22 Sierpnia 2012
Londyn, Wielka Brytania
Zbliżał się zmierzch. Ostatnie promienie słoneczne nieudolnie odbijały się w zanieczyszczonej Tamizie. Delikatny powiew wiatru starał się załagodzić objawy letniego skwaru.
Okolice Pałacu Westminsterskiego stopniowo pustoszały, choć nadal były wypełnione masami turystów. Ubrani w lekkie ubrania podziwiali jeden z najsławniejszych budynków, którymi mogła poszczycić się Anglia. I to właśnie pośród tego tłumu można było odnaleźć dwie dziwne osoby. Dziwne z tego powodu, gdyż w przeciwieństwie do reszty otaczających ich ludzi nosili na sobie identyczne grube bluzy ze ściągniętymi kapturami. Ubiór tego typu w podobne dni jak te wyróżniał się znacząco, ale nie na tyle, aby ktoś zaczął przyglądać im się dłużej niż parę sekund.
Pierwszym z owej dwójki był Europejczyk o włosach przystrzyżonych po wojskowemu. Oczy miał błękitne, a twarz o łagodnych rysach. Byłby całkiem przystojny, gdyby nie jedna, podła szrama zaczynająca się na przegrodzie nosowej przechodząca przez cały lewy policzek kończąc przy samym uchu. Wzrostem sięgał metra osiemdziesięciu.
Jego towarzyszem był niższy o głowę mężczyzna japońskiego pochodzenia. Skórę miał bladą, a orzechowe oczy podkrążone od braku snu. Jego kruczoczarne włosy leżały w nieładzie. Wyglądał na osobę do bólu poważną i ponurą. Przez ramię przerzuconą miał torbę sportową, a w ręku trzymał tablet.
Oboje byli w podobnym wieku, który można określić na mniej więcej dwadzieścia parę lat.
- Edge – Japończyk zwrócił się do towarzysza.
- Co tam, Shinji? – odezwał się leniwym głosem.
Edge ani na moment nie odrywał wzroku od wielkiej wieży zegarowej Elizabeth Tower. Jedną z dłoni schowaną miał w kieszeni spodni, a w drugiej trzymał papierosa, którego popalał raz za razem. Shinji zaś przez cały czas wpatrywał się w trzymane urządzenie. Bez przerwy coś klikał i przesuwał.
- Wyrzuć to świństwo – mruknął. – Ostatnim, czego teraz potrzebujemy to konflikt z miejscowymi służbami porządkowymi.
- Przesadzasz. Co najwyżej dostanę upomnienie. A zresztą komu przeszkadza jeden dymek, czy dwa?
- Mnie. Wiesz, że… – urwał w połowie zdania.
- Hmm? Shinji?
Mężczyzna zamilkł. Edge spojrzał z boku w twarz zgarbionego towarzysza. Pstryknął mu kilka razy palcami tuż przed samym nosem. W końcu zdezorientowany podrapał się po karku. Ukradkiem oka spojrzał na wyświetlacz tabletu i uśmiechnął się ponuro.
- Mamy go?
- Tak – odpowiedział ze stoickim spokojem. – Mamy sygnał.
Edge zwiesił głowę rozczarowany. Po jego ciele przeszła niezapowiedziana fala zmęczenia.
- Ech, tego się obawiałem. Powiedziałbym coś na wzór, że mi się nie chcę i zapytałbym, czy musimy to robić. Że z chęcią wróciłbym do ciepłego łóżeczka poleżeć. Ale to nic nie da, prawda?
- Nie da.
- No co zrobić – westchnął rozżalony.
Edge zmęczony całym swoim jestestwem, od niechcenia podszedł pod najbliższy kosz na śmieci. Przygasił papierosa na metalowej ramie i wyrzucił go.
Wrócił do Shinjiego.
- No to jestem tuż za tobą.
Ten w odpowiedzi kiwnął głową w zgodzie. Ruszył podążając za nadawanym sygnałem widocznym z ekranu tabletu. Ominęli Pałac Westminsterski przeciskając się przez tłumy ludzi. Przeszli na osobne, o wiele mniej zaludnione przejście prowadzące wzdłuż rzeki. Zmierzali w kierunku południowym.
- Daleko do rdzenia? – zapytał Edge.
Shinji zatrzymał się i pokręcił głową przecząco. Wskazał palcem na most widniejący w oddali.
- Most? Czyli jest gdzieś w jego okolicy?
- Tak.
Dalszą drogę przebyli w milczeniu.
Zatrzymali się dopiero w ciasnym przejściu pod mostem. W zasięgu kilkunastu metrów nie było widać żywej duszy. To miejsce było niczym strefa zero odstraszająca każdego, kto chciałby postawić tu nogę. Zapewne nikt nie zdawał sobie z tego do końca sprawę, ale wszyscy unikali tego miejsca wybierając inną drogę. Wszyscy za wyjątkiem dwóch osób. Shinjiego i Edge’a, którzy już byli przyzwyczajeni do działania magicznego tego typu i potrafili przeciwko niemu się uchronić.
Ogarnął ich przenikliwy chłód, a po plecach przeszedł dreszcz.
Coś wisiało w powietrzu. Tajemnicza potęga. Wspaniała, a zarazem przerażająca.
- Jesteśmy na miejscu – oznajmił Shinji.
Edge spojrzał na niego, aby po chwili odwrócić swój wzrok w kierunku przepływającej tuż obok rzeki. Cały trząsł się. Nie potrafił powiedzieć, czy to z powodu zimna, czy z czegoś z goła innego.
- Ta.
Opadł plecami o betonową ścianę będącą częścią jednego z filarów podtrzymujących most. Twarz zakrył dłońmi. Gdyby tego nie zrobił, jego towarzysz ujrzałby, że z oczu ciekną mu łzy, a szczęka zaczyna się trząść.
- Czyli rdzeń jest pod wodą? – zapytał łamliwym głosem.
- Zgadza się. Ja nie potrafię pływać, więc ty zanurkujesz. Co ważniejsze z naszej dwójki tylko ty umiesz posługiwać się energią. Samemu uspokoisz rdzeń.
- Ej…
- O co chodzi?
- Czy… Czy ten jeden raz możemy odpuścić?
Shinji położył dłoń na jego ramieniu.
- Wybacz, ale to nie jest możliwe. Nie możemy odpuścić.
- Yh…
Wyrwał ramię spod dotyku towarzysza i odsunął się od niego na parę kroków. W dyskretny sposób przetarł oczy nadgarstkami i błyskawicznie zaczął się rozbierać. Ściągnął bluzę, koszulkę, spodnie, skarpety i buty. Został w samej bieliźnie. Jego ciało w wielu miejscach zdobiły blizny.
Zwrócił się w stronę Shinjiego. Twarz miał pełną powagi. Zniknął wcześniejszy leniwy wyraz twarzy, jak i ten ukrywany przed momentem pełen żalu. Kiwnął pewnie głową, że zamierza to zrobić.
Zbliżył się do barierki oddzielającej ląd od wody. Dotknął ją oburącz, a nogę postawił na jednym z niższych metalowych prętów. Zatrzymał się. Zaczął drżeć. Wydawał się walczyć sam ze sobą.
- Nie dam rady…
Shinji wiedział w czym rzecz. Oboje znali się nie od dziś. Znał lęki Edge’a i miał świadomość tego, że zmuszanie go do otwierania starych ran może tylko je pogłębić. Mimo to dowodził tą misją. Czasami jest się zmuszonym do podjęcia niewygodnych dla swoich przyjaciół decyzji. Tak jak teraz.
- Wiem, że wspomnienia tamtego dnia…
- Przestań! – huknął wściekle.
Walnął zaciśniętą pięścią w barierkę. Nieświadomie użył całej dostępnej przez siebie siły, dzięki czemu metal wygiął się tak, jakby uderzył w niego rozpędzony samochód.
- Idę!
Wzbierający w nim gniew zaćmił ogarniający go strach. Wspiął się na barierkę, wziął głęboki oddech i wskoczył do wody.
Nie był z tego powodu dumny, a na pewno nie szczęśliwy, ale był w stanie wstrzymać oddech pod wodą na naprawdę długo.
Przez pewien czas nie wynurzał się. Pływał z jednej strony w drugą w poszukiwaniu rdzenia. Na powierzchnie wypłynął zaledwie dwa razy, żeby zaczerpnąć powietrza.
Zauważył, że im głębiej płynął tym bardziej odczuwał na swojej skórze wahania temperatury. Nie potrafił powiedzieć, czy w danym momencie woda była wrząca, czy wręcz lodowata. Co więcej dno rzeki zdawało się z każdym kolejnym metrem coraz bardziej oddalać. Edge wiedział, że to oznacza bliską obecność rdzenia.
W odmętach zabrudzonej wody dostrzegł majaczące lekko światełko. Popłynął w jego stronę. Im bardziej się zbliżał, tym światło zdawało się być wyraźniejsze i o wiele jaśniejsze. Doszło do tego, że zamknął oczy, aby nie oślepnąć. Aczkolwiek był już tego pewien. Odnalazł rdzeń.
Nie mógł nic zobaczyć ani nic usłyszeć. Wszystkie zmysły zdawały się szwankować. Kierował się swoim szóstym zmysłem. Zmysłem odpowiadającym za wyczuwanie magicznej energii. Nie miał go tak wyćwiczonego, jak niektórzy z jego znajomych, jednakże do wyczucia tak wielkiego źródła nie było potrzeby mieć wielkich umiejętności.
Zbliżył się do rdzenia na bezpieczną odległość jednego metra. Nawet jeśli go nie widział, zdawał sobie sprawę z tego, jak wyglądał. Było to tajemnicze źródło energii w znacznym stopniu przypominające słońce, czy inną gwiazdę. Oślepiająca w milionie barw kula, na której powierzchni dochodziło do mini wybuchów. Nie była ona wielka. Zazwyczaj rdzenie były wielkości kuli do kręgli. Co ważniejsze, tak skupiona energia była niewyobrażalna. Dzięki niej możliwe było stworzenie wielkich rzeczy, jak i doprowadzić do równie ogromnych zniszczeń.
Zaczął wykonywać wiele gestów splecionymi ze sobą dłońmi. Palce ustawiał w różnych konfiguracja na różne sposoby. To wszystko składało się na niewerbalną inkantację techniki mającej zneutralizować rdzeń.
Jednakże nim zdążył ją wykonać do końca, rdzeń rozbłysnął do granic swoim możliwości i w jednej chwili znikł.
Obawiał się, że do czegoś takiego może dojść. Już nic nie mógł z tym zrobić. Rdzenia już nie było, a on nie wykonał zadania. Jedyne co teraz mógł zrobić to powrót.
Od przebywania tak blisko rdzeni całe jego ciało miało zdrętwiało. Nie przeszkodziło mu to w wypłynięciu na powierzchnie. Wypuścił przetrzymywane przez dłuższą chwilę powietrze i zaczął zachłannie kosztować się świeżym.
Podpłynął do brzegu, przy którym czekał na niego przyjaciel. Wdrapał się po nierównościach betonowego koryta. Przysiadł pod filarem mostu. Oddychał ciężko.
- Zrobiłeś to? – zapytał bez ceregieli Shinji.
Edge popatrzył na niego z wyrzutem i nieukrywanym niesmakiem.
- Nie… Mamy powtórkę z rozrywki.
Przez chwilę wpatrywał się w ciszy w taflę wody, pod którą niedawno zażywał nieprzyjemnej kąpieli. Cuchnął niemiłosiernie. Niemal tak samo, jakby nurkował w ściekach.
- Myślisz, że znowu nam się dostanie?
Nie widać już było po nim żadnej złości, czy trzymanej urazy. Uspokoił się. Głos na powrót miał pełen rozleniwienia, choć oczy miał smutne.
- Prawdopodobnie – odparł chłodno.
Podpierając się rękoma o zamoczone przez siebie samego podłoże, Edge wstał i wziął od Shinjiego ubrania, które ten mu pilnował. Zrobiwszy z koszulki ręcznik wytarł się. Mokrą odzież wrzucił Tamizy. A na tors zarzucił jedynie bluzę. Ubrał pozostałe części garderoby.
Przeciągnął się z chrupnięciem kości i wyszedł spod mostu. Przywitało go skwierczące na nieboskłonie zachodzące słońce. Wystarczyła chwila, aby resztki wilgoci na jego ciele wyparowały. Zostawiając towarzysza w tyle szedł gdzieś. Sam nie wiedział gdzie. Byleby, jak najdalej od wody.
Shinji dołączył do niego dopiero po chwili. W ręku trzymał telefon satelitarny, który następnie włożył do torby obok wyłączonego tabletu.
- Skontaktowałem się z resztą. Przyjadą po nas za mniej więcej godzinę.
- Gdzie mamy się z nimi spotkać?
- Parę ulic stąd.
***
Dotarcie do wyznaczonego miejsca zbiórki zajęło im niespełna trzydzieści minut.
Znaleźli się w spokojnej dzielnicy mieszkalnej, gdzie ludzi nie było wielu, a samochody jeździły sporadycznie. Czekali na przystanku autobusowym, przez który według rozkładu co godzinę przejeżdżała jedna linia komunikacji miejskiej.
Shinji i Edge siedzieli na ławce. Przechodzący obok ludzie omijali ich szerokim łukiem. A ci, którzy czekali na tym samym przystanku odsuwali się od nich na minimum półtorej metra. Wszystko za sprawą smrodu, który wciąż towarzyszył Edge’owi. Ulga na ich twarzach w momencie przyjazdu autobusu i zauważenia, że cuchnący jegomość do niego nie wchodzi, była nie do opisania.
Pozostawieni w samotności siedzieli w ciszy przez dłuższą chwilę. Przerwał ją dopiero trzęsący się, jak osika Edge.
- Zimno mi.
- Mam cię przytulić?
- Ohoho, patrzcie państwo! Czyli ta ponura bestia ma jednak poczucie humoru.
- …
- Jeśli już ktoś miałby mnie utulić to twoja siostrzyczka. Przy niej człowiekowi od razu robi się cieplutko… i milutko. – Uśmiechnął się niejednoznacznie.
Shinji załamał ręce i westchnął.
- Nie odpuścisz? Nawet po tym, jak po poprzednim zaproszeniu na randkę wykręciła ci bark i złamała dwa żebra?
- „Po bólach do celu”, tak to leciało?
Edge zaśmiał się. Shinji w przeciwieństwie do niego nadal zachowywał się chłodno. Patrzył na kolegę z dużą dozą politowania i niewymówionym współczuciem, jakby ten był śmiertelnie chorą osobą starającą się za wszelką cenę poprawić humor ubolewających nad nim bliskich.
- Który już raz zawaliliśmy sprawę? – Wkrótce Edge również spoważniał.
- Czwarty.
- Powiedz, czy ty też odnosisz wrażenie, że to co dzieję się od paru miesięcy jest… dziwne? Kiedy ostatni raz pojawiło się tyle rdzeni na raz? Nigdy!
- Yhym – burknął zgodnie.
- Poza paroma wyjątkami pojawienie się rdzenia było bardzo rzadkim zjawiskiem. Spotykane raz na… – Zamknął oczy starając sobie przypomnieć te dane. Szybko odpuścił. – W każdym razie, nieczęsto.
- Jeśli jesteś ciekawy to zapytaj mistrzyń. Może odkryły coś więcej na ten temat.
- Żebyś wiedział, że zapytam.
- Ale zrób to szybko. Jestem przekonany, że po powrocie natychmiast odprawią nas w kolejne miejsce.
- Oczywiście – sapnął zniechęcony. – Tylko gdzie? Miejsc, w których pojawiły się rdzenie jest czternaście. Dotąd odwiedziliśmy Filadelfie, Szanghaj, Sao Paolo, Melbourne, Kair, no i Londyn.
- Moskwa, Sankt Petersburg i Praga – wymienił dalej Shinji. – Tymi miejscami zajęli się tamci z pierwszej dywizji.
- No tak… Jak zawsze są skuteczni, ale chętni do pomocy już nie. Gdyby szef ich nie wybłagał o pomoc, byłoby kiepsko.
- Do zbadania mamy jeszcze pięć miejsc.
- No. Wenecja, Lyon, Kraków, Kansas City i Sztokholm. Mam nadzieję, że wyślą nas do Włoch. Zawsze chciałem zjeść spaghetti prosto od tamtejszych szefów...
W tym momencie zatrzymało się koło nich niepozorne bordowe kombi. Kierowca zatrąbił kilka razy.
- Już? – Edge wyraźnie się zdziwił. – Tak im było tęskno za nami, że się nieźle pośpieszyli.
- Przestań gadać. Wsiadamy – ponaglił go towarzysz.
- Tak, tak. – Wzruszył obojętnie ramionami.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt