Znowu w mieście -cd (Przeprowadzki 3) - karen
Proza » Obyczajowe » Znowu w mieście -cd (Przeprowadzki 3)
A A A

 

...Zycie na Kowalskiej przez następne lata biegło tak samo biednie jak dawniej.
Weronika rozchorowała się na dobre. Białaczka.
Wprawdzie forma przewlekła, tak się wtedy mówiło. Szpital-dom, dom- szpital.
Antoni miał znajomych w RFN jeszcze z czasów wojny. Odnowił tę znajomość, by wyżebrać leki dla Weroniki. Przysyłali, bez słów, bez listów, bez opłat. Jaki był powód zgody ? tego nikt nigdy nie odkrył.

Nusia gotowała obiady, zajmowała się siostrami, odwiedzała mamę w szpitalu. Oczywiście chodziła tez do szkoły. Pracy jak na osiemnastolatkę cały ogrom.
Do szpitala przychodziły też nieraz młodsze córki Weroniki. Agnieszka łypała oczętami na smakołyki na stoliczku szpitalnym. Była tam czekolada, owoce, soki. Rarytasy niedostępne dla zdrowych. Patrzyła i przypominała sobie smak zapamiętany od świat Bożego Narodzenia. Przyłapana na tym oglądaniu, zapytana przez mamę czy chce kawałek czekolady, zarumieniła się zawstydzona. Oczywiście nie chciała, tak tylko popatrywała.

Było lato...Weronika czuła się względnie dobrze. Zygfryd zaprosił rodzinę na swoją stancję, gdzie mieszkał w czasie delegacji. A mieszkał nad morzem. To była radość ! Wera prędko szyła dla dziewczynek stroje plażowe i letnie sukienki z taniego kretonu. Sobie także uszyła suknię z materiału w różne niesymetryczne wzory fioletowo- różowe, sukienkę nazwano "pikasso". Antoni dostał nowe "badejki" czyli spodenko-gacie. Tak wyposażeni, oczywiście także w inne odzienie zapakowane do tekturowej walizki, wyruszyli pociągiem na pierwsze w swoim życiu, krótkie wakacje, nad morze.
Nusia została w domu. Ktoś musiał zaopiekować się Korą i gołębiami.


Stancja, mały wąski pokój, ubogo wyposażony- jedna leżanka, jakaś szafka, stolik i dwa krzesła. Dziewczynkom zorganizowano miejsce do spania na podłodze, rodzice musieli się zmieścic na leżance. Jednak nieważne były niewygody, z radością wszyscy zbiegali z wydm na plażę. Szum fal, gorący piasek, mnóstwo kolorowo ubranych ludzi, to był inny świat...wakacyjny i nieznany dotąd całej rodzinie. Zygfryd zabrał swoich gości na spacer na dziką plażę. Przedzierali się jakąś wąska ścieżynką wśród krzaków, gdzie komary cięły niemiłosiernie, a Agnieszka oczywiście marudziła i płakała. Jednak po dłuższym marszu ukazała się dziewicza plaża. Żadnych turystów, piasek wygłaskany przez fale, piszczał zabawnie pod stopami. Bliżej wody leżało mnóstwo pięknych muszli radujących oczy i ręce Agnes i Zuzi. Nazbierały mnóstwo różnych okazów, których absolutnie nie można było zostawić, lądowały więc w maminej torbie. Te muszle oczywiście , nie dziewczynki .

Pogoda dopisywała, więc humory także. Dzieci turlały się po piasku stromym zejściem, chlapały w morzu, budowały zamki i zagrody z wilgotnego piasku. Weronika w cieniu kapelusza odpoczywała, Antoni popalał papierosy i podziwiał przepływające statki. Sielanka...
Jednak trzeba było wracać, do życia, do pracy, chorób i biedy. Kawałek szczęścia skradziony życiu znikał bezpowrotnie.

Na krótkie wypady letnie udawali się nad rzekę do siostry Weroniki, na wieś. Była tam mała prywatna plaża tuz przy domu. Dzieci z kuzynostwem chlapały się tam całymi dniami, a rodzice i wujostwo siadywali na kocu, rozmawiali, coś tam popijali, palili papierosy. Ciotka częstowała obiadem, a potem wracali bardzo zatłoczonym autobusem do domu. Dziewczynki nieraz zostawały na kilka dni. Zuzia opiekowała się Agnieszką, ale ta opieka różnie się kończyła. Kiedyś zakończyła się zamknięciem Agnieszki w wychodku, która zostawszy sam na sam z pająkiem, ponoc straszliwych rozmiarów, darła się wniebogłosy aż zjawiła się ciocia.
Po jednym takim wyjeździe wakacyjnym po dziewczynki przyjechała Nusia.
Wujostwo budowali w tym czasie nową szopkę. Niestety Nusia znalazła się za blisko owych działań i spadła na nią belka. Noga złamana, karetka, ryk dzieciaków, szczególnie Agnieszki - "tylko nie do szpitala, nie do szpitala"- dzieciom szpital bardzo źle się kojarzył ze względu na chorobę mamy. Szpital Nusię ominął, jednak od gipsu się nie wywinęła...nie było to miłe zakończenie wakacyjnego wyjazdu.

Przyszedł wrzesień.
Weronika czuła się lepiej, była w domu. Nadszedł czas pójścia Agnieszki do szkoły. Poszła z mamą. Z zaciekawieniem przyglądała się ryczącym dzieciakom, i pani która dużo mówiła do rodziców, a mało do dzieci. Bez większych wrażeń wróciły do domu.
Nazajutrz wystrojona w obowiązkowy fartuszek z białym kołnierzykiem i tornister, który służył jej potem przez wiele lat, rozpoczęła edukację szkolną.

Na podwórku toczyły się zabawy dzieci z kamienicy. W poblizu otwartego śmietnika, w którym to, co odważniejsze kryły się w zabawie w chowanego.
Skakało się w "chłopka" i w "cegiełkę" grano w "kluskę". Oczywiście królowała skakanka, czyli przeważnie podkradziona mamie linka do wieszania prania.
Z tym praniem też bywało "ciekawie" .Raz w miesiącu ( a może raz na dwa) odbywał się sądny dzień, czyli wielkie pranie w pralni. Prześcieradła, powłoki i powłoczki-wyłącznie białe, bo kolorowe to dziadowskie-tarte matczynymi rękoma na tarce, wędrowały do kotła gdzie gotowały się jak potępieńcy. Potem płukane, krochmalone i wyżymane z wielkim trudem, trafiały na linkę przeciągnietą przez środek podwórka. Dzieci o zabawach musiały zapomnieć, snuły się wtedy po małym parku, chlapiąc się w fontannie, a w chłodne dni bawiąc się w chowanego.
Największą porażką owego prania była wizyta kominiarza, który bez pardonu i z wielkim zapałem czyścił kominy. Im złośliwszy, tym gorliwiej wykonywał swoje zadanie, a sadze wrednym desenikiem osiadały na pięknej bieli pościeli. "Poprawka"prania odbywała się w wodzie zakrapianej łzami...
Po praniu i suszeniu, następowało wielkie prasowanie, a przedtem "przeciąganie" co bardzo śmieszyło Agnieszkę. Świeżej pościeli nigdy Agnes nie lubiła, czuła się w niej źle i miała wrażenie że się dusi. Po wielu, wielu latach okazało się, że była uczulona na krochmal.

***
Nusia ma kawalera!!!
Zuzia w wielkim sekrecie opowiedziała Agnieszce, jak to podejrzała wracającą ze szkoły Nusię w towarzystwie kawalera.
Potem to już nie był sekret. Rodzice wiedzieli, a w domu pojawiały się "konfekty", czyli czekoladki w pięknym pudełku, które to Nusia w dowód adoracji wielbiciela otrzymywała przy każdym spotkaniu. Młodszym dziewczynkom dostawały się nieraz od kawalera żelowe myszki. Rzucane o drzwi pięknie się do nich przyklejały, a następnie odklejając się tworzyły imitację chodzenia. Wymęczone tymi akcjami zostawały zjedzone przez rozbawione dzieci.

Kawaler zabierał często Nusię na spacery, albo do wesołego miasteczka, skąd wracała zielona i chora. Nie śmiała powiedzieć że nie lubi kręcić się na karuzeli, więc w imię miłości pięknie cierpiała.
Roman przychodził też do domu. Agnieszka dostała od niego na kolejne urodziny wielkiego białego misia. Od Nusi śliczny, różowy, plastykowy serwis do herbaty dla lalek.

Na te urodziny Agnieszka zaprosiła nawet dzieci z podwórka. Przejęta sytuacją nakazała zaproszonym gościom włożyć najlepsze ubranka, oczywiście rodzice tychże na to się nie zgodzili. Lepsze ubranka w tym czasie zarezerwowane były na niedzielę, a urodziny wypadły w środku tygodnia. Dziewczynki zatem włożyły tylko czyste fartuszki (taka była moda) i świeże kokardy, a chłopcom musiały wystarczyć starannie umyte buzie i ręce, i porządnie zaczesane włosy. Wystrojeni gości przyszli, zjedli ciasteczka, wzgardzili herbatą i razem z jubilatką poszli lepić bałwana jako, że jeszcze leżał śnieg.
I to były ostatnie w dzieciństwie radosne urodziny Agnieszki.

Gdzieś tam w czasie remisji choroby Wery, przypadły srebrne gody - 25 lat wspólnego życia Weroniki i Antoniego. Życia biednego, byle jakiego, trudnego. A jednak zechcieli świętować i uczcić to wydarzenie. Zaproszono całkiem sporo gości. Najpierw msza św. w kościele, na klęcznikach dla par. Wera w czarnej długiej sukni z tafty, ze srebrnym wiankiem na głowie i srebrną broszką. Antoni ze srebrna gałązką w butonierce, prezentowali się godnie...i smutnie. Potem była biesiada w domu. Agnieszka za wiele nie zapamiętała z tej uroczystości. Bawiła się z dziećmi przybyłymi na uroczystość - kuzynami i kuzynkami. Jednak w pamięci zachował się wujek śpiewający na "estradzie" czyli stojący na krzesełku.

W tym samym roku odbyła się jeszcze jedna uroczystość. Pierwsza Komunia św. Zuzi. Sukienkę oczywiście uszyła mama. Biała skromna szatka, z jakąś falbanką na piersi, odziedziczyła ją później Agnieszka. Najpiękniejszym prezentem jaki Zuzia otrzymała był pozłacany zestaw - filiżanka ze spodkiem i talerzyk, zaopatrzone w jej imię i datę uroczystości. To prezent od ojca chrzestnego Zuzi.

 


***


Samopoczucie Weroniki było raz lepsze, raz gorsze...z dnia na dzień toczył się niedostatek. Antoni pracował w szpitalu jako kierowca karetki. Dziewczynki zanosiły mu nieraz obiad w trojaczkach, ugotowany przez Weronikę. Dostawały od ojca jakiś grosik "za fatygę" - starczało na lizaki lub dropsy.

Monotonię życia przerwała matura Nusi i jej pierwsza praca. Za pierwsze zarobione pieniążki kupiła mamie buty. Bordowe, na modnej wówczas "słoninie" i jakies łakocie dla dzieci, może coś jeszcze, czego Agnieszka nie zapamiętała.
A później Nusia wyszła za mąż. Bez wielkiego szumu, w ładnej wełnianej czerwonej sukience, z Romanem odzianym w samodziałową marynarkę, poszli do Urzędu i wzięli ślub cywilny. Pewnie był jakiś poczęstunek w domu, tego jednak Agnieszka nie zapamiętała. Wkrótce młodzi wyjechali do innego województwa, do kupionego uprzednio gospodarstwa rolnego czyli tzw. "gospodarki". Za co kupili? tego Agnieszka nie wiedziała, smucił ją tylko fakt, że siostra ich opuściła. Podświadomie bała się przyszłości, bo mama znów byla chora.
Po raz kolejny szpital i reperowanie zdrowia. ..znowu się udało.

Z czasów mieszkania przy ulicy Kowalskiej zostały też w pamięci Agnieszki niedzielne wyjścia do kościoła. Poranna krzątanina, czyste ubranka, zapach pasty do butów i perfumiku "być może", było dla dziewczynki czymś w rodzaju balsamu na duszę. W tym dniu na śniadanie była jajecznica i kakao, rodzice rozmawiali, a potem pod rękę szli na mszę św. do kościoła Jezuitów." Niedzielne" dziewczynki uczepione rąk Nusi wędrowały przed nimi. Było tak, jak być powinno...

Także święta Bożego Narodzenia, głównie Wigilia, zostały wyrazistym wspomnieniem w główce Agnes. Szczególnie prezent od gwiazdora - mały, brzydki, szarozielony traktorek z przyczepą, nakręcany kluczykiem, który stał się ulubioną zabawką, a także Kora, która dumnie zasiadła przy stole Wigilijnym i zabawnie łypała wzrokiem na rodzinę śpiewającą "Wsród nocnej ciszy" rozpraszając wzniosą chwilę i rozśmieszając dzieci. Poprzednich świąt Agnieszka nie zapamiętała, a następne były biedne, smutne i byle jakie.


Zygfryd w domu bywał rzadko, nie opłacało mu się często przyjeżdżać z nad morza ponad dwieście kilometrów. Jednak zmieniło się to od pewnego czasu, wywoływało to nawet zdziwienie rodziców. Powód okazał się nader romantyczny. Zygfryd miał narzeczoną. Przyjeżdżał głównie do niej. Poznali się, gdy Teresa była na wczasach nad morzem. Byli nawet już zaręczeni.
Gdy przedstawiał narzeczoną rodzicom, mieli już wyznaczoną datę ślubu.
A więc jedziemy na wesele, na wieś.
Zaczęło się szycie sukienek, taftowe, granatowe z bufkami we fioletową kratkę, suto marszczone, szeleszczące. Białe kokardy, takież podkolanówki i dziewczynki czuły się bardzo elegancko. Weronika wykorzystała suknię ze srebrnych godów skracając ją i ozdabiając białym koronkowym kołnierzykiem.
Wesele było spore. Agnieszka i Zuzia recytowały wiersze przerobione przez Weronikę, a wzięte z książeczki pod tytułem" Z wiązanką życzeń i pieśni".
Agnieszka lubiła tę książkę, bez końca czytała wiersze przeznaczone dla cioci, pielęgniarki, , mamy, ojca, dla chorego czy też dla księdza.

Po weselu młodzi wyprowadzili się do Koszalina.
Starsze dzieci można powiedzieć, że uciekły od rodziny wiele kilometrów.
Dlaczego nie chcieli być blisko?

Dla Antoniego życie na ulicy Kowalskiej zaczęło być nudne. Od córki Nusi dochodziły listy z opisami życia na wsi. A to że kupili krowę i konia, a to że mają małe prosiaczki albo ile jajek znoszą kury.
I tymi wiadomościami zasiała ziarenko, które z dnia na dzień rosło i pęczniało w wyobraźni Antoniego. Zaczął marzyć jakie to sielskie życie można prowadzić "na gospodarce". Poszukiwał w gazetach ogłoszeń sprzedaży gospodarstw rolnych. Napisał też list do zięcia z prośbą o rozejrzenie się w ich okolicy, czy nie ma jakiejś ciekawej oferty. Była. W sąsiedniej wsi, lichutka posiadłość do oddania za długi.

I już nic nie mogło odwieść Antoniego od swojego postanowienia. To nic, że żona ma białaczkę, to nic że dziewczynki małe i niezwyczajne zycia na wsi. Postanowione! Weronika nic nie miała do gadania...jak zwykle zgodna i uległa, powoli zaczęla zbierać manatki...

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
karen · dnia 23.09.2016 18:35 · Czytań: 555 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
18/03/2024 19:06
Pliszko, Posłużyłaś się skrótami myślowymi, ale pełnymi… »
Jacek Londyn
18/03/2024 18:15
Trening czyni mistrza. Kolejna okazja, tym razem… »
valeria
18/03/2024 11:41
Piękne, już bielonych rzeczy nie spotykam już:) chyba w… »
mede_a
18/03/2024 10:45
Jak ja kocham te Twoje maluchy! Ajw- poezji pełna - pisz,… »
Kazjuno
17/03/2024 22:58
Ja miałem skojarzenie erotyczne, podobne do Mike 17. Jako… »
Kazjuno
17/03/2024 22:45
Co do Huty masz rację. To poniemiecka huta do końca wojny… »
ajw
17/03/2024 21:52
Zbysiu - piękne miałeś skojarzenia :) »
ajw
17/03/2024 21:50
Tak, to zdecydowanie wiersz na pożegnanie. Na szczęście nie… »
Gabriel G.
17/03/2024 19:52
Nie ukrywam czekam na kontynuację. To się pewnie za trzy -… »
Kazjuno
17/03/2024 16:40
Dzięki Gabrielu za krzepiący mnie komentarz. Piszę,… »
valeria
17/03/2024 15:17
Gotowanie to łatwizna, tylko chęci potrzebne :) »
Gabriel G.
17/03/2024 12:46
Kazjuno Jestem świeżo po lekturze wszystkich trzech części.… »
Jacek Londyn
17/03/2024 10:31
Proszę o chwilę cierpliwości. Zanim odpowiem na komentarze,… »
Kazjuno
17/03/2024 04:17
Czekamy z Optymilianem, ciekawi twojego odniesienia się do… »
Jacek Londyn
16/03/2024 12:26
Drodzy Koledzy po piórze. Dziękuję za komentarze. Jest mi… »
ShoutBox
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
  • TakaJedna
  • 05/03/2024 23:43
  • Nie poezją ja, a prozaiczną prozą teraz, bo precyzję lubię: nie komentarzem, a wpisem w/na shoutboxie zaczęłam, a jak skończę, to nie potomni, a los lub inna siła zdecyduje/oceni.
  • Zbigniew Szczypek
  • 05/03/2024 23:32
  • Pliszko - nie! Dość milczenia! Dopóki żyjemy! A po nas krzyczeć będą "słowa", na karcie, na murze...
  • Zbigniew Szczypek
  • 05/03/2024 23:28
  • To, jak skończysz pozwól, że ocenią potomni. Zaczęłaś komentarzem... pozwól/daj nam możliwość byśmy i Ciebie komentowali - jedno "słowo", póżniej strofy...
  • TakaJedna
  • 05/03/2024 23:20
  • ech, Zbigniew Szczypek, fajnie wszystko, wróżba jest, choć niedokończona, ale z tego, co pamiętam, to Makbet dobrze nie kończy ;)
  • pliszka
  • 05/03/2024 22:58
  • A reszta jest milczeniem...
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty