Ptaszkowa, podobnie jak wiele innych wsi powiatu nowosądeckiego, przewyższa rozmiarami niejedno miasteczko w dowolnym miejscu w Polsce. Nad nią góruje masyw Boguszy. Porośnięty jest on gęstym jodłowym borem.
O pierwotności tego lasu nietrudno się przekonać, badając skład gatunkowy jego mchów. Wśród nich królują szurpki i dwustronki soczyste. Tworzą one poduchy przypominające igielniki. Miejscami rosną łanowo. Nie obawiają się wcale nierówności terenu. Wręcz przeciwnie – wydają się być stworzone do tego, aby łączyć uskoki i mininiecki zieloną nicią. Chyba nawet nie są w stanie zrozumieć tych mchów, które tego nie lubią. Uważają je za "ciepłe kluski" kurczowo uczepione "spódnicy" łagodnych stoków.
Owe organizmy- a także bielistkę siwą zachowującą się identycznie- należy uważać za leśną prawicę hołdującą zasadzie, że każdy jest kowalem swego losu. Las podziwia ich odwagę. Mając do nich pełne zaufanie powierza im mało doświadczone grzyby, prosząc o nauczenie ich mądrości życiowej. Rzecz jasna nie mogą to być pierwsze lepsze grzyby, ale tylko takie, które las uznał za posiadające potencjał rozwojowy. Wielce utalentowane są szczególnie podgrzybki oprószone- odwrotnie proporcjonalnie do ich brzydoty. Odznaczają się niewielkim wzrostem i wspaniałą umiejętnością wtopienia się w mszyste podłoże. Zabawa w chowanego z grzybiarzami sprawia im szczególną przyjemność. Odczuwają wyraźny dyskomfort, gdy muszą rosnąć na gołej ziemi. Uznają to za niewytłumaczalną niesprawiedliwość i rozmyślne odbieranie im talentu. Nie zawsze jodły są w stanie zrozumieć ten fakt.
Nie tylko mchy potrafią świetnie współpracować z grzybami. Równie dobrze do tego celu nadają się jeżyny gruczołowate. Posiadają one niezwykłą zaletę- potrafią ukryć w swoich "ramionach" standardowe podgrzybki złotawe oraz kurki odmiany ametystowej. Jest to szczególnie ważne dlatego, że te arcytypowe dla lasów jodłowych grzyby są dokładnym przeciwieństwem podgrzybków oprószonych. Niezbyt rozgarnięte, lubiące chwalić się przed grzybiarzami swoją- istotnie nieprzeciętną- urodą, przez co narażają na szwank interesy całego lasu, odkrywając skarby cięższego kalibru.
Jeżyny gruczołowate muszą być więc mózgami kurek. Gołą ziemię powlekają swoimi łodygami i ciągnąc kurki za uszy chowają je pod siebie. Ale nawet wtedy kurki cechuje wyjątkowa bezmyślność i niesubordynacja, bo jako samochwały wyrastają ponad jeżyny ku ich rozpaczy.
W tej sytuacji zbieranie kurek ametystowych po prostu mnie nudziło. Nie było przy tym żadnego wysiłku intelektualnego, a chodziło jedynie o to, by nazbierać ich jak najwięcej przed rozpoczęciem poszukiwania bardziej inteligentnych grzybów. Przypominało to po prostu pracę na plantacji. Po pół godzinie schylania się trzeba było drałować do samochodu ze skrzynią wypełnioną po brzegi kurkami.
Potem zaczęły się schody. Na szczęście mój świetny wzrok z nawiązką równoważył podgrzybkowy spryt. Ponadto nawet w lesie nie samymi grzybami żyje człowiek, ale również sporą dozą kontemplacji i zadumy.
Jak to zwykle na początku października bywa, pogoda dopisała. Słońce robiło, co mogło, aby mój pobyt w masywie Boguszy na zawsze utrwalił się w pamięci. Wlewało się między jodły i pozornie płynęło unoszone siecią plądraków. Wiatr sprawiał, że gałęzie tworzyły pozorne fale morskie. Zresztą dlaczego miało być inaczej, skoro niebo było lazurowe, a nieliczne obłoki- rybacy- wyciągały jodłowe szyszki z przezroczystych pajęczych sieci?
Nagle więc las stał się morzem, a wszystko "zuniwersalniało". Morze, las i moje samotnicze losy splotły się w nierozerwalną całość. Dopadły mnie wspomnienia. Jaką drogę przebyłem, aby znaleźć się właśnie tu? Oto słowa- klucze: morze, las, burza, która nareszcie przycichła. Poezja, która wybuchła, wypełniając burzową próżnię. Poezja pejzażu przeistoczona w poezję słowa podbitą sosem samotności. Tak właśnie miało być.
I jeszcze do tego ta jesień. Zielone jodły ostro odcinające się na tle zrudziałych dębów, pożółkłych brzóz oraz spasożytowanych osik. Wiem, że zawsze tak tu było. Lecz co z tego? Zawsze jakiś istotny szczegół umyka uwadze, przez co jesień w górach, choć zawsze podobna, nigdy nie jest taka sama.
Ze względu na znaczną odległość od DPS-u samotność swą musiałem podzielić na dwoje. Bez mojego kuzyna ta wycieczka była niemożliwa. Tak dawno u niego nie byłem. Spytałem go więc, co dzieje się aktualnie w jego- a właściwie w naszej- rodzinnej wsi.
- Cóż- odpowiedział. -Życie-
- To za mało- nalegałem. - Przecież coś zawsze robisz. Jak tam twoja praca?-
- Nic ciekawego. Stałe użeranie się z ludźmi i permanentny brak czasu-.
No tak. Właściwie dlaczego go o to pytałem? Chyba dlatego, że nie chciałem milczeć, gdyż wiedziałem wszystko. Taaak... Ja mam dobrze ze swoją samotnością. Nie zamieniłbym jej na nic innego. Po co właściwie o tym mówić? Wystarczy wiedzieć, że mój kuzyn otoczony ludźmi jest jeszcze bardziej samotny jak ja.
Gdy rok po roku spędzałem u niego wakacje do okresu tak zwanej "transformacji ustrojowej", była to bardzo zadbana wieś. Władza komunistów zdawała się tam w ogóle nie sięgać. Koło drewnianego domku istniał- i nadal istnieje- ogródek z "nieśmiertelnymi" pelargoniami, marunami ozdobnymi, miśkami belgijskimi, tojeścią rozesłaną i poziomkami. Pamiętam, jak łapałem tam pasikoniki zielone [czy jeszcze tam są?], a mój kuzyn nieustannie krzątał się wokół pszczół. Ta pasja pozostała mu do dziś. Wizytówką naszej sadyby był niewątpliwie dorodny jesion- najwyższe drzewo we wsi. Na węglowym piecu kładło się ciasto, z którego- w zależności od wersji- wychodził pyszny " półchleb z serem" albo " półchleb z cukrem". Mieliśmy ogródek warzywny, plantacje porzeczek, pole pszenicy i własny las. Ach, te czasy już nie wrócą...
Postanowiłem przerwać swoje rozmyślania.
-Jeśli będzie to możliwe- powiedziałem- podszkolę cię w umiejętności rozpoznawania grzybów. O popatrz! Widzisz to co ja?-
Obaj popatrzyliśmy na ogromną kolonię dużych, białych grzybów o rydzowym kształcie.
- To mleczaj biel- powiedziałem. - Podobno ludzie eksperymentują z nim, gotując go i odlewając wodę. Ale nie radzę-.
- Popatrz teraz- odpowiedział mój kuzyn.
I piękny, czekoladowy podgrzybek brunatny wylądował w jego koszu. W takich sytuacjach zawsze budzi się we mnie myśliwy. Nie upłynęło więc dużo czasu, a znalazłem podobnego. Ale kuzyn ostudził mój entuzjazm.
- Robal na robalu- powiedział, przełamując go na pół i odrzucając precz.
- Cóż- odparłem, robiąc dobrą minę do złej gry. - Zwierzęta też muszą coś jeść-.
-To nic- usiłował mnie pocieszyć. - Popatrz, jaka dziś w lesie wilgoć. A zimy też nie było, wobec czego to tałatajstwo mnoży się bez ograniczeń-.
- No właśnie- powiedziałem strapiony.- Jak tak dalej pójdzie, to będziemy sadzić palmy. Wielu ludzi się z tego ucieszy-.
- Nie! - odpowiedział kuzyn stanowczo. - Jeszcze nie wiemy, czy to aby nie są naturalne zmiany.-
Co miałem odpowiedzieć? Alboż to wiadomo, jaka przyszłość nas czeka? W każdym razie byłem i jestem pełen obaw.
- A to- co to jest?- zapytał, gdy obok wyciągu narciarskiego schodziliśmy już do samochodu.
Popatrzyłem uważnie na dużego, fioletowego grzyba.
- Gąsówka naga. Lepista nuda.- dodałem, chcąc popisać się znajomością łaciny. Ale- zauważyłem- czegoś tu brakuje. Wrzosów-.
- Odrosną- uspokoił mnie. - Tak przygotowuje się wyciąg narciarski na zimę-.
Gawędząc jeszcze o tym i owym, odjechaliśmy do DPS-u. Moja tegoroczna przygoda z lasem dobiegła końca.
Ale wspomnienia pozostaną. Nie pozwolą mi na samotność w długie, zimowe wieczory.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt