Wszystkie szkoły wspominam źle. Nigdy, po ukończeniu jakiejkolwiek nie chciałem tam wracać. Często słyszę znajomych: „O jaa, ja to bym teraz chciał wrócić do szkoły, to było dopiero coś. Beztroska, życie jak w Madrycie, a teraz?” Ja nie chciałem tam wracać nigdy. Począwszy od podstawówki, na krótkim studiowaniu skończywszy, ani razu nie byłem w stanie wsiąknąć w uczniowskie struktury, społeczności, paczki i tak dalej. To wszystko było niczym obrzydliwa, lepka sieć, a ja nie miałem potrzeby bycia w niej zaplątanym. Wszędzie traktowano mnie tak samo, a właściwie nie traktowano, bo dla nich, tak jak oni mnie, po prostu nie istniałem. Niewidzialność mi służyła.
Pamiętam jednak epizod podczas którego utraciłem swoją niewidzialność. Uczyłem się wówczas w gimnazjum. W tamtych czasach byłem mały i chudy, a dzieciaki w tym wieku często przewyższają rówieśników o kilka głów. Pamiętam jak w klasie było kilkoro takich. Dłonie jak wachlarze, 180 cm wzrostu, 80 kg wagi. Nie miałem z nimi żadnych szans więc udawałem, że mnie nie ma. Któregoś dnia pod koniec lekcji, a tych czasem było tyle, że już wtedy odechciewało się człowiekowi żyć, podszedł do mnie jeden z klasy. Też był mały i chudy.
- Będziemy się bić po lekcjach – powiedział.
- Dlaczego mamy się bić? – zapytałem.
- Dla rozbawienia klasy, po prostu. Co, boisz się?
- Nie boję, ale nie widzę w tym sensu.
- Czyli się boisz – odpowiedział i zaczął się śmiać. Wszyscy, nawet kujony których wzrok jak zaklęty przeważnie utkwiony był w książkach, raz po raz zerkali w naszym kierunku.
- W porządku – odpowiedziałem – będziemy się bić.
Ostatnią lekcją była biologia. Co jakiś czas, kątem oka spoglądałem na mojego przeciwnika. Chciałem dostrzec w nim jakieś słabości. Kilka razy nasz wzrok się spotkał, a wtedy on posyłał w moim kierunku szyderczy uśmieszek. Najwidoczniej był pewny siebie. Zacząłem mieć obawy. On, mimo że tak jak ja, był mały i chudy, pochodził z pobliskiej wioski. A to oznaczało, że musiał być silniejszy, bo przecież wieśniacy zawsze są silniejsi. Jego brud za paznokciami i czerwony kark przybliżał mnie do straszliwej klęski. Gdy zadzwonił dzwonek poczułem strach. Nagle ujrzałem swoją porażkę. Jak leżę, a nade mną śmieją się ci wszyscy durnie. Jak na drugi dzień przychodzę i znów słyszę ich śmiechy. Tchórzostwo jednak i ucieczka nie wchodziła w grę. Tchórzostwo było znacznie gorsze od klęski. O tchórzach się nie zapomina, a o przegranych bardzo szybko. Wyszedłem z klasy i ruszyłem za tłumem do szatni…
Szatnia była niczym ring, klatka ze zdziczałymi małpami, czyli miejsce rozwiązywania wszelkiego rodzaju sporów. Tym razem jednak miała służyć za cyrk. Wkrótce otoczył nas krąg ciekawskich. W końcu cała ta szopka była przecież dla nich.
- I co? Nie uciekłeś? – mojemu przeciwnikowi najwyraźniej wciąż dopisywał humor. Zaczął kręcić głową na boki, kilka razy strzelił karkiem, rozgrzewał nadgarstki. Uśmieszek nie schodził z jego śniadej twarzy.
Nie odpowiedziałem. Odłożyłem plecak na bok, zdjąłem bluzę, potem koszulkę, obnażając swoją kościstą klatę i przyjąłem pozycję. Musiałem wtedy wyglądać naprawdę komicznie. Spojrzałem na swoje małe dłonie. Ze stresu kuło mnie w piersi.
- No to dajesz! – krzyknął mój przeciwnik by po chwili przeprowadzić natarcie. W ostatnim momencie zdążyłem wykonać karykaturalny unik. Jego pięść ze świstem przeleciała obok mojego ucha. Z nie wiadomych przyczyn bałem się go atakować. On oczywiście nie miał żadnych przeciwwskazań. Kolejny cios i kolejne chybienie. I kolejne i kolejne. To rozwścieczyło mojego przeciwnika. Wpadł w furię, a jego ciosy stawały się jeszcze bardziej chaotyczne. Wtedy zdecydowałem się na atak. Krótkie uderzenie w żebro, a potem, nie zważając na wszelkie zasady honorowej walki, zamach i silny kop w jaja. Mój przeciwnik padł jak rażony piorunem. Zaczął wyć i skomleć robiąc przy tym niesamowity hałas. Krąg ciekawskich, nim spostrzegłem, błyskawicznie się rozrzedzał. Kilkoro odchodząc w pośpiechu wydało jęki zawodu. Usłyszałem jak ktoś mówi: „Ot mi walka, niepotrzebnie zostawałem, szkoda czasu”. W końcu pozostałem tylko ja i mój przeciwnik, leżący nadal na ziemi i trzymający się za klejnoty.
- No to ich rozbawiliśmy – powiedziałem nakładając bluzę i odszedłem.
Do domu wracałem niczym Juliusz Cezar po zwycięstwie nad Galilejczykami. Czułem rozpierającą dumę. Nie sądziłem że tak posmakuje mi zwycięstwo. Wieczorem, leżąc już w łóżku miałem jednak wyrzuty sumienia. Zrobiło mi się żal mojego przeciwnika. Myślałem o dniu i o tej całej farsie aż w końcu usnąłem. A nazajutrz? Cóż nazajutrz nikt już o tym nie pamiętał, a ja odzyskałem swoją niewidzialność.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt