Grąd
Między wsiami Mogilno i Posadowa rośnie typowy dla Pogórza Karpackiego mały grąd. Nazwa tego typu lasu to połączenie skrótu wyrazu "grab”( gr) oraz wspakowego skrótu wyrazu "dąb”(ąd). Oddaje to w pełni niezwykłą, jak na niewielki obszar, złożoność tego ekosystemu.
Strumyk opływający podstawę grądu utworzył małe wzniesienie, które pociął na wąwozy, a te z kolei na wąwoziki, których dostępność całkowicie zależy od jego dobrej lub złej woli. Swoją obecność w grądzie zaznacza szemraniem, a po większych deszczach głośnym, kaskadowym hukiem. Zadał sobie dużo trudu, by odpowiednio wyrzeźbić teren- nie w celach dekoracyjnych, ale w geście solidarności z grabami, by nie dopuścić do ich wycięcia przez człowieka. Taka próba w najlepszym przypadku skończyłaby się zwichnięciem stawu skokowego.
Korzystają z tego grzyby, które zdecydowały się dzielić swe życie z grabami- borowiki i koźlaki grabowe. Nie niepokojone przez nikogo dorastają nieraz do gigantycznych rozmiarów albo wręcz przeciwnie- decydują się pozostać małymi, ale przybrać niezwykle dekoracyjne kształty. Ja mogę na nie tylko popatrzeć, ponieważ nie chcę ryzykować śmiercią. Po co miałbym to zresztą robić, skoro płaska powierzchnia lasu jest dostatecznie duża, aby inne borowiki i koźlaki zbierać całymi wiadrami.
Solidarność. Słowo- klucz, bez którego żadnego grądu nie można zrozumieć. Samo słowo "grąd” w pełni oddaje niesłychane wprost zespolenie dębu i grabu, widoczne gołym okiem w postaci wzajemnie przenikających się pni. Jest to wartość trwała, obowiązująca w równym stopniu drzewa co rosnące pod nimi grzyby. Koźlaki grabowe swobodnie wymieniają się grzybniami z borowikami i to nieraz do tego stopnia, że rezygnują z posiadania „braci” lub „sióstr” na rzecz udzielenia swojemu koledze schronienia w części własnej grzybni.
Solidarność oznacza też tolerancję dla zupełnie odmiennych wartości i kultur. To przecież nie taka znowu sztuka zamieszkiwać razem, jeśli wyznaje się te same idee, a stopień wzajemnego pokrewieństwa jest bardzo wysoki. Sztuką jest dopiero zdolność udostępnienia części przepaści grzybom tak różnym od borowików i koźlaków jak kurka czy gołąbek modrożółty.
A na taki właśnie gest przyjaźni stać i koźlaki, i borowiki.
Kameralność miejsca sprawia, że można tu z łatwością znaleźć podobieństwa i różnice między charakterami zarówno różnych gatunków jak i poszczególnymi egzemplarzami tych samych gatunków. Grab na przykład, w przeciwieństwie do dębu, nie przepada za deszczem. Przyczyną takiego postępowania jest oczywiście jego piękna, gładka, wymuskana kora, która na tle kory dębu wygląda jak garnitur. Drugi powód to "jego" koźlaki, uwielbiające pogodę gorącą i umiarkowanie suchą.
Czyżby to oznaczało, że dąb i grab wywodzą się z różnych warstw społecznych? Tego nie wiem. Ale w świecie roślin to się nie liczy. Tu liczą się przede wszystkim indywidualności. Przecież gdy oglądamy ten las z daleka , nigdy nie rozpoznajemy w nim grabu albo dębu. Ale rozpoznajemy w nim z łatwością starą, samotną jodłę, która nie dopuszcza do sporów między grabem a dębem o palmę pierwszeństwa w tej dziedzinie. Oba te drzewa zdają sobie doskonale sprawę, że to właśnie jodle należą się laury. Grąd jest, choć z całkiem innych powodów, atrakcyjny również w tak zwanym „ bezgrzybiu”, czyli tej części okresu wegetacyjnego, gdy grzyby są po prostu zbyt zmęczone, by tworzyć owocniki. Wczesną wiosną kwitną w nim geofity- szczególnie zawilce i dąbrówki rozłogowe wsparte na śmiesznych, "kieliszkowatych" łodygach. Te rośliny także mają ambicje bycia indywidualnościami, ale pole do popisu mają znacznie zawężone, zwłaszcza gdy pomiędzy nimi zachodzą pozorne podobieństwa. W takich przypadkach sięgają po ostatnią broń, jaka im pozostaje- różne okresy kwitnienia. Nie do rozróżnienia na pierwszy rzut oka kokoryczka wonna i goryczka trojeściowa umówiły się „kanałami dyplomatycznymi”, że pierwsza z nich stworzy barwne widowisko w kwietniu , a druga w sierpniu.
Wnętrze bezbronnego grądu jest pilnie strzeżone przez rośliny kolczaste- maliny, jeżyny oraz oba gatunki głogu- jednoszyjkowy i dwuszyjkowy. Kameralnemu grądowi najwyraźniej więc nie wystarcza częściowa niedostępność od strony strumyka.
Ale nie ze mną te numery, grądowy Brunerze!
Tkanina
Wieczny ruch i pośpiech. Praca aż furczy, koła maszyn przędzalniczych kręcą się miarowo. Jeszcze wszyscy stoją na swoich miejscach, ale po wielogodzinnym staniu i monotonnej, nudnej pracy ktoś w końcu musi popełnić błąd. Wtedy rozlega się nieludzki ryk tego, komu maszyna wciągnęła rękę i żywcem mieli kości.
Tak powstają tkaniny. Białe jak śnieg, z falbankowymi wzorkami po bokach i dużymi, wyszywanymi rombami pośrodku. Ale też odindywidualizowane, anonimowe i w cenie niższej od ceny krwi, co jest korzystne dla kupujących, którzy brak człowieczeństwa mają już wkalkulowany w koszty.
Czy można inaczej?
Przyroda pokazuje, że można. Trzeba tylko zamienić chciwego właściciela fabryki na słońce i czas. Ani słońce, ani czas nie są kapitalistami, gdyż się nie spieszą. Są pisarzami bez piór, którzy co roku tkają te same dwie powieści i jedno opowiadanie – przynajmniej na kanwie pewnej podsądeckiej, przyleśnej gleby.
Pierwsza powieść powstaje od marca do maja, druga od czerwca do sierpnia, a opowiadanie we wrześniu. Zawsze tylko tyle, ale za to jak!
Długie, bo aż pięciomiesięczne wakacje, słońce i czas przeznaczają na medytacje. Ma to decydujący wpływ na jakość pisanych przez nich trzech utworów. Są nie Balzacami, a leniami z ekonomicznego punktu widzenia. To bardzo dobrze, gdyż pięciomiesięczny wypoczynek kumuluje ich energię, która wyładowuje się w sezonie wegetacyjnym. Doskonałość tych utworów nie byłaby też możliwa bez ścisłej współpracy między słońcem a czasem.
Konsultacje między słońcem a czasem doprowadzają do zaskakującej konkluzji- w wybranym miejscu należy zasiać jak najmniej trawy. Nadmierna jej ilość czyniłaby przecież pisane utwory kiczami. Zamiast tego trzeba stworzyć dla przeciętnego turysty pozory, że goła ziemia na wiosnę nadal pozostaje goła. Muszę więc być naprawdę wnikliwym badaczem, by dostrzec maleńką, ażurową roślinkę w udawanej pustce- sit członowaty. Tu atrybutami dominatorki są czarne, wiatropylne kwiatki w prostej rozrzutce. Zajmuje ona trzy czwarte powierzchni łąki i dlatego jest podstawowym graczem rozdającym tu karty. Ma ona przywilej dobierania sobie przyjaciół i między innymi z tego powodu powieść o sicie członowatym jest powieścią o wolności.
Potencjalni przyjaciele tej rośliny doskonale wiedzą, że sit członowaty nie da się zniewolić trawie. Fakt ten jest dla nich inspiracją i natchnieniem. Nie chcą więc jej nadmiernie obciążać i dlatego na obszarze od niej wolnym budują własną interpretację wolności. Z poziomek i pięknego bnieca czerwonego tworzą rąbek tkaniny- niestety zaśmiecony trawą, która w zamian za ochronę każe im płacić haracz w postaci pozornej, wizualnej dominacji. Sądzę, że nie jest to wygórowana zapłata.
Po przeciwnej stronie pole situ członowatego graniczy z rowem melioracyjnym oraz szosą. Tu władza situ członowatego już nie sięga, a trawy mają pełną wolność. I korzystają z niej, przekraczając metr wysokości, co ma destrukcyjny wpływ na symetrię tkaniny. Na próżno jej narożnik okupuje bodziszek żałobny. Na próżno w tej strefie rośnie rzadka turzyca dwupienna o tak kompletnie różnych kształtach kwiatów, że można je brać za całkiem odrębne gatunki. Bo przecież taki był tylko KAPRYS traw, aby swoje miejsce zamieszkania ozdobić.
Teraz jednak, pod koniec maja, pierwsza tkanina jest już skończona. Za chwilę zniknie ona z krajobrazu, gdyż słońce i czas właśnie piszą drugą powieść. Tym razem jest to przyrodnicza wersja love story. Teraz miejsce situ członowatego zajmuje jaskier ostry oraz prosienicznik gładki.
Miłość przyroda traktuje specyficznie.
Dzieli ją na dwie kategorie- miłość bezinteresowną i fizyczną. Pierwsza jest i będzie znana tylko i wyłącznie im.
W drugim przypadku wszystko ma być efektowne i spektakularne. Tu z pomocą przychodzą kurierzy- przenosiciele materiału genetycznego, czyli pyłku (zalążnia nie wykazuje miłosnej inicjatywy). Kurierzy najchętniej traktowaliby swoje odpowiedzialne zadanie jako beztroską rozrywkę. Ale kwiaty szybko rozwiewają ich złudzenia:
- Dajemy wam pieniądze, ale w zamian za to musicie dobrze wykonać swą pracę. Wasz honor nakazuje wam wykonać ją nawet za cenę życia.
To na pewno nie są słowa rzucone na wiatr. Na kurierskiej drodze miłości czyhają przeróżne niebezpieczeństwa. Częściowo jest to wina samych roślin. Bo aczkolwiek kwiaty symbolizują miłość, to już podsadki kwiatowe (liście pod kwiatami) symbolizują przyjaźń lub gościnność. Wykorzystują ją skwapliwie chytre kwietniki, które aktywnie polują na tych, którzy przestróg kwiatów nie posłuchali.
Tylko trzmiele- najinteligentniejsze z zapylaczy- wiedzą, co z tym fantem zrobić. Godząc ze sobą honor, obowiązkowość i ostrożność, ledwo muskają kwiaty w locie, co jednak wystarcza do ich zapylenia.
Mimo to kwiaty przeżywają rozterki. Pragną, by nikt przez ich nieudolność nie poniósł śmierci. Jednak gościnność swoje prawa ma i dlatego kwiaty muszą tolerować obecność drapieżników. Na szczęście zapylaczy jest zawsze dużo więcej od drapieżnych istot.
Tematem opowiadania jest samotność. Skończony we wrześniu utwór posiada jedynego bohatera- goryczkę trojeściową. Gdy kwitnie, na łące nie ma już nic innego. Beszta więc siebie za rzekomą „genetyczną bezmyślność” i nerwowo rozgląda się na wszystkie strony. Żeby choć trawa chciała jej podokuczać, bo nawet udręka jest lepsza od nudy! Ale nawet trawa zobojętniała na wszystko i rozpada się w proch ze starości.
I to już koniec. Słońce i czas zrobiły wszystko, co mogły i jak umiały. Wprawdzie ludzie nie kupili ich utworów, ale wdzięcznymi czytelnikami okazały się zające, kuropatwy i bażanty. Dlatego czas i słońce uznały, że ich pomysł się sprawdził. W przyszłym roku zrobią to samo- oczywiście z pewnymi modyfikacjami, by nie było za nudno.
Wiąd.
Zaledwie sto metrów od naszego DPS- u znajduje się miejsce urzekające mnie niepowtarzalnym pięknem, a równocześnie uważane za piękne i oryginalne przez samą przyrodę. Wszyscy wiemy, że taka zbieżność ocen dwóch jakże dziś odległych od siebie światów zdarza się wyjątkowo rzadko. Ale skoro zbieżność ta zaistniała, wniosek może być tylko jeden- przyroda w tym miejscu tęskni za człowiekiem!
Kogo ona zaprasza pod swoje "strzechy"? Czy tylko mnie? Trudno w to uwierzyć. Bo przede wszystkim otwiera się na potrzeby rolników. Cała droga prowadząca do wiądu usłana jest bowiem rajgrasem wyniosłym. Ta niebieskawa trawa nazywa się "rolniczym złotem" lub "najsmaczniejszą niejadalną potrawą". Trudno o lepszego łącznika między niematerialnym światem przyrody a materialnym światem człowieka.
Wiąd jest specyficznym typem grądu, w którym dominuje wiąz. Nie jest to jednak wiązowisko, a drzewostan złożony z wiązu, jawora oraz grabu jako domieszki. Grab można bardzo łatwo pomylić z wiązem w sytuacji gdy oba drzewa nie posiadają kwiatów na wiosnę. W takim przypadku musimy popatrzeć na liście. Pewnym znakiem rozpoznawczym wiązów jest duża powierzchnia ich blaszek liściowych zakończonych długim "szpicoogonem", którego graby nie posiadają.
Wiąd to nazwa uwłaczająca godności przyrody. Kojarzy się ze świądem(to akurat jeszcze byłoby do zniesienia, gdyż pospolity tu trędownik bulwiasty śmierdzi), ale również z uwiądem starczym. A przecież bioliteratura w ogóle nie zna słowa "starość"! Rozmawiając z przyrodą o tych sprawach zawsze używajmy bezpiecznego, Rilkeowskiego słowa "przeobrażenie".
Ze środka wiądu wypływa jeden z dopływów Białej Tarnowskiej. Z tego powodu "głupie" sto metrów dzielące mnie od wiądu do Worda zamienia się w kilometr z okładem. Co gorsza, trzeba piąć się pod wysoką górę. Ale to akurat wychodzi mi na dobre, gdyż jestem niezłym tłuścioszkiem...
Wczesną wiosną z zawilców, dzielących wiądowe runo z żywokostem sercowatym oraz żywcem cebulkowym, masowo wylęgają się motyle z rodziny skrzydliniakowatych. Jest ich tak dużo, że z daleka przypominają roje komarów. Są one wyjątkowo nerwowe w przeciwieństwie do będących wzorem cierpliwości chrząszczy z rodziny sprężykowatych. Chrząszcze te tak poważnie zajmują się zapylaniem kwiatów, że ich pogłaskanie nie stanowi żadnego problemu. Nieskorki nawet nie wiedzą, co się koło nich dzieje- ich ciała bywają do połowy zanurzone w mniszkach.
Wśród setek gatunków sprężykowatych tylko jeden, akurat żyjący w tym wiądzie, jest całkowicie rudy. To Cternicera pectinicornis.Drugi człon łacińskiej nazwy rodzajowej sugeruje, że lubi się opalać. Sugeruje? Ależ on jest TANOREKTYKIEM!
Więcej do wiądu nie zajrzę. Zobaczyłem już, co chciałem. Dalsze chodzenie tutaj to ryzyko złapania kleszczy.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt