– Masza jest w Holandii – powiedział detektyw.
Łukasz słuchał tych słów jak rażony gromem. Widział poruszające się usta śledczego Andrzeja, czuł jego zanieczyszczony tytoniem oddech. Widział pokrytą sześciodniowym zarostem szyję, na końcu której krtań poruszała się podług wypowiadanych słów.
Ale słów nie słyszał. Odkąd „Maszka” (tak ją nazywał) zniknęła, żył jakby na kredyt- w zawieszeniu i na niby. Słuchał ludzi, ale ich nie słyszał. Jadł, ale nie czuł nic poza głodem. Oddychał, ale nie czuł ulgi. Wszystko było jakieś rozmyte, bez znaczenia, tak jakby wszelka radość zniknęła razem z tą prężną, figlarną czarnulką, która od dwóch lat nadawała sens jego życiu. Aż do piętnastego grudnia. Dwanaście i pół miesiąca temu (bez połowy tygodnia), sens jego życia zniknął bezpowrotnie, opuszczając znienacka mieszkanie i nie pozostawiając nawet strzępu wiadomości. Nie było jej już ponad rok. Najpierw tego nie rozumiał. Potem nie mógł z tym żyć.
Słowa detektywa wyrwały go z marazmu po raz pierwszy od wielu, wielu godzin (bo to na godziny przeliczał ostatnio dni). Oczy zapłonęły mu wściekłą ciekawością.
– Jak to?! – wyksztusił. – Przecież mówiłeś, że Niemcy, albo Ukraina. Że jej paszport zostawił tam ślad! Wzięli ją z dokumentami, mówiłem ci!
-Bo zostawił- rzeczowo odparł Andrzej Rudy, z zawodu detektyw, a ogólnie brunet. – To było tylko miejsce przerzutu. Teraz prawie na pewno przebywa w Holandii – dodał, rzucając na biurko plik kartek z podoczepianymi zdjęciami. – Według moich informacji jest gdzieś w sąsiedztwie portu Rotterdam. Pewnie przerzucili ją drogą wodną.
– Co ro znaczy „prawie na pewno?!” – krzyczał już, dobrze pamiętając jak niedawno Rudy wysłał go do Liverpoolu tylko po to, żeby pooglądał tępo angielskie statki. „Maszki” już dawno w Anglii nie było. Bezwiednie zapalił fajkę z paczki „ExtraMocnych”. Ta, która teraz tliła się pomiędzy jego wargami, była dziesiątą, licząc od dziesiątej rano. Spojrzał na zegarek. Była trzynasta. Gdyby ktoś dwa lata temu powiedział mu, że będzie jarał „Extrasy” z taką częstotliwością, popukałby się w czoło.
– Prawie, bo prawie – beznamiętnie odparł Andrzej, odpalając swojego papierosa. – Jak zawsze, nie?
Łukasz podrapał się w brodę.. Z nadzieją pomyślał, że spróbować nie zaszkodzi. Przecież ciągle kochał „Maszkę” i tylko ją. Próbował innych, ale nic z tego nie wychodziło. Najwyżej będzie tak źle jak dotąd. Bo gorzej już być nie mogło.
– Masz jakiś namiar? – zapytał Rudego, opadając na kanapę. Gdy siadał, potrącił leżącą na niej popielniczkę. Popiół i kurz zasyfiły obicie, ale miał to gdzieś. Teraz liczyła się tylko ta mała bordowa karteczka, wyciągnięta przez Rudego z wewnętrznej kieszeni. Łukasz chwycił ją z impetem.
– Pijnacker?
-Tak- Rudy zaciągnął się głęboko. – Tak się nazywa to miejsce.
-To w Rotterdamie?
– Nie – spokojnie odparł detektyw, ignorując rozszerzające się ze zdziwienia źrenice klienta. – To miasteczko obok. Kod 2640-2643 – dodał z dziwnym uśmieszkiem. Dobrze wiedział, że akurat kod pocztowy jest Łukaszowi potrzebny jak prosiakowi limuzyna.
– Jadę – głos Łukasza brzmiał jak zza grobu, ale klient Rudego miał tak zawsze, gdy czymś się przejmował. Suchość w ustach wzrastała u niego proporcjonalnie do ekscytacji.
– Nie masz roboty?
– Mam. Zadzwonię do szefa – powiedział wyciągając telefon. Nie bał się reakcji starego pana Karewicza. Jego przełożony wiedział dokładnie o jego wielomiesięcznych zmaganiach z losem. O poszukiwaniach, upadkach nadziei i wznieceniach nowych jej porcji. Widział i wiedział wszystko, dlatego gdy Łukasz pięć minut później odkładał słuchawkę, spojrzał na Rudego (który przez ten rok stał się jeśli nie jego najbliższym kumplem, to z pewnością najlepszym kumplem od chlania) z pewnością i frajdą w oczach.
– Czas w drogę.
– Powodzenia stary.
– Dzięki, będzie potrzebne.
***
Okienko w samolocie szkliło się od mrozu z zewnątrz, a Łukasz bezwiednie wsłuchany w pracujący cicho silnik, wspominał wszystkie te piękne chwile, które spędzał ze swoją „Maszką”. Myślał o ich głupich zabawach i grach, o spacerach i o tym, ile musiał się namęczyć, żeby zdobyć jej zaufanie. Gdy sama zaczęła przychodzić i kłaść się obok niego, poczuł, że dopiął swego. Ilekroć widział jej szkliste, piękne i duże oczy, których szmaragd starczył mu za wszystkie kolory tęczy czuł, że żyje. To ona wyznaczała jego rytm dnia, to ona odciągnęła go od kumpli i piwa. To ona wreszcie tak często zabiegała o jego uwagę, że przestał nawet na chwilę czytać gazety i grać w gry. Przed nią nie pomyślałby nawet, że tak można żyć. A teraz, gdy nie było jej tak długo, ból i niepewność zżerały go od środka. Na szczęście teraz te straszne uczucia nieco rozrzedzała dobra na wszystko nadzieja, która kierowała go w to jedno szczególne, tak dalekie miejsce. Ona tam była. Była tam „prawie na pewno”. Analizując te słowa, skupiał się raczej na „na pewno”. Chyba to przecież niepotrzebny, pesymistyczny dodatek. A w takich eskapadach jak ta Łukasza, w podróżach w holenderski, niepewny świat, jak śpiewał Nalepa „mieć trzeba jakiś azyl”. W coś trzeba wierzyć.
– Znajdę ją – powiedział sam do siebie, czując szarpnięcie uderzających o ziemię kół samolotu. – Na pewno!
***
Prawie krzyczał z ciekawości. Zbliżał się do zwykłego, jednorodzinnego domu, tak niepozornego jak każdy inny w tej części świata, nie mógł wyobrazić sobie, że to właśnie tam, pewnie w jakiejś ciemnej piwnicy, przetrzymują jego ukochaną. Taka jest piękna, taka smukła, tak bardzo ciekawa świata. Żałował każdej sekundy, którą stracili, był jednak pewny, że w niego wierzyła. Wierzyła, że będzie jej szukał. Gdy tylko go zobaczy…
– Hello – powiedział oschle. – I came to get her back – dodał równie beznamiętnie i zaraz prawie się rozpłakał.
„Maszka” podeszła do kobiety, która otworzyła mu drzwi. Pełen radości, ulgi i poczucia satysfakcji wziął ją w ramiona. Nic nie powiedziała. Ale nie musiała. Od lat rozumieli się bez słów, a i porozmawiać jeszcze będzie kiedy. Łukasz pomyślał, że dla tej chwili było warto przetrwać ten straszny („prawie”) rok.
***
Już drugą godzinę szczęśliwy patrzył jak śpi. Gdy się przebudziła, jak zwykle odwróciła głowę w jego stronę i bezwiednie wysunęła język. Wyglądała tak słodko jak zawsze, a Łukasz pomyślał, że chyba znowu jest szczęśliwy.
– Co tam mała? – zapytał i zauważył, że jego głos po raz pierwszy od roku brzmi w miarę normalnie. – Dobrze spałaś?
-Miauuuu…. – jak zwykle lakonicznie odparła „Maszka”
– Czyli świetnie, co?
-Miauuuuuu!
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt