Stach, aby nikogo nie zbudzić ukradkiem wymknął się przez szparę w drzwiach prowadzących do ogrodu. Lubił poranne spacery. Mokra rosa delikatnie osadzała się na jego czarnym nosie, a długi wąs kołysał lekki wiaterek. Był już starym, schorowanym psem, ale miał swój pogląd na świat i wiedział jak przetrwać wśród dwunożnych, chociaż nigdy ich nie zrozumiał, nad czym nie ubolewał bardziej niż nad powracającym bólem tylnej, lewej łapy.
Stasiu, jak wołała go Pancia - nadając mu to imię dla uczczenia swojej pierwszej platonicznej miłości - chciał pobyć sam, aby poczynić myślowe przygotowania na czas, który miał nadejść. Czas bez Panci, wtedy zawsze pojawiały się zawirowania. Teraz też z całą swą roztropnością się ich spodziewał. Pytał sam siebie jak Pancio poradzi sobie z Panciątkiem, dwuletnim bobasem regularnie anektującym piszczącą, gumową kość Stacha i podjadającym jego suchą karmę. I czy w ogóle sobie poradzi? Bolesne: Hauuuu! rozbrzmiało o czwartej nad ranem, wyrywając ze snu mającą wybyć na zagraniczną konferencję Pancię. Zerwała się w popłochu, narzuciła na ramiona zwiewny szlafroczek i zabunkrowała w toalecie na dwie godziny dopracowując to, czego nie dopracowała natura. Po tym czasie Panciątko wyjęło szczebelek z łóżeczka, tworząc lukę odpowiadającą szerokości jego pulchniutkiego, dziecięcego ciałka. Pewnym krokiem pomaszerowało w kierunku przekaziciela genów i zajęło się ozdabianiem jego lica tym, co było najbliżej, czyli w pieluszce. Pancio sen miał głęboki i akurat śnił o błękitnym oceanie, drinkach w kokosie, kusym bikini na ciele ukochanej, która właśnie się pochyliła i delikatnie głaskała go po twarzy…
- O żesz w mordę! Znowu?! – Pancia histerycznym pytaniem doceniła talent artystyczny syna, co skłoniło tatuowanego do uniesienia lekko głowy i skorzystania ze zmysłu węchu. Teraz on zabunkrował się na dwie godziny w toalecie, zagłuszając szumem wody płacz dziecka, spowodowany nagłym przerwaniem zabawy.
Stasiu kochał Panciątko, tak jak tylko pies mocno kochać potrafi i na kwilenie malucha wrócił do domu, aby liznąć go porządnie po rumianych policzkach i wywołać uśmiech na okrągłej twarzyczce. Pancia w międzyczasie oczyściła rączki syna, poznosiła walizy i walizeczki do taksówki, mocno przytuliła pierworodnego i zarazem jedynego potomka, po czym zapukała do drzwi łazienki recytując równomiernym tonem:
- Kochanie, muszę już jechać. Opiekuj się Aleksem. Pamiętaj o regularnych posiłkach i niech się też regularnie wypróżnia. Nie pozwól mu wyjadać karmy Stasia i usypiaj w południe. Myj rączki po zabawie na dworze, bo jeszcze mi tasiemca przywlecze, albo co gorszego. Kąpiel około osiemnastej. Nawilżaj olejkiem, tylko wszędzie smaruj i za uszami, i szyję, bo ostatnio miał przesuszoną w tych miejscach skórę. To pilnuj tego! Pamiętaj o witaminie D, smarowaniu dziąseł i zapinaj w foteliku. Niech płacze od płaczu jeszcze nikt nie umarł, ale masz zapinać. Słyszysz ty mnie?
- Tak skarbie.
- Wszystko masz zapisane. Na lodówce wisi.
I wyszła, bo nie lubiła pożegnań, o czym wiedział Staś, Pancio i Panciątko.
Ledwo obaj mężczyźni przysiedli do stołu rozległo się pukanie:
- Kogo przywiało tak rano? – Pancio pytał sam siebie. - Teściowie… - odpowiedział w myślach otwierając drzwi - …ja pierdzielę – dokończył.
- No chyba nie sądziłeś, że samego ciebie z tym wszystkim zostawimy?! – Teściowa wtachała garnek z rosołem ustawiając go na środku korytarza.
- No… nadzieję miałem, że…
- Z babami nie wygrasz. – Klepnął go teść przy wymijaniu, jednocześnie puszczając oczko – zdzwoniły się.
- Aaa… ł.
- Mój ti slicny bobasuniecku babuni ukochany maluni Aleksiuniek. – Babcia dzierżyła pewnie wnuka na rękach, obsypując go tylko sobie zrozumiałą czułością. Na co malec się skrzywił i zaczął płakać.
- Mamo, może ja go wezmę? – zaproponował Pancio, jakby nie było ojciec, właściciel mieszkania i mąż jej córki.
- A ty wiesz jak go trzymać? – zapytała, po czym dalej pytała, ale już swojego małżonka:
- A gdzie mamusia? Zygmuncie zamknąłeś mamę w aucie? I tak zostawiłeś ją samą z tyłu na siedzeniu? – Skierowała wzrok na ślubnego, oczekując natychmiastowej reakcji ruchowej.
- Już idę.
- To babcia też jest? – dopytywał Pancio, nie spodziewając się odpowiedzi.
Babcia, kobieta dziarska i pełna wigoru, pomimo późnego już wieku nadal była aktywnym morsem i codziennie biegała przeszło piętnaście kilometrów. Traktowanie jej jak niedołężnej babuni powodowało nagłe wystąpienie rumieńców na policzkach i gwałtowne wyprostowanie pleców.
- Zostaw tego malca, niech sobie chodzi. Ja ciebie nie taszczyłam i wyrosłaś! – rzekła, gdy sama wyszła z samochodu, sama przeszła przez próg i ujrzała zaistniałą scenę.
- Mamo brałaś leki?
- Leki są dla cieniasów!
- Nie wytrzymam z tą kobietą! Zaaplikuję dożylnie jak się będziesz upierać! - skwitowała córka.
Pancio wtrącił niepewnie:
- Muszę go nakarmić.
- A co mu dajesz?
- Kaszkę instant, wystarczy zalać wodą i…
- Takie świństwo będziesz mojemu wnukowi dawać? Ja mu kaszę na krowim mleku zrobię!
- Ale przecież jest alergikiem, więc…
- To się chyba w ciebie wrodził, bo Alinka zdrowa była, jak ją za żonę brałeś!
- Daj spokój chłopakowi! - wtrąciła babcia. – A ty młody zapodaj jakąś muzę na czasie, bo drętwo się robi.
- Idę z psem - rzekł teść, znikając w drzwiach, chociaż pies już dawno wyszedł.
- Łeeeeeeeeee – Aleks uznał, że pora wziąć sprawy w swoje ręce i wyciągnął je w stronę ojca.
Niechętnie, ale teściowa przystała na wskazaną gestem potrzebę malucha.
Dwie godziny później…
- Skarpetki mu nałóż. Załóż skarpetki, niech mu te kostki golizną nie świecą. I coś mu się do pięty przylepiło. No zobacz! Nie widzisz? No ja stąd widzę, a ty masz go pod nosem i nie widzisz.
Trzy godziny później…
- Ziemniaczki to trzeba widelcem o tak ooo… rozdrobnić, no patrz tu! Tylko plastikowym, bo metal się dostanie do jedzenia.
Cztery godziny później…
- A jak mu się czka, to przestraszyć najlepiej… O tak!
- Łeeeeeeee! Łeee….
Pięć godzin później dziecko zasnęło, Pancio zasnął, babci, dziadek i prababcia zasnęli, tylko Stach ze spuszczonymi uszami i ogonem podreptał w kierunku ogrodu, bo takiego obrotu spraw się nie spodziewał.
Przewiesił ze zrezygnowaniem łeb przez szparę między sztachetami i zastanawiał się jak wybrnąć z tego galimatiasu. Gdy tak zasmuconym wzrokiem spoglądał przed siebie na nierówno rosnące źdźbła trawy, podeszła do niego czarna kocica sąsiadów – Bronka. Imię to nadał jej właściciel dla uczczenia swojej szkolnej miłości. Chociaż oba zwierzęta, według narzuconych norm oraz powszechnie przyjętych za właściwe relacji powinny być wrogo do siebie nastawione, tak nie było. Było wręcz odwrotnie. Stasiek kochał na swój psi sposób Bronkę, a Bronka kochała na swój koci sposób Stanisława i gdy dostrzegła jego smutno opadające, długie uszy, zapytała:
- Stasiu, znowu tylko na suchej karmie jedziesz?
- Eeee, żeby to było tylko to? To coś o wiele okropniejszego.
- To wal śmiało, wiesz, że moje ucho skore do posłuchania.
- Bronka to nie takie proste – spojrzał w jej zielone, zalotne oczy – Pancia wyjechała.
- O kurde bladziu! Śnięta ryba! Ale mały chyba nie nabawił się jeszcze odparzeń?
- Co tam odparzenia! Ja mam armagedon w chałupie.
- Nadal niewiele wiem…
- Przyjechało całe odgałęzienie drzewa genealogicznego, z którego Pancia się wywodzi.
- A prababcia też? Fajna jest, zawsze daje mi wąsy umoczyć w kawie, gdy na werandzie pije. – I Bronka, z głębokim pomrukiem zadowolenia, otarła grzbiet o płot.
- Też. Wszyscy żyjący są.
- I co? Za duży ambaras?
- Delikatnie to ujęłaś.
- Może będę w stanie ci pomóc.
To rzekła i odeszła pozostawiając Stacha z nosem beznamiętnie opartym na skrzyżowanych łapach.
Bronka wiedziała co mówi. Znała sposób na teściową. Zeszłego lata, gdy obie bawiły w ogrodzie, dane jej było go poznać i teraz postanowiła wykorzystać posiadaną wiedzę. Prosty i sprawdzony sposób, ale wymagający od niej jednej, konkretnej rozmowy. Rozmowy z Ruprechtem, który sam sobie nadał to imię, dlatego, że wydało mu się szlachetne lub szlacheckie i kojarzyło się z żabą, z którą się zaprzyjaźnił, gdy pomieszkiwał latem na łące. Bronka przemknęła przez żywopłot, skoczyła na parapet, po czym delikatnie się zsunęła i skierowała do piwnicy.
- Rupcio! – nawoływała – wyleź, że no!
- Czego?! Dziś mam wychodne.
- Wiem, ale jak zrobisz coś dla mnie, to odpuszczę ci coczwartkowe bieganie wkoło skalniaka.
- Oooo. – Z zainteresowaniem wychylił swój pyszczek. – Mów.
I wymienili się niezbędnymi informacjami.
Teściowa wstała i postanowiła pooddychać świeżym, ogrodowym powietrzem. Ledwo znalazła się na werandzie, a ujrzała to, czego od dziecka się bała. Chciała krzyczeć, ale głos ugrzązł w jej gardle. Pomoc nie nadchodziła, a to stworzenie bezkarnie siedziało na ławce, obok której stała i jakby nigdy nic skubało coś, co znajdywało się między jego ostro zakończonymi łapkami. Podpierając się i łapiąc powietrze wróciła do łóżka męża, złapała za ramię i wyjąkała w zadyszce:
- Szszsz… sz.
- No cicho jestem przecież... – Początkowo mąż jej nie zrozumiał.
- Szszczu…
- Skąd ja ci szczupaka wezmę? – Spokojnie odwrócił się do niej plecami, aby kontynuować drzemkę.
- Szczurrr!!! – wrzasnęła do jego prawego ucha, co spowodowało spadnięcie jej ślubnego z tapczanu.
- Gdzie?
- Tam! – Wskazała palcem na drzwi. - Wielki taki i z okropnym ogonem i jak się patrzył na mnie! Wyjeżdżamy! One roznoszą różne choroby. Tu konieczna jest dezynsekcja i dezynfekcja!
- Deratyzacja, znaczy się - dokończył mąż, po czym wstał, wziął torby i torebeczki, kluczyk do samochodu i zaprosił obie towarzyszki podróży do auta. Wcześniej jednak pożegnał się z zięciem, dla którego przemycił sześciopak sprytnie ukrywając go za kalafiorem na górnej półce w lodówce, o czym poinformował na odchodne.
Pancio machał im na pożegnanie z Panciątkiem na drugiej ręce odczuwając jednak lekką konsternację. Nie wiedział co go bardziej cieszy? Perspektywa wypicia schłodzonego piwa, czy wszechobecna cisza?
I gdy tak stał i machał wolną ręką, przed dom zajechała taksówka z jego śliczną żoną wewnątrz.
- Mgła za gęsta. Odwołali loty – poinformowała, cmokając go w usta.
- Dobrze, że jesteś – odwzajemnił pocałunek, przyciągając ją do siebie.
Z ogrodu akurat wracał Stach. Pomerdał ogonem widząc swoich najbliższych w komplecie, po czym wszyscy skierowali się w kierunku domu. A tam czekała na nich niespodzianka. Ruprecht zwabiony zapachem zażywał kąpieli w garnku z rosołem. Tym, co ciągle stał na korytarzu.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt