Gdy klasyczna wypełnia pokój, za oknem jest piąta rano, luty, więc ciemno. Wzrok mój za światłem, gdyż ta, co na dole w śmietniku, świeci latarką po kubłach, co by znaleźć było łatwiej. Obok pies, jej pies, też węszy za czymś.
Wracam do laptopa, by opisać tę sytuację, ale stukając już wiem, że nie ma po co, gdyż one same się piszą.
Przeglądam notatki z dnia; niestety, wypiął się na mnie ( dzień ), w notatniku same plecy i dupy. Miasto nie poczekało na ciebie, byś mógł chwilę jak cytrynę wycisnąć. Kilka godzin snu, i znowu, zejdziesz na dół, może tym razem notatnik ugnie się pod ciężarem atramentu, a ta wizja, mgiełka, zatrzęsie twoją nocą, byś mógł tę na dole, wraz z mieszkaniem w spokoju zostawić.
Pod ciężarem atramentu – no niech mnie!
Po kilku latach znowu się tu znalazłem, w tym worku ze skóry, w ciele, jakbym nie istniał pomiędzy. Jakby na linii czasu mojego jestestwa był ten moment na początku, i teraźniejszy. Mobilki jak tam droga? Głos w radio: pusto, można jechać. Bez migacza, czysto przecież, gaz do końca, aż bebechy wywraca. I nagle jest teraz. A co w trakcie drogi za szybą? Bocian? Buraki? Banany? Psy? Rzeki? Mielone? Śnieg?
No i budzisz się, przecierasz oczy, pierwszy krok, drugi, trzeci, czwartypiątyszósty i oprócz otoczenia jest twoje ciało. Tak myślisz: kilka lat temu nie ważne jaka, ta? Ok. Ta? Bierzesz. Chcesz, to masz, i nie że rozwiązły, czy zły, bo one to lubią, jak je karzesz przy łóżku, jak przyciskasz ich twarz do poduszki, tak by makijaż odcisnął tam portret. Teraz patrzysz na siebie, brzuch zasłania ci chuja, mordę masz napuchniętą, rozlazłeś na wszystkie strony. Co było pomiędzy?
Migawki, pstryknięcia.
Ojciec umiera.
Spada rura z pieca.
Pierś z kurczaka wyniesiona z marketu w kieszeni. Pstryk, pstryk. Pięć lat.
Na wschód słońca czeka się zbyt długo, a zachód nie trafia w porę, przeoczyć go to już nawyk. Od dziesiątej rano do szesnastej jest gęsto, później się odsypia, i właściwie nie wiem, czy przerzedza się stopniowo, czy wszystko znika tak o, pstryknięciem, gdyż śpię. Otwieram oczy o dwudziestej pierwszej, nocna zmiana właśnie zaczyna swój kurwi taniec, dwie godziny później południowa zmiana, defiladowym (a jakże!) krokiem wraca do swoich domów.
Bywa, że włóczę się po nocy, zaglądam w parterowe okna, ląduje w spelunach, czasem w jakimś miejscu na czasie, z głośną muzyką; kiedyś te miejsca różniły się tym, że w spelunie obok kibla mogłeś trafić na usta, które za pięć dyszek łykały wszystko jak leci, a w tych nowszych, jak się udało, mogłeś to mieć za darmo. To było tak zwane miejsce z wizją. Kurwy myślały o tobie jak o złotym ziarnie, widziały w tobie lukratywną przyszłość, tymczasem w spelunie miałeś jedno imię – pięć dych. Złote czasy ostrego jebania dawno minęły, kurwy splajtowały, a te darmowe, stwierdziły, że jednak im się nie opłaca, i też splajtowały, nie wąchając nawet złotówki. Dziś, w dobie kryzysu połączyły siły i emigrowały do kawalerek, które wspólnie wynajmują, wrzucając ogłoszenia wraz z nagimi zdjęciami do Internetu. Opowiadam to taryfiarzowi, który zazwyczaj odwozi mnie, gdy się zasiedzę, na co on: - Co zrobisz, takie czasy, nawet dziwki już klasy nie mają.
Byłem z wieloma kurwami. Miały wiele imion, twarzy, par butów. Kurwę poznać po tym, że wszystkiego ma dużo. Od odbicia w lustrze, po tanią biżuterię. Wiele z nich wiedziało, co zrobić z ptakiem.
Kasia była najpiękniejsza. Była czyjąś tam byłą, ponoć znałem tego kogoś, ale w obliczu kurew, ma to jakieś znaczenie? Pocałowaliśmy się pierwszy raz na cmentarzu. Dwa dni później kazała mi zamknąć oczy i zaczęła mnie ujeżdżać. Miało być romantyczne, te zamknięcie oczu, przynajmniej ona tak to widziała. Później nabierała wina w usta i wypluwała do moich. Robiła wiele dziwnych rzeczy. Najgorszą z nich było mówienie. Gdyby Kasia miała usta do ssania, nie do układania słów, pewnie dla jej cipy pisałbym tę ścierę. Po miesiącu uciekliśmy od siebie.
Monika była ogniem.
Monika w łóżku potrafiła unieść ciężar. Ciepło ciał nie było istotne, istotne było tu, teraz. Jej cipa musiała być zawsze zatkana. Zawsze mokra, gotowa by w nią wejść i zrobić swoje. Miała w sobie po troszku z wszystkich cip świata. Była cipą międzynarodową, smakowała jednocześnie jak Paryż i Tarnów, jak Praga i Kalisz, jak Kraków i Tychy. Liżąc ją między udami, wiedziałem, że wczoraj była u kogoś innego, i ktoś inny robił to za mnie, nie miało to jednak znaczenia, przy tak porozrzucanej osobowości, jakoś trzeba było zachować równowagę. Gdy spacerowaliśmy po parku, paląc papierosa za papierosem, wiadome było tylko to, że zaraz wypali: idziemy się dupczyć? I szliśmy.
Było też wiele kurew, których imion nie pamiętam. Pojawiały się i znikały. Dni zapętlały się jak płyta w gramofonie, a charakterystyczny szum zagłuszany był przez ciągłe jebanie.
I teraz, gdy klasyczna wypełnia mój pokój, myślę o ludziach wielkich, takich, że z wielkiej litery ich imiona pisać, to mało. Takich zasłużonych. Weźmy takiego Edisona i tę jego żarówkę. Albo nie, zostawmy żarówkę, weźmy go, samego. Co on z ptakiem robił? Myślę o Dostojewskim, jak podczas wikłania kolejnej intrygi, robił sobie przerwę na małego brandzla. Jak bardzo wielcy, byli skrzywieni? Myślę o nich. To najlepsze odznaczenie dla nich, bo ich sztuka, cóż, sama przez się. Ale wewnątrz, tam wrzeć musiało, każdy z nich gorący. Myślę o Skłodowskiej, Da Vinci, o Mozarcie, Bachu, Straussie, i dziękuję im za to, że byli, ale bardziej dziękuję za to, że oni tacy sami, ich ptaki i broszki, w sensie.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt