Na początku powinienem się przedstawić, ale to nie ma sensu. Moja tożsamość nie ma najmniejszego znaczenia. Moje imię także jest zbędne, bo cała moja osoba będzie ograniczać się tylko do roli obserwatora. Taka jest właśnie moja rola – świadka, który zawsze milczy.
Mógłbym opowiedzieć o wielu ważnych wydarzeniach, w których uczestniczyli równie ważni ludzie. Byłem świadkiem wielu takich zdarzeń, a jednak wolę opisać te, o które nikt nie pyta. Wolę opisać ludzi, którzy zostali zapomniani przez świat. Przedstawię historie, które dla większości nic nie znaczą.
Kiedyś byłem świadkiem niecodziennej sceny. Pewna staruszka podążała jedną z najstarszych ulic wiekowego miasta, chwiejąc się niebezpiecznie i garbiąc niemiłosiernie. Miała puste oczy. Szczerze powiedziawszy nie wiem, dlaczego właśnie tak o nich pomyślałem. Były po prostu puste. Kobiecina owinięta była jakimiś brudnymi, mocno zużytymi już łachmanami. Jej widok był naprawdę przerażający. Większość przechodniów odsuwało się od niej jak najdalej, zapewne z powodu nieprzyjemnego wyglądu, a może i zapachu? Jedni patrzyli na nią z wyższością, inni z obrzydzeniem, a niektórzy nawet z nienawiścią, tak jakby ta brudna kobieta psuła im idealny, słoneczny dzień. To było smutne. Widok tej staruszki ukłuł mnie boleśnie, ale jeszcze bardziej paliła w sercu obojętność tych wszystkich przechodniów wokół niej. Żadnego litościwego gestu, żadnego dobrego słowa... nawet żadnego współczującego spojrzenia. Pomyślałem wtedy, że ludzie mają jakiś niewysłowiony dar do ignorowania wszystkiego, co zakłóca im ich własny spokój ducha. Gdy tak rozmyślałem, babinka dalej podążała wolnym krokiem do tylko jej znanego celu.
Na drodze leżała wysuszona i lekko zakurzona piętka chleba, dawno zapomniana przez tego, który ją upuścił. Kobiecina schyliła się po chleb i już miała go dotknąć czubkami swoich kościstych i żylastych palców, gdy kilkuletni chłopiec przysłonił jej go butem. Dziecko zaczęło tupać małymi stopami po chlebie, uśmiechając się przy tym złośliwie, by po chwili zniknąć za rogiem. Staruszka wyprostowała się niepewnie, trzymając w ręku zdeptany, całkowicie brudny, kawałek chleba z takim umiłowaniem, jakby był on jej jedynym ocaleniem. Wtedy nie rozumiałem ich zachowania i pomyślałem, że zapewne nigdy nie dowiem się, dlaczego mały chłopiec potrafił być tak okrutny, a babinka rozkoszowała się widokiem obrzydliwie potraktowanego chleba. Miałem tyle pytań. A jednak zrządzeniem losu otrzymałem odpowiedzi równie szybko, jak szybko zdołałem zadać pytania.
Nie myśląc wiele, ruszyłem za chłopcem. Tuż za rogiem zauważyłem, jak podchodzi do młodej kobiety wychodzącej właśnie ze sklepu. Dziewczyna wcale nie wyglądała na osobę, która kogoś szuka bądź się o kogoś martwi. Chłopiec podbiegł do niej, po czym czule ją objął, wtulając głowę w jej talię i westchnął: „Mamusiu”. Matka szybko odgoniła go ręką, używając przy tym nieprzyzwoicie wulgarnych epitetów i jedyne, co zrozumiałem (a może chciałem zrozumieć?), to uwaga dotycząca zgniecenia zakupów, które trzymała w rękach. Nie wiedziałem wprawdzie, dlaczego ta kobieta była taka oziębła dla swojego syna, ale pojąłem za to, dlaczego ten sam spragniony miłości chłopczyk potrafił być tak okrutny wobec jednej, biednej staruszki. Zrozumiałem, że na świecie wszystko ma ciąg przyczynowo-skutkowy i czasami jest to równie przerażające, jak okrucieństwo i ból.
Postanowiłem zatem dowiedzieć się także czegoś na temat staruszki. Bez problemu ją znalazłem. Właściwie chodziła tak wolno, że minęły całe wieki zanim otrzymałem kolejną odpowiedź. Ale warto było czekać. Z całą pewnością warto było być cierpliwym.
Uboga kobieta dotarła w końcu do szarej, obskurnej bramy, która prowadziła na równie nieciekawe podwórko. W wejściu stała grupka młodych mężczyzn sączących piwo. Tak jak mogłem się spodziewać, byli oni niezwykle agresywni wobec spokojnej staruszki. Zaczęli ją wyzywać i grozić, tak że stara kobiecina musiała obchodzić ich niemalże łukiem. Widziałem wtedy, że jeden na nią splunął, ale najwidoczniej w ogóle tego nie zauważyła, uporczywie patrząc w ziemię.
Podeszła do drewnianych, rozlatujących się już drzwi. Nie wiem, czemu zwróciłem na nie tak dużą uwagę, ale wydały mi się tak bardzo podobne do życia tej staruszki, tak pasujące do tego strasznego miejsca. Odlatywała z nich brązowa farba, odcieniem przypominająca błoto. Właściwie nie zdziwiłbym się, gdyby to rzeczywiście była błotnista maź zamiast farby.
Kobieta usiadła na betonowym, zimnym stopniu schodów i czekała, nucąc coś pod nosem. Czekałem razem z nią, choć ona w ogóle nie zwracała na mnie uwagi. Myślę, że na jej miejscu także nie chciałbym rozglądać się dookoła.
Minęły godziny. Na zniszczonym podwórku pojawił się wyglądający na trzydzieści parę lat, zgarbiony mężczyzna. Podszedł do drzwi, przy których siedziała staruszka i popatrzył na nią spode łba.
– Co mama tu robi?! – zapytał ze złością.
– Michałku drogi, nie mam dokąd pójść – pożaliła się stara matka.
Wtedy zobaczyłem, że kobieta patrzy na syna w jakiś niewysłowiony sposób. Wcześniej jej oczy były puste, ale teraz płonęły tak prawdziwą miłością, jaka zdawać by się mogło istnieje tylko w książkach. Uwielbienie i miłość – tak wtedy określiłem jej spojrzenie.
– Ale mama nie może tu zostać! Niech mama spojrzy... już moi koledzy się ze mnie śmieją! – warknął zirytowany syn.
Głos mężczyzny był zimny i tak obojętny, że ciężko było pojąć, iż mówi do własnej matki.
– Michałku drogi, ja pomogę tobie i Irenie... Przecie Kasia jest mała, dopiero chodzi do podstawówki. Mogłabym ją odbierać ze szkoły i odprowadzać, bo to teraz takie niebezpieczne czasy. I w domu się przydam, a Kubuś jeszcze taki mały. Opiekować bym się nim mogła...
– Mama to chyba wstydu nie ma! Miałbym pozwolić mamie odbierać moją córkę ze szkoły! Żeby pokazywała się z mamą! Niech mama na siebie spojrzy... A Irena to by mamy za próg nie wpuściła!
Syn popchnął matkę do tyłu i zatrzasnął jej drzwi przed nosem. Zobaczyłem, jak po naznaczonym trudami życia policzku spływa samotna łza. Chciałem wtedy do niej podejść i powiedzieć jej coś, co być może choć trochę by ją pocieszyło. Chciałem jej powiedzieć, że po prostu przy niej jestem. Ale milczałem, jak zwykle.
Innym razem byłem świadkiem przykrości pewnej małej dziewczynki, która poszła do kiosku po paczkę kolorowych gum do żucia. Siedziałem wtedy na starej, zardzewiałej ławeczce i przyglądałem się rozrabiającym dzieciakom. Dziewczynka kupiła dużą paczkę gum, a jej oczy niemalże świeciły z radości. Lubiłem tę nieudawaną szczerość wśród dzieci i ten wszechobecny u nich zachwyt rzeczami tak przyziemnymi i prostymi, że dorośli zdawali się ich w ogóle nie zauważać.
Wtedy drogocenny smakołyk wyrwał jej z rączki trochę starszy chłopak. Dziewczynka nie miała szans, została po prostu zaszczuta. Banda tych samych dzieci, które przed chwilą oglądałem z taką radością, teraz stała się, jakby zbiorowym oprawcą. Dzieciaki były w różnym wieku – dziewczynki i chłopcy. Nie wydawali się w ogóle zawstydzeni swoim postępkiem, wręcz przeciwnie – drogocenny łup był dla nich jakimś dziwacznym symbolem chwały. Wyśmiewali się z okradzionej dziewczynki, która niemalże żebrała ich o oddanie jej słodyczy. Powiedziała, że ma młodsze rodzeństwo, a na gumy do żucia wydała jedyne pieniądze, które jej matka zdołała uzbierać na słodycze dla swoich dzieci. Jednak banda rabusiów była nieugięta.
Podbiegłem do chłopca, który trzymał długą paczkę gum, wyszarpnąłem mu ją i uciekłem. Wiedziałem, że nie mogę oddać zdobyczy dziewczynce przy zgrai złodziei, bo zapewne znów padłaby ich ofiarą. Słyszałem wściekłe wrzaski za sobą i rozkazy: „Łapać go”, ale wiedziałem, że nigdy mnie nie dogonią, byłem od nich szybszy, o wiele szybszy.
Poczekałem na nią przed szarym blokiem. W końcu się zjawiła. Snuła się jak cień, a każdy krok wydawał się przychodzić jej z dużym trudem. Widziałem, że płacze, choć nie wydawała z siebie żadnego dźwięku. Zostawiłem paczkę gum na chodniku, upewniając się, że tym razem nikt ich nie ukradnie. Odszedłem w cień i patrzyłem, jak dziewczynka znajduje gumy, jak skacze z radości i jak biegnie pędem do domu z najpiękniejszym uśmiechem na twarzy, jaki kiedykolwiek widziałem. Nie chciałem wtedy słyszeć żadnych pochwał, nie chciałem żadnych uścisków i słów wdzięczności, wystarczył mi ten jeden wyjątkowy uśmiech.
Mógłbym opowiedzieć wiele takich zdarzeń. W końcu tyle ich widziałem, że zapewne ciężko by to było pojąć jakiemukolwiek człowiekowi. Ale ja mam bardzo dobrą pamięć. I potrafię nie tylko patrzeć, ale także widzieć. Mam mnóstwo czasu na obserwowanie i dlatego znam setki podobnych historii. Dlaczego opowiedziałem właśnie te trzy? Miały one największy wpływ na moje życie. Dotychczas myślałem, że mogę być tylko świadkiem, ale w końcu przyszło mi także uczestniczyć w jednym z takich wydarzeń. Zobaczyłem tych wszystkich ludzi ostatniego dnia mojego życia i chyba to zdecydowało o tym, że postanowiłem to właśnie ich historie opowiedzieć.
Tamten dzień był inny od wszystkich. A może tylko mnie wydawało się, że się wyróżniał? W końcu umarłem – z całą pewnością dla mnie był inny. Padało i było szaro – tak bym nazwał tamten wieczór. Nie wiem czy było zimno, czy ciepło. Właściwie dla mnie to było bez znaczenia. Obserwowałem ludzi, jak zwykle. Droga była ruchliwa i chodniki były pełne. Rozpoznałem po drugiej stronie ulicy małą dziewczynkę, której kiedyś pomogłem. Była śliczna – miała włosy spięte błękitną kokardą. Stała pod parasolem ze śmiesznymi, wielkimi uszami myszki Miki. W ręce trzymała pluszowego misia. Przyciskała go do piersi, dopóki nie zaczepiła jej pewna stara kobieta – ją także poznałem. Słyszałem, jak staruszka prosi o drobne, albo o bułkę, dziewczynka tłumaczyła, że nie ma pieniędzy i w zaangażowaniu rozmową upuściła pluszaka na mokry chodnik. Pamiętam tego misia - zmokniętego i porzuconego samotnie na krawężniku. Miał oczy z guzików, ale wtedy wydawało mi się, że te oczy widzą więcej niż jakiekolwiek inne. Zauważyłem wysokiego chłopca z cynicznym uśmieszkiem – jego też znałem. Był to ten sam chłopiec, który kiedyś chciał ukraść dziewczynce gumy do żucia. Kopnął miśka z nieukrywaną satysfakcją. Dziewczynka krzyknęła i ten właśnie krzyk pamiętam najwyraźniej. To był jedyny wrzask, który zapamiętałem.
Mały i nic nie znaczący dla wszystkich – oprócz pewnej dziewczynki – misiek upadł na mokry asfalt bez jakiegokolwiek jęku protestu.
Wszystko działo się z całą pewnością szybko, ale ja już tak dobrze opanowałem sztukę obserwowania, że widziałem każdy szczegół z niesamowitą wręcz dokładnością.
Jeden chłopiec w niebieskiej pelerynie przeciwdeszczowej wbiegł na ulicę, by uratować pluszaka. Jego matka krzyknęła, ale jej pisk nie wydał mi się prawdziwy, nie po tym, gdy widziałem, jak ta sama kobieta odepchnęła swoje dziecko, które chciało się do niej przytulić.
Skoczyłem naprzód, popychając chłopca w bok. Skłamałbym gdybym powiedział, że wtedy naprawdę się nie bałem. Bałem się i nie wiedziałem, co będzie potem. Ujrzałem światło reflektorów i czarną maskę samochodu.
Myślałem, że zimna blacha i mokry beton to jedyne na co mogę liczyć umierając, ale jednak to nie było wszystko. Nie wiem, kiedy znalazła się nade mną mała śliczna dziewczynka, której wielkie oczy mokre były od ciężkich łez.
Mógłbym powiedzieć, że podróżując przez życie zrozumiałem tych wszystkich ludzi, których obserwowałem. Mógłbym także powiedzieć, że potrafię ich rozgrzeszyć. Mógłbym także stwierdzić, że świat jest tylko plątaniną szarych ulic, budynków, obskurnych klatek i nieszczęśliwych ludzi. Może i bym tak powiedział sekundę przed tym, jak nachylił się nade mną prawdziwy anioł. Któż inny płakałby nad konającym brzydkim kundlem?
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt