Żaden z mieszkańców tak naprawdę nie wiedział skąd wziął się w naszym miasteczku. Krążyły różne plotki o jego pochodzeniu, ale nikt nie potrafił stwierdzić, ile w nich jest prawdy. Prawdopodobnie część z nich rozpuścił on sam, aby zająć czymś miejscowe plotkary, szukające sensacji z każdym nowo przybyłym. Nie ma to jak dać pożywkę do gadania innym, aby mieć święty spokój. Twierdzili, że najpewniej wyszedł z więzienia, gdzie siedział za zabójstwo. Inni sugerowali, że jest jednym z tych specjalistów, co wysługiwali się mafii. Niektórzy widzieli w nim wojskowego, który wrócił z jakiejś misji i prawdopodobnie jest nieobliczalny, bo wyraźnie widzieli w jego brązowych oczach ewidentną żądzę mordu, gdy coś szło nie po jego myśli. Tak gadali, a jak było rzeczywiście, tego nie umieli wywnioskować ze strzępów informacji, jakie do nich dotarły. Zazwyczaj mówili o nim Obcy, gdy chcieli powiedzieć, co zrobił, gdzie był. Chociaż najczęściej nie zwracali na niego codziennie uwagi, to wszyscy dokładnie wiedzieli jak spędził dzień. W tej niedużej miejscowości niewiele rzeczy dało się ukryć. Dwa sklepy na krzyż, urząd pocztowy, ratusz i niewielki, drewniany kościółek ustawione dookoła głównego placu, szumnie zwanego Rynkiem Głównym. Taka przynajmniej oficjalna nazwa figurowała w dokumentach urzędowych. Z czasem od momentu założenia otworzyło się kilka małych zakładów usługowych, aby mieszkańcy mogli powiedzieć, że są samowystarczalni. Poza ratuszem i kościołem największym budynkiem w mieście była szkoła, do której uczęszczały młodsze dzieci. Starsze dojeżdżały szkolnym autobusem do pobliskiej stolicy okręgu, gdzie znajdowały się trzy licea i nawet jedna mała prywatna uczelnia.
Cichy dźwięk dzwonka wiszącego nad framugą oznajmił obecnym, że ktoś właśnie otworzył drzwi. W tutejszym sklepie spożywczo – przemysłowym, pomiędzy regałami, zawsze stało kilka osób i rozmawiało. Chociaż pobliska kawiarnia wydawała się bardziej odpowiednim do tego miejscem, tu zawsze w przelocie można było usłyszeć najświeższe nowiny. Kiedy wszedł do środka pomieszczenia, lekko zaciągając lewą nogą, wszyscy nagle umilkli. Chyba wyczuł, że właśnie był jednym z głównych tematów, bo nie powiedziawszy ani słowa, powoli podszedł do lady i podał sprzedawcy małą kartkę z listą zakupów.
- I proszę jeszcze do tego dołożyć bandaż, wodę utlenioną, jeden nóż myśliwski i paczkę krówek. – Dodał lekko schrypniętym głosem. – Zapłacę i wrócę za pół godziny odebrać.
- Czy coś jeszcze podać? – Zapytał Tom, stojący tego dnia za ladą właściciel sklepu.
- Nie dziękuję, to wszystko na dziś.
Dało się wyczuć, że niechętnie rozmawiał z kimkolwiek. A po chwili już go nie było, tylko przeciąg z niedomkniętych drzwi świadczył o tym, że ktoś stąd przed chwilą wychodził.
- No jak tam mały trzymasz się jakoś. – Odezwał się ciemnowłosy mężczyzna, przyklękając obok chłopca, siedzącego na dużym kamieniu pod dość wysokim drzewem.
- Tak, ale boli. – Odpowiedział chłopiec, lekko pociągając nosem. Na odrobinę umorusanych policzkach widać było ślady łez. Z kraciastych krótkich spodenek wystawały chude, jak patyki, nogi obute w sandały. Na obu kolanach widać było ślady zadrapań, a jedną rękę miał obwiązaną, świeżo założonym bandażem.
- Musi boleć, tak to jest, jak się wdrapuje na drzewa, na które wchodzić nie wolno. – W głosie mężczyzny słychać było śmiech, chociaż twarz miał bardzo poważną.
- Ale ja tylko chciałem zobaczyć to gniazdo. – Chlipnął chłopiec, spoglądając na klęczącego obok mężczyznę w wiatrówce i zielonym podkoszulku. Do pasa miał przypięty myśliwski nóż, a na nogach buty z wysokimi cholewami. Przez ramię miał przewieszony aparat i sporej wielkości wojskową lornetkę.
- To jest gniazdo bielika. Jak chcesz, to jutro Ci o nim opowiem i razem popatrzymy przez lornetkę. Tylko obiecaj mi, że więcej nie będziesz wchodził na to drzewo i mu przeszkadzał. To mogło się źle dla Ciebie skończyć. A teraz masz cukierka i zmykaj.
Widywali go tak przez kilka miesięcy. Wszyscy wiedzieli, że mieszka w traperskiej chacie nad jeziorem, której właścicielem był ktoś z miasta. Najczęściej wcześnie rano, albo późnym popołudniem lub przed wieczorem. Czasami zdarzało się, że ktoś spotkał go włóczącego się w pobliskim lesie z plecakiem i w kapeluszu nasuniętym głęboko na czoło. Niemal każdy mógł zobaczyć, jak lekko pociągał nogą i słyszał jej szuranie, gdy szedł przez miasto. W lesie poruszał się tak cicho, że nie trzasnęła nawet gałązka, kiedy się zbliżał. Jak kot. Niejednego w ten sposób wystraszył. Tak samo, jak się pojawił, tak zniknął. Po jakimś czasie prawie zapomnieli o tym, że tutaj był. Do czasu.
Pewnego dnia w witrynie sklepu Toma pojawiła się nowa książka, ułożona w niewielki stos. David Crockett - „Gniazdowanie bielika amerykańskiego w okolicach Batton Rouge”. Z okładki spoglądali na nich Obcy i mały John Porter, syn szkolnego dozorcy z lornetką w dłoni.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt