króliczków.
– No, to pewnie je ktoś tam podrzucił – podsunąłem. Tatar pokręcił głową. Wzruszyłem ramionami. – Wielkie mi rzeczy, jeden króliczek. Dziesięć ładniejszych, i to pomalowanych, na pierwszym lepszym targu mogę kupić.
– Pan nie rozumie – odparł Grabarczyk. – To skamieniałość. Królik. W skałach wczesnego triasu. Bez wątpienia triasu, wokół zachowało się też sporo konodontów. Konodontów!
– Panie magistrze – powiedział Kamiński – Króliki pojawiły się dopiero podczas plejstocenu. Nie ma możliwości, by w skałach z wczesnego triasu znalazły się ich pozostałości. I to na dodatek tutaj, w Polsce. I to w warstwach zawierających ślady morskich stworzeń. To wbrew wszystkiemu, co wiemy.
– No pewnie – dodałem, żeby pokazać, że się też trochę na tym znam. – Króliki przecież nie mogą żyć w skałach.
– Niezupełnie o to chodzi – powiedział ostrożnie Grabarczyk.
– Można powiedzieć – dodał Tatar – że to po prostu przeczy teorii ewolucji. Wyobraża pan sobie, co by się stało, gdyby się o tym dowiedzieli kreacjoniści?
– Nie wyobrażam sobie. Ale kogo to obchodzi? Niech sobie przeczy teorii ewolucji, to znalezisko. Ogłosicie, że teoria ewolucji jest fałszywa i po krzyku. Jeszcze coś?
– Nie – odpowiedział mocno Kamiński. – Musi być jakieś inne wytłumaczenie. Dlatego musimy badać dalej.
– No tak, jak zwykle naukowcy – powiedziałem z przekąsem. – Coś wam nie pasuje do teorii, to od razu fakt jest fałszywy.
– To nie tak, panie magistrze – odparł Kamiński. – Teoria, która wyjaśnia 90% znanych faktów i jest zgodna z innymi teoriami, jest bardzo solidna. Żeby nauka ją porzuciła, trzeba trochę więcej, niż jednego, sprzecznego z nią odkrycia. A te 10% niezgodnych z teorią faktów zwykle oznacza, że jest ona po prostu niepełna. Niepełna, nie fałszywa! Jak z tym całym zamieszaniem z analizą promieniowania beta, na pewno pan słyszał to wiele razy. Nijak nie dawało się pogodzić wyników obserwacji z istniejącym modelem atomu i zasadą zachowania energii. Można więc było wyrzucić do kosza albo teorię, albo zasadę. Zamiast tego uznano, że model jest prawdziwy, ale niepełny. Pauli zaproponował istnienie nowej cząstki elementarnej, neutrina. I miał rację, chociaż istnienie neutrin doświadczalnie dowiedziono jakieś dwadzieścia lat później.
– No więc, jak macie zamiar pogodzić tego jednego króliczka z teorią ewolucji? – zapytałem. Zaczynało mnie to nawet ciekawić.
– Ściśle rzecz biorąc, znaleźliśmy ich dotąd koło dwudziestu – uzupełnił Tatar. – Warstwę skał, która je zawierała, nazwaliśmy w raporcie króliczkową. Pierwsze znaleziska to były fragmenty kości. Uznawaliśmy to za głupie żarty któregoś z asystentów. Ale, gdy pod moim osobistym kierunkiem znaleźliśmy to... Na dodatek, to jeszcze nie koniec.
– Tak. O wiele gorsze jest coś innego. – Kamiński westchnął ciężko, sięgnął do torby i ostrożnie postawił na moim biurku dość wiernie wykonaną replikę męskiego organu, w czarnym kolorze. Przyznam się, że trochę mnie zatkało.
– Co to jest? – zapytałem wreszcie.
– To skamieniałość, którą znaleźliśmy w warstwie leżącej poniżej warstwy króliczkowej – powiedział Grabarczyk. Pozostali dwaj profesorowie unikali mojego spojrzenia. – Łącznie znaleźliśmy sześć takich... takich artefaktów.
W tym momencie przyszła mi do głowy przerażająca myśl.
– Panowie! Skoro warstwę skał, w której znaleźliście króliki, określacie jako króliczkową, to jak nazwaliście tę? Mam nadzieję, że nawet prywatnie nie rozważyliście nazwy, której nie wypowiem, a która mogłaby zakończyć się skandalem!
– Bez obaw. Warstwę nazwaliśmy ministerialną – powiedział Grabarczyk.
Odetchnąłem z ulgą.
– To dobrze. Gdybyście użyli na przykład określenia „warstwa czarna”, musiałbym zaprotestować. Położenie warstwy czarnej pod warstwą białych króliczków mogłoby sugerować, że polska nauka wspiera rasistowską tezę o niższości Afrykanów wobec białych.
– Szczerze mówiąc, nawet nam to na myśl nie przyszło – mruknął Grabarczyk. – Za to padła propozycja, by ją nazwać na pańską cześć.
Trochę mi to pochlebiło. Wiedziałem jednak, że mówi tak tylko dlatego, by zwiększyć swoje szanse na moją akceptację wniosku o dodatkowe fundusze. I oczywiście miałem rację.
– Tak więc, potrzebujemy pieniędzy na dalsze badania – powiedział Kamiński. – Musimy koniecznie się dowiedzieć, skąd się wzięły króliki i te... czarne artefakty w skałach z triasu. Nie możemy niczego opublikować, dopóki nie będziemy wszystkiego absolutnie pewni, i dopóki nie odkryjemy jakiegoś racjonalnego wytłumaczenia. Inaczej to się może skończyć gigantyczną kompromitacją!
– Rozumiem – powiedziałem, kiwając głową i zerkając na zegarek. – Muszę to rozważyć. Teraz przepraszam, ale mam ważne spotkanie.
– Jeszcze raz podkreślam wagę zachowania tajemnicy – powiedział Kamiński, kiedy się żegnaliśmy. – Proszę sobie wyobrazić tytuły prasowe! Proszę sobie wyobrazić konsekwencje dla reputacji polskiej nauki!
– Oczywiście, może mi pan wierzyć – zapewniłem profesorów. Rzecz jasna, nie miałem problemu z wyobrażeniem sobie odpowiednich tytułów. Na przykład taki: „Polscy uczeni uważają, że czarne penisy obalają teorię ewolucji”. Mimo tego zachowywałem kamienną twarz do czasu, aż zatroskani polscy uczeni wyszli z mojego gabinetu. Kamiński chciał zabrać skamieniałości, ale prosiłem, by je zostawił. Potem natychmiast wyłączyłem dyktafon i wystukałem numer komórki Pawełka. Pawełek pracuje jako doradca doradcy rządu do spraw wizerunku.
– Pawle, szukałeś tematu na wrzutkę dla prasy? – zacząłem. – Mam coś takiego, co skupi na sobie uwagę opinii publicznej na miesiące. Miesiące!
– Żartujesz. Przecież ty pracujesz… Zaraz, na jakimś zakurzonym wydziale paleontologii, dobrze mówię?
– Nie żartuję. Po prostu rewelacja!
– Co się stało? Jakiś profesor zgwałcił młodą doktorantkę? O, to by było niezłe – zapalił się Pawełek. – Profesor koniecznie musi wspierać opozycyjną partię, a doktorantka, na przykład, może mieć rządowe stypendium.
– Coś lepszego. To jak, jesteś zainteresowany?
– Jasne. Dawaj!
– Nie uwierzysz, czym się zajmują na moim uniwersytecie...
Po rozmowie, pogwizdując, zapakowałem się szybko. Artefekt obalający teorię ewolucji wrzuciłem do skórzanej aktówki i zjechałem windą do garażu. Mariola będzie zachwycona.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt