Pluskwy - JoannaP
A A A

Płód umieszczony w przypominającym ogromny słój inkubatorze rósł szybko. Pływał radośnie w sztucznych wodach płodowych, poruszając malutkimi rączkami i nóżkami. Zdawało się, że tańczy w takt muzyki płynącej z magnetofonu. Lubił muzykę. A raczej lubiła, bo była dziewczynką. Jego dziewczynką.
Siódmy przychodził do starego laboratorium kilka razy dziennie, żeby sprawdzić czy wszystko w porządku. Patrzył przez przezroczyste ściany inkubatora, jak rośnie. Uśmiechał się do niej. Już niedługo. Jeszcze tylko kilka miesięcy.
Rozpierały go trudne do opanowania uczucia. Radość. Duma. Kiedy był na górze, z innymi, musiał udawać. Przybierał możliwie najnormalniejszy wyraz twarzy, kontrolował najlżejszy nawet skurcz mięśni. W jego oczach dało się wyczytać tylko fachowość oraz oddanie pracy. Nikt niczego nie podejrzewał. Siódmy stał się mistrzem kamuflażu, prawdziwym kameleonem.
Tu, na dole, był wolny, wolny jak nikt inny na świecie. Włączał stary magnetofon, znaleziony w jeszcze starszym magazynie. Słuchając muzyki, patrzył na swoje dzieło. Na jedyną istotę ludzką tak wolną jak on. Żyjącą dzięki niemu. Więcej, stworzoną przez niego.
Spojrzał na zegarek. Czas wracać. Zaraz zacznie się zebranie.
- Do zobaczenia, kochanie. Niedługo do ciebie wrócę. – Wyłączył magnetofon, zgasił światło. Chwilę później podążał korytarzem na trzecim piętrze w stronę sali konferencyjnej. Pewnym ruchem otworzył drzwi i wszedł do środka.
Zebranie jak zwykle się przeciągało. Siódmy udawał, że słucha sprawozdania wygłaszanego przez Czwartego, jednak w rzeczywistości rozmyślał o niej. Jego własny raport był bez zarzutu, dopracowany, idealnie fachowy i możliwie bezosobowy.
Spojrzał na Czwartego. Jego monotonny głos przypominał brzęczenie muchy. Pierwszy przyglądał się prelegentowi spod półprzymkniętych powiek. Zdawało się, że śpi, a tak naprawdę starannie notował każde słowo w pamięci. Drugi we wszystkim naśladował Pierwszego. Starał się robić identyczne miny, przybierać takie same pozy, by wzbudzać taki sam respekt, ale nie za bardzo mu to wychodziło. Co najciekawsze, wcale nie zdawał sobie sprawy ze swego naśladownictwa, robił to nieświadomie, jakby łączył go z Pierwszym niewidzialny przewód.
Trzeci siedział sztywno wyprostowany, z wyrazem twarzy świadczącym albo o ogromnej wiedzy, ważności oraz świadomości tychże albo, co bardziej prawdopodobne, o nie ustępującej nigdy niestrawności.
Piąty rozparł się wygodnie na krześle, skrzyżował ramiona na piersi i uśmiechał się z lekka ironicznie. Siódmemu zdawało się czasem, iż patrzy wprost na niego, do niego się tak uśmiecha. Czyżby się czegoś domyślał?
Szósty był nieważny. Siedział w rogu pokoju, wytrwale pełniąc obowiązki protokolanta. Nuda.
On, Siódmy, nie był nieważny, wręcz przeciwnie. Odpowiadał w końcu za kontrolę populacji. Łączył gamety. Z powstałych zarodków wybierał te posiadające najlepsze cechy. Umieszczał je w inkubatorach, gdzie dojrzewały dziewięć miesięcy. Po upływie tego okresu wszczepiał im stymulatory mózgu, przez odpowiedzialnego za ich produkcję Piątego zwane dowcipnie Pluskwami. Pluskwy wprowadzały do mózgu dane pozwalające osobnikowi funkcjonować w społeczeństwie. Przyspieszały rozwój i kontrolowały emocje oraz myśli. Rok po zapłodnieniu inkubator opuszczał w pełni rozwinięty, dorosły człowiek. Przychodził na świat gotowy do pracy. Istny cud stworzenia, błyskawiczny, prawie bez efektów ubocznych. Po dwudziestu latach Siódmy wysyłał odpowiedni sygnał i Pluskwa wyłączała mózg. Nowe pokolenie zastępowało stare. I tak to się ciągnęło od Wojny.
Kiedy zebranie wreszcie się skończyło, wyszedł na dach. Lubił patrzeć na usypiające miasto. Na milczące niebo. Na martwą, skutą lodem ziemię za miastem. Niebo zakrył pył, ziemia przestała rodzić. Miasto chroniła Kopuła, niewidzialna, lecz wielka i, co najważniejsze, skuteczna.
Siódmy spojrzał w górę. Szukał przerwy w chmurach, skrawka czerni, jasnego blasku gwiazdy. Stał, patrząc, aż rozbolał go kark. Nic nie znalazł. Co wieczór grał w tę grę i zawsze przegrywał.
- Ładna noc, nie? – Siódmy odwrócił się, zaskoczony. Piąty stał z rękami w kieszeniach marynarki. Uśmiechał się jak ktoś, kto posiadł tajemnice niedostępne zwykłym śmiertelnikom i nie zamierzał ich nikomu zdradzać. Siódmy nie lubił tego uśmiechu.
- Też lubię tu przychodzić. Cisza, spokój, żadnych bzdur o służeniu Miastu. – Piąty wyjął z kieszeni mały rulonik oraz zapalniczkę. Włożył rulonik do ust i podpalił. Zakrztusił się dymem, ale nie zgasił ognia.
- Co ty robisz? Co to jest? – Siódmy skrzywił się, nie lubił zapachu dymu.
- Jakieś tam różne liście. Trzeci mi to dał. To miał być papieros, ale nie mógł zdobyć tytoniu, więc wsadził tam coś innego. Ciekawe, co… Chcesz?
- Nie. – Siódmy odwrócił się. Spojrzał na Miasto. Czterdzieści tysięcy mieszkańców. Punktualnie o dwudziestej drugiej zasną. Wstaną o siódmej, pójdą do pracy, o wyznaczonych porach zjedzą starannie przygotowane posiłki. Nuda.
W ciemności płonęły latarnie, światła w oknach gasły, jedno po drugim. Na zewnątrz padał śnieg. Białe płatki wirowały, niesione wichurą. Miliardy drobnych kropel spływały po ścianie kopuły, tworzyły strumyki, łączyły się i rozdzielały, migotały w świetle ulicznych lamp.
- Szukałem cię po obiedzie, ale przepadłeś, nikt nie miał pojęcia, gdzie cię wcięło. Co robiłeś? Siódmy zmierzył rozmówcę wzrokiem.
– Musiałem pójść do domu, zostawiłem coś. Czego chciałeś?
- Och, nic takiego, tylko o coś zapytać, ale już sam to sprawdziłem. Popatrz na Miasto. Właśnie teraz ludzie układają się do snu. A my czuwamy. Nie męczy cię to?
- Nie. To moja praca. Jest ważna. – Dym z papierosa unosił się w powietrzu, utworzył nad głową Piątego coś w rodzaju aureoli.
- Jak to jest, wyłączyć człowieka? Podoba ci się to? Ta władza… i w ogóle…
- Nie zastanawiałem się nad tym. Za dużo myślisz. Zresztą, to ty produkujesz Pluskwy.
- Pluskwy… No właśnie… - Zamyślił się, światełko papierosa ledwo tliło się w ciemności.
- Nie mógłbyś tego zgasić? Śmierdzi.
- Myślisz, że karaluchy przeżyły?
- Co takiego?
- Karaluchy. Czytałem, że mogą przeżyć nawet wojnę jądrową. Może są na zewnątrz? Może na całym świecie zostaliśmy tylko my i karaluchy. Pluskwy.
- Mówiłem, za dużo myślisz. Zgaś to cholerstwo.
Piąty rzucił tlący się rulonik na ziemię i zdeptał. - Pójdę już. Na razie.
- Do jutra. – Siódmy czekał, aż Piąty się oddali. Dopiero po dłuższej chwili ruszył za nim. Zszedł na dół, do starego laboratorium. Chciał ją jeszcze raz zobaczyć. Powiedzieć dobranoc.
Chodził między rzędami inkubatorów. Nowe pokolenie niedługo będzie gotowe do wypuszczenia. Setki młodych ludzi pływały w sztucznych wodach płodowych. Ich długie włosy w falowały lekko jak glony w oceanie. Oczy mieli zamknięte. Do ich mózgów wypompowywano potrzebne wiadomości oraz umiejętności. Przed ekranami ogromnych komputerów stali laboranci. Nie zwracali na niego uwagi. Stworzeni do swej pracy, wykonywali z ją z mechaniczną dokładnością robotów.
Opuścił Halę Reprodukcyjną. Korytarz był prawie pusty, od czasu do czasu przeszedł nim ktoś w białym kitlu. Podszedł do okna. Kopuła świeciła łagodną, ciepłą poświatą, tworząc iluzję słonecznego dnia.
- Jak przebiega reprodukcja? Czy wszystko idzie zgodnie z planem? – Pierwszy pojawił się nagle, nie wiadomo skąd. Krążył po korytarzach Gmachu Głównego cicho jak kot. Niski, siwiejący starszy pan o nijakiej twarzy chodził od sali do sali sprawdzając, czy plan jest realizowany. Czy nic nie odbiega od normy. Czy Miasto zmierza do wyznaczonego przed laty celu.
- Wszystko w porządku. Dziesięć tysięcy osób niedługo osiągnie pełną dojrzałość. – Siódmy przybrał swój najbardziej kompetentny wyraz twarzy. Tygodniami ćwiczył przed lustrem.
- Dobrze. Wydział zdrowia donosi, że nie wykryto żadnych chorób w populacji, więc nie ponieśliśmy strat. Kiedy to pokolenie zostanie dopuszczone do życia, wyłączy pan dziesięć tysięcy najstarszych osób. Jakieś pytania?
- Nie panie dyrektorze. – Pierwszy powinien teraz odejść, by skontrolować inne wydziały, ale nie ruszył się z miejsca. Przyglądał się Siódmemu uważnie. Siódmy stał przed nim, sztywno wyprostowany.
- Cieszy mnie pańskie zaangażowanie. Jest rzeczą najwyższej wagi, by każdy członek naszego zespołu wykonywał przydzielone mu obowiązki. – Spojrzał przez okno. Mówił cicho, jakby do siebie – Pierwsi wiedzieli, że kiedyś może nadejść wojna. Było ich tysiąc siedmiu Tysiąc najbogatszych ludzi świata i siedmiu najwybitniejszych naukowców stworzyło Kopułę chroniącą Miasto. Kiedy eksplozje nuklearne niszczyły świat, naukowcy tworzyli nowe społeczeństwo. Dali życie nam, Siedmiu, abyśmy kontynuowali ich dzieło. Wynaleźli stymulatory mózgu, by ocaleni budowali zamiast niszczyć, pracowali zamiast oddawać się próżnym namiętnościom. Jestem dumny – podniósł głos, a jego oczy zapłonęły fanatycznym blaskiem – Jestem dumny, że mogę im służyć. Czcić ich! Od lat wysyłamy sygnały, nasłuchujemy. Nie otrzymaliśmy odpowiedzi. Zostaliśmy sami. Inni ludzie zginęli. A my przetrwamy.
- Tylko, po co? – pomyślał Siódmy – Kim jesteśmy? Klonami ludzi, którzy byli na tyle sprytni, że przeżyli Wojnę. Przedłużyli sobie życie o kilka, kilkadziesiąt lat. Umarli płacząc ze strachu przed śmiercią lub majacząc. Dokąd zmierzamy? Donikąd.
- Czy wie pan, dlaczego to panu mówię?
- Nie, panie dyrektorze.
- Ponieważ lękam się zwątpienia. Słabości. Utraty wiary. Czy wierzy pan w naszą misję?
- Oczywiście, panie dyrektorze.
- Nie wątpi pan? Nigdy?
- Nigdy. – Siódmy nie zawahał się nawet na chwilę.
- To dobrze. To bardzo dobrze. Muszę wracać do pracy. Panu też radzę. – Pierwszy wrócił do typowej dla siebie apatii. Odszedł. Sunął powoli korytarzem, zgarbiony, czujny, niezmordowany.
- Co za dureń! – stwierdził Siódmy i wrócił do laboratorium.
Dziewczynka tańczyła w swoim inkubatorze. Uśmiechnął się do niej, choć nie mogła tego widzieć.
Należało wreszcie podjąć decyzję. Zostało mało czasu. Wiedział, że nie może jej ukrywać wiecznie w starym laboratorium, poza tym nie chciał, żeby całe życie spędziła w inkubatorze. Nie był w stanie opiekować się małym dzieckiem. Musi wszczepić jej Pluskwę, przyspieszyć jej rozwój. Potem usunie urządzenie. Dziewczyna zamieszka razem z nim. W jego domu.
Szkoda. Chciałby dłużej patrzeć, jak się rozwija, czekać na pierwsze słowa, uczyć ją chodzić, zaprowadzić na karuzelę, odprowadzać do szkoły. Pokazać cały świat, od skromnego piękna stokrotek po nieskończoną otchłań kosmosu, otwierającą się po zmroku. Tymczasem takie pojęcia jak karuzela, szkoła czy kosmos nawet dla niego były tylko czystą abstrakcją, czymś, w co wierzył, bo podobno kiedyś istniało, ale nigdy tego nie doświadczył. Raz jeden widział stokrotkę, mizerną samotną, wyhodowaną przez Trzeciego, specjalistę od roślin.
Postanowił zrobić to jutro wieczorem. Zgasił światło i starannie zamknął za sobą drzwi.
Wracał do domu na piechotę, nie przepadał za publiczną komunikacją. Poza tym miał kiepską kondycję, więc starał się zapewnić sobie choć odrobinę ruchu. Idąc ulicą, przyglądał się ludziom. Wszyscy wydawali się do siebie podobni. Ten sam nijaki wyraz twarzy, ten sam bezosobowy półuśmiech nieustannego zadowolenia. Nie znali smutku ani radości, nie wiedzieli, co to rozpacz czy szczęście, rozczarowanie było im obce. Kiedy u któregoś z nich wykrywano chorobę, Siódmy wyłączał jego mózg, człowiek padał martwy na ziemię, znikał, a ich to nie obchodziło. Nie było płaczu, żałoby, pogrzebu. Zwłoki spalano w piwnicach gmachu. Taki koniec czekał chorych i każdego, kto ukończył dwadzieścia lat. Przyspieszenie wzrostu miało efekty uboczne: po dwudziestu latach ludzie słabli, zaczynali chorować, stawali się niezdolni do pracy. Każdy pracował: wytwarzał żywność, utylizował odpady, sprzątał zwłoki. Niektórzy pomagali w laboratoriach.
Siedmiu czuwało nad Miastem. Ich pluskwy działały inaczej: zwiększały przyrost kory mózgowej, nie przyspieszając rozwoju reszty organizmu. Żyli wolniej, dłużej. Byli wyjątkowi.
Może dlatego Siódmy uznał swoje życie za pozbawione sensu, a przetrwanie gatunku za niewystarczający powód istnienia? Czasem zastanawiał się, czy pozostała szóstka czuje tak samo. Co jeśli wszyscy grają przed sobą i, bojąc się zdemaskowania, po kryjomu dążą do tego samego celu, nie wiedząc o tym?
Kiedy to się zaczęło? Nie wiedział. Może wtedy, kiedy Trzeci pokazał mu stokrotkę? A może to przez ten stary magnetofon i muzykę? Może przez tę dziewczynę? Wykryto u niej wirusa grypy. Wysłał sygnał. Dzięki kamerom mógł zobaczyć, jak upada, a jej ciało zabiera ekipa sprzątaczy. Dlaczego właśnie ona? Przecież przed nią wyłączył tak wiele osób.
Pewnego dnia sztuczne światło, sztuczny wiatr i sztuczne jedzenie przestały mu wystarczać. Zanim kogoś wyłączył, odmawiał coś w rodzaju krótkiej modlitwy: ,,Wybacz mi. Niech twój umysł zazna spokoju. Dobranoc.” Wiedział, że to brzmi głupio, ale nie umiał wymyślić nic lepszego, a nie chciał tak po prostu naciskać guzika. Miał nadzieję, że może ktoś usłyszy jego słowa. Wybaczy mu. Czuł się samotny, więc patrzył w górę, w niebo nad Kopułą, szukając odpowiedzi. I chociaż nic tam nie znajdował, ciągle szukał.
Spośród kilku gotowych zarodków wybrał jeden. Ukrył go w dawno nie używanym laboratorium w podziemiach. Nie chciał być sam.
Mieszkał w ciasnej klitce, w stosunkowo nowym bloku. Wystarczał mu jeden pokój: łóżko, stół, lodówka i łazienka to wszystko, czego potrzebował. Na ścianie wisiał telewizor, który rzadko włączał. Po powrocie z pracy zjadał kolację i szedł spać. Wstawał wcześnie. Jeszcze przed świtem wychodził z domu. Odwiedzał swoją dziewczynkę.
Kiedy nocą zamykał oczy, widział ich. Ludzi, których stworzył. Stworzył, czy też raczej wyprodukował. Co za różnica?
Przyglądał się ich twarzom, oczom nieruchomym, jakby nie tliło się w nich życie, ustom nigdy nie całowanym, dłoniom, których nikt nigdy nie zamknie w swoich dłoniach. Nie usłyszą opowieści tak starych jak świat, czynionych od zarania ludzkości a zawsze tak świeżych.
Pamiętał wszystkich. Znał ich życie od narodzin aż do śmierci. Stwarzał i uśmiercał. A oni przychodzili do niego po zmroku i nie dawali mu zasnąć. Długie godziny upływały w milczeniu, a on czekał na świt. Każdy dzień był podobny do poprzedniego. Nic się nie zmieniało, jakby czas stanął w miejscu. Codziennie wykonywał te same czynności. Codziennie pracował w laboratorium. Codziennie uczestniczył w zebraniach Siedmiu, nigdy nie zakłóconych niespodziewanymi zdarzeniami: wiosenną burzą, zepsutym ogrzewaniem, narodzinami czyjegoś dziecka. Codziennie szukał gwiazd na niebie i nigdy ich nie znajdował. Każdej nocy czekał na nowy dzień.
Tamtego dnia od samego rana dręczyło go złe przeczucie. Nie wierzył w przeczucia, a pomimo tego, czegoś się obawiał. Przed wyjściem z mieszkania dwa razy upewnił się, że zabrał wszystko, czego potrzebował. Dwa razy sprawdził, czy na pewno zamknął drzwi. Czuł się źle. Szedł wolniej niż zwykle, oglądał się za siebie. Ulice były puste. Słabe światło Kopuły ledwo rozpraszało ciemność. Włożył rękę do kieszeni. W porządku. Jest. Spojrzał w górę. Na zewnątrz szalała burza. Ludzie spali. Cisza.
Powoli schodził po schodach. Nie słyszał nic, oprócz własnych kroków. Latarka trzymana w ręku oświetlała zimny, szary korytarz. Drzwi były otwarte. Zrozumiał, że już za późno. Nie udało się.
Wziął głęboki oddech i wszedł do środka. Prawie się nie bał. Wiedział, że to się kiedyś stanie. Pierwszy stał wyprostowany obok pustego inkubatora. Czekał. Siódmy sięgnął do kieszeni. Nacisnął guzik. Jego umysł rozprysł się na miliardy kawałków, serce stanęło. Upadł na podłogę.

***


Nadszedł wieczór. Zrobiło się ciemno, ludzie wracali do swoich mieszkań. W piwnicy jednego z bloków na wygodnym, choć podniszczonym, fotelu siedziała kobieta. Wyglądała na jakieś czterdzieści lat. Długie włosy spływały jej na twarz. Na kolanach trzymała niemowlę.
- Już jestem. – Piąty wszedł do piwnicy. Trzymał sporą, wypełnioną po brzegi torbę.
- Masz wszystko? – Kobieta uniosła głowę i spojrzała na niego. Uśmiechała się.
- Mam. Jak mała?
- W porządku. Je jak smok. To śliczne maleństwo. – Piąty odłożył torbę i usiadł naprzeciwko kobiety.
- Szkoda, że nie zdążyłem ostrzec Siódmego. Za późno zorientowałem się, co robił. Na szczęście udało mi się wyciągnąć małą, zanim Pierwszy ją dopadł.
- Będą jej szukać.
- Nie znajdą. Ciebie też nie znaleźli.
- Na razie.
- Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Udało mi się wyjąć twoją Pluskwę tak, że nie wysłała sygnału alarmowego. Wprowadziłem fałszywe dane do systemu. Dla nich nie żyjesz, liczba mieszkańców się zgadza. Jestem geniuszem! Wiem teraz, że da się to zrobić. Niedługo będzie nas więcej.
- I co wtedy?
- Przeciągniemy, kogo się da na naszą stronę. Pozbędziemy się Pierwszego.
- Optymista z ciebie. – Kobieta uśmiechnęła się czule. Piąty podszedł do niej i objął ją ramieniem. Dziecko obudziło się. Zapłakało.
- Trzeba ją nakarmić. Jest głodna. – Kobieta wstała, podała Piątemu dziecko. Przygotowała butelkę. Po chwili dziecko ssało łapczywie. Kobieta trzymała je w ramionach. Mężczyzna przyglądał im się. Pomyślał, że ma szczęście.


Płód umieszczony w przypominającym ogromny słój inkubatorze rósł szybko. Pływał radośnie w sztucznych wodach płodowych, poruszając malutkimi rączkami i nóżkami. Zdawało się, że tańczy w takt muzyki płynącej z magnetofonu. Lubił muzykę. A raczej lubiła, bo była dziewczynką. Jego dziewczynką.
Siódmy przychodził do starego laboratorium kilka razy dziennie, żeby sprawdzić czy wszystko w porządku. Patrzył przez przezroczyste ściany inkubatora, jak rośnie. Uśmiechał się do niej. Już niedługo. Jeszcze tylko kilka miesięcy.
Rozpierały go trudne do opanowania uczucia. Radość. Duma. Kiedy był na górze, z innymi, musiał udawać. Przybierał możliwie najnormalniejszy wyraz twarzy, kontrolował najlżejszy nawet skurcz mięsni. W jego oczach dało się wyczytać tylko fachowość oraz oddanie pracy. Nikt niczego nie podejrzewał. Siódmy stał się mistrzem kamuflażu, prawdziwym kameleonem.
Tu, na dole, był wolny, wolny jak nikt inny na świecie. Włączał stary magnetofon, znaleziony w jeszcze starszym magazynie. Słuchając muzyki, patrzył na swoje dzieło. Na jedyną istotę ludzką tak wolną jak on. Żyjącą dzięki niemu. Więcej, stworzoną przez niego.
Spojrzał na zegarek. Czas wracać. Zaraz zacznie się zebranie.
- Do zobaczenia, kochanie. Niedługo do ciebie wrócę. – Wyłączył magnetofon, zgasił światło. Chwilę później podążał korytarzem na trzecim piętrze w stronę sali konferencyjnej. Pewnym ruchem otworzył drzwi i wszedł do środka.
Zebranie jak zwykle się przeciągało. Siódmy udawał, że słucha sprawozdania wygłaszanego przez Czwartego, jednak w rzeczywistości rozmyślał o niej. Jego własny raport był bez zarzutu, dopracowany, idealnie fachowy i możliwie bezosobowy.
Spojrzał na Czwartego. Jego monotonny głos przypominał brzęczenie muchy. Pierwszy przyglądał się prelegentowi spod półprzymkniętych powiek. Zdawało się, że śpi, a tak naprawdę starannie notował każde słowo w pamięci. Drugi we wszystkim naśladował Pierwszego. Starał się robić identyczne miny, przybierać takie same pozy, by wzbudzać taki sam respekt, ale nie za bardzo mu to wychodziło. Co najciekawsze, wcale nie zdawał sobie sprawy ze swego naśladownictwa, robił to nieświadomie, jakby łączył go z Pierwszym niewidzialny przewód.
Trzeci siedział sztywno wyprostowany, z wyrazem twarzy świadczącym albo o ogromnej wiedzy, ważności oraz świadomości tychże albo, co bardziej prawdopodobne, o nie ustępującej nigdy niestrawności.
Piąty rozparł się wygodnie na krześle, skrzyżował ramiona na piersi i uśmiechał się z lekka ironicznie. Siódmemu zdawało się czasem, iż patrzy wprost na niego, do niego się tak uśmiecha. Czyżby się czegoś domyślał?
Szósty był nieważny. Siedział w rogu pokoju, wytrwale pełniąc obowiązki protokolanta. Nuda.
On, Siódmy, nie był nieważny, wręcz przeciwnie. Odpowiadał w końcu za kontrolę populacji. Łączył gamety. Z powstałych zarodków wybierał te posiadające najlepsze cechy. Umieszczał je w inkubatorach, gdzie dojrzewały dziewięć miesięcy. Po upływie tego okresu wszczepiał im stymulatory mózgu, przez odpowiedzialnego za ich produkcję Piątego zwane dowcipnie Pluskwami. Pluskwy wprowadzały do mózgu dane pozwalające osobnikowi funkcjonować w społeczeństwie. Przyspieszały rozwój i kontrolowały emocje oraz myśli. Rok po zapłodnieniu inkubator opuszczał w pełni rozwinięty, dorosły człowiek. Przychodził na świat gotowy do pracy. Istny cud stworzenia, błyskawiczny, prawie bez efektów ubocznych. Po dwudziestu latach Siódmy wysyłał odpowiedni sygnał i Pluskwa wyłączała mózg. Nowe pokolenie zastępowało stare. I tak to się ciągnęło od Wojny.
Kiedy zebranie wreszcie się skończyło, wyszedł na dach. Lubił patrzeć na usypiające miasto. Na milczące niebo. Na martwą, skutą lodem ziemię za miastem. Niebo zakrył pył, ziemia przestała rodzić. Miasto chroniła Kopuła, niewidzialna, lecz wielka i, co najważniejsze, skuteczna.
Siódmy spojrzał w górę. Szukał przerwy w chmurach, skrawka czerni, jasnego blasku gwiazdy. Stał, patrząc, aż rozbolał go kark. Nic nie znalazł. Co wieczór grał w tę grę i zawsze przegrywał.
- Ładna noc, nie? – Siódmy odwrócił się, zaskoczony. Piąty stał z rękami w kieszeniach marynarki. Uśmiechał się jak ktoś, kto posiadł tajemnice niedostępne zwykłym śmiertelnikom i nie zamierzał ich nikomu zdradzać. Siódmy nie lubił tego uśmiechu.
- Też lubię tu przychodzić. Cisza, spokój, żadnych bzdur o służeniu Miastu. – Piąty wyjął z kieszeni mały rulonik oraz zapalniczkę. Włożył rulonik do ust i podpalił. Zakrztusił się dymem, ale nie zgasił ognia.
- Co ty robisz? Co to jest? – Siódmy skrzywił się, nie lubił zapachu dymu.
- Jakieś tam różne liście. Trzeci mi to dał. To miał być papieros, ale nie mógł zdobyć tytoniu, więc wsadził tam coś innego. Ciekawe, co… Chcesz?
- Nie. – Siódmy odwrócił się. Spojrzał na Miasto. Czterdzieści tysięcy mieszkańców. Punktualnie o dwudziestej drugiej zasną. Wstaną o siódmej, pójdą do pracy, o wyznaczonych porach zjedzą starannie przygotowane posiłki. Nuda.
W ciemności płonęły latarnie, światła w oknach gasły, jedno po drugim. Na zewnątrz padał śnieg. Białe płatki wirowały, niesione wichurą. Miliardy drobnych kropel spływały po ścianie kopuły, tworzyły strumyki, łączyły się i rozdzielały, migotały w świetle ulicznych lamp.
- Szukałem cię po obiedzie, ale przepadłeś, nikt nie miał pojęcia, gdzie cię wcięło. Co robiłeś? Siódmy zmierzył rozmówcę wzrokiem.
– Musiałem pójść do domu, zostawiłem coś. Czego chciałeś?
- Och, nic takiego, tylko o coś zapytać, ale już sam to sprawdziłem. Popatrz na Miasto. Właśnie teraz ludzie układają się do snu. A my czuwamy. Nie męczy cię to?
- Nie. To moja praca. Jest ważna. – Dym z papierosa unosił się w powietrzu, utworzył nad głową Piątego coś w rodzaju aureoli.
- Jak to jest, wyłączyć człowieka? Podoba ci się to? Ta władza… i w ogóle…
- Nie zastanawiałem się nad tym. Za dużo myślisz. Zresztą, to ty produkujesz Pluskwy.
- Pluskwy… No właśnie… - Zamyślił się, światełko papierosa ledwo tliło się w ciemności.
- Nie mógłbyś tego zgasić? Śmierdzi.
- Myślisz, że karaluchy przeżyły?
- Co takiego?
- Karaluchy. Czytałem, że mogą przeżyć nawet wojnę jądrową. Może są na zewnątrz? Może na całym świecie zostaliśmy tylko my i karaluchy. Pluskwy.
- Mówiłem, za dużo myślisz. Zgaś to cholerstwo.
Piąty rzucił tlący się rulonik na ziemię i zdeptał. - Pójdę już. Na razie.
- Do jutra. – Siódmy czekał, aż Piąty się oddali. Dopiero po dłuższej chwili ruszył za nim. Zszedł na dół, do starego laboratorium. Chciał ją jeszcze raz zobaczyć. Powiedzieć dobranoc.
Chodził między rzędami inkubatorów. Nowe pokolenie niedługo będzie gotowe do wypuszczenia. Setki młodych ludzi pływały w sztucznych wodach płodowych. Ich długie włosy w falowały lekko jak glony w oceanie. Oczy mieli zamknięte. Do ich mózgów wypompowywano potrzebne wiadomości oraz umiejętności. Przed ekranami ogromnych komputerów stali laboranci. Nie zwracali na niego uwagi. Stworzeni do swej pracy, wykonywali z ją z mechaniczną dokładnością robotów.
Opuścił Halę Reprodukcyjną. Korytarz był prawie pusty, od czasu do czasu przeszedł nim ktoś w białym kitlu. Podszedł do okna. Kopuła świeciła łagodną, ciepłą poświatą, tworząc iluzję słonecznego dnia.
- Jak przebiega reprodukcja? Czy wszystko idzie zgodnie z planem? – Pierwszy pojawił się nagle, nie wiadomo skąd. Krążył po korytarzach Gmachu Głównego cicho jak kot. Niski, siwiejący starszy pan o nijakiej twarzy chodził od sali do sali sprawdzając, czy plan jest realizowany. Czy nic nie odbiega od normy. Czy Miasto zmierza do wyznaczonego przed laty celu.
- Wszystko w porządku. Dziesięć tysięcy osób niedługo osiągnie pełną dojrzałość. – Siódmy przybrał swój najbardziej kompetentny wyraz twarzy. Tygodniami ćwiczył przed lustrem.
- Dobrze. Wydział zdrowia donosi, że nie wykryto żadnych chorób w populacji, więc nie ponieśliśmy strat. Kiedy to pokolenie zostanie dopuszczone do życia, wyłączy pan dziesięć tysięcy najstarszych osób. Jakieś pytania?
- Nie panie dyrektorze. – Pierwszy powinien teraz odejść, by skontrolować inne wydziały, ale nie ruszył się z miejsca. Przyglądał się Siódmemu uważnie. Siódmy stał przed nim, sztywno wyprostowany.
- Cieszy mnie pańskie zaangażowanie. Jest rzeczą najwyższej wagi, by każdy członek naszego zespołu wykonywał przydzielone mu obowiązki. – Spojrzał przez okno. Mówił cicho, jakby do siebie – Pierwsi wiedzieli, że kiedyś może nadejść wojna. Było ich tysiąc siedmiu Tysiąc najbogatszych ludzi świata i siedmiu najwybitniejszych naukowców stworzyło Kopułę chroniącą Miasto. Kiedy eksplozje nuklearne niszczyły świat, naukowcy tworzyli nowe społeczeństwo. Dali życie nam, Siedmiu, abyśmy kontynuowali ich dzieło. Wynaleźli stymulatory mózgu, by ocaleni budowali zamiast niszczyć, pracowali zamiast oddawać się próżnym namiętnościom. Jestem dumny – podniósł głos, a jego oczy zapłonęły fanatycznym blaskiem – Jestem dumny, że mogę im służyć. Czcić ich! Od lat wysyłamy sygnały, nasłuchujemy. Nie otrzymaliśmy odpowiedzi. Zostaliśmy sami. Inni ludzie zginęli. A my przetrwamy.
- Tylko, po co? – pomyślał Siódmy – Kim jesteśmy? Klonami ludzi, którzy byli na tyle sprytni, że przeżyli Wojnę. Przedłużyli sobie życie o kilka, kilkadziesiąt lat. Umarli płacząc ze strachu przed śmiercią lub majacząc. Dokąd zmierzamy? Donikąd.
- Czy wie pan, dlaczego to panu mówię?
- Nie, panie dyrektorze.
- Ponieważ lękam się zwątpienia. Słabości. Utraty wiary. Czy wierzy pan w naszą misję?
- Oczywiście, panie dyrektorze.
- Nie wątpi pan? Nigdy?
- Nigdy. – Siódmy nie zawahał się nawet na chwilę.
- To dobrze. To bardzo dobrze. Muszę wracać do pracy. Panu też radzę. – Pierwszy wrócił do typowej dla siebie apatii. Odszedł. Sunął powoli korytarzem, zgarbiony, czujny, niezmordowany.
- Co za dureń! – stwierdził Siódmy i wrócił do laboratorium.
Dziewczynka tańczyła w swoim inkubatorze. Uśmiechnął się do niej, choć nie mogła tego widzieć.
Należało wreszcie podjąć decyzję. Zostało mało czasu. Wiedział, że nie może jej ukrywać wiecznie w starym laboratorium, poza tym nie chciał, żeby całe życie spędziła w inkubatorze. Nie był w stanie opiekować się małym dzieckiem. Musi wszczepić jej Pluskwę, przyspieszyć jej rozwój. Potem usunie urządzenie. Dziewczyna zamieszka razem z nim. W jego domu.
Szkoda. Chciałby dłużej patrzeć, jak się rozwija, czekać na pierwsze słowa, uczyć ją chodzić, zaprowadzić na karuzelę, odprowadzać do szkoły. Pokazać cały świat, od skromnego piękna stokrotek po nieskończoną otchłań kosmosu, otwierającą się po zmroku. Tymczasem takie pojęcia jak karuzela, szkoła czy kosmos nawet dla niego były tylko czystą abstrakcją, czymś, w co wierzył, bo podobno kiedyś istniało, ale nigdy tego nie doświadczył. Raz jeden widział stokrotkę, mizerną samotną, wyhodowaną przez Trzeciego, specjalistę od roślin.
Postanowił zrobić to jutro wieczorem. Zgasił światło i starannie zamknął za sobą drzwi.
Wracał do domu na piechotę, nie przepadał za publiczną komunikacją. Poza tym miał kiepską kondycję, więc starał się zapewnić sobie choć odrobinę ruchu. Idąc ulicą, przyglądał się ludziom. Wszyscy wydawali się do siebie podobni. Ten sam nijaki wyraz twarzy, ten sam bezosobowy półuśmiech nieustannego zadowolenia. Nie znali smutku ani radości, nie wiedzieli, co to rozpacz czy szczęście, rozczarowanie było im obce. Kiedy u któregoś z nich wykrywano chorobę, Siódmy wyłączał jego mózg, człowiek padał martwy na ziemię, znikał, a ich to nie obchodziło. Nie było płaczu, żałoby, pogrzebu. Zwłoki spalano w piwnicach gmachu. Taki koniec czekał chorych i każdego, kto ukończył dwadzieścia lat. Przyspieszenie wzrostu miało efekty uboczne: po dwudziestu latach ludzie słabli, zaczynali chorować, stawali się niezdolni do pracy. Każdy pracował: wytwarzał żywność, utylizował odpady, sprzątał zwłoki. Niektórzy pomagali w laboratoriach.
Siedmiu czuwało nad Miastem. Ich pluskwy działały inaczej: zwiększały przyrost kory mózgowej, nie przyspieszając rozwoju reszty organizmu. Żyli wolniej, dłużej. Byli wyjątkowi.
Może dlatego Siódmy uznał swoje życie za pozbawione sensu, a przetrwanie gatunku za niewystarczający powód istnienia? Czasem zastanawiał się, czy pozostała szóstka czuje tak samo. Co jeśli wszyscy grają przed sobą i, bojąc się zdemaskowania, po kryjomu dążą do tego samego celu, nie wiedząc o tym?
Kiedy to się zaczęło? Nie wiedział. Może wtedy, kiedy Trzeci pokazał mu stokrotkę? A może to przez ten stary magnetofon i muzykę? Może przez tę dziewczynę? Wykryto u niej wirusa grypy. Wysłał sygnał. Dzięki kamerom mógł zobaczyć, jak upada, a jej ciało zabiera ekipa sprzątaczy. Dlaczego właśnie ona? Przecież przed nią wyłączył tak wiele osób.
Pewnego dnia sztuczne światło, sztuczny wiatr i sztuczne jedzenie przestały mu wystarczać. Zanim kogoś wyłączył, odmawiał coś w rodzaju krótkiej modlitwy: ,,Wybacz mi. Niech twój umysł zazna spokoju. Dobranoc.” Wiedział, że to brzmi głupio, ale nie umiał wymyślić nic lepszego, a nie chciał tak po prostu naciskać guzika. Miał nadzieję, że może ktoś usłyszy jego słowa. Wybaczy mu. Czuł się samotny, więc patrzył w górę, w niebo nad Kopułą, szukając odpowiedzi. I chociaż nic tam nie znajdował, ciągle szukał.
Spośród kilku gotowych zarodków wybrał jeden. Ukrył go w dawno nie używanym laboratorium w podziemiach. Nie chciał być sam.
Mieszkał w ciasnej klitce, w stosunkowo nowym bloku. Wystarczał mu jeden pokój: łóżko, stół, lodówka i łazienka to wszystko, czego potrzebował. Na ścianie wisiał telewizor, który rzadko włączał. Po powrocie z pracy zjadał kolację i szedł spać. Wstawał wcześnie. Jeszcze przed świtem wychodził z domu. Odwiedzał swoją dziewczynkę.
Kiedy nocą zamykał oczy, widział ich. Ludzi, których stworzył. Stworzył, czy też raczej wyprodukował. Co za różnica?
Przyglądał się ich twarzom, oczom nieruchomym, jakby nie tliło się w nich życie, ustom nigdy nie całowanym, dłoniom, których nikt nigdy nie zamknie w swoich dłoniach. Nie usłyszą opowieści tak starych jak świat, czynionych od zarania ludzkości a zawsze tak świeżych.
Pamiętał wszystkich. Znał ich życie od narodzin aż do śmierci. Stwarzał i uśmiercał. A oni przychodzili do niego po zmroku i nie dawali mu zasnąć. Długie godziny upływały w milczeniu, a on czekał na świt. Każdy dzień był podobny do poprzedniego. Nic się nie zmieniało, jakby czas stanął w miejscu. Codziennie wykonywał te same czynności. Codziennie pracował w laboratorium. Codziennie uczestniczył w zebraniach Siedmiu, nigdy nie zakłóconych niespodziewanymi zdarzeniami: wiosenną burzą, zepsutym ogrzewaniem, narodzinami czyjegoś dziecka. Codziennie szukał gwiazd na niebie i nigdy ich nie znajdował. Każdej nocy czekał na nowy dzień.
Tamtego dnia od samego rana dręczyło go złe przeczucie. Nie wierzył w przeczucia, a pomimo tego, czegoś się obawiał. Przed wyjściem z mieszkania dwa razy upewnił się, że zabrał wszystko, czego potrzebował. Dwa razy sprawdził, czy na pewno zamknął drzwi. Czuł się źle. Szedł wolniej niż zwykle, oglądał się za siebie. Ulice były puste. Słabe światło Kopuły ledwo rozpraszało ciemność. Włożył rękę do kieszeni. W porządku. Jest. Spojrzał w górę. Na zewnątrz szalała burza. Ludzie spali. Cisza.
Powoli schodził po schodach. Nie słyszał nic, oprócz własnych kroków. Latarka trzymana w ręku oświetlała zimny, szary korytarz. Drzwi były otwarte. Zrozumiał, że już za późno. Nie udało się.
Wziął głęboki oddech i wszedł do środka. Prawie się nie bał. Wiedział, że to się kiedyś stanie. Pierwszy stał wyprostowany obok pustego inkubatora. Czekał. Siódmy sięgnął do kieszeni. Nacisnął guzik. Jego umysł rozprysł się na miliardy kawałków, serce stanęło. Upadł na podłogę.

***


Nadszedł wieczór. Zrobiło się ciemno, ludzie wracali do swoich mieszkań. W piwnicy jednego z bloków na wygodnym, choć podniszczonym, fotelu siedziała kobieta. Wyglądała na jakieś czterdzieści lat. Długie włosy spływały jej na twarz. Na kolanach trzymała niemowlę.
- Już jestem. – Piąty wszedł do piwnicy. Trzymał sporą, wypełnioną po brzegi torbę.
- Masz wszystko? – Kobieta uniosła głowę i spojrzała na niego. Uśmiechała się.
- Mam. Jak mała?
- W porządku. Je jak smok. To śliczne maleństwo. – Piąty odłożył torbę i usiadł naprzeciwko kobiety.
- Szkoda, że nie zdążyłem ostrzec Siódmego. Za późno zorientowałem się, co robił. Na szczęście udało mi się wyciągnąć małą, zanim Pierwszy ją dopadł.
- Będą jej szukać.
- Nie znajdą. Ciebie też nie znaleźli.
- Na razie.
- Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Udało mi się wyjąć twoją Pluskwę tak, że nie wysłała sygnału alarmowego. Wprowadziłem fałszywe dane do systemu. Dla nich nie żyjesz, liczba mieszkańców się zgadza. Jestem geniuszem! Wiem teraz, że da się to zrobić. Niedługo będzie nas więcej.
- I co wtedy?
- Przeciągniemy, kogo się da na naszą stronę. Pozbędziemy się Pierwszego.
- Optymista z ciebie. – Kobieta uśmiechnęła się czule. Piąty podszedł do niej i objął ją ramieniem. Dziecko obudziło się. Zapłakało.
- Trzeba ją nakarmić. Jest głodna. – Kobieta wstała, podała Piątemu dziecko. Przygotowała butelkę. Po chwili dziecko ssało łapczywie. Kobieta trzymała je w ramionach. Mężczyzna przyglądał im się. Pomyślał, że ma szczęście.


vPłód umieszczony w przypominającym ogromny słój inkubatorze rósł szybko. Pływał radośnie w sztucznych wodach płodowych, poruszając malutkimi rączkami i nóżkami. Zdawało się, że tańczy w takt muzyki płynącej z magnetofonu. Lubił muzykę. A raczej lubiła, bo była dziewczynką. Jego dziewczynką.
Siódmy przychodził do starego laboratorium kilka razy dziennie, żeby sprawdzić czy wszystko w porządku. Patrzył przez przezroczyste ściany inkubatora, jak rośnie. Uśmiechał się do niej. Już niedługo. Jeszcze tylko kilka miesięcy.
Rozpierały go trudne do opanowania uczucia. Radość. Duma. Kiedy był na górze, z innymi, musiał udawać. Przybierał możliwie najnormalniejszy wyraz twarzy, kontrolował najlżejszy nawet skurcz mięsni. W jego oczach dało się wyczytać tylko fachowość oraz oddanie pracy. Nikt niczego nie podejrzewał. Siódmy stał się mistrzem kamuflażu, prawdziwym kameleonem.
Tu, na dole, był wolny, wolny jak nikt inny na świecie. Włączał stary magnetofon, znaleziony w jeszcze starszym magazynie. Słuchając muzyki, patrzył na swoje dzieło. Na jedyną istotę ludzką tak wolną jak on. Żyjącą dzięki niemu. Więcej, stworzoną przez niego.
Spojrzał na zegarek. Czas wracać. Zaraz zacznie się zebranie.
- Do zobaczenia, kochanie. Niedługo do ciebie wrócę. – Wyłączył magnetofon, zgasił światło. Chwilę później podążał korytarzem na trzecim piętrze w stronę sali konferencyjnej. Pewnym ruchem otworzył drzwi i wszedł do środka.
Zebranie jak zwykle się przeciągało. Siódmy udawał, że słucha sprawozdania wygłaszanego przez Czwartego, jednak w rzeczywistości rozmyślał o niej. Jego własny raport był bez zarzutu, dopracowany, idealnie fachowy i możliwie bezosobowy.
Spojrzał na Czwartego. Jego monotonny głos przypominał brzęczenie muchy. Pierwszy przyglądał się prelegentowi spod półprzymkniętych powiek. Zdawało się, że śpi, a tak naprawdę starannie notował każde słowo w pamięci. Drugi we wszystkim naśladował Pierwszego. Starał się robić identyczne miny, przybierać takie same pozy, by wzbudzać taki sam respekt, ale nie za bardzo mu to wychodziło. Co najciekawsze, wcale nie zdawał sobie sprawy ze swego naśladownictwa, robił to nieświadomie, jakby łączył go z Pierwszym niewidzialny przewód.
Trzeci siedział sztywno wyprostowany, z wyrazem twarzy świadczącym albo o ogromnej wiedzy, ważności oraz świadomości tychże albo, co bardziej prawdopodobne, o nie ustępującej nigdy niestrawności.
Piąty rozparł się wygodnie na krześle, skrzyżował ramiona na piersi i uśmiechał się z lekka ironicznie. Siódmemu zdawało się czasem, iż patrzy wprost na niego, do niego się tak uśmiecha. Czyżby się czegoś domyślał?
Szósty był nieważny. Siedział w rogu pokoju, wytrwale pełniąc obowiązki protokolanta. Nuda.
On, Siódmy, nie był nieważny, wręcz przeciwnie. Odpowiadał w końcu za kontrolę populacji. Łączył gamety. Z powstałych zarodków wybierał te posiadające najlepsze cechy. Umieszczał je w inkubatorach, gdzie dojrzewały dziewięć miesięcy. Po upływie tego okresu wszczepiał im stymulatory mózgu, przez odpowiedzialnego za ich produkcję Piątego zwane dowcipnie Pluskwami. Pluskwy wprowadzały do mózgu dane pozwalające osobnikowi funkcjonować w społeczeństwie. Przyspieszały rozwój i kontrolowały emocje oraz myśli. Rok po zapłodnieniu inkubator opuszczał w pełni rozwinięty, dorosły człowiek. Przychodził na świat gotowy do pracy. Istny cud stworzenia, błyskawiczny, prawie bez efektów ubocznych. Po dwudziestu latach Siódmy wysyłał odpowiedni sygnał i Pluskwa wyłączała mózg. Nowe pokolenie zastępowało stare. I tak to się ciągnęło od Wojny.
Kiedy zebranie wreszcie się skończyło, wyszedł na dach. Lubił patrzeć na usypiające miasto. Na milczące niebo. Na martwą, skutą lodem ziemię za miastem. Niebo zakrył pył, ziemia przestała rodzić. Miasto chroniła Kopuła, niewidzialna, lecz wielka i, co najważniejsze, skuteczna.
Siódmy spojrzał w górę. Szukał przerwy w chmurach, skrawka czerni, jasnego blasku gwiazdy. Stał, patrząc, aż rozbolał go kark. Nic nie znalazł. Co wieczór grał w tę grę i zawsze przegrywał.
- Ładna noc, nie? – Siódmy odwrócił się, zaskoczony. Piąty stał z rękami w kieszeniach marynarki. Uśmiechał się jak ktoś, kto posiadł tajemnice niedostępne zwykłym śmiertelnikom i nie zamierzał ich nikomu zdradzać. Siódmy nie lubił tego uśmiechu.
- Też lubię tu przychodzić. Cisza, spokój, żadnych bzdur o służeniu Miastu. – Piąty wyjął z kieszeni mały rulonik oraz zapalniczkę. Włożył rulonik do ust i podpalił. Zakrztusił się dymem, ale nie zgasił ognia.
- Co ty robisz? Co to jest? – Siódmy skrzywił się, nie lubił zapachu dymu.
- Jakieś tam różne liście. Trzeci mi to dał. To miał być papieros, ale nie mógł zdobyć tytoniu, więc wsadził tam coś innego. Ciekawe, co… Chcesz?
- Nie. – Siódmy odwrócił się. Spojrzał na Miasto. Czterdzieści tysięcy mieszkańców. Punktualnie o dwudziestej drugiej zasną. Wstaną o siódmej, pójdą do pracy, o wyznaczonych porach zjedzą starannie przygotowane posiłki. Nuda.
W ciemności płonęły latarnie, światła w oknach gasły, jedno po drugim. Na zewnątrz padał śnieg. Białe płatki wirowały, niesione wichurą. Miliardy drobnych kropel spływały po ścianie kopuły, tworzyły strumyki, łączyły się i rozdzielały, migotały w świetle ulicznych lamp.
- Szukałem cię po obiedzie, ale przepadłeś, nikt nie miał pojęcia, gdzie cię wcięło. Co robiłeś? Siódmy zmierzył rozmówcę wzrokiem.
– Musiałem pójść do domu, zostawiłem coś. Czego chciałeś?
- Och, nic takiego, tylko o coś zapytać, ale już sam to sprawdziłem. Popatrz na Miasto. Właśnie teraz ludzie układają się do snu. A my czuwamy. Nie męczy cię to?
- Nie. To moja praca. Jest ważna. – Dym z papierosa unosił się w powietrzu, utworzył nad głową Piątego coś w rodzaju aureoli.
- Jak to jest, wyłączyć człowieka? Podoba ci się to? Ta władza… i w ogóle…
- Nie zastanawiałem się nad tym. Za dużo myślisz. Zresztą, to ty produkujesz Pluskwy.
- Pluskwy… No właśnie… - Zamyślił się, światełko papierosa ledwo tliło się w ciemności.
- Nie mógłbyś tego zgasić? Śmierdzi.
- Myślisz, że karaluchy przeżyły?
- Co takiego?
- Karaluchy. Czytałem, że mogą przeżyć nawet wojnę jądrową. Może są na zewnątrz? Może na całym świecie zostaliśmy tylko my i karaluchy. Pluskwy.
- Mówiłem, za dużo myślisz. Zgaś to cholerstwo.
Piąty rzucił tlący się rulonik na ziemię i zdeptał. - Pójdę już. Na razie.
- Do jutra. – Siódmy czekał, aż Piąty się oddali. Dopiero po dłuższej chwili ruszył za nim. Zszedł na dół, do starego laboratorium. Chciał ją jeszcze raz zobaczyć. Powiedzieć dobranoc.
Chodził między rzędami inkubatorów. Nowe pokolenie niedługo będzie gotowe do wypuszczenia. Setki młodych ludzi pływały w sztucznych wodach płodowych. Ich długie włosy w falowały lekko jak glony w oceanie. Oczy mieli zamknięte. Do ich mózgów wypompowywano potrzebne wiadomości oraz umiejętności. Przed ekranami ogromnych komputerów stali laboranci. Nie zwracali na niego uwagi. Stworzeni do swej pracy, wykonywali z ją z mechaniczną dokładnością robotów.
Opuścił Halę Reprodukcyjną. Korytarz był prawie pusty, od czasu do czasu przeszedł nim ktoś w białym kitlu. Podszedł do okna. Kopuła świeciła łagodną, ciepłą poświatą, tworząc iluzję słonecznego dnia.
- Jak przebiega reprodukcja? Czy wszystko idzie zgodnie z planem? – Pierwszy pojawił się nagle, nie wiadomo skąd. Krążył po korytarzach Gmachu Głównego cicho jak kot. Niski, siwiejący starszy pan o nijakiej twarzy chodził od sali do sali sprawdzając, czy plan jest realizowany. Czy nic nie odbiega od normy. Czy Miasto zmierza do wyznaczonego przed laty celu.
- Wszystko w porządku. Dziesięć tysięcy osób niedługo osiągnie pełną dojrzałość. – Siódmy przybrał swój najbardziej kompetentny wyraz twarzy. Tygodniami ćwiczył przed lustrem.
- Dobrze. Wydział zdrowia donosi, że nie wykryto żadnych chorób w populacji, więc nie ponieśliśmy strat. Kiedy to pokolenie zostanie dopuszczone do życia, wyłączy pan dziesięć tysięcy najstarszych osób. Jakieś pytania?
- Nie panie dyrektorze. – Pierwszy powinien teraz odejść, by skontrolować inne wydziały, ale nie ruszył się z miejsca. Przyglądał się Siódmemu uważnie. Siódmy stał przed nim, sztywno wyprostowany.
- Cieszy mnie pańskie zaangażowanie. Jest rzeczą najwyższej wagi, by każdy członek naszego zespołu wykonywał przydzielone mu obowiązki. – Spojrzał przez okno. Mówił cicho, jakby do siebie – Pierwsi wiedzieli, że kiedyś może nadejść wojna. Było ich tysiąc siedmiu Tysiąc najbogatszych ludzi świata i siedmiu najwybitniejszych naukowców stworzyło Kopułę chroniącą Miasto. Kiedy eksplozje nuklearne niszczyły świat, naukowcy tworzyli nowe społeczeństwo. Dali życie nam, Siedmiu, abyśmy kontynuowali ich dzieło. Wynaleźli stymulatory mózgu, by ocaleni budowali zamiast niszczyć, pracowali zamiast oddawać się próżnym namiętnościom. Jestem dumny – podniósł głos, a jego oczy zapłonęły fanatycznym blaskiem – Jestem dumny, że mogę im służyć. Czcić ich! Od lat wysyłamy sygnały, nasłuchujemy. Nie otrzymaliśmy odpowiedzi. Zostaliśmy sami. Inni ludzie zginęli. A my przetrwamy.
- Tylko, po co? – pomyślał Siódmy – Kim jesteśmy? Klonami ludzi, którzy byli na tyle sprytni, że przeżyli Wojnę. Przedłużyli sobie życie o kilka, kilkadziesiąt lat. Umarli płacząc ze strachu przed śmiercią lub majacząc. Dokąd zmierzamy? Donikąd.
- Czy wie pan, dlaczego to panu mówię?
- Nie, panie dyrektorze.
- Ponieważ lękam się zwątpienia. Słabości. Utraty wiary. Czy wierzy pan w naszą misję?
- Oczywiście, panie dyrektorze.
- Nie wątpi pan? Nigdy?
- Nigdy. – Siódmy nie zawahał się nawet na chwilę.
- To dobrze. To bardzo dobrze. Muszę wracać do pracy. Panu też radzę. – Pierwszy wrócił do typowej dla siebie apatii. Odszedł. Sunął powoli korytarzem, zgarbiony, czujny, niezmordowany.
- Co za dureń! – stwierdził Siódmy i wrócił do laboratorium.
Dziewczynka tańczyła w swoim inkubatorze. Uśmiechnął się do niej, choć nie mogła tego widzieć.
Należało wreszcie podjąć decyzję. Zostało mało czasu. Wiedział, że nie może jej ukrywać wiecznie w starym laboratorium, poza tym nie chciał, żeby całe życie spędziła w inkubatorze. Nie był w stanie opiekować się małym dzieckiem. Musi wszczepić jej Pluskwę, przyspieszyć jej rozwój. Potem usunie urządzenie. Dziewczyna zamieszka razem z nim. W jego domu.
Szkoda. Chciałby dłużej patrzeć, jak się rozwija, czekać na pierwsze słowa, uczyć ją chodzić, zaprowadzić na karuzelę, odprowadzać do szkoły. Pokazać cały świat, od skromnego piękna stokrotek po nieskończoną otchłań kosmosu, otwierającą się po zmroku. Tymczasem takie pojęcia jak karuzela, szkoła czy kosmos nawet dla niego były tylko czystą abstrakcją, czymś, w co wierzył, bo podobno kiedyś istniało, ale nigdy tego nie doświadczył. Raz jeden widział stokrotkę, mizerną samotną, wyhodowaną przez Trzeciego, specjalistę od roślin.
Postanowił zrobić to jutro wieczorem. Zgasił światło i starannie zamknął za sobą drzwi.
Wracał do domu na piechotę, nie przepadał za publiczną komunikacją. Poza tym miał kiepską kondycję, więc starał się zapewnić sobie choć odrobinę ruchu. Idąc ulicą, przyglądał się ludziom. Wszyscy wydawali się do siebie podobni. Ten sam nijaki wyraz twarzy, ten sam bezosobowy półuśmiech nieustannego zadowolenia. Nie znali smutku ani radości, nie wiedzieli, co to rozpacz czy szczęście, rozczarowanie było im obce. Kiedy u któregoś z nich wykrywano chorobę, Siódmy wyłączał jego mózg, człowiek padał martwy na ziemię, znikał, a ich to nie obchodziło. Nie było płaczu, żałoby, pogrzebu. Zwłoki spalano w piwnicach gmachu. Taki koniec czekał chorych i każdego, kto ukończył dwadzieścia lat. Przyspieszenie wzrostu miało efekty uboczne: po dwudziestu latach ludzie słabli, zaczynali chorować, stawali się niezdolni do pracy. Każdy pracował: wytwarzał żywność, utylizował odpady, sprzątał zwłoki. Niektórzy pomagali w laboratoriach.
Siedmiu czuwało nad Miastem. Ich pluskwy działały inaczej: zwiększały przyrost kory mózgowej, nie przyspieszając rozwoju reszty organizmu. Żyli wolniej, dłużej. Byli wyjątkowi.
Może dlatego Siódmy uznał swoje życie za pozbawione sensu, a przetrwanie gatunku za niewystarczający powód istnienia? Czasem zastanawiał się, czy pozostała szóstka czuje tak samo. Co jeśli wszyscy grają przed sobą i, bojąc się zdemaskowania, po kryjomu dążą do tego samego celu, nie wiedząc o tym?
Kiedy to się zaczęło? Nie wiedział. Może wtedy, kiedy Trzeci pokazał mu stokrotkę? A może to przez ten stary magnetofon i muzykę? Może przez tę dziewczynę? Wykryto u niej wirusa grypy. Wysłał sygnał. Dzięki kamerom mógł zobaczyć, jak upada, a jej ciało zabiera ekipa sprzątaczy. Dlaczego właśnie ona? Przecież przed nią wyłączył tak wiele osób.
Pewnego dnia sztuczne światło, sztuczny wiatr i sztuczne jedzenie przestały mu wystarczać. Zanim kogoś wyłączył, odmawiał coś w rodzaju krótkiej modlitwy: ,,Wybacz mi. Niech twój umysł zazna spokoju. Dobranoc.” Wiedział, że to brzmi głupio, ale nie umiał wymyślić nic lepszego, a nie chciał tak po prostu naciskać guzika. Miał nadzieję, że może ktoś usłyszy jego słowa. Wybaczy mu. Czuł się samotny, więc patrzył w górę, w niebo nad Kopułą, szukając odpowiedzi. I chociaż nic tam nie znajdował, ciągle szukał.
Spośród kilku gotowych zarodków wybrał jeden. Ukrył go w dawno nie używanym laboratorium w podziemiach. Nie chciał być sam.
Mieszkał w ciasnej klitce, w stosunkowo nowym bloku. Wystarczał mu jeden pokój: łóżko, stół, lodówka i łazienka to wszystko, czego potrzebował. Na ścianie wisiał telewizor, który rzadko włączał. Po powrocie z pracy zjadał kolację i szedł spać. Wstawał wcześnie. Jeszcze przed świtem wychodził z domu. Odwiedzał swoją dziewczynkę.
Kiedy nocą zamykał oczy, widział ich. Ludzi, których stworzył. Stworzył, czy też raczej wyprodukował. Co za różnica?
Przyglądał się ich twarzom, oczom nieruchomym, jakby nie tliło się w nich życie, ustom nigdy nie całowanym, dłoniom, których nikt nigdy nie zamknie w swoich dłoniach. Nie usłyszą opowieści tak starych jak świat, czynionych od zarania ludzkości a zawsze tak świeżych.
Pamiętał wszystkich. Znał ich życie od narodzin aż do śmierci. Stwarzał i uśmiercał. A oni przychodzili do niego po zmroku i nie dawali mu zasnąć. Długie godziny upływały w milczeniu, a on czekał na świt. Każdy dzień był podobny do poprzedniego. Nic się nie zmieniało, jakby czas stanął w miejscu. Codziennie wykonywał te same czynności. Codziennie pracował w laboratorium. Codziennie uczestniczył w zebraniach Siedmiu, nigdy nie zakłóconych niespodziewanymi zdarzeniami: wiosenną burzą, zepsutym ogrzewaniem, narodzinami czyjegoś dziecka. Codziennie szukał gwiazd na niebie i nigdy ich nie znajdował. Każdej nocy czekał na nowy dzień.
Tamtego dnia od samego rana dręczyło go złe przeczucie. Nie wierzył w przeczucia, a pomimo tego, czegoś się obawiał. Przed wyjściem z mieszkania dwa razy upewnił się, że zabrał wszystko, czego potrzebował. Dwa razy sprawdził, czy na pewno zamknął drzwi. Czuł się źle. Szedł wolniej niż zwykle, oglądał się za siebie. Ulice były puste. Słabe światło Kopuły ledwo rozpraszało ciemność. Włożył rękę do kieszeni. W porządku. Jest. Spojrzał w górę. Na zewnątrz szalała burza. Ludzie spali. Cisza.
Powoli schodził po schodach. Nie słyszał nic, oprócz własnych kroków. Latarka trzymana w ręku oświetlała zimny, szary korytarz. Drzwi były otwarte. Zrozumiał, że już za późno. Nie udało się.
Wziął głęboki oddech i wszedł do środka. Prawie się nie bał. Wiedział, że to się kiedyś stanie. Pierwszy stał wyprostowany obok pustego inkubatora. Czekał. Siódmy sięgnął do kieszeni. Nacisnął guzik. Jego umysł rozprysł się na miliardy kawałków, serce stanęło. Upadł na podłogę.

***


Nadszedł wieczór. Zrobiło się ciemno, ludzie wracali do swoich mieszkań. W piwnicy jednego z bloków na wygodnym, choć podniszczonym, fotelu siedziała kobieta. Wyglądała na jakieś czterdzieści lat. Długie włosy spływały jej na twarz. Na kolanach trzymała niemowlę.
- Już jestem. – Piąty wszedł do piwnicy. Trzymał sporą, wypełnioną po brzegi torbę.
- Masz wszystko? – Kobieta uniosła głowę i spojrzała na niego. Uśmiechała się.
- Mam. Jak mała?
- W porządku. Je jak smok. To śliczne maleństwo. – Piąty odłożył torbę i usiadł naprzeciwko kobiety.
- Szkoda, że nie zdążyłem ostrzec Siódmego. Za późno zorientowałem się, co robił. Na szczęście udało mi się wyciągnąć małą, zanim Pierwszy ją dopadł.
- Będą jej szukać.
- Nie znajdą. Ciebie też nie znaleźli.
- Na razie.
- Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Udało mi się wyjąć twoją Pluskwę tak, że nie wysłała sygnału alarmowego. Wprowadziłem fałszywe dane do systemu. Dla nich nie żyjesz, liczba mieszkańców się zgadza. Jestem geniuszem! Wiem teraz, że da się to zrobić. Niedługo będzie nas więcej.
- I co wtedy?
- Przeciągniemy, kogo się da na naszą stronę. Pozbędziemy się Pierwszego.
- Optymista z ciebie. – Kobieta uśmiechnęła się czule. Piąty podszedł do niej i objął ją ramieniem. Dziecko obudziło się. Zapłakało.
- Trzeba ją nakarmić. Jest głodna. – Kobieta wstała, podała Piątemu dziecko. Przygotowała butelkę. Po chwili dziecko ssało łapczywie. Kobieta trzymała je w ramionach. Mężczyzna przyglądał im się. Pomyślał, że ma szczęście.


Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
JoannaP · dnia 23.06.2016 21:50 · Czytań: 945 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 2
Komentarze
JOLA S. dnia 24.06.2016 09:29
Pozdrawiam, tworząc własne odpowiedzi na pytania, które powstają po przeczytaniu tego utworu... :)
Jolka
JoannaP dnia 24.06.2016 20:47
Dzięki, fajnie, że przeczytałaś, i że powstały w Twojej głowie jakieś pytania :)
Tym bardziej, że ze wszystkich opowiadań, które napisałam, to jest moim ulubionym.
Pozdrawiam,
JP
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:39
Najnowszy:pica-pioa