"...Czekają cichutko, uczepieni poduszek
z oczami jak niebo
i płytkim oddechem"
****
Zaniedbany, przydomowy ogród spływał wieczorną rosą. Niebo nad Sopotem gasło. Z głębi dziecięcego pokoju mieszkania na parterze, patrzyły na mnie niebieskie oczy małego chłopca, o ładnej twarzy i hipnotyzującym spojrzeniu. Zostaliśmy sami. Rodzice Jacka musieli odpocząć, wyjechali do babci, zabierając z sobą dwuletnią Joasię. Lubił moje czytanie. Oboje lubiliśmy lato. Przyprowadził mnie tu przypadek i wieloletnia przyjaźń. Potem przychodziłam już sama. Pomagałam jak umiałam. W dzień była przy nim pielęgniarka z hospicjum, wpadali młodzi wolontariusze, przyjeżdżał lekarz. Lubiliśmy ten ciepły, bezpieczny dom.
- Trzeba poczekać, zaraz nadleci. Może coś go zatrzymało? Gdy patrzę na niego, to mnie mniej boli. Popatrz, zawsze siada tam, na tej grubej gałęzi, na pierwszej z brzegu, tuż za oknem. - Wskazał ręką. - Jest blisko. Czeka, aż zasnę. Czasem modlimy się.... Nazywam go Czarnym Ptakiem. To źle? Mówił z wysiłkiem oblizując spieczone wargi, łykał powietrze.
Wyrzucał słowa zawsze pospiesznie, w obawie, że mu przerwę. Starałam się tego nie robić, przyznaję, nie zawsze mi to wychodziło. Jego twarz kurczyła się w bolesnym grymasie, znowu cierpiał. Siedział zgarbiony na twardym krześle, odwrócony tyłem do drzwi, nie chciał się położyć w łóżku. Nie spuszczał oczu z obrazka, z narysowanym na jasnym tle, czarnym konturem postaci matki i syna. Obrazek oprawiony w prostą, drewnianą ramkę, wisiał samotnie w rogu pokoju, od roku. To był prezent od Czarnego Ptaka, na jego szóste urodziny. Pamiętam, tego dnia nastąpił przełom w chorobie, krótka poprawa przyszła po terapii, a z nią nasza nadzieja. Zawsze ją mieliśmy, nie pozwalaliśmy, żeby odeszła. Gdy czuł się lepiej wszędzie go był pełno, żartował, uśmiechał się i śpiewał te swoje wesołe piosenki.
Zbliżała się północ, czas płynął szybko, nie pytał o zgodę.
- Czarny Ptak spóźnia się - szepnął, zsuwając się z krzesła.
W półmroku, zauważyłam zaciśnięte, małe pięści. Gdyby nie światło, to pewnie nigdy bym tego nie dostrzegła. Rzadko się złościł. Dzieci chore są dojrzałe nad wiek. Jacek był bardziej wytrwały niż dorosły mężczyzna, w znoszeniu bólu na pewno cierpliwszy. Podziwiałam go, starał się być wyrozumiały dla nas dorosłych.
Stuknęły donośnie zdejmowane z małych nóg buty, zaszeleściła biała, wykrochmalona pościel. Słyszałam w oddechu Jacka wyraźne zmęczenie. W ciszy pokoju słychać było nasze myśli, widać było wpatrzoną w sufit nocną lampkę, opadające powieki i ból oczekiwania.
Wiedziałam, że Czarny Ptak nie przyjdzie, nie usiądzie na swojej gałęzi. Wezwała go budowa stacjonarnego Hospicjum. Nie powiedziałam o tym Jackowi, nie chciałam go martwić. Robiłam sobie w duchu wyrzuty. Z zadumy wyrwał mnie jego cichy głos.
- Czarny Ptak mówi, że nie ma dzieci. A my? A ja? Kocham, tak samo jak mamę i tatę i Joasię. Cały czas łapał jak ryba powietrze.
Usiadłam na brzegu łóżka, blisko tak jak lubił.
- Ile masz lat?
Zdrętwiałam. Jacek wyprężył się, zmarszczył brwi, czekał na odpowiedź.
- Trzydzieści pięć - odpowiedziałam.
To pytanie mnie zupełnie zaskoczyło, nie wiedziałam, do czego zmierza. Skłamałam, nie wiem, czemu, zgodnie z prawdą miałam więcej, niewiele więcej. Moją twarz oblał rumieniec.
- Czemu mnie o pytasz o wiek?
Nie odpowiedział, leżał skulony na łóżku, drżał. Od kilku tygodni jadł z kroplówek, wychudł, był bardzo osłabiony.
- Chcesz żyć?
Patrzył na mnie gorącymi, podkrążonymi oczami, w oczekiwaniu na moją odpowiedź Wydawały mi się większe niż zwykle, były jak u przestraszonej sowy, lśniły w półmroku, robiły się coraz większe i większe.
- Chcę!
- Nie, nie boję się życia. Rzadko układa się ludziom, ale to czas, z którego trzeba mądrze korzystać, bez względu na okoliczności - dodałam.
Jacek, o więcej nie pytał, zamilkł w skupieniu.
Myślenie jest znakiem równości z przeżywaniem. Jeżeli prawidłowo przeżywam i wiem, co mam do zakomunikowania, to nigdy nie będę mówiła inaczej, źle. Tak, rozmowa z Jackiem była trudna dla mnie, jako matki i człowieka.
Była lekcją, której nie zapomnę. Czasem, gdy szukam swojej drogi w smutku, wracam myślami do Jacka, on mi ją wskazał, wiedział, czym jest życie, gdy trwa.
Podeszłam do okna, niebo było czyste jak czarny kryształ, powietrze jak źródlana woda i te niesłychane gwiazdy. Oczy zaszły mi łzami. Szybko opamiętałam się. Odwróciłam się, popatrzyłam z oddali na leżące w łóżku skurczone pisklę, robił wrażenie podekscytowanego. Gorączka znowu skakała. Nigdy w życiu nie bałam się tak bardzo, jak wtedy.
Co czujecie, gdy grunt ucieka wam spod nóg? Są chwile, gdy problemy, niby oswojone, których macie świadomość, powalają was swoim ciężarem, nie pozwalają złapać oddechu, wypowiedzieć najprostszego słowa.
Rozsądek nakazywał, nie opuszczaj rąk. Wiedziałam, leki nie zawsze pomagały. Ściskałam drewniane oparcie krzesła tak mocno jakbym chciała je zmiażdżyć. Po chwili siedziałam znowu przy jego łóżku. Jacek widział moje milczące zakłopotanie, czuł mój strach, sekundę jakby wahał się, przysunął się, twarz miał spoconą.
- Mam w nosie twoją litość! Robisz tajemnicę i po co! Wiem, że Czarny Ptak nie może do mnie dziś przyjść, zrobi to jutro lub pojutrze. Tak już było, nigdy mnie nie zawiódł - wykrzyczał.
Machnął gwałtownie ręką i niechcący przewrócił stojącą na szafce przy łóżku, buteleczkę z lekiem. Szkło rozsypało z brzękiem. Ton jego głosu był niegrzeczny. Gdy to zrozumiał, zawstydził się, spuścił głowę, umilkł, udawał, że ogląda swoje po kłute ręce. Uśmiechnęłam się. Po chwili tulił swojego śmiesznego pluszowego
misia.
Z ogrodu dochodziło drażniące miauczenie kota, w sąsiedztwie było ich dużo. Sopocianie lubią koty i psy.
Objęłam Jacka, czując moje ciepło przymknął powieki, po kilku minutach spał w moich ramionach. Zasnął z uśmiechem na ustach, równo oddychał.
- Może tańczy w chmurach, z księżycem? Może śni o Czarnym Ptaku?
We spokojnym śnie, był znowu silny, bardzo silny, mógł walczyć ze światem, żyć czystym życiem dziecka.
Zgasło światło, czy może zamknęłam oczy?
Jutro pójdę tą samą, choć już inną drogą, spotkam rzeczy znane i jednocześnie nieznane, zobaczę na własne oczy to, czego jeszcze nigdy nie widziałam, choć przedtem oglądałam tyle razy.
****
Często wracam wspomnieniami do okresu mojej pracy w Hospicjum. Czasem tęsknię za Czarnym Ptakiem i małym chłopcem z Sopotu. Gdy piszę ten tekst jest mi lżej.
Jacek miał tylko siedem lat. Gubił kolory dzieciństwa, jeden po drugim. My gubiliśmy kolory nadziei. Smutek przeplatał się z radością. Rozrzucona przez życie układanka. Pewność jutra nawet nie zapukała, po prostu weszła jak do siebie i usiadła czekając. Jacek odszedł, zaraz po nowym roku, otoczony miłością bliskich, wstępując po prostych schodach do nieba, na spotkanie ze Stwórcą. Krótko przed Czarnym Ptakiem, odleciał, tak szybko jak on. Przeskoczyli na drugą, tę samą stronę.
- Może ktoś na nich tam czekał?
Myślę, że Czarny Ptak Jacka tam też miał coś ważnego do zrobienia i został gwałtownie wezwany. Może przez naszego Ojca Świętego, Jana Pawła II. Poznali się w Rzymie. Spotykali się kilka razy. W 1987 roku także, podczas pielgrzymki papieża, w Bazylice Mariackiej, w Gdańsku. " Z uznaniem myślę o hospicjum, które podjęło swą służbę w Gdańsku i promieniuje na inne miasta " to były słowa naszego papieża adresowane do Czarnego Ptaka i ludzi pracujących z nim w ówczesnym ruchu hospicyjnym. Na tym spotkaniu, wypełnionym rzeczami wyłącznie ważnymi dla chorych dzieci, był również Jacek.
Przez wiele, wiele dni chłopiec opierał się drugiemu zabójcy. Był jednym z wielu podopiecznych domowego hospicjum w Gdańsku. Wiedział, że zgaśnie podobnie jak dziewięćdziesiąt tysięcy chorych w Polsce, rocznie.
Nie mógł być operowany, nie pomagały dostępne terapie i leki onkologiczne. Musiał żyć wiedząc, że odejdzie. Cieszył się z każdego dnia, pomagała mu determinacja oddanego przyjaciela, Czarnego Ptaka. Jacek kochał, Czarnego Ptaka najbardziej. Razem odśpiewali i wygwizdali wiele wesołych piosenek. Czarny Ptak zawsze wracał od swego Jacka resztką sił, przygnieciony własną chorobą, obowiązkami człowieka i kapłana. Walczył o wszystko, dla wszystkich, odszedł nagle, pewnej pogodnej wrześniowej nocy, kilkanaście lat temu.
Zostawił nas i swoje dzieło, ideę hospicjum domowego. Chory chce umierać w domu, mówił.
Krótko przed jego odejściem wyrosła z ziemi gościna serca - jego stacjonarne Hospicjum przy ul. Mikołaja Kopernika w Gdańsku: nosi jego imię. Służy ludziom pozbawionym rodzin lub wymagających szczególnej troski, pozwala czuwającym przy łóżku chorego pochylić się nad nim.
Miłość jest najważniejsza, pokona każde cierpienie, uparcie powtarzał, wiedział, co mówi, sprawdził na sobie, umiał kochać i dzielić się swoją miłością.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt