„Dlaczego nie ukończyłam Biegu Wazów?”
Wszystkiemu winna była pralka! To przez nią i zakleszczone drzwiczki, które nie dały się otworzyć, moje spodnie narciarskie utkwiły w środku. Nastawiałam kolejne prania z nadzieją, że w końcu, za którymś razem otworzą się i będę mogła iść na trening. Wiem, wiem, mogłam przecież założyć zwykłe legginsy, ale była zima, mróz, i inne nie nadawały się. Były za cienkie. Mogłam też pojechać do sklepu z odzieżą sportową i kupić drugie, ale to wymagało wyprawy poza utarty, codzienny szlak dom-praca-dom, a to było ponad moje siły. Mogłam też zamówić nowe przez internet, ale oprócz tego, że nie chcę dopłacać i ponosić dodatkowy koszt przesyłki, to kieruję się zasadą niekupowania kota w worku, czyli nierobienia zakupów odzieży bez wcześniejszego jej przymierzenia.
Wróćmy zatem do punku wyjścia – do pralki, uparcie trwającej w niechęci otworzenia się dla mnie. Zresztą nie tylko dla mnie, dla męża również! Z niemożności pójścia na trening zaczęliśmy uprawiać seks. Nawet kilka razy dziennie, jak za dawnych młodzieńczych lat. Poirytowani dziwną buntowniczością pralki czasem zapominaliśmy o zabezpieczeniu. Na skutki nie trzeba było długo czekać. Zaszłam w ciążę! Gdy minęły pierwsze straszne trzy miesiące, pełne mdłości i wymiotów, pralka jakimś cudem otworzyła się. Złośliwczyni jedna! Po kilkudziesięciu praniach moje piękne spodnie narciarskie były w strzępach. Nie nadawały się nawet do chodzenia po domu i froterowania tyłkiem niezliczonych parkietów pokrywających podłogi naszej willi. Z bólem serca musiałam je wyrzucić. Będąc w ciąży zrezygnowałam z intensywnych przygotowań. Lekarz zalecił dużo odpoczynku i zwolnienie lekarskie, na które ochoczo przystałam.
Rosłam i tyłam. Treningi poszły w zapomnienie. Pojawił się on - mały rozbójnik. Nazwaliśmy go Rumcajsem. Dokazywał już w brzuchu, nie dając mi spać po nocach, ani nawet drzemać w ciągu dnia. Kopał mnie zuchwalec po żebrach, a ja płakałam z bólu. Po porodzie odetchnęłam. Okres połogu był dla mnie wybawieniem. Mój nadaktywny chłopczyk ssał na potęgę, a ja szybko wracałam do przedciążowej figury. Spał i jadł, ja robiłam to samo. O wznowieniu ćwiczeń na razie nie było ani mowy, ani czasu, ani chęci. Gdzieś tam daleko w mojej głowie świtała myśl o zapisaniu się na kolejny Bieg Wazów. Pilnie czekałam na dzień, ba, na te kilka minut, kiedy trwają zapisy na ten słynny bieg narciarski. I nawet udało mi się! Poczułam zew młodości. Energię, która potrzebna była, żeby wrócić do przygotowań. Niestety energię, tylko zgoła inną, iście wiosenno-hormonalną, poczuł mąż. Mój tytan seksu. I znowu byłam w ciąży. Kolejny Bieg Wazów miał mi przejść koło nosa. Urodziła się Hanka, spokojna i słodziutka, przeciwieństwo brata.
Tym razem nie zdążyłam na zapisy, zwyczajnie przespałam ów moment, utulona błogim karmieniem córeczki. Minęło lato, jesień i zima. Był to czas lenistwa, tycia i nie planowania niczego, bo jak wiadomo życie pisze własne scenariusze, czy tego chcemy, czy nie.
W kolejnym marcu, w dniu zapisów miałam szczęście. Udało się dostać na listę zgłoszonych. Ustaliłam harmonogram treningów. A mąż, wraz ze swoimi popędami musiał się dostosować i ukrócić je nieco. Wiedziałam, że tym razem nic mnie nie powstrzyma! Ani pralka, którą na wszelki wypadek zamieniliśmy na lepszy model. Ani brak spodni, których pięciosztukowy zapas zalegał w mojej sportowej garderobie. Ani mąż. Ani dzieci. Wszystko szło zgodnie z planem. Byłam przygotowana. I rok później, w dniu zawodów stanęłam na starcie, wśród tysięcy innych sobie podobnych zdeterminowanych zapaleńców. Rankiem, około ósmej ruszyliśmy, zawodowcy i amatorzy. Ramię w ramie pospólstwo i książęta szwedzcy, duńscy i inni. Przeszczęśliwa ukończyłam ten najstarszy, najdłuższy i największy bieg narciarski na świecie, ledwo mieszcząc się w dwunastogodzinnym limicie czasu.
Wpadając na metę wiedziałam, że spełniło się najważniejsze marzenie mojego życia! Teraz nic już nie miało znaczenia, czy uda mi się pokonać ten dystans raz jeszcze, czy nie. Czułam się taka z siebie dumna! W domu, po powrocie czekały na mnie maleństwa i mąż. Jego marzeniem, choć może nie do końca uświadomionym, było posiadanie trzeciego potomka. Zrobił wszystko co mógł. A nie musiał wiele, aby tak się stało, jak się stało. I już dziewięć miesięcy później tkwiłam uziemniona w łóżku z Cypiskiem przyssanym do moich mlekodajnych piersi.
Czy kiedyś jeszcze wystartuję w Biegu Wazów? Pewnie nie! Ale o tamtym pierwszym i o wielu przeszkodach, które go opóźniły, pamiętać będę do końca moich dni. I wspominać z uśmiechem.
(maj 2016)
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt