Vincent - JOLA S.
Proza » Miniatura » Vincent
A A A
Od autora: Są godziny, które nie są dniami i godziny, które są jak sen. Pisane sercem, uczuciem, emocjami.
Inaczej nie umiem.

Chodnikiem ulicy Paulus Potterstraat w Amsterdamie pełznie długa kolejka. Pełznie mozolnie, krok za krokiem, zmęczona obezwładniającym upałem. Kolorowy tłum faluje, poci się, tęskni za deszczem, gęstnieje jak lawa. Cierpliwie czeka, by dotknąć wartych miliony dolarów obrazów wielkiego malarza, zobaczyć sposób w jaki prowadził pędzel i nakładał farby na płótno. Nieopodal, na brzegu chodnika stoi mężczyzna, o wychudłej twarzy, skrytej w cieniu ronda słomkowego kapelusza, patrzy przed siebie pełnym melancholii spojrzeniem, z jego ust wydobywa się ledwo słyszalny, nieskładny szept:


  Łatwiej było mi zbudować sobie nieśmiertelność malując, niż porozumieć się z drugim człowiekiem. Nie wierzę, że w moim piekle jest jakaś furtka.


Dziwne słowa przyciągają moją uwagę. Mrużąc oczy od słońca, staram się śledzić ruchy jego warg, ale trudno zrozumieć sens wypowiadanych przez niego zdań. Wciskam machinalnie ręce w kieszenie spodni, robiąc dziurę w cienkiej podszewce.


  Nie stój pan na środku odzywa się kobieta w białej chustce.


Człowiek słysząc, to milknie, garbi się starając rozetrzeć wzrokiem w pył płytę chodnika. Obojętny tłum milczy, jest zajęty sobą. Kolejka przesuwa się ospale, o metr, może o dwa. Chłopiec z prawej strony przysiada ze śmiechem i wciska w otwór kratki ściekowej utytłany w piachu wafel. Mężczyzna gwałtownym ruchem zrywa z głowy kapelusz. Na jego czole, wśród kosmyków wyrudziałej czupryny i kropli potu tańczą jak oszalałe promienie słońca. Wpatruję się w jego profil.


- On chyba nie ma ucha - mówię, nie dowierzając sama sobie.


Przed oczami nagle przemykają dziesiątki obrazów jak klatki zapomnianego filmu. Przypominam sobie publikacje, albumy, notatki, wszystko powraca ze zdwojoną siłą, przyglądam się uważnie mężczyźnie.

To Vincent Van Gogh! 


Ta sama, smutna twarz patrzyła na mnie z reprodukcji zapamiętanych autoportretów malarza. Robi mi się z wrażenia jeszcze bardziej gorąco.


Van Gogh wolnym krokiem zmierza w stronę budynku muzeum.

Podążam za nim, przyklejona do jego cienia. Mój instynkt podpowiada, że za chwilę mogę stracić go z oczu, przyspieszam. Nikt nas nie zatrzymuje, nie sprawdza biletów. Wchodzimy przez szerokie, szklane drzwi do środka budynku muzeum. Nie słychać szczęku migawek aparatów fotograficznych, ani szelestu kamer, nie słychać odgłosu kroków innego, niż nasze stąpanie. Oprócz nas prawdopodobnie nikogo nie ma. Czuję każdą drobinką ciała przenikliwy chłód i surowość pochłaniającej nas nieznanej, monumentalnej konstrukcji. Ze skąpo oświetlonych ścian korytarzy i sal parteru wyziera martwa cisza. Zaczynamy wspinać się po stromych schodach, szybko wchłania nas głębia wąskiego korytarza najwyższego piętra, wydaje się drogą bez końca. Pod naszymi nogami cicho skrzypią deski. Stajemy przed wysokimi, masywnymi drzwiami, są lekko uchylone. Mężczyzna rozdygotanym ruchem łapie za mosiężną klamkę, nie zwraca na mnie uwagi. Drzwi przestronnej sali cicho za nami trzaskają. Zalewa nas jaskrawe, żółte światło licznych lamp ; sala jest przestronna i ciepła. Czuję dławiącą woń, w oka mgnieniu otula moje nozdrza, oddycham głęboko, jak pozbawiona wody ryba. To zapach olejnych farb, terpentyny i dymu tytoniowego, odczytuję bez namysłu. Klimatyzacja nie działa, powietrze jest duszne. Toczę szybko, rozbieganym wzrokiem po wielkiej sali, uderza mnie panujący nieład, robi wrażenie rupieciarni. W kącie stoi rozklekotany fortepian. Zadzieram odruchowo w górę głowę i nieruchomieję, mam wrażenie, że za chwilę jedno z wielkich świateł, porażające ostrym blaskiem moje oczy oderwie się z sufitu i spadnie, zamieniając mnie w kupkę gorącego popiołu.


Czy wiesz gdzie jesteś? - rozlega się chrapliwy głos tuż przy moim uchu.


Nie mogę zaskoczona wydobyć z siebie głosu. Van Gogh wbija palce w moje przedramię i lekko mną potrząsa.


  Popatrz, popatrz to mój świat  bełkocze  przez zęby.


Obrzuca mnie posępnym spojrzeniem. Po chwili rozgorączkowany klęka i wyciąga spod łóżka stos obrazów, ustawia je jeden po drugim, używając jako podpórki butelki z absyntem. Pokazuje mi niedokończone studia, szkice węglem scen ulicznych, martwą naturę malowaną akwarelą, potem ciemny rysunek z zarysem siedzących nad miską kartofli postaci, rzuconych na karton grubym stolarskim ołówkiem. Jeden ze szkiców jest tak realistyczny, że czuję na twarzy chłód ciemnej nocy i słyszę szum wody.


Moje rysunki nie są w porządku  odzywa się znienacka.


Podnoszę wzrok na Van Gogha, okoloną rudą brodą twarz wykrzywia grymas, w szeroko rozwartych oczach migoczą łzy.


Chcę malować olejami, muszę malować, ale te wydatki! Te przeklęte tuby z farbami olejnymi są na wagę złota. Co mam uczynić, nieszczęsny?


Serce bije  jak młotem, nie wiem co mu odpowiedzieć. Patrzę w jego oczy, zdają się przenikać mnie na wylot. Jest roztrzęsiony, mam wrażenie, że chce coś wytłumaczyć, szuka, ale nie może znaleźć właściwych słów. W końcu milknie zrezygnowany, oczy jego nikną w głębokich, mrocznych oczodołach. Cała jego osobowość, całe jego "ja" w chwilę potem zdaje się kurczyć, zastyga, staje się jak gdyby martwe.
Po chwili zrywa się jak oparzony, poprawia ciasną kurtkę i chwiejnym krokiem odpływa w głębię pracowni. Porusza się niepewnie, jakby ukradkiem, niesie się za nim dyskretna woń kurzu i starej szafy. Jest coś w nim niepokojącego, a zarazem ujmującego. W mijaną, wiszącą na chropowatej ścianie, taflę lustra spogląda z wyraźną pogardą, szybko odwraca od niej wzrok. Oblicze mężczyzny oprawione w proste ramy dobrze oświetlonego zwierciadła mógłby być jednym z autoportretów malarza.
Przebiegam wzrokiem po sali, na drewnianej podłodze wzdłuż ścian sterczą sterty niedokończonych płócien, rysunków i przeróżnej wielkości blejtramów. Na drewnianych kabaretach leżą porzucone zakurzone palety i kasety zaschniętych, wodnych farb i akwareli, między nimi bezładnie walają się zesztywniałe pędzle. Z kamienną twarzą, zastyga przed jedną ze sztalug, jak przed ołtarzem.
Przebiegam wzrokiem po sali, na drewnianej podłodze wzdłuż ścian sterczą sterty niedokończonych płócien, rysunków i przeróżnej wielkości blejtramów. Na drewnianych kabaretach leżą porzucone zakurzone palety i kasety zaschniętych, wodnych farb i akwareli, między nimi bezładnie walają się zesztywniałe pędzle. Z kamienną twarzą, zastyga przed jedną ze sztalug, jak przed ołtarzem.


Teraz widzę na czym polega mój błąd w tym obrazie. Muszę wypełnić jeszcze jedno miejsce wyrzuca z siebie jednym tchem.


Oczy mu błyszczą, chwyta ołówek poprawia coś gwałtownie na wiszącym na wprost rysunku, robi parę długich kresek, cofa się by z dystansu ocenić swoje dzieło, w powietrzu zatacza ręką dziwny krąg. Poznaję ten gest, taki sam widnieje na stojącym w kącie niewykończonym obrazie. Szybko wdrapuje się na wysoki stołek i pochyla się nad obrazem. Dotyka leciutko farby w miseczce i koniuszkiem małego pędzelka z matematyczną precyzją kładzie na płótnie barwne punkciki, setki malutkich punkcików. Jest coś oderwanego i dalekiego w sposobie jego pracy.


- Skończone, wypełniłem tę przestrzeń. Mogę bardzo dobrze obyć się w życiu i malarstwie bez Boga. Ale ja człowiek nie mogę obejść się bez czegoś co jest większe ode mnie, co jest moim życiem, bez mojego malowania.


Prawie nie słyszę głosu Van Gogha, mój wzrok przyciąga długi rząd, opartych o ścianę niewielkich, oprawionych płócien. Ze wszystkich spoglądają na mnie słoneczniki, popularne, używane zwykle do dekoracji kwiaty, namalowane grubymi pociągnięciami pędzla. W swej pogodnej prostocie są niezwykłe, hipnotyzują mnie rysunkiem płatków, promienieją wszystkimi odcieniami świetlistych, radosnych żółci. Są jak skąpane w słońcu i powietrzu. Dostojnie wyginają łodygi, zamknięte w prostych, glinianych wazonach. Niektóre główki słoneczników leżą zastygłe, jakby ścięte przed chwilą szybkim pociągnięciem noża ogrodnika i niedbale porozrzucane na rozedrganych blatach drewnianych stołów. Milczę, nadal nie mogę wydobyć z siebie głosu. Postrzegając moje zauroczenie odzywa się półgłosem.


  Namalowałem je wszystkie, w długim oczekiwaniu na Gauguina, w słońcu południa Francji, zawisną w moim domu w Arles. Lepiej jest wychowywać dzieci, niż poświęcać swoje życie by malować obrazy. Ale co można zrobić.


Po ostatnim zdaniu opada na krzesło.


Ale co można zrobić powtarzam mimowolnie jego słowa.


Odbijają się echem, jak piłeczki od ścian i sufitów. Jestem oszołomiona, muszę zaczerpnąć tchu. Podchodzę do okna. Niebo za oknem jest niebieskie, mniej niebieskie niż to, które poraziło przed chwilą moje zmysły barwą niezwykłych błękitów, wylewających się z wiszącego na przeciwległej ścianie obrazu. Tak wyglądało zapewne wnętrze jego sypialni, w jego domu w Arles, domyślam się.
Mały pokój widniejący na płótnie obrazu jest prawie pusty. Na  środku stoi proste, drewniane łóżko, o konturach zaznaczonych pociągnięciami cienkiego pędzla, jakby nakreślonymi drżącą ręką dziecka, dla którego elementarne zasady malarskiej perspektywy są obce. Wpatrując się w kompozycję pejzażu opartego samotnie o ścianę w rogu sali, przystaję. Obraz olśniewa kolorami. Niebo ma kolor bezlitośnie błękitny, zieleń łąk i pól jest tak intensywna, jak sama esencja tej barwy. Takie samo jest ogniste słońce, krwawoczerwona ziemia. Oliwkowy gaj ma coś w sobie intymnego, drży listowie na tle poszarpanego wiatrem nieba. Krótkie, poziome i pionowe pociągnięcia pędzla przeplatają się ze swobodnymi kreskami wzmacniając efekt napięcia.

Jak mu udało się przenieść te wszystkie barwy na płótno? Kolory są nieprawdopodobnie soczyste, ciśnie mi się na usta .
Rozglądam się, Van Gogha nie widzę. Był, był i znikł, wystarczyło, że tylko na moment odwróciłam wzrok. Może był fatamorganą, a może w twórczym zapamiętaniu, coś gwałtownie domalowuje, na jednym ze swoich płócien, z nadzieją, że w końcu znajdzie na niego kupca? Nie próbuję dociekać, jestem już znużona, myśli wymykają się spod kontroli. Dość!

Zamykam za sobą ciężkie drzwi sali, przede mną długi, kręty korytarz, te same strome schody.
Wychodzę powoli z muzeum. Idąc ulicą, zachłystuję się świeżym powietrzem. Niebo przybiera kolor ziemi, ulice pustoszeją, jedna po drugiej gasną sklepowe witryny, szklane ściany biurowców i liczne uliczne latarnie.



****

Obudź się mamo!

Słyszę nad sobą głos Tomka, brzmi mocno i pewnie. Przytulam go, dotykając ręką jego czoła. Jest zimne. Oddycham z ulgą, gorączka spadła.
Do pokoju zagląda pogodny poranek, dobrze wróży. Mój wzrok ślizga się po płatkach stojącego w glinianym wazonie słonecznika.
 Nie, to niemożliwe, niemożliwe.... identyczny, namalował wówczas gdy mieszkał w Paryżu, wewnętrzny głos szaleje, staję jak wryta.


Co z tobą? Coś nie tak? – pyta Tomek zatroskanym głosem.


Ze mną? Nic, myślę rzucam półgębkiem.

Czuję się nieswojo, jestem zdezorientowana.


Tomku, powiedz, co tam widzisz? pytam, wskazując ręką na wazon.


Co widzę? Słonecznik, jak słonecznik.


Nie mam śmiałości zapytać o więcej. Łapiąc głęboki oddech, nerwowo spoglądam na zegarek, od godziny powinnam być w pracy. Czeka mnie pracowity dzień, wieczorem znowu lecę do Amsterdamu. Tomek odprowadza mnie do drzwi wzrokiem i na drogę posyła całusa.
W redakcji ściskam dłonią zapisane wcześniej strony, pomarszczone kulki papieru wyrzucam do kosza i nie zmieniając właściwie niczego poza samą treścią, zaczynam pisać o malarzu bez ucha, na nowo.
Nie mogę przestać o nim myśleć. Nawet jeśli próbuję zniszczyć ten niezniszczalny obraz, to i tak czasem powraca w snach.

 

 


-------------------------------------------------------------------------------------------------
*)zapisane kursywą dialogi, są cytatami z listów Van Gogha do młodszego brata Theo.

 



Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
JOLA S. · dnia 09.06.2016 05:51 · Czytań: 859 · Średnia ocena: 4,5 · Komentarzy: 9
Komentarze
JoannaP dnia 10.06.2016 21:01
Hej.
Tekst już czytałam i komentowałam Na FL. Napisałam chyba, że to niezły tekst. Sympatyczny taki;) Pewnie można by lepiej, głębiej itp. Ale miło się czyta.
JOLA S. dnia 11.06.2016 17:59
Bardzo Ci dziękuję za miłe słowa :)

serdeczności,
Jolka
kresowa pani dnia 14.06.2016 18:30 Ocena: Bardzo dobre
Kiedyś ten tekst komentowałam [czy nie na PubliXo?]. Oceniłam go raczej wysoko, a przecież krytykiem literackim bywam ... ;)
Warto było się schylić do dolnej półki :) bacząc pilnie, aby o tę górną przypadkiem nie nabić sobie guza, nie mówiąc o lekkim "mózgu wstrząśnieniu" :)

Serdecznie :) :) :)
JOLA S. dnia 14.06.2016 20:23
Cieszę się ogromnie z naszego spotkania. :yes:
Pozdrawiam b.serdecznie
:) :) :)
Gorgiasz dnia 22.07.2016 22:19
Bardzo dobry tekst! Ciekawa, konkretna tematyka, nieszablonowe podejście. dobry warsztat (gdzieniegdzie tylko kropek za dużo). Znam dość dobrze malarstwo van Gogha, świetnie opisałaś jego obrazy i niektóre aspekty jego sztuki; zresztą cała historia wykazuje znajomość tematu.
JOLA S. dnia 23.07.2016 10:24
Vincent pragnął mówić z innym artystą o swojej pracy, pragnął dowiedzieć się, czy jest na właściwej drodze. Wiedział, że na jego rysunkach nie jedno jest błędne, lecz był nimi zbyt pochłonięty, aby poznać tego przyczynę. Potrzebne mu było, koniecznie, niezaślepione dumą, życzliwe oko obcego. Będąc w Brukseli poszedł do poleconego przez brata, uznanego malarza.
- Czy Pan kiedyś uczył się rysunku? - zapytał Pietersen.
Vincent zaczerwienił się.
- Nigdy. - odpowiedział.
W czasie tego spotkania powstał szkic Van Gogha - "Kobieta krzątająca się w kuchni". Pietersen patrząc na szkic powiedział - Chętnie, zawiesiłbym go tutaj, w tym pokoju. Ufam, że ta kobieta i ja zostaniemy dobrymi przyjaciółmi.
Widziałam ten szkic w oryginale, jest niezwykły poprzez prostotę położonej niepewnie kreski. Jest na nim słynna kobieta bez twarzy. Są obrazy i twórcy, którzy towarzyszą nam przez całe życie.
Dzięki za ciepłe słowa. :)
Pozdrawiam
Aronia23 dnia 05.02.2017 18:14 Ocena: Świetne!
Jolu S. A ja przeczytałam wreszcie van Gogha. Opowieść pełna czaru, uroku, ale takiego, jak niebo przed burzą. Urzekła mnie.
"Jeden ze szkiców jest tak realistyczny, że czuję na twarzy chłód ciemnej nocy i słyszę szum wody. " Ciżba ludzi, upał , kolejka i ... samotny człowiek, na którego jeszcze pokrzykuje prostacko jakaś kobita. To nie świat malarza, ani świat narratorki, to zimne, bezduszne podejście do rzeczywistości, aby móc się pochwalić... Geniuszu nikt nie dostrzega, muszą czasami minąć lata.
Opis sposobu malowania to b. dynamiczny fragment tekstu:
"Oczy mu błyszczą, chwyta ołówek poprawia coś gwałtownie na wiszącym na wprost rysunku, robi parę długich kresek, cofa się by z dystansu ocenić swoje dzieło, w powietrzu zatacza ręką dziwny krąg. " Tutaj użycie czasu teraźniejszego dużo zrobiło dobrego. I sam Twórca? Bieda go toczy , jak larwa, nie może znieść otaczającego go świata. Koszmarne uczucie. Piszesz też o absyncie, daje power, a Vincent,nie dość, że musi borykać się z codziennością, to jeszcze musi malować. Musi i tyle. W tym opowiadaniu "przemyciłaś" ważne przesłanie: "- Czy wiesz gdzie jesteś? - rozlega się chrapliwy głos tuż przy moim uchu.
Nie mogę zaskoczona wydobyć z siebie głosu. Van Gogh wbija palce w moje przedramię i lekko mną potrząsa." Pokazałaś świat geniusza i świat szarych ludzi. Nie ma możliwości, aby się porozumiały. Pozdrawiam A23
JOLA S. dnia 05.02.2017 18:26
Aronio,
jakże się cieszę. Należy do moich ulubionych : Nieskromnie muszę się pochwalić: zostało zamieszczone w prestiżowym piśmie...

Dzięki. Cieplutko pozdrawiam :) :) :)

JOLA S.
Aronia23 dnia 05.02.2017 18:35 Ocena: Świetne!
Jolu:))). To gratuluję. Piękne jest i wyczuć można w nim zaangażowanie Pisarki. Gratuluję.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
27/03/2024 22:12
Serdeczne dzięki, Pliszko! Czasem pisząc, nie musiałem… »
pliszka
27/03/2024 20:55
Kaz, w niektórych Twoich tekstach widziałam więcej turpizmu… »
Noescritura
25/03/2024 21:21
@valeria, dziękuję, miły komentarz :) »
Zdzislaw
24/03/2024 21:51
Drystian Szpil - to i mnie fajnie... ups! (zbyt… »
Drystian Szpil
24/03/2024 21:40
Cudny kawałek poezji, ciekawie mieszasz elokwentną formę… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:18
@Optymilian - tak. »
Optymilian
24/03/2024 21:15
@Zdzisławie, dopytam dla pewności, czy ten fragment jest… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:00
Optymilian - nie musisz wierzyć, ale to są moje wspomnienia… »
Optymilian
24/03/2024 13:46
Wiem, że nie powinienem się odnosić do komentarzy, tylko do… »
Kazjuno
24/03/2024 12:38
Tu masz Zdzisław świętą rację. Szczególnie zgadzam się z… »
Zdzislaw
24/03/2024 11:03
Kazjuno, Darcon - jak widać, każdy z nas ma swoje… »
Kazjuno
24/03/2024 08:46
Tylko raz miałem do czynienia z duchem. Opisałem tę przygodę… »
Zbigniew Szczypek
23/03/2024 20:57
Roninie Świetne opowiadanie, chociaż nie od początku. Bo… »
Marek Adam Grabowski
23/03/2024 17:48
Opowiadanie bardzo ciekawe i dobrze napisane.… »
Darcon
23/03/2024 17:10
To dobry wynik, Zdzisławie, gratuluję. :) Wiele… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty