Toda krzyczała już od kilku minut.
Jak co ranka, po przebudzeniu, spojrzała przez okno. Nieodmiennie powitał ją wielkogabarytowy kikut dawno obumarłego drzewa. Taki sam widok miała z kuchni. Trzeciego okna w mieszkaniu nie było. Z krtani wydobył się ni to jęk, ni ryk, potężniejący z każdą sekundą i trwał, trwał… Zwykle udawało jej się stłumić ten narastający miesiącami w głębi jestestwa dźwięk, ale dzisiaj wyrwał się spod kontroli i nie dawał ujarzmić. Kolejne zaczerpnięcia tchu tylko przedłużały tę nagłą erupcję emocji. Ciało Tody zdawało się być zespolone z przejmującym krzykiem. Stopiły się w całość wyrażając głębię odczuwanej krzywdy.
Usłyszała wreszcie łomotanie do drzwi wejściowych. Z trudem stłumiła jęk i bez sił powlokła się do przedpokoju. Za drzwiami stało troje sąsiadów. Jeden nawet z buńczucznie uniesioną w górę laską.
- A co to, intruz jakiś się włamał? - zaczęła przypominająca surykatkę z rozbieganymi oczkami lokatorka z przeciwka.
- Wszedł przez okno? – upewnił się wymachujący laską chudy staruszek z góry.
- Nie, ząb mnie tak potwornie rozbolał. Idę zaraz do dentysty – naprędce wykombinowała Toda. Nie czekała aż srodze zawiedzeni współlokatorzy się rozejdą, tylko szybko zatrzasnęła drzwi.
Mocna kawa wlała w Todę trochę energii. Zaczął narastać w niej bunt i złość. Przesunęły jej się przed oczami obrazy z przeszłości.
Mieszkała w tej kamienicy od zawsze. W latach pięćdziesiątych przydziały lokatorskie dostali pracownicy filharmonii. Prawie czterdzieści lat spędziła w niemal stumetrowym mieszkaniu od frontu razem z rodzicami i młodszą siostrą. Ojca, choleryka grającego na oboju, dość młodo pozbawił życia wylew. Matka, łagodna i opiekuńcza pielęgniarka z zawodu i natury odeszła kilka lat później. Utalentowana siostra szybko znalazła męża i wyjechała za nim do Liechtensteinu robić karierę muzyczną. Odtąd wszelkie jej sukcesy śledziła na Facebooku. O niepowodzeniach na tym portalu nikt nie informował.
Toda została sama w wielkim pustym mieszkaniu. Nie zapomni długich wieczorów, gdy przyczajona za firanką w nieoświetlonym salonie godzinami obserwowała nocne życie placu Biskupiego. Pod hotelem zlokalizowanym na przeciwko zaczynały polowanie na klientów panie lekkich obyczajów. Rzęsiście oświetlone hotelowym neonem wydawały się Todzie zjawiskowymi istotami. Jedne wsiadały do zatrzymujących się z piskiem hamulców samochodów, inne były taksowane uważnym spojrzeniem przechodzących mężczyzn. Prezentowały swoje atuty pokazując obramowane głębokimi dekoltami kształtne piersi i zgrabne nogi w obcisłych minispódniczkach. Przesadny makijaż nie raził Tody, przeciwnie, w upodobnieniu się do plastikowych lalek widziała same zalety. Zazdrościła im. Nie procederu, który uprawiały, ale spojrzeń, jakimi obdarzali ich mężczyźni, tego że żaden nie mógł przejść obojętnie, bo tak emanowały kobiecością. Cóż z tego, że przerysowaną i na pokaz. Były gwiazdami nocy, a ona? Pospolita twarz, mysie włosy, płaski biust i wydatny brzuch, no i krótkie, owłosione nogi. Solidne kończyny doskonale nadawały się do dźwigania korpusu, ale nie budziły pożądania mężczyzn. Kiedyś kilka razy umówił się z nią dostawca pieczywa, do sklepu w którym pracowała, ale gdy zorientował się , że jej rodzice nie są właścicielami kamienicy, przestał ja zauważać. Kamienicę przejęły w kilka lat po przemianach ustrojowych prawowite właścicielki – siostry zakonne.
Nie była w stanie utrzymać wielkiego mieszkania, za które czynsz wzrósł niemal do wysokości jej pensji ekspedientki. Nie można powiedzieć, nowe właścicielki zachowały się przyzwoicie. Nie eksmitowały staruszków. Czekały aż, w sposób naturalny lub za sprawą wywindowanych opłat, mieszkania się zwolnią . Todzie zaproponowały zamianę na znajdującą się od podwórza małą służbówkę z o połowę niższym czynszem. Powinna być wdzięczna bogu, losowi, siostrom, ale wcale tego nie czuła. Opresyjny widok za oknem, wilgoć ciągnąca od piwnic, wymuszone nadzwyczaj skromne życie i brak perspektyw wpędzały ją w depresję. Bolało ją ciągłe bycie kimś gorszym.
Z hukiem wstawiła do zlewu kubek po kawie.
- Wolność, równość i braterstwo – coś tymi hasłami nie tak – zamruczała do siebie odkręcając kran. Nagle zgięła się wpół z bólu. Przyłożyła dłoń do bolącego miejsca w okolicy wątroby i pod opuszkami palców poczuła pulsującą wypukłość. Powoli usiadła na krześle zmuszając się do myślenia o przyjemnościach. Oddychała głęboko i czekała aż żyjąca własnym życiem obłość się uspokoi.
Dobrze wiedziała co to jest. To zmaterializowane poczucie krzywdy. Przed laty małe jak guziczek, teraz osiągnęło już rozmiar pączka. Toda zdawała sobie sprawę, że nie powinna pozwolić mu więcej rosnąć, bo może się to źle skończyć.
Pierwszy raz postanowiła wpłynąć na swoje życie. Całą złość przelała na zasłaniający okno służbówki pień. „Zorganizuję wycinkę tego koszmarnego drzewa” – zdecydowała.
Ponieważ siostry odmówiły pomocy w usunięciu starego drzewa, zasłaniając się brakiem środków i nieustannym dobrem wyświadczanym lokatorom, postanowiła zwołać komitet mieszkańców, by własnymi siłami pozbyć się pnia.
Odwiedzała sąsiadów i przekonywała do połączenia sił, by pozbyć się uschniętego zasłaniającego widok z okien intruza. Po tygodniu zjednała dla swojej inicjatywy pięcioro lokatorów, których okna wychodziły także na podwórko. Ustaliła spotkanie u siebie i pełna werwy zabrała się do spisywania w punktach niezbędnych działań.
Sąsiedzi przyszli na zebranie punktualnie. Byli już w wieku, kiedy ceni się wszelką dostępną rozrywkę. Rozsiedli się za stołem zastawionym petit buerre`ami i herbatą. Toda, która z tej okazji zrobiła sobie trwałą i kupiła bluzkę z przeceny, wręczyła każdemu kartkę z harmonogramem prac i konkretnym przypisanym zadaniem. Było wiadomo kto ma dostarczyć liny, kto stanie na drabinie, kto będzie wiązał, kto ciągnął, a kto asekurował. Pozostało omówić gdzie pożyczyć piłę, najlepiej spalinową, i jak zorganizować wywóz. Podobna do surykatki sąsiadka szepnęła do siedzącej obok lokatorki:
- Patrz pani, ona dziś jakaś inna.
- No, dotąd się nie odzywała, a teraz taka kierowniczka- potwierdziła druga.
Szeptaną konwersację przerwała gwałtowna awantura pozostałych zebranych.
- Nie będę asekuracją. To dyskryminacja! – wywnętrzał się chudy staruszek.
- To może pan za mnie będzie ciągnął to drzewo – głośno zadrwił wciągając brzuch jeszcze krzepki lokator z drugiego piętra, wyraźnie zadowolony z przydzielonej funkcji.
- Niech się tato nie burzy, uspokajał staruszka syn, sam w wieku emerytalnym.
Konflikt zażegnała organizatorka zebrania proponując, że przejdzie do asekuracji, a staruszek będzie trzymał linę. Jednomyślnie postanowili pożyczyć piłę od konserwatora kamienicy i z nim też omówić wywóz odpadów.
Toda kwitła. Codziennie sprawdzała jak zachowuje się obły kształt w jej wnętrzu. Niedawno dość duży teraz stał się ledwie wyczuwalny.
Nie przeszkadzało jej, że codziennie wpadali do niej sąsiedzi chcąc dyskretnie omówić zwiększenie lub zmianę swojego udziału w planowanej akcji. Ponieważ interwencji i nowych pomysłów było sporo, nie obyło się bez zwołania kilku kolejnych spotkań. Akcja lokatorska i integracja rozwijała się pomyślnie. Nawet dołączył jeszcze jeden lokator. Pozostała tylko rozmowa z konserwatorem.
„Złotą rączką” w kamienicy był od kilku lat podopieczny sióstr, nie tak dawny pijaczek i drobny kombinator koło pięćdziesiątki.
Zenek zręcznie szpachlował liczne dziury, wżery i pęknięcia na klatce schodowej. Przygotowywał ściany pod nową lamperię i rozmyślał jak przekonać siostrę Zenonę do jaśniejszego koloru, żeby nie było dalej ponuro jak w sarkofagu.
- Dzień dobry. Czy mogę przeszkodzić? – łagodny, niski głos kobiecy wyrwał Zenka z zamyślenia.
-Dzień dobry – odpowiedział odruchowo i na tym skończył, bo z otwartymi ustami zapatrzył się na stojącą kilka stopni niżej Todę. „Niczego sobie kobitka – pomyślał, taksując wzrokiem krępą, acz świeżą jeszcze postać – Czemu dotąd jej nie widziałem wśród tej geriatrii?”.
Toda bezwiednie opuściła rękę z notatkami: „To spojrzenie!” Zaniedbany i nieco nieświeży konserwator patrzył na nią takim wzrokiem, jakim mężczyźni obdarzali seksowne „panienki” pod hotelem. Po raz pierwszy w życiu ktoś dostrzegł w niej kobietę. Ilekroć obserwowała zza firanki nocne scenki, tyle razy pragnęła zostać obiektem męskiego pożądania. Nawet tego wyrażonego w najbardziej niewinnej formie - spojrzeniu. Tyle lat marzeń, a teraz niespodziewanie, co prawda od niekoniecznie eleganckiego mężczyzny, ale dostała od losu wyczekany podarunek. Zaczerwieniona po cebulki włosów Toda ledwie wybąkała prośbę o piłę i z głośnym tupotem nóg czmychnęła do swojej służbówki.
- Tak, pożyczę , kiedy tylko pani chce! – niosła się po klatce spóźniona odpowiedź.
Toda długo uspokajała oddech. Czuła się szczęśliwa. Osiągnęła wszystko – sąsiedzi ją szanowali i słuchali, a nawet spodobała się mężczyźnie. O niczym więcej nie marzyła. Jak zwykle dotknęła dłonią boku brzucha. Pod palcami nie wyczuła żadnego zgrubienia… Podśpiewując zabrała się za prasowanie garderoby na najbliższe dni.
Na wieczornym zebraniu lokatorzy ostatecznie ustalili termin akcji na piątek czternastego, bo czwartek trzynastego wydawał im się pechowy. Toda wypisała wniosek o urlop i podekscytowana czekała na rozpoczęcie działania.
Obawiając się bezsennej nocy zażyła trochę przeterminowany środek nasenny, który zachowała po śmierci matki. Szczęśliwa położyła się wcześnie do łóżka, przecież musi być rano w formie. Zasypiając sprawdziła jak miewa się jej poczucie krzywdy. Na próżno przesuwała dłonią po brzuchu. Po wypukłości nie było ani śladu. Zasypiała z uśmiechem.
Zenek wierzył w znaki. Pierwszym, w jego popapranym przez nałóg życiu, było wyłowienie właśnie jego z tłumu bezrobotnych przez siostrę, nomen omen, Zenonę, która uwierzyła na słowo w jego umiejętności murarskie i hydrauliczne i to że kiedyś zdał miał maturę. Szansa na odmianę życia spadła na niego nagle i niezasłużenie. Ot, tak!
Ponieważ nie umiał znaleźć wytłumaczenia, przypisał wszystko sile wyższej – opatrzności. Czuł wdzięczność i od prawie trzech lat był trzeźwy. Zresztą zakładał to regulamin zakonnego przytułku, gdzie dostał luksusowe miejsce w zaledwie czteroosobowym pokoiku.
Nie był ideałem. Mniej więcej raz na kwartał oszukiwał siebie, siostry no i opatrzność. Ciągnęło go na partyjkę pokera. Z zaoszczędzonymi z niewielkich wypłat pieniędzmi cichaczem wymykał się do pubu, gdzie przez parę godzin w zadymionym pomieszczeniu rżnęli w „tysiąca” udając, że to poker, a wygrywający stawiał wszystkim piwo z wkładką. Po żadnej z tajnych sesji nie mógł pokazać się w przytulisku. Na szczęście w wąskim podwórku za kamienicą było nie tylko sporne uschnięte drzewo, ale przy ceglanym murze odgradzającym następną posesję stała szopa na narzędzia, do której Zenek sprytnie przytaszczył leżankę z pobliskiego śmietnika. Po każdym noclegu w składziku miał wyrzuty sumienia, które uspokajał jeszcze sumienniejszą pracą i wyznaniem win u spowiednika sióstr . Księdza obowiązywała tajemnica spowiedzi, a wina podzielona na dwóch zawsze była lżejsza.
Dzisiaj też planował wyjście. Okazja była specjalna urodził się równo 50 lat temu 13 września.
Wieczór udał się nadspodziewanie. Stali bywalcy „hazardziści” złożyli się na prezent. Zenek dostał krawat z żartobliwym komentarzem, że pewnie zrobi u sióstr karierę, a jak zostanie ważniakiem to taki szczegół garderoby mu się przyda. Trunków polało się więcej niż zwykle, bo stawiał i solenizant i wygrywający. Moc napitku odczuł wracając. Chciał dyskretnie dotrzeć do składziku i przespać do rana na leżance, ale piwa z wkładką mocno zaburzyły jego zmysł orientacji. Z trudem utrzymywał pion i kierunek marszu. Narobił trochę hałasu nie trafiając za pierwszym razem w furtkę prowadzącą na tylne podwórze. Po kilku krokach zarzuciło go tak mocno, że całym ciężarem gruchnął w uschnięte, pozbawione gałęzi drzewo. Pień powoli, lecz zdecydowanie, zaczął pochylać się pod niespodziewanym ciężarem, aż runął nawet bez wielkiego huku, uszkadzając składzik. Zenek wytrzeźwiał w oka mgnieniu.
- To znak! Opatrzność mnie upomina – pomyślał. Sprawdził czy zapaliły się światła w oknach. Umiarkowany łoskot upadającego drzewa na szczęście nie obudził mieszkańców. Tylko chudy staruszek z drugiego piętra wyjrzał przez okno, ale zaraz je zamknął. Widocznie zaspany nie włożył okularów.
Zenek postanowił niezwłocznie przyznać się do przewinienia siostrom i wyrazić skruchę. Dużo pewniejszym krokiem dotarł do drzwi klasztornych i nacisnął po kolei wszystkie guziki domofonu. Pierwsza zjawiła się przy drzwiach siostra Klarysa i zastała klęczącego na progu i płaczącego jak bóbr Zenka.
- Cud. Siostro cud prawdziwy. Opatrzność do mnie przemówiła - mamrotał Zenek.
Zdziwiła się , bo z pokutną postawą mocno kontrastował odór słabo przetrawionego alkoholu, jaki wydzielał z każdym słowem. Nadmiar procentów wyraźnie zwiększał rozrzewnienie i wylewność penitenta, który objął siostrę pod kolana, całował po habicie i nie dawał odciągnąć. Krzepka zakonnica nie widząc wyjścia cofnęła się i wciągnęła uczepionego jej Zenka do przedsionka. Tu z pomocą przyszły inne zaalarmowane hałasami siostry.
Zakonnice nawet w sytuacji tak wyraźnej ingerencji sił wyższych nie złamały regulaminu przytuliska. Zenek trzeźwiał leżąc krzyżem całą noc na posadzce zakonnej kaplicy.
Rano obudził Todę jazgotliwy dźwięk piły spalinowej dochodzący z podwórza. Niezbyt przytomna po przeterminowanym „Relanium” podeszła do okna.
„Złota rączka” systematycznie ciął leżący pień drzewa w plastry, których spory stos piętrzył się już pod murem. Nie wierzyła własnym oczom.
Jak to tak? Wspaniały plan, tyle starań, zaangażowania – wszystko na nic! Czuła jakby to jej świeżo zdobyty autorytet i pozycja były piłowane przez Zenka. Jak mógł taki łachmyta odebrać jej zaszczyt pierwszeństwa!
Co teraz? Będzie pośmiewiskiem. Przedtem nikt jej nie dostrzegał, a teraz będą wytykać palcami. Śmiać się za plecami, a może i w oczy. Nagle poczuła ból. Zobaczyła jak wybrzusza się koszula nocna. Obiema rękami uciskała wypukłość, próbowała powstrzymać jej niebywały wzrost. Na niewiele to się zdało. W głębi czuła coraz mocniejsze, bolesne kopnięcia jakby twór wysuwał nibynóżki. Spanikowała. Opuściła ręce. Koszula wydęła się jak balon. Toda zaczęła rozpaczliwie krzyczeć.
Zenek po przeleżanej krzyżem nocy postanowił czynem podkreślić swe mocne postanowienie poprawy. Rankiem wykrzesał z siebie nadludzkie wręcz siły i zabrał się do usuwania nocnych szkód. Najpierw odciął końcówkę drzewa, która spadła na podwórkowy lamus. Potem zabrał się do piłowania pnia w plastry, które składował pod murem. Monotonna prace uprzyjemniał sobie myśleniem o remoncie jakiemu podda składzik. Oczywiście leżanka wróci tam, gdzie jej miejsce - pod śmietnik.
Zenek pracował w ochronnych nausznikach, ale mimo to dotarł do niego jakiś niepokojący dźwięk. Wyłączył piłę, zdjął osłonę i usłyszał dramatyczny, niekończący się krzyk. Zobaczył w oknie zrozpaczoną Todę.
-To znak! – pomyślał - Czyżby czekało mnie jeszcze normalne życie u boku tej ładnej i bardzo wrażliwej kobiety?
Niewiele myśląc ukłonił się Todzie przytulając do piersi nauszniki. Uśmiechnął się i z jeszcze większą werwą zabrał do dalszej pracy.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt