Odkąd pamiętam wychowywał mnie poczciwy wujek John.
Nie należał do specjalnie wylewnych ludzi, ale umiał zapewnić mi spokój i bezpieczeństwo.
Nigdy na nic nie narzekałam – zawsze miałam schludne ubrania i smaczne kanapki do szkoły.
Nie czułam się sierotą, aczkolwiek ze smutkiem spoglądałam na rodziny, w których istnieli oboje rodzice, mnie tego nie dano, i coś mi szeptało, że niechybnie nadejdzie taki dzień, kiedy zechcę poznać prawdę, jaką by się nie okazała, to stopniowo stawało się silnym nakazem, potrzebą serca, bez względu na ewentualne konsekwencje.
Tuż po maturze wujek poprosił mnie do siebie i poważnie rzekł, częstując mnie kieliszkiem wina:
- Usiądź, Mary, chcę z tobą porozmawiać. Na tym zdjęciu ze szkoły średniej jest twoja mama.
Spójrz, to ta blondynka – mówiąc to, podał mi czarno-białą fotografię.
- Czemu dopiero teraz mi o tym mówisz? – spytałam.
- Byłaś za młoda. Teraz nadszedł czas, bym opowiedział ci jej historię.
- Słucham.
- Twoja mama była z wieloma mężczyznami, odkąd skończyła piętnaście lat, więc nie wiadomo, kto jest twoim ojcem. Ona sama pewnie nie wiedziała. Któregoś dnia uciekła z domu i gdzieś się zaszyła, może założyła rodzinę, a może nie ma nikogo. Szukaliśmy jej, ale nic z tego nie wyszło. Wszystkie tropy kończyły się w szczerym polu. Ciebie urodziła w tym domu i pozostawiła nam na wychowanie. Pewnej nocy po prostu zniknęła, i wszystkim, co po niej pozostało, to kartka, by jej nie szukać. Nie miała rodziców. Oboje zginęli w wypadku samochodowym gdzieś w Ohio. Była szalona, bez przerwy nuciła „California dreamin’” i mówiła, że jest miłością i że chce dawać ją mężczyznom. Nie miała pomysłu, jak okiełznać swój temperament, a ja nie umiałem jej pomóc, nie posłuchałaby. Chwaliła się znamieniem w kształcie myszki, które było na lewej łopatce – nie wiem, co w nim widziała, i tym, że posiada oczy w dwóch kolorach: jedno brązowe, drugie niebieskie.
Mamo, dlaczego zabrakło cię przez te wszystkie podłe lata?
Musiałam patrzeć na matki i ojców innych dzieci, na ich kochanie i radość.
Choć niczego mi pozornie nie brakowało, nie miałam ciebie.
Najważniejsze mnie ominęło.
Co robiłaś, kiedy byłaś gdzieś tam, w swoim świecie?
Czy choć raz pomyślałaś o mnie, że w dalekim mieście jednak istnieję?
Że zastanawiam się, czy żyjesz i dlaczego mnie wtedy porzuciłaś.
Jak śmiecia, jakbym nic dla ciebie nie znaczyła.
Bo wiem, że tak właśnie było – mniej niż zero, oto, co dla ciebie znaczyła moja osoba.
Wujek mówił, że musiałaś wyjechać, ale pewnie kiedyś wrócisz.
Stałam często w nocnej koszuli i wypatrywałam cię w mrokach nocy.
Nie nadchodziłaś, a obok mijały bezszelestnie lata, jednak nie śpieszno ci było do mnie.
Dorastałam i czułam, że jeśli sama zostanę kiedyś matką, nigdy nie pójdę w twoje ślady.
Moja wyobraźnia nie ogarniała tego, co mi zrobiłaś, nie umiałam tego wytłumaczyć, bo w moim środowisku byłam jedyną, która nie miała rodziców, byłam jak czarna owca.
Nie raz zdarzały się przykre docinki, żarty, ale nikt nie powiedział mi prawdy w oczy.
Żyłam z myślą, że kiedyś jednak wrócisz, zapragniesz poznać swoje nieznane dziecko.
W ciągu kilku następnych lat moja obsesja na punkcie matki osiągnęła apogeum: otóż uroiłam sobie, że jeśli poznam policjanta, ten pomoże mi ją odnaleźć.
Chodziłam po posterunkach policji ze zdjęciem ze szkoły średniej i prosiłam o pomoc, ale każdy z nich mówił mi, że minęło tyle lat, wygląd człowieka się zmienia, zatem szanse są raczej znikome, zwłaszcza że jest poszukiwana już od tak dawna z zerowym skutkiem.
Wszystko wskazywało na to, że sytuacja jest beznadziejna, że pomoc znikąd nie nadejdzie, a ja resztę życia będę cierpiała z powodu własnej bezsilności i obojętności prawa, łudząc się, że coś się kiedyś zmieni.
Na niczym minął mi kolejny rok, aż nagle…
Dowiedziałam się, że jest w mieście nowy policjant, dopiero co przyjęty do służby, i nawet sekundy nie wahałam się – muszę go poznać, podejść doń bliżej i wyjawić swój problem.
Pracował na posterunku w recepcji i odbierał zgłoszenia, więc pewnego dnia tam poszłam i śmiało zagaiłam rozmowę:
- Pomoże mi pan?
- A czym mogę służyć? – zapytał wesoło z intrygującym błyskiem w oku.
- Szukam kogoś. Ellen Everton.
- A kto to dla pani? – zdawał się świdrować mnie spojrzeniem, w którym kryło się coś więcej niż zainteresowanie.
- Matka. Zginęła wiele lat temu i dotąd jej nie odnaleźliście.
- Przyjmę zgłoszenie. A może porozmawiamy o tym prywatnie. To przecież dość delikatna sprawa – niemalże wyszeptał, dwuznacznie mrużąc oczy.
- Chętnie. Co pan proponuje?
- Kończę o szesnastej, więc może o dziewiętnastej w knajpce „U Dużego Mike’a”.
- Pasuje mi, będę.
- Jest pani piękną dziewczyną.
- Pan też niczego sobie – zakończyłam bezpretensjonalnie rozmowę i opuściłam posterunek.
Kiedy po wypiciu kilku drinków poszliśmy do niego, wcale nie zdziwiło mnie własne zachowanie: może niedaleko pada jabłko od jabłoni?
U niego wypiliśmy jeszcze butelkę wina, po czym byłam z nim trzy razy, a on dawał mi namiętnie siebie, jakbyśmy byli parą kochanków, którym Los pobłogosławił.
Kiedy wyczerpani kochaniem leżeliśmy na prześcieradle, powiedział jakby od niechcenia, tak jak mówi się o zeszłorocznym śniegu albo o butach, które się miało dwadzieścia lat wcześniej:
- Będziesz do mnie wpadać, a ja powęszę za mamuśką. Pasuje ci ten układ? To nie ma nic wspólnego z miłością, ot, czysta przyroda.
- Zgoda.
- Nie potrzeba mi tych westchnień i czułych szeptów.
- Rozumiem.
- Może czasem przyprowadzę kolegę.
- Jak to?
- Mam takiego, żona mu nie daje, więc ty to zrobisz. To porucznik, ktoś ważny.
- Ale odnajdziecie moją matkę, prawda?
- Wcześniej czy później. Mamy swoje sposoby. Bądź tylko dla nas miła, a sprawy polecą właściwym torem.
Spotykałam się z nimi prawie pół roku: mieli mnie jak i kiedy chcieli, ale sami niewiele zdziałali – były tylko obiecanki i zapewnienia, że prowadzą własne śledztwo.
Wtedy postanowiłam wziąć sprawę we własne ręce i pokazać, że nie jestem pustą lalką.
Wszystko we mnie wrzało, choć tego nie okazywałam – zimna krew się opłaciła.
Chociaż gardziłam tymi sukinsynami, umiałam zacisnąć zęby i obserwować.
Kupiłam dyktafon i nagrałam ich, prowokując dość ostrą, jednoznaczną sytuację wyglądającą na zbiorowy gwałt, i już wiedziałam, że nawet laik z nagrania wywnioskuje, że ci panowie kochają perwersję i po godzinach uganiają się za panienkami, preferując brutalny seks.
Nauczę cię szeptać słowa szczerozłote, czule gładzić po głowie, przytulać, jakby świat miał się jutro skończyć.
Mamo, jesteś czystą, niezapisaną kartą – pozwolisz, że zapiszę cię moją miłością?
Teraz, kiedy już mam cię mieć, nie oddam nikomu.
Nie znasz mnie, ale ja od zawsze znałam ciebie – wyobrażałam sobie ciepło twoich dłoni, subtelny głos, troskę, z jaką mnie traktujesz.
Nie może być inaczej, mamo.
Nie dbam o to, czy przez te lata choć raz pomyślałaś o moim istnieniu.
Pewnie nigdy, ale to nic.
Ja myślałam o tobie codziennie, od samego rana aż po zmierzch.
Czułam, że gdzieś na mnie czekasz, nie chcąc tego, ale będąc w ciągłym pogotowiu, więc przed zaśnięciem marzyłam o chwili, kiedy przytulę cię i powiem o całej mojej stęsknionej miłości, która rosła przez te lata rozłąki i niepoznania.
Usłyszysz słowa cicho szeptane tylko tobie, słowa, co czekały lata, by zaistnieć.
I pójdziemy łąkami na spacer, trzymając się za ręce.
A czas zgaśnie obok jak niechciany natręt, będzie tylko wieczna radość i my.
Przeszłość rozpłynie się w niebycie, umrze śmiercią własną, zaszepczą wesoło usta.
I już nic nas nie rozdzieli, mamo, ani ludzie, ani bieg lat.
- Słuchaj, Mary, jest jeszcze trzeci kolega, który chciałby cię poznać. Ten to ma parę, przewala panienki jak kopki siana. Wpadłaś mu w oko. Ponoć ciągle mu stoi na myśl o tobie, czyż to nie piękne? – powiedział mój policjant po tym, jak mu się oddałam na stole, zaraz po wejściu do mieszkania.
- A jak ty w ogóle masz na imię, kochanku ze snów? – spytałam, zapalając papierosa.
- Andre.
- Moja cierpliwość się kończy, mój drogi. Odnajdziecie moją matkę, albo wylecicie z policji na zbity pysk.
- O! A jak to się robi?
- A tak – i mówiąc to, puściłam mu nagranie brutalnego seksu, w trakcie którego ostentacyjnie krzyczałem jak opętana, by mnie nie gwałcić, darłam się, że nie lubię z dwoma mężczyznami naraz, nie zgadzam się na seks analny i na „z połykiem”, a potem z każdym po kolei, i gdy już się wykrzyczałam, oznajmiłam, że oryginał zdeponowałam u notariusza, który w każdej chwili udostępni go przełożonym, a jeśli któryś mnie dotknie, urwę mu jaja.
- Mieliśmy cię za głupią pindę, a ty masz mózg i całkiem nieźle z niego korzystasz.
- Daję wam miesiąc na informację o miejscu przebywania mojej matki. Jak nie zdążycie, ja się już wami zajmę. Od teraz szukaj sobie nowej lalki, Andre. Czekam na telefon. Bierz się do roboty, bo masz wiele do stracenia. A swoją drogą, dobrze mi z tobą było, amigo, ale to tylko przyroda, wymiana płynów, jak sam to nazwałeś. Nic ponadto. Wspominaj mnie dobrze i nie zawiedź. I nigdy nie zapominaj, że nie ma gorszej kobiety jak ta zraniona, ona znajdzie cię na końcu świata i bez zmrużenia oka urwie ci łeb.
Niebawem systematycznie zaczęłam nękać go telefonami.
Nawet w środku nocy.
Zależało mi, by ci dwaj nie zaznali spokoju, dopóki nie odnajdą mojej matki.
Nagle stał się potulny, i choć zazwyczaj bywał uosobieniem dobrych manier, teraz prezentował się jak ktoś, kto boi się własnego cienia, a ta sytuacja wybitnie mi pasowała.
Przy każdej okazji zastraszałam go i ponaglałam, bo czas się z wolna wyczerpywał.
Podczas którejś z rozmów zauważyłam, że się jąka.
- Czy masz coś dla mnie, malutki? – zapytałam o 2.46 nad ranem w sobotę.
- Jakieś info? – pytanie zadane zostało o 3.44 pewnej niedzieli.
- Moja kaseta już rwie się do twojego szefa, Andre – słowa wypowiedziane o 1.33, jesienią.
Aż pewnego dnia wrzód pękł.
Otumaniony strachem kochanek zadzwonił do mnie, że ją mają.
Jego głos przypominał mi kogoś, kto kiepsko przeszedł mutację i wydaje osobliwe piski.
Powiedział, że uruchomili wszystkich kapusiów w stanie, by ruszyć z miejsca.
Każdy nędzny, policyjny sługus węszył, bo ryzyko było zbyt wielkie: ani Andre, który w międzyczasie awansował, ani jego porucznik nie chcieli wylecieć na pysk z pracy, więc musieli się dostosować.
- Mieszka w pomarańczowej przyczepie kempingowej w Bostonie, przy Weird Colors 12, żyje z prostytucji i jest nałogową alkoholiczką. Podobno można ją mieć za flaszkę najtańszej whisky, takiej, co to by się jej nawet do ust nie wzięło. Taka jest prawda. Szczęśliwa?
- Nie bardzo.
- Oddaj teraz kasetę.
- Oddam, jak spotkam się z matką. A ty siedź na tyłku i czekaj na mój telefon. Oby to była moja matka, bo inaczej…
Tej nocy nie spałam, mamo.
Nie mogłabym, to było za blisko, to było zbyt blisko nas.
Jutro cię poznam, stanę przed tobą pierwszy raz w życiu.
To bolesny, ale też upragniony debiut, moja chwila na zawsze.
Nie wiem, co zobaczę, ale chcę tego, to było we mnie od lat, odkąd zrozumiałam, że nie zaznam spokoju, dopóki cię nie odnajdę, nie dotknę, nie pocałuję.
Wiesz, mamo, skończyłam studia, jestem kierowniczką sklepu, dobrze zarabiam, jakoś mi się w życiu udało, choć nie miałam monopolu na wygraną za każdym podejściem.
Nigdy nie kochałam żadnego mężczyzny, tylko ciebie, choć cię jeszcze nie znam.
Kochałam cię za sam fakt, że kiedyś byłaś w moim życiu, za jego dar, za to, że mogłaś mnie usunąć jak poroniony płód, jednak ty urodziłaś mnie w domu wujka i dałaś to wszystko.
Jak mogłabym cię nie kochać?
Zawsze byłaś mi najbliższą osobą, moją niepoznaną przystanią, gdzie niezmiennie czeka czułość i zrozumienie, bliskość i radość, wybaczenie i lekkość, jaką daje nieposiadanie urazy.
Bo z biegiem lat pojęłam, że nie ma we mnie złości, jest tylko chęć zbliżenia.
Wzięłam od wujka samochód i pojechałam do Bostonu.
Szybko znalazłem jej przyczepę, i to, co natychmiast rzuciło mi się w oczy, to duszny smród i niewyobrażalny bałagan, jaki otaczał to osobliwe domostwo.
Podjechałam cicho pod same drzwi i wysiadałam.
Weszłam na schody i wtedy usłyszałam ostre odgłosy awantury i brzęk tłuczonych talerzy.
Po chwili byłam w środku, a tam ujrzałam nagą, prawie siwą kobietę siedzącą na łóżku i grubego, ubranego już mężczyznę, który wrzeszczał coś po hiszpańsku i machał rękoma.
- Mamo – powiedział instynktownie.
Ona gwałtownie spojrzała na mnie i krzyknęła do Hiszpana:
- Won mi stąd, hombre!
Kiedy go już nie było, usiadłam przy niej na łóżku i okryłam kocem.
Była pijana, ale nie na tyle, by nie wiedzieć, co się wokół dzieje.
- Mamo – powtórzyłam i poczułam, że oczy robią się mokre.
- Skreśliłam cię, córko, jak błąd przy pracy. Ja, matka-suka. Ale zostałaś u porządnych ludzi. Nie miałam instynktu macierzyńskiego, ot co. Z tym można żyć. Czasem o tobie myślałam, ale rzadko. Bo rzadko przez te lata zrobiłam coś na trzeźwo.
- Dlaczego pijesz i robisz te rzeczy? – spytałam.
- Bo nic innego nie umiem, zawsze byłam zdzirą. Nie mam żadnego zawodu, dziwka, tyle.
Zawsze ciągnęło mnie do chłopów i moją prawdziwą szkołą była ulica.
- Mamo, nie mów tak, jesteś wspaniałym człowiekiem, dałaś komuś życie. Dzięki tobie ja mogę dawać z siebie innym to, co dobre. Nie przegrałaś, tylko się trochę pogubiłaś, ale z tym zawsze można zrobić porządek. Człowiek nie upada na wieki, może się przecież podnieść.
- Łatwo ci mówić, kiedy masz te swoje luksusy.
- Nie mam tego, ale starcza mi na życie.
- Ja nie przepracowałam nawet jednego dnia, chyba że w łóżku.
- Kocham cię, mamo, kocham cię i nic tego nie zmieni. Możesz przedstawiać mi siebie w najgorszym świetle, ale ja i tak nie przestanę cię kochać.
- Jesteś szalona, dziewczyno. Setki facetów mnie miało, a ty mówisz, że mnie kochasz?
- Kocham cię za wszystko i pomimo. Bezwarunkowo, bo mam tylko ciebie, tak naprawdę, a ty potrzebujesz miłości, tej prawdziwej, czystej, dobrej, ona cię uleczy, da ci nowe życie, sprawi, że pokochasz siebie, bo tylko wtedy będziesz w stanie pokochać innych. Tylko wtedy zniknie na zawsze ból i wstręt, który nosisz w sobie, to zniknie, jak śnieg w słońcu. I w lustrze ujrzysz siebie nową, oczyszczoną, wolną od brudu przeszłości.
- Bredzisz.
- Szukałam cię całe życie. Poruszyłam niebo i ziemię, by cię w końcu poznać.
Nie wiedziałam, z czym się liczyć. Mogłaś w ogóle nie zamienić ze mną słowa. Wywalić mnie stąd na zbity pysk. A jednak rozmawiamy, mamo, to nie takie trudne.
- Jestem ścierwem, córeczko, chcesz taką matkę?
- Jesteś ofiarą złego losu. Kiedy trzeba było, nie było Boga przy tobie, był czymś zajęty.
- Kłamałam: nie raz pożałowałam tamtego, skurwiałego dnia, kiedy cię zostawiłam. Ale nie było we mnie tego czegoś, co zmusiłoby mnie do powrotu. Miałam potem trzy skrobanki, i nawet mi oko nie drgnęło. Wychodziłam ze szpitala jak z sali balowej i zaraz szłam na jednego do baru. Rzadko opuszczałam go sama.
- To smutne, co mówisz.
- Sumienie? A co to? Ja nie poznałam jego smaku. Wszystko, co znam, to smak whisky i nasienia. Reszta to nic nieznaczące gówno. Jak moje życie, jak ta cała dziadowska zabawa.
- Jesteś okrutna dla siebie. To droga donikąd. Jeśli nie wybaczysz sobie, nie wybaczysz światu.
- Świat był tylko między moimi nogami.
- Ale już nie będzie. Zaufaj mi, nie będzie.
- Otwórz lodówkę i daj whisky, napijemy się.
- Ale pierwszy i ostatni raz – odparłam mocno.
- Jak to?
- W tej przyczepie.
- A gdzie chcesz poza nią ze mną pić?
- W normalnym miejscu.
- Nie, moja kochana, ta buda to całe moje życie i majątek, zamierzam tu umrzeć na starość.
To ponad dwadzieścia lat mojej jazdy na mordzie w dół. Takich rzeczy się nie zapomina. Jest mi bliska, jak buty, które ci kupili rodzice na urodziny. Co ja plotę, co ja wiem o rodzicach?
- Tego ci nie można odmówić, ale jesteś jeszcze w miarę młoda, masz sporo życia przed sobą. Czy nie warto coś z tym zrobić? Odnaleźć siebie? Po latach upadku? W końcu, do bólu.
- Życie dało mi ostro w dupę.
- Teraz ty daj życiu ostro w dupę.
- Jak?
- Mam pewien plan.
- A jaki?
- Wujek John się za tobą stęsknił.
- E tam, zaraz stęsknił, może jeszcze pamięta młodą ruchawicę.
- Dziewczynę o dużym temperamencie.
- Szmatę, co ledwie w bólach zdała maturę.
- Niektórzy nie zdali wcale.
- Niebawem stuknie mi pięćdziesiątka, a wszystko, co zdobyłam w życiu, to ta pomarańczowa buda.
- Nikt ci jej nie odbierze – powiedziałam, sącząc whisky.
- Co masz na myśli? – odparła również sącząc whisky.
- Zachowasz ją, i będziesz sobie nadal w niej mieszkać, jeśli taka twoja wola, mamo.
- Chciałabym… To mój dom, tyle lat tutaj…
- Ale już nie w Bostonie.
- Nie mów tak, boję się… Patrzysz tak na mnie, takim spojrzeniem…
- Zerwiesz wszystkie więzi z tym miastem i ludźmi. Jakby cię tu nigdy nie było. Jakbyś się tu nigdy nie narodziła dla upadku. Wracamy do domu. Do korzeni. Do siebie. Mój samochód ma prawie dwieście koni, więc twoją budę pociągnie bez problemu. Wujek John już wszystko przygotował. Zamieszkasz na jego podwórzu. Będziesz miała wszelkie wygody. To się kończy, mamo, to się kończy na zawsze. Już nie będziesz tym, kim byłaś dotąd. Twoje życie zaczyna się na nowo. Przerwaliśmy to zaklęte koło. Masz do tego prawo. Jesteś cudowną kobietą, i nie zapominaj o tym, bo warto pamiętać, że nigdy nie jest za późno na nowy start. Zafarbujesz włosy na wściekły mahoń, ładnie się ubierzesz, pomalujesz paznokcie, kupimy buty na modnym obcasie, jakiś stylowy pierścionek. Wszystko zależy od ciebie. Ten czas będzie twój, nasz.
- A z czego będę żyć?
- O to się nie martw.
- Jak to?
- Zdaj się na mnie.
- Dziękuję, że wróciłaś, że w ogóle jesteś, maleńka.
- To ja dziękuję, mamo, za wszystko.
- To jeszcze po jednym?
- Tak, ale następnym razem, kiedy będziesz chciała się napić, pójdziemy do dobrego lokalu.
- Ale mnie tam nie wpuszczą.
- Obiecuję ci, że to zrobią.
- Skąd wiesz?
- Już nigdy cię nie stracę, już zawsze będziesz moja. Właśnie dlatego, mamo.
Potem, kiedy poszła spać, a ja jeszcze siedziałam w jej przyczepie, zakleiłam kopertę, w której była kaseta dla Andre.
Teraz byłam już wolna, odtąd ona mogła mieć już lekki sen, a życie przybrało postać cichego strumienia, jakże uporządkowanego w swym naturalnym biegu, niezmąconego niczym, i tylko my, brodząc w nim cieszyliśmy się jak dzieci, że burza przeszła obok, że już nie grzmi i teraz wszystko, co nas spotka, będzie już tylko wygraną na loterii.
Cykl: Dziewięć liter, dwa słowa, jedno znaczenie
4 lipca 2016
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt