Cud - Skull
Proza » Obyczajowe » Cud
A A A
Od autora: Witam wszystkich serdecznie. Chciałbym się przywitać tym o to, myślę, że lekkim i pozytywnym opowiadaniem. Chociaż jestem miłośnikiem fantasy i w tych klimatach obracam się na co dzień, to opowiadanie cenię sobie bardzo wysoko właśnie dlatego, że fantastyką nie jest. Chętnie wysłucham wszelkich uwag, a każdy komentarz - nawet najsurowszy - przywitam z radością.
Chyba tym ostatnim przesłodziłem...

 

Kobieta poprawiła okulary na nosie, żeby odreagować irytację. W pracy zawsze postępowała profesjonalnie, jednak zachowanie dystansu przychodziło jej czasem z ogromnym trudem. Modlitwy i śpiewy za plecami okazały się dzisiaj wyjątkowo głośne i drażliwe, przez co z trudem utrzymywała spokój.

- Czy nie może pan wyprosić wiernych?

- Proszę pani, jak to? Kościół jest otwarty bez przerwy i wierni mogą przychodzić, kiedy chcą. Nie mogę ot tak zamknąć drzwi. Nie mam prawa oddzielać ich od Boga i jego cudów.

O proboszczu można było powiedzieć dwie rzeczy. Po pierwsze zwracał się z taką uprzejmością, prawie uległością, że kobietę wręcz mdliło. Po drugie kapłan najwyraźniej nie uznawał grzechu obżarstwa, o czym świadczyła sutanna naciągnięta do granic możliwości w okolicy brzucha. Ciekawe czy był obżartuchem z natury, czy jej obecność zmusiła go do zajadania nerwów.

- Nie może pan chociaż nakłonić ich, by przestali śpiewać? - Ponownie poprawiła oprawki, co oznaczało już wyższy poziom frustracji.

- Pani Wioletto, spróbuję, ale nie mogę nic obiecać.

- Kiedy zaczęliśmy się zwracać do siebie po imieniu? - Spokój w jej głosie i zimne spojrzenie zmusiły proboszcza do przełknięcia śliny.

- Najmocniej przepraszam. Idę do wiernych.

Zniknął z zasięgu wzroku i po chwili usłyszała, jak zwraca się do pierwszych rzędów. Biorąc pod uwagę stanowczość jego próśb, podejrzewała, że nie zależy mu na sukcesie. Westchnęła głośno, wyprostowała się i skupiła na zadaniu.

Patrzyła na krzyż z przybitym do niego posągiem roznegliżowanego Chrystusa. Widziała takich krzyży z drewna i gipsu już setki. Nie prezentował się najlepiej, a sposób jego wykonania i wykończenia sugerował lekką amatorszczyznę - zapewne jakiegoś lokalnego artystę, a może nawet zwykłego rzemieślnika. Gdy stanęła przed symbolem, musiała podnieść głowę, ale nie ze względu na jego wielkość, a wysokość, na jakiej został zawieszony. Gdyby postawiono go na ziemi, sięgałby zaledwie jej ramion. Rozejrzała się wokoło i wysnuła wniosek, że parafia nie radzi sobie najlepiej. Skolimowice były małą wsią daleko na wschodnich rubieżach Polski, więc księża nie mogli liczyć na hojne ofiary. W efekcie kościół prezentował się mizernie i potrzebował natychmiastowego odświeżenia. Biała farba na ścianach zszarzała i przecinały ją ciemne smugi, jakby ktoś rozsmarował umyślnie popiół w koślawe esy floresy. Ołtarz wykonano z drewna i w zasadzie tylko tyle można było o nim powiedzieć dobrego. Jego stan sugerował, że jest tak stary jak sam budynek. W zasadzie nic nie przyciągało uwagi, a całokształt mógł działać nawet odpychająco. Jednakże nie przybyła tutaj, żeby ocenić wystrój, a wyjaśnić cud zgłoszony tydzień wcześniej.

Postawiła aluminiową podręczną skrzynkę na ziemi i podeszła do krzyża. Spojrzała na czerwone zacieki, które zaczynały się w dłoniach, stopach, sercu i oczach Jezusa. Większość była zaschnięta, ale gdzieniegdzie pojawiała się pojedyncza kropla, leniwie spływając ustaloną ścieżką. Obeszła krzyż, ale z tyłu wisiały jedynie łańcuchy, przytrzymujące obiekt kultu na określonej wysokości. Większość ogniw była zaśniedziała, a nawet zardzewiała. Jednak śruby, którymi przytwierdzono je do krzyża, nie nosiły śladu minionego czasu. Ponownie westchnęła i wróciła na przód. Ze skupieniem, niezwykle trudnym do osiągnięcia w tych okolicznościach, obserwowała przednią część krzyża. Pokrywał go kurz i plamy, w wielu miejscach przetarte, a nawet wyczyszczone, szczególnie w okolicach miejsc, skąd wypływała czerwona ciecz. Wyciągnęła z walizeczki pustą probówkę z zanurzonym w niej patyczkiem. Odkręciła całość, a patyczek z wacikiem na końcu przyłożyła do rany na sercu. Gdy ten wchłonął wystarczająco dużo, zamknęła go w probówce i schowała. Następnie już własnym palcem zebrała trochę cieczy i podstawiła do nosa. Poczuła charakterystyczny metaliczny zapach, tak typowy dla krwi. Coś jej nie dawało spokoju, więc pochwyciła ściereczkę i zbliżyła się do ran na nogach. Starła krwawe ślady i przyjrzała się ich źródłu. Pod zaschniętą krwią majaczył ciemny punkcik. Skupiła wzrok, kiedy nagle na powierzchni pojawiła się kropla krwi. Na chwilę straciła rezon i odsunęła głowę.

Wzięła latarkę i znów zajrzała na tył krzyża. Przyświecała sobie, gdyż innego źródła światła oprócz bladego słońca tu nie było. Powoli wbijała wzrok w powierzchnię drewna, wodząc światłem latarki od dołu do góry. Gdy już wydawało się, że nic nie znajdzie, na szczycie uwidoczniły się prawie niewidoczne rysy. Wyciągnęła nóż i stając na palcach zaczęła nim grzebać w drewnie. Mimo męczącej pozycji już po paru chwilach osiągnęła sukces - kawałek drewienka wyraźnie odstawał od reszty. Jeszcze się trochę poszarpała i w końcu odkryła skrytkę. Gdy w świetle mocnej latarki odbił się blask prawie pustego woreczka foliowego, westchnęła po raz trzeci i ostatni. Jej praca została skończona. Spakowała wszystko i wzięła walizeczkę pod pachę, po czym śpiesznym krokiem udała się główną nawą do wyjścia.

Mijając proboszcza dostrzegła jego przerażenie i wiedziała, że za chwilę spróbuje błagać, dlatego przyśpieszyła kroku, by uniknąć niezręcznej chwili. Ulżyło jej, gdy przecisnęła się przez tłum i stanęła na zewnątrz. Mimo gorącego popołudnia odczuła ulgę, że ma zadanie za sobą. Podeszła do czarnego BMW zaparkowanego nieopodal i pozwoliła, żeby szofer otwarł jej drzwi. Usiadła obok starszego mężczyzny w stroju biskupa. Chociaż nie był najchudszy, wyglądał znacznie lepiej od proboszcza. W środku roznosił się zapach drogich perfum, przynoszących ulgę po zatęchłym wnętrzu kościoła. Mężczyzna sączył wodę z kryształu i uśmiechał się w specyficzny sposób, sugerujący wielką sympatię, dopóki jej odbiorca był użyteczny.

- Co mi pani powie, pani Wioletto? - mówił spokojnym, monotonnym głosem.

- Kolejne oszustwo. Jeszcze prymitywniejsze od poprzedniego.

- Oj. - Mężczyzna zrobił smutną minę, chociaż wątpiła w szczerość pozy.

Podniósł szklankę do ust i zrobił porządny łyk. Sygnety, których ilość i jakość zapewniłyby ogrzewanie pobliskiemu kościołowi przynajmniej na rok, zabrzęczały niczym miniaturowe dzwony po stuknięciu w szkło. Wioletta uzmysłowiła sobie, że jest spragniona, więc sięgnęła po drugą szklankę. Nalała wody, wzięła trzy małe łyczki i kontynuowała:

- Ktoś, prawdopodobnie proboszcz ze wspólnikiem, a może nawet kilkoma, całkiem niedawno zdjął krzyż. Wskazują na to przetarte, poluzowane śruby. Sama figurka również nosi rysy głównie wokół ran. - Przeciągnęła słowo, dając do zrozumienia, że z żadnymi ranami nie miała do czynienia. - W nich znalazłam otwory wylotowe, z sączącą się z nich krwią.

- Krew jest prawdziwa?

- Owszem, chociaż najpewniej należy do jakiegoś zwierzęcia. Gdy wrócę do laboratorium, przeprowadzę badania, by ustalić dokładnie jakiego. - Biskup tylko pokiwał głową ze zrozumieniem. - Ale najważniejszego odkrycia dokonałam u szczytu krzyża, gdzie pod drewnianą listwą wycięto schowek, a w nim ukryto foliowy woreczek z krwią. Gdybym mogła zdjąć krzyż i zajrzeć głębiej, zapewne znalazłabym rurki, biegnące z woreczka do miejsc krwawienia.

- Rozumiem. Smuci mnie widok kolejnego kapłana, który zabłądził. - Zrobił pauzę, po czym już trochę weselszy kontynuował. - Badania krwi nie będą potrzebne, prosiłbym o zwrot próbki.

- Oczywiście. - Wioletta wcale nie była zaskoczona, tylko posłusznie wyjęła probówkę i podała mężczyźnie, który owinął ją w chusteczkę i schował do swojej teczki.

- Należność za konsultację przelejemy na pani konto. Jak zwykle z resztą. Dziękuję, że znalazła pani czas i zgodziła się na tak nagły wyjazd.

- Nie ma sprawy. Zdążyłam się przyzwyczaić. - Obdarzyła biskupa szerokim sztucznym uśmiechem, na który odpowiedział w dokładnie taki sam sposób. Resztę drogi pokonali w milczeniu.

 

Pierwsze, co zrobiła po przekroczeniu progu pustego i zakurzonego mieszkania, zażyła aspirynę. Zignorowała jednak myśl, że ostatnio robi to coraz częściej, tłumacząc zjawisko stresującą pracą. Zaczynała już rozważać czy nie wybrać się w tej sprawie do lekarza. Zamiast jednak wykręcić numer do najbliższego specjalisty, wyjęła go z lodówki i wyciągając korek, nalała sobie obficie do kieliszka. Specjalista ten miał krwisto czerwony kolor i półsłodki smak. Przyjemnie rozlał się po gardle. Zrzuciła służbową marynarkę i nieskrępowana stanęła w samej bieliźnie pośród nieużywanych blatów kuchennych. Jej blada skóra już dawno nie zażyła kąpieli słonecznej. Chociaż posiadała zgrabną figurę i krągłości w miejscach, w których powinny być, jej proste, zapięte z tyłu włosy oraz nijaka bielizna mogły zniechęcić do zalotów. Wioletta westchnęła głośniej niż zwykle i poradziła się drugi raz osobistego lekarza. Właśnie miała ruszyć pod prysznic, gdy odezwał się telefon. Spojrzała na ekran i prychnęła gniewnie.

- Cześć mamo. - nawet nie siliła się na odrobinę radości.

- Witaj córeczko, co słychać?

- Wszystko dobrze - odpowiedziała beznamiętnie, gdyż wiedziała, że i tak nie ma to znaczenia. Mama dzwoniła ostatnio tylko w jednej sprawie.

- To wspaniale. Posłuchaj mnie, Wiolciu, pamiętasz naszą sąsiadkę Elizę? Tą od stada kotów?

- Tak. - Łyknęła porządnie i zrozumiała, że dzisiaj zaserwuje sobie całą terapię.

- Wyobraź sobie, że niedawno do Polski zjechał jej wnuk. Pracował w Irlandii, dorobił się i wrócił, żeby rozkręcić biznes. Zajmował się wykończeniówką. Widziałam go i muszę powiedzieć, że niezłe z niego ciacho.

Wiolettę skręcało w żołądku, gdy słyszała mamę mówiącą w taki sposób.

- Gdybym nie była z twoim ojcem, to kto wie... Ale wyobraź sobie, że jest nie tylko przystojny, ale również niezwykle miły. Prawdziwy dżentelmen! - Mama była niezwykle podekscytowana. Córka wręcz przeciwnie.

- Mamo, posłuchaj... - nie pierwszy raz odbywały taką rozmowę - ... jestem teraz zapracowana i nie mam czasu na jakieś randki. Na pewno chłopak jest fajny i w ogóle, ale w tej chwili nikogo nie szukam.

- Skarbie, ale masz już trzydziestkę na karku. Kiedy zamierzasz sobie kogoś znaleźć?

- Nie martw się. Jak przyjdzie czas, miłość sama mnie znajdzie. - Zmieniła ton na przyjazny, chcąc jak najszybciej zakończyć rozmowę, jednocześnie nie wdając się w kłótnię.

- Wiolciu, ja się po prostu o ciebie martwię.

- Wiem mamo i jestem wdzięczna. Teraz muszę kończyć, do usłyszenia.

- Pa kochanie, ale pamiętaj, że mogę cię umówić z Tomkiem. Tak ma na imię wnuk Elizy.

- Dobrze, zapamiętam. Pa.

Rozłączyła się i wypuściła powietrze, jakby je od dłuższego czasu wstrzymywała. Dolała sobie wina i gdy już miała przechylić kieliszek, telefon znów zabrzęczał. Miała wybuchnąć, myśląc, że mama jednak nie odpuściła, ale jej gniew zmienił się w dezaprobatę, gdy zobaczyła, że dzwoniącym jest niedawno pożegnany biskup. Odstawiła kieliszek obok telefonu. Może poczekać, a ona weźmie upragniony prysznic. Przecież jutro też jest dzień.

 

Nie darzyła biskupa ciepłymi uczuciami, ale nie mogła odmówić mu uprzejmości. Jak zwykle gdy zlecał zadanie, zobowiązał się ją dostarczyć na miejsce własnym samochodem. Co prawda sam go nie prowadził, ale to była tylko zaleta tego rozwiązania. Szofer prawie się nie odzywał i tylko wtedy, gdy o coś pytała. Siedziała w klimatyzowanej limuzynie, co przy ostatnich upałach było zbawieniem i mogła spokojnie analizować dokumenty otrzymane od zleceniodawcy.

Sprawa wyglądała na jedną z wielu podobnych, kończących się w przeszłości obaleniem cudu. Całkiem niedaleko, bo po drugiej stronie miasta, na jednym z domów pojawiła się plama. Fakt, że przypominała Przenajświętszą Marię Pannę mógł skończyć się jako ciekawostka, gdyby nie zdarzenia, które wkrótce zaczęły towarzyszyć jej wizerunkowi - ludzie doświadczali wizji. Ci, którzy dostatecznie długo modlili się do obrazu, mieli zostać pobłogosławieni skrawkiem własnej przyszłości. Sprawa wyszła na jaw dopiero kilka dni temu, gdy niektóre z „błogosławionych” osób, zaczęły twierdzić, że wizje te się ziściły. Oczywiście kościół zanim włączył się oficjalnie do jakieś sprawy, najpierw wysyłał kogoś takiego jak Wioletta, żeby dokonała oceny, ewentualnie badań, mogących rzucić światło na wszelkie wątpliwości.

Właśnie skończyła przeglądać dokumenty i zdjęcia, gdy kierowca poinformował ją, że dojechali. Podziękowała i wysiadła ze swoim podręcznym bagażem. Pierwszym, co rzuciło się w oczy, były obskurne kamienice. Od dekad nikt ich nie remontował i prezentowały się żałośnie. Niektóre z nich nadawały się nawet do wyburzenia - przynajmniej w ocenie Wioletty. Wygolone dzieciaki ganiały się, klnąc na równo z pijaczkami w różnym stopniu upojenia, gapiących się i komentujących wdzięki kobiety oraz co by z nimi zrobili. Nieliczne kobiety robiące zakupy, już plotkowały o drogim samochodzie, na samą Wiolettę patrząc w najlepszym razie z niechęcią. Od komentarzy i spojrzeń przeszły ją ciarki i miała nadzieję, że nowa sprawa skończy się równie ekspresowo co poprzednie.

Jej cel znajdował się tuż za rogiem, gdzie ulica nie była zabudowana kamienicami, a domkami jedno i wielorodzinnymi. Ich wielkość, architektura i kolory oraz otoczenie wskazywały przeróżne epoki i gusta, ale połączonych jednym mianownikiem - umiarkowanym ubóstwem właścicieli. Nie musiała nawet pytać o adres, gdyż od razu dostrzegła tłum ludzi przed jednym z budynków. Jedni śpiewali, inni klęczeli i modlili się, ale znaczną część stanowili ludzie, którzy po prostu nie mieli nic lepszego do roboty i liczyli na darmową rozrywkę. Co rusz wybuchali śmiechem lub żywo komentowali, gdy jakiś staruszek się zachwiał ze zmęczenia, lub czyjaś babcia miała właśnie doświadczyć wizji. W tym przypadku również wszystko wydawało się na miejscu - tymi, którzy się angażowali byli starcy lub ludzie niepełnosprawni czy upośledzeni.

Podchodząc bliżej dostrzegła, że wszyscy trzymają naczynia i kubki, co jakiś czas pijąc z nich. Poczuła dziwny zapach, przebijający się przez odór spoconych i rzadko mytych ciał. Miał słodkawy zapach, kojarzący się jej z laboratorium, nie wiedziała tylko, skąd dochodzi. Z lekkim wstrętem przeciskała się przez ludzi, by znaleźć się w końcu na przedzie i zobaczyć miejsce rzekomego cudu.

Parterowy domek jednorodzinny był w opłakanym stanie. Zielone ściany już tylko miejscami zachowały farbę, resztę stanowił szary tynk, o ile i ten nie zdążył odpaść. Okna były powybijane i zaklejone folią, drzwi dzielił jeden kopniak od rozsypania się. Jednak nie zawracała sobie głowy estetyką miejsca, tylko szybko odszukała źródło poruszenia okolicznych mieszkańców.

Nie musiała się wysilać, gdyż pod nim rozmieszczono już liczne kwiaty i znicze. Zaczęła podziwiać zaciek, wyglądający na twarz Matki Świętej. Całość wyglądała, jakby ktoś namoczył zielonkawą farbę, nadając jej ciemniejszej barwy. Zwykle taka plama powinna zniknąć w kilka godzin, szczególnie, że od tygodnia panowały upały i nie spadła kropla deszczu. Oczywiście w głowie Wioletty krystalizowały się inne sposoby na utrzymanie efektu, jedne znane z autopsji, inne podsunięte przez wyobraźnię. Bynajmniej widok nie przyśpieszył bicia jej serca.

Stała przez chwilę i zrozumiała, skąd ludzie czerpali wodę. Otóż w pobliżu plamy przy samej ziemi wystawał zawór na węża ogrodowego. Co jakiś czas ktoś do niego podchodził, przeżegnał się i z namaszczeniem odkręcał kurek, po czym odchodził z pełnym naczyniem i raczył się powoli zawartością. Zaciekawiło ją, że kran i naciek znajdują się niemal w jednej linii. Pojawiły się kolejne teorie w głowie.

Dostrzegła mężczyznę, siedzącego przed wejściem. Cały zarośnięty, pewnie od lat nie odwiedzał fryzjera. Obok stała butelka piwa, gdy tymczasem on sam zaciągał się własnoręcznie skręconym papierosem. Wioletta poprawiła okulary i skupiła wzrok. Mężczyzna był zdenerwowany, co okazywał tupaniem nogi i przecieraniem rąk.

- Proszę się rozejść!

Odwróciła się gwałtownie i zobaczyła, że przed tłum wyszło dwóch policjantów. Zaczęli spychać ludzi na chodnik, czemu towarzyszyły nie tylko wyzwiska, ale wyklinanie od najgorszych sług szatana. Na szczęście głosy wściekłości należały do osób starszych i niepełnosprawnych, dlatego policjanci szybko uwinęli się z zdaniem.

- Pani też. - Nagle jeden z nich zwrócił się do Wioletty.

- Przyjechałam tu na prośbę biskupa. - Grzebała w teczce w poszukiwaniu świstka papieru.

- Ach, to pani. Poinformowano nas. Niech pani uważa. Okolica nie jest zbyt przyjazna dla kobiet z... klasą. - Powstrzymała się od okazania zdziwienia. Założyła dżinsy i przewiewną bluzkę idealną na skwar. Przyjechała w trampkach.

- Dziękuję za ostrzeżenie, ale nie zamierzam długo zostać.

- Nareszcie!

Nagle pomiędzy nią a policjanta wbił się mężczyzna, dotychczas siedzący przed wejściem. Nie miał już papierosa. Poczuła mdławy słodki zapach, nieprzypominający tytoniu.

- Dzwoniłem po was godzinę temu!

- Ty się, Gruby, tak nie unoś lepiej. - Wioletta z trudem ukryła kolejne zdziwienie, gdy policjant nazwał wychudzonego mężczyznę grubym. - Jak się nie będziesz zachowywał, to ciebie też zgarniemy. A teraz słuchaj uważnie. Ta pani przyjechała na specjalne życzenie biskupa, żeby zbadać ten twój cud. Zrobisz wszystko, o co cię poprosi, gdyż im szybciej wyjaśni sprawę, tym szybciej będziesz miał spokój. Zrozumiano?

Mężczyzna tylko machnął ręką, wrócił na swoje miejsce i zaczął sączyć piwo, patrząc gdzieś w dal. Tymczasem policjant zwrócił się do niej:

- Niech pani na niego uważa. To lokalny diler i ćpun-weteran. Proszę ograniczyć z nim kontakt do minimum. Gdyby się coś działo, niech pani niezwłocznie po nas dzwoni.

- Jak to? Panowie nie zostają?

- Mamy inne obowiązki. Ci ludzie za płotem zostaną tam jeszcze przez parę godzin, więc nie musimy tu sterczeć. Powodzenia.

Nie czekając na odpowiedź, wrócił z kolegą do radiowozu i odjechali. Wiolettę oblał zimny pot na myśl, że została sam na sam z nieprzewidywalnym człowiekiem na dodatek już zamroczonym. Spięła się, wyprostowała i westchnęła. Wiedziała, że musi zachować profesjonalizm. Odwróciła się do mężczyzny, zapalającego kolejnego skręta i patrzącego na nią spod byka. Podeszła zdecydowanym krokiem i odezwała się:

- Dzień dobry, jestem...

- Dobra, dobra. Nie obchodzi mnie, kim jesteś. Zrób, co masz zrobić i powiedz tym ludziom, że nie ma tu żadnego pieprzonego cudu! - Krzyk skierował w tłum ludzi za siatką, po czym gwałtownie wstał i wszedł do środka, zostawiając otwarte drzwi.

Wioletta straciła rezon, gdyż nie wiedziała czy może wejść. Postanowiła zaryzykować i przekroczyła próg.

Melina. Chociaż nigdy wcześniej nie była choćby w jednej, od razu wiedziała, że właśnie do niej wkroczyła. Smród odchodów i moczu unosił się w powietrzu, gdziekolwiek się ruszyła. Zadrapane i brudne ściany prosiły się o wyburzenie, gdyż już dawno minął czas na malowanie czy tapetowanie. Podłoga zniknęła pod stertami szmat, brudnych naczyń i gazet oraz kawałkami desek, służących najwyraźniej do rozpalania ogniska, których ślady co chwilę znajdowała. Ostało się niewiele mebli, a i te zostały mocno poturbowane. Ktokolwiek tutaj spał, robił to na brudnym materacu. Wioletta stwierdziła, że nie będzie zwiedzać domu i tylko ograniczy się do pomieszczenia przylegającego do ściany, na której pojawił się cudowny zaciek. Tym pomieszczeniem okazała się kuchnia, przy czym rozpoznała pomieszczenie wyłączne po resztkach kafelek na ścianach i zmywaku, pełniącym obecnie funkcję wyłącznie ozdobną. O ile można tak nazwać skrzywiony kawał metalu, wiszący na pordzewiałych śrubach. Kranu i rurek odpływowych już dawno nie było. Na jej nieszczęście mężczyzna postanowił spocząć właśnie w kuchni.

Przemykając ostrożnie pomiędzy pustymi flaszkami, jednocześnie obserwując gospodarza, zbliżyła się niepewnie do zmywaka. Z jej obserwacji wynikało, że po drugiej stronie znajduje się kranik i zaciek, co świadczyłoby, że w ścianie znajdują się przewody doprowadzające wodę. To one były najsensowniejszym wytłumaczeniem plamy, jeśli oczywiście ktoś nie działał tutaj umyślnie. Jednak ta opcja wydawała się nieprawdopodobna, biorąc pod uwagę gospodarza.

- I co? Już wie pani, o co chodzi?

Odwróciła się błyskawicznie w jego stronę, oczekując lecącego na nią noża. Na szczęście trzymał w ręku tylko zwykłego papierosa, a popijał czymś, co mogło być herbatą. Chociaż patrzył nieufnym wzrokiem, w jego głosie skrywała się jakaś nieokreślona nutka. Jakby po raz pierwszy w życiu postanowił być miły. Nie podejmując zbędnego ryzyka, postanowiła właśnie tak odebrać ton jego pytania.

- Jeszcze nie. Jednakże myślę, że jestem na dobrym tropie. - Uśmiechnęła się, licząc, że w ten sposób uniknie potencjalnych nieprzyjemności.

- Aha, ok. - Przestał się nią interesować.

- Długo pan już tu mieszka?

- Całe życie.

- Jak dawno temu pojawiła się plama na ścianie?

- Bo ja wiem? Wychodzę jakiś tydzień temu z domu, a tu hołota przed siatką mi się zgromadziła i coś mówią o cudzie. Patrzę na ścianę, widzę plamę i myślę, że to nie ja ćpam, tylko ci debile na ulicy. Machnąłem ręką i wróciłem do siebie. W tym tygodniu już zaczęli mi wchodzić na plac. Ktoś się napił tej brei ze ściany i mu się coś przewidziało.

Nagle jego twarz stężała i zerwał się z siedzenia. Wioletta w pierwszym odruchu chciała się zasłonić przed ciosem, ale okazało się, że nie ona go interesuje. Podbiegł do okna, wychylił się i krzyknął:

- Wypierdalać! Bo wezwę policję!

Zerknęła przez framugę i zobaczyła staruszka, który gestykulując rękami i mówiąc coś do siebie, cofał się za furtkę. Mężczyzna wrócił do stołu, a przechodząc obok, rzucił na nią okiem. Przez ułamek sekundy ich spojrzenia się spotkały i zobaczyła, że ma niezwykle głębokie brązowe oczy. Skrywały one jakąś tajemnicę, przez chwilę nawet myślała, że może to być... inteligencja?

Speszyła się, chrząknęła i poprawiła okulary. Postanowiła wrócić do celu swojej wizyty.

- Czy ostatnio miał pan problemy z rurami?

Mężczyzna nagle roześmiał się. Chociaż dopiero go poznała, wyczuła, że śmieje się szczerze. Mimo zarostu, dostrzegła jego mocno pociemniałe, ale wciąż równe uzębienie. Jednak najmocniej przykuł ją ton śmiechu. Pasował on do kogoś młodego, a nie starca, który przed nią siedział.

- Woda już tędy nie płynęła od lat. Jak potrzebuję, biorę ze studni za domem.

- Zauważył pan żeby ostatnio działo się coś dziwnego, na przykład jakieś przecieki, albo niepokojące odgłosy dobiegające ze ścian?

- Co jakiś czas słyszę bulgotanie w tych murach. Kto wie, co to może być.

- A czy ostatnio te bulgotanie było głośniejsze?

- W sumie to tak. Jakieś dwa tygodnie temu w tej za tobą zabulgotało, a potem coś chrupnęło i upadło.

Spojrzała za siebie i przejechała po powierzchni ręką. Powstrzymując odrazę, z ulgą przyjęła, że ściana jest zaledwie zakurzona, jednak nie wilgotna.

- Skąd płynie woda w kranie na zewnątrz?

- Nie wiem. Po prostu płynie, więc się nad tym nie zastanawiałem.

- Pan pozwoli, że wezmę próbkę. - Nie czekała na jego zgodę, tylko szybko udała się do wyjścia. Z nieskrywaną ulgą opuściła dom i odetchnęła gorącym powietrzem. Zbliżyła się do amatorskiego ołtarzyka i wyciągnęła probówkę. Odkręciła kran, nalała i zbliżyła do nosa. Poczuła delikatną woń chemikaliów, ale to jeszcze o niczym nie świadczyło.

- Długo już pani się tym zajmuje?

Zaskoczył ją. Nie słyszała, żeby za nią szedł. Przez chwilę straciła głos i patrzyła osłupiała na niego. Uśmiechał się delikatnie i patrzył na nią hardo. Wydawało się, że stoi przed nią ktoś inny.

- Kilka lat. - Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego odpowiadanie wywołuje w niej zażenowanie.

- No proszę... Dużo cudów pani widziała?

- Mnóstwo. Niestety żadnego prawdziwego.

- Wierzy pani w Boga?

Znów zaskoczenie. Już tak dawno nie myślała o religii i swojej wierze, że nawet nie wiedziała, co odpowiedzieć. Kiedyś wierzyła. Pamiętała, jak całą rodziną chodzili regularnie do kościoła - uwielbiała śpiewać z innymi dziećmi. Potem coś się popsuło. Szukała Boga i z każdym rokiem, gdy Go nie odnajdywała, Kościół stawał się odległym wspomnieniem, radosnym dzieciństwem, które już nie wróci.

- Wierzę - odpowiedziała bez przekonania, żeby zaraz się złapać na tym, że rozmawia z ćpunem o osobistych sprawach.

- To tak jak ja. Wierzę w jego istnienie, ale nie w jego dobroć.

- Dlaczego? - Nie mogła pojąć, skąd pojawiła się w niej ciekawość.

- Ten dom należał do moich rodziców. Byli ludźmi głębokiej wiary, a jednak Bóg nie ocalił ich przed włamywaczem. Zabił ich we śnie, a potem okradł z wszystkiego, co był w stanie wynieść.

- Naprawdę mi przykro - mówiła szczerze, szczególnie że dostrzegła coś, co wyglądało na łzę w jego oku. - Złapano mordercę?

- Nie. - Wściekły wyraz twarzy mężczyzny obudził w niej lęk, który ten dostrzegł, gdyż odwrócił głowę i zniknął w środku.

Wioletta była zmieszana. Nie wiedziała, jak ma zareagować na obecną sytuację. Nigdy nie angażowała się w znajomości, a ta z ćpunem już na pewno nie mieściła się w głowie. Postanowiła po protu się wycofać. Zabrała próbki i bez pożegnania przepchnęła się pomiędzy ludźmi, wracając do limuzyny.

 

Chociaż nie była nikim ważnym na uczelni, cieszyła się większą swobodą od wielu profesorów. Domyślała się, że jej znajomość z biskupem wpłynęła na taki stan rzeczy, ale za prawdziwe uznawała w tym przypadku przysłowie, że „darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby”. Chociaż uczelnia nie miała oficjalnych relacji z Kościołem, wychodziła najwyraźniej z założenia, że znajomość z wysokim dostojnikiem tejże instytucji na pewno nie może jej zaszkodzić. W efekcie mogła swobodnie poruszać się po obiekcie i miała niemalże nieograniczony dostęp do zasobów, a przede wszystkim laboratoriów uczelni.

Zmrok już dawno zalał okolicę i pomijając starego strażnika, nie było nikogo oprócz niej. Siedziała w rozświetlonym pomieszczeniu po niedawnej poważnej renowacji i wciąż śmierdziało farbą oraz klejem. Gapiła się w ekran monitora, czekając aż wyświetli wyniki badania wody zabranej z posesji. Odkąd odjechała, nie opuszczało jej przedziwne napięcie. Chociaż nikt jej nie gonił, miała nieodparte wrażenie, że musi jak najszybciej wyjaśnić sprawę. Nie pojmowała, dlaczego człowiek, który zmarnował swoje życie, wzbudzał w niej zapomniane emocje. Teraz mogła jedynie uderzać palcami o blat, licząc, że czynność w magiczny sposób przyśpieszy proces. Gdy już miała wstać i krążyć po pomieszczeniu, co nigdy się jej nie zdarzało, usłyszała piknięcie i na monitorze pojawiło się nowe okno. Czym prędzej założyła okulary i zbliżyła nos do monitora.

Z każdym przeczytanym zdaniem jej mina tężała. Gdy dotarła do końca, po prostu westchnęła. Gdyby ktoś ją znał i obserwował, mógłby stwierdzić, że przez ułamek sekundy była zawiedziona. Gdyby obserwował ją dalej, zdziwiłby się widząc uśmiech na jej twarzy. Nie miałby pojęcia, że cieszy ją fakt o przekazaniu komuś dobrych wieści.

 

Prawie nie spała tej nocy. Po głowie pędziły różne myśli, walcząc o miejsce z emocjami, przez lata pozostającymi w uśpieniu. Dopiero rano uświadomiła sobie, że nie zaaplikowała sobie wieczornej terapii w postaci wina i w tym fakcie doszukiwała się odpowiedzi na nieprzespaną noc. Wstała wcześniej, dlatego musiała znów walczyć ze swoją niecierpliwością, czekając na szofera umówionego na konkretną godzinę. Zjawił się punktualnie i Wioletta czym prędzej pognała do samochodu. Poranek był chłodniejszy od poprzednich, zerwał się silny wiatr, a w oddali majaczyły ciemne obłoki. Nie przejęła się tym faktem, tylko wydała polecenie, by jak najszybciej udał się pod wczorajszy adres.

Nikt nie był w stanie zliczyć, ile razy podczas podróży chrząkała, wzdychała i poprawiała okulary, ale nawet szofer, który przecież prawie jej nie znał, zerkał częściej do tylnego lusterka. Wioletta nawet już nie próbowała zrozumieć, co się z nią dzieje, czuła tylko, że musi jak najszybciej dotrzeć do celu. Nad ranem pojawił się nieuzasadniony lęk, że dzieje się coś złego. Nie wiedziała komu lub gdzie się dzieje krzywda, ale wierzyła, że odpowiedź znajdzie w miejscu cudu. Fałszywego, co wykazały jasno badania. W wodzie znajdowały się substancje psychotropowe. Właściciel był dilerem, więc na pewno miał dostęp do różnych środków. Jak dostały się one do wody pitej przez innych, pozostawało zagadką, ale była pewna, że to one odpowiadają za „wizje”, których kilku ludzi doświadczyło.

Właściciel... z bólem stwierdziła, że nie zapytała mężczyzny nawet o imię, nie podała też swojego. Chyba pierwszy raz w życiu nie wiedziała, co zrobić z rękami, które pocierała, wyginała i zaplatała na zmianę.

Tym razem kierowca zatrzymał się po drugiej stronie ulicy, więc kobiecie pozostało jedynie przepchać się przez tłum trochę większy niż wczoraj. Zmierzając do drzwi, spojrzała na plamę i zdziwiła się, że mogła dostrzec w niej twarz. Teraz po prostu przypominała bezkształtny zaciek. Wparowała do środka, próbując zdobyć się na przepraszający uśmiech, ale złe przeczucia skutecznie torpedowały jej próby. Nawet nie przejęła się smrodem, tylko szukała właściciela.

Leżał na stęchłym materacu w tym samym ubraniu co wczoraj. Jej serce zaczęło bić szybciej, gdy zobaczyła, że skóra jest nienaturalnie blada. Rzuciła torbę na ziemię i nie zważając na bród i śmieci, przyklęknęła przy nim. Sprawdziła puls i momentalnie przeszła do udzielenia pierwszej pomocy. Zaczęła naciskać na klatkę i wdmuchiwać powietrze w płuca. Nie przejmowała się higieną i okropnym oddechem leżącego. Zapamiętale powtarzała czynność, modląc się pierwszy raz od dawna, by jej działania przyniosły skutek. Gdy już łzy pojawiły się na policzkach, nagle mężczyzna rozwarł szeroko oczy i nabrał powietrza. Kaszel, który pojawił się zaraz po nim, był tak głośny, że przez chwilę przestraszyła się, że wypluwa płuca. Jednak po kilku minutach oddech się uspokoił, a niedoszły trup odzyskał przytomność.

- Czemu mnie uratowałaś?! - Był wściekły. A może zawiedziony?

- Umierałeś... - Nie wiedziała, co się dzieje.

- Chciałem umrzeć!

- Dlaczego?

- Bo mam dość takiego życia! - Wściekłość zamieniła się w szloch, a zaczerwieniona skóra szybko zaczęła błyszczeć od łez.

- Samobójstwo nie jest jedyną opcją - mówiła cicho, bojąc się tym razem nie o siebie, a o niego.

- Spójrz na mnie, spójrz na tę ruderę! Dla mnie nie ma już ratunku.

Nagle zdarzyło się coś, co bardziej zszokowało Wiolettę niż mężczyznę. Z całej siły uderzyła go w twarz, po czym oboje zamilkli. Jednak uderzony zamiast się na nią rzucić, po prostu rozpłakał się. Wyglądało to żałośnie i pierwszy raz, odkąd go zobaczyła, nie widziała ćpuna i wraku człowieka, ale zagubionego chłopca, potrzebującego pomocy. Zbliżyła się do niego i pogłaskała po głowie. Nagle chwycił ją i wtulił się w jej klatkę piersiową. Pozwoliła mu. Gdy przestał płakać, przemówiła do niego:

- Pomogę ci.

Spojrzał na nią zdziwiony, ale w jego wzroku dostrzegła iskierkę nadziei. Zrobiło jej się ciepło na sercu. Uśmiechnęła się delikatnie i pomogła mu wstać. Wciąż osłabiony, znajdując się pod wpływem nieznanych substancji, miał problemy z utrzymaniem równowagi. Jednak walczył dzielnie, by nie upaść.

- Wyrzuć wszystkie narkotyki.

Najpierw był przerażony. Potem zrobił gniewną minę i wydawało się, że jej zaraz wygarnie. Lecz ostatecznie skapitulował i wyciągnął zardzewiałe pudełko spod sterty szmat. Bez słowa ruszył na tył domu, a ona podążyła za nim. Zobaczyła jak odsuwa pokrywę z kamiennego murku i z wielkim bólem wysypuje zawartość do środka. Podeszła bliżej i wtedy zrozumiała, że patrzy na studnię. Coś ją tknęło.

- Czy wyrzucałeś tutaj jakieś narkotyki wcześniej?

- Nie raz. Jak policja robiła nalot, towar lądował na dnie.

- Czy kran na ścianie, skąd ludzie biorą wodę, jest połączony z tą studnią?

- Nie wiem. Może.

Uśmiechnęła się i westchnęła. Wrócili do środka i spoczęli na krzesłach w kuchni. Podała mu butelkę wody, którą łapczywie pił. Wciąż wyglądał na osłabionego, ale zachowywał przytomność. Przedłużającą się ciszę przerwała Wioletta.

- Znajdziemy dla ciebie pomoc. Jest wiele ośrodków, które pomagają takim ludziom jak ty. - Nie wyglądał na przekonanego, więc dodała. - Będę przy tobie.

Na te słowa zareagował. Zmienił postawę i chociaż nic nie powiedział, wyczuwała w nim wdzięczność, przeplatającą się ze wstydem. Nagle zmienił temat.

- Moja ściana jest cudowna czy nie?

- Nie jest. - Nie wahała się nawet przez chwilę. - Plama najprawdopodobniej powstała w wyniku pęknięcia rury w ścianie. Konieczne będzie jej rozkucie, by to potwierdzić. Co się zaś tyczy wizji i stanów, w jakie zapadali ludzie, myślę, że wywołały je narkotyki, które nieopatrznie wrzucałeś do studni.

- Co?

- Jestem prawie pewna, że jest ona połączona z kranem na zewnątrz, więc kiedy ludzie ją pili, do ich organizmów dostawały się substancje rozpuszczone w wodzie.

- Ale przecież piłem wodę z tej studni codziennie i żadnych omamów nie miałem.

- Zapewne dlatego, że zdążyłeś się uodpornić. Zażywasz narkotyki już od lat, a te w wodzie dodatkowo były rozrzedzone. Na ciebie nie miały wpływu, ale na ludzi, którzy nigdy wcześniej nie brali, działały z pełną mocą.

Mężczyzna westchnął, uśmiechając się.

- Co teraz?

- Studnia zostanie oczyszczona, a ludzie poinformowani o tym, co się z nimi działo. Za kilka dni będziesz miał spokój.

- Boję się. - Nagle posmutniał, a ręce zaczęły mu się trząść.

- Niepotrzebnie. - Pochyliła się i zaczęła pocierać jego ramię. - Pomogę ci, obiecuję.

- Nawet nie wiem, jak masz na imię.

- Wioletta.

- Rafał.

Uścisnęli sobie ręce, co w obojgu wywołało pewne zażenowanie. Nie wiedząc, co czynić, Wioletta wróciła na grunt zawodowy, w którym czuła się bezpieczniej.

- Już wiesz, że twoja ściana nie jest cudowna. Jesteś zawiedziony?

- Nie - odpowiedział po chwili namysłu.

Patrzyli na siebie, ale żadne z nich się nie odezwało. Wioletta poczuła przyjemne ciepło, rozlewające się we wnętrzu. Powróciły zagrzebane głęboko w pamięci wspomnienia niedzielnych poranków, gdy wszyscy szykowali się do kościoła. Przypomniała sobie radość ze spotkania koleżanek i wspólne śpiewanie. Poczuła cudowny smak lodów, obowiązkowych po każdej mszy i wesołe uśmiechy rodziców.

Gdyby ktoś ją zapytał, dlaczego czuje się tak dobrze w towarzystwie ćpuna i niedoszłego samobójcy, nie potrafiłaby odpowiedzieć. Wiedziała jednak, że na tę chwilę czekała bardzo długo.

 

 

 

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Skull · dnia 22.10.2016 16:48 · Czytań: 508 · Średnia ocena: 5 · Komentarzy: 7
Inne artykuły tego autora:
Komentarze
JOLA S. dnia 23.10.2016 12:39 Ocena: Świetne!
Tekst utkany z kilku zdarzeń i koszmaru samotności.
Autor umożliwiła wejście niemal do wnętrza bohaterów. Ponury to obraz, przedstawia bolesną samotność a jednocześnie osaczenie.
Podobało mi się, dobre dialogi.
Cytat:
Gdyby ktoś ją za­py­tał, dla­cze­go czuje się tak do­brze w to­wa­rzy­stwie ćpuna i nie­do­szłe­go sa­mo­bój­cy, nie po­tra­fi­ła­by od­po­wie­dzieć. Wie­dzia­ła jed­nak, że na tę chwi­lę cze­ka­ła bar­dzo długo.


Wymowne .

Pozdrawiam i życzę dalszych sukcesów :)
Skull dnia 24.10.2016 07:03
Serdecznie dziękuję :)
Rzynka dnia 24.10.2016 18:03 Ocena: Świetne!
Bardzo mi się podobało Skull, przyjemnie i lekko się czyta, ciekawa historia. Wybacz pytanie, jestem po pracy i trochę ciężko rozumuje :) Czy dobrze zrozumiałam, że tytułowy cud to to, że bohaterka poczuła się tak jak dawniej po niedzielnych mszach, w obecności narkomana? Tak odebrałam końcówkę, która z resztą chwyciła mnie za serce :)
Skull dnia 24.10.2016 21:28
Cudem było znalezienie bliskości po długiej samotności i to w takim nie innym miejscu, z taką a nie inną osobą. Ale ciekawa interpretacja zakończenia. Dzięki!
Usunięty dnia 06.11.2016 22:56
Ładne, dobra historia, ciekawa, w dodatku z morałem. Przeszkadza mi w niektórych miejscach brak przecinków, w jednym zdaniu zauważyłam formę "tą" zamiast "tę" przy rzeczowniku w bierniku. Zachęcam do poprawienia. A tekst z pewnością wart uwagi, jak już wspomniałam, podoba mi się.
Pozdrawiam :)
Brzozów ten koło Sanoka?
Skull dnia 07.11.2016 17:13
Tak.
Dziękuję za opinię, z pewnością zapoluję na przecinki w najbliższym czasie :)
Usunięty dnia 07.11.2016 19:57
To pozdrawiam ziomka z "okolic". ;)
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty