Cierpienia początkującej pisarki – część 7 /Lektura nadobowiązkowa/ - JOLA S.
Proza » Długie Opowiadania » Cierpienia początkującej pisarki – część 7 /Lektura nadobowiązkowa/
A A A
Od autora: Wybaczcie ten niepohamowany natłok słów. Cóż, jestem osobnikiem nieznośnym. Moje pióro toczy się bez opamiętania, rzucając na biel kartki wspomnienia z Maroka.
Zapraszam serdecznie.

Cierpienia początkującej pisarki – część 7

 

Agadir, stary, dobry nieznajomy, powitał mnie zwykłym dniem.

Okropny ruch, zgiełk i chaos skutecznie mnie oszołomiły tuż za progiem terminalu. Szłam spękaną drogą, lśniącą w jaskrawym słońcu, pot wsiąkał w krótką koszulkę. Droga ciągnęła się w nieskończoność. Nieznośny upał, ciężki bagaż i te liczne rowery. Usychałam z pragnienia, sparaliżowana niezrozumiałym bezdechem. Nic to! Prawdziwa podróż polega na konfrontacji wyobrażeń z rzeczywistością, pomyślałam, Każdy krok był zwycięstwem, wzbogacał wiedzę o Maroku, wywołując wibracje wśród niepokornych neuronów.

Wykończona odsunęłam okulary na czoło, przysiadając na kamiennym murku, skrytym wśród wrzecionowatych liści eukaliptusa.

- Cień, nareszcie! - wymamrotałam, prostując spocone kończyny.

- Jak się masz?

Tuż przed sobą usłyszałam  matowy głos. Ciemnoskóra zjawa w krótkich spodniach wyłowiła mnie z tłumu.  Chłopak o czole szerokim niczym prywatny billboard reklamowy, z troską zaglądał mi w oczy. Zmieszana wykrzesałam z siebie resztkę energii.

- Doskonale!

Użyłam tego słowa, by powstrzymać jego ciekawość. Był nieustępliwy, więc dałam mu do zrozumienia, że chcę jak najszybciej znaleźć się w hotelu. Chociaż zaburzenie równowagi wskazywało na złe samopoczucie, byłam spokojna i bardziej odprężona niż w Gdańsku, po którym biegałam jeszcze dziś rano. Moje osłabienie było chwilowe, brało się z niewyraźnej wizji, przeczucia, że oto jestem w krainie o fundamentalnym znaczeniu dla przyszłego życia, że stąpam po ziemi, która na mnie czekała… Albo, na którą ja czekałam…

Niebo runęło na głowę, gdy wsiadałam do rozklekotanego mercedesa, który w niczym nie przypominał polskiej taksówki. Kierowca przedstawił mi ów pojazd z taką dumą, jakby chodziło o najbliższego krewnego.

- Auto nie ma pasów! - zauważyłam przytomnie.

Niewzruszony, udał, że nie słyszy. Za późno! Ruszyliśmy. Nierówna droga i te cholerne wyboje wkrótce sprawiły, że wróciła znana mi z dzieciństwa choroba lokomocyjna. Żołądek podszedł do gardła. Ogłuszający hałas i wstrząsy sprawiały, że wyobrażałam sobie, że pędzimy sto kilometrów na godzinę, podczas gdy nie przekraczaliśmy czterdziestu.

- Świat wypadł z kolein! - jęknęłam.

W każdej następnej sekundzie pragnęłam wysiąść, spanikowana chwyciłam się uchwytów przy drzwiach, wszystko by nie wypaść. A za oknem widniało niewiarygodne piękno największego kurortu Maroka. Elementem krajobrazu, który rzucał się od razu w oczy były srebrzące się na tle bezkresnego błękitu minarety. Cudowne! Filary nieba, przyszło mi do głowy.

Agadir znaczy po arabsku „ufortyfikowany spichlerz”. Nawet w pyle wydawał mi się niezwykły. Z oddali błyskały równiutkie, białe balkony hoteli, palmowe gaje i grube pałki wielkich kaktusów. Cudowny Jardin de Olhao? Nie do wiary. Można się rozmarzyć! Bajka! Zamknęłam na moment oczy, przestałam cierpieć z powodu upału. Po kilku kilometrach nasza jazda wydawała mi się długim pasmem sukcesów.

Kierowca rozbawiał mnie swoją wesołością. Dodała mi otuchy. Za kolejnym, ostrym zakrętem wjechaliśmy w długą, wąską uliczkę, bez skrawka chodnika.

Nasza obdrapana taksówka w kolorze khaki zaparkowała w pobliżu szpaleru rachitycznych drzew.

Podniosłam głowę. Oto Hotel Auberge du Littoral w pełnej krasie. W przewodnikach opisywany jest, jako kameralny, dwugwiazdkowy obiekt. Położony na skraju miasta, ale zaledwie dziesięć minut od osady rybackiej i tyle samo od plaży. Kolor terakoty na skromnie dekorowanej elewacji, opartej o mały prostokąt ubitej ziemi wciśnięty między obłędnie kwitnące krzaki i smukłe palmy daktylowe. Gdzieś w oddali szumiał ocean.

- Nic nie jest podobne, ale teoretycznie wszystko, co najistotniejsze się zgadza, pomyślałam, próbując się uśmiechnąć.

Wyjazd nie ma innego celu, niż oddanie się nieznanemu. Polega na utracie punktów odniesienia, pewności siebie i złudzenia wiedzy. Dotarłam ciągnąc, bagaż do miejsca ustalonego spotkania z moją grupą i to napawało optymizmem. Razem mieliśmy wyruszyć dalej, na Saharę. Do Maroka przybyłam zgodnie z planem, dwa dni przed wyznaczonym terminem. Czasem trzeba przemierzyć tysiące kilometrów, porzucić cywilizację, rodzinne miasto i bliskich, aby spojrzeć z odwagą w ogromne słońce o barwie słabej herbaty. Tu wydawało mi się inne, większe, obiecujące. Przypiekało boleśnie nagie ramiona.

Weszłam do chłodnego wnętrza hotelu, ciągnąc za sobą nogi jak długi ogon. Bagażem zahaczyłam o próg i tak mocno stłukłam sobie obojczyk, że zobaczyłam gwiazdy na suficie hotelowej recepcji. Dzwonek zaświergotał powoli i długo.

- Madame, czy wszystko w porządku?

 Tryskająca energią postać recepcjonisty przywitała mnie słodkim głosikiem. Podskoczył i bez wstępu położył wilgotną rękę na moim odkrytym, rozgrzanym ramieniu, przy uchu poczułam gorący oddech. Czy to była aluzja erotyczna? Trudno było wyczuć, co chodzi po głowie temu chłopcu.

- Proszę cię! – wybuchłam.

Zarabizowany Berber nadal przyglądał mi się bacznie, uginając dziwnie kolana. W tym był niestrudzony. Jego przenikliwy wzrok cierpliwie ślizgał się po moich pośladkach ukrytych w obcisłych dżinsach. W górę i w dół.... Ohydne usta jak dziób ptaka składał w ciup, śmiesznie pogwizdując.

- Większa poufałość niż znajomość – warknęłam.

Tak naprawdę, nie miałam mu tego za złe. To praca przecież nie miła i rozpaczliwie doczesna bez widoków na pamięć pokoleń. Po dłużej chwili, z największą skrupulatnością dopełnialiśmy formalności. Każdy dokument to czyjeś inne życie i trochę inna sprawa. Chyba nie było to spowodowane żadnym interesem państwowym, ale podyktowane wyższą koniecznością. W malutkim hallu pachniało miętą i nie było windy. Zaczerpnęłam powietrza, kręciło mi się w głowie. Gdy podparłam się o metalowy stolik w ogromnym lustrze dojrzałam dwie pobladłe twarze.

- Nie jedną i nie tyko moją!

Tuż obok mojego odbicia, widniała Monika, sąsiadka z vis a vis, ta z Polski. Dostarczyła mi przeżyć, których nie sposób zapomnieć. Wyglądała jak rozkwitająca, tutejsza roślinka. Już otwierałam usta by wydać okrzyk zdumienia, gdy zniknęła za frontowymi drzwiami. Może mi się przewidziało…?

Zorientowałam się, że przez resztę pobytu w Maroku, będę musiała uspokajać starą bestię, dawne gwałtowne uczucia wyłoniły się z głębi.

- Niedobrze.

Granica między zdrowiem a psychiczną chorobą jest niewyraźna. Nie wiadomo, czy istnieją stany pośrednie. Świdrujące oczka recepcjonisty nie opuszczały mojej skromnej osoby nawet na minutę. Musiałam coś zrobić, jakoś spożytkować nagły przypływ złej energii.

– Popamiętasz mnie! W końcu ci przyłożę - wyszeptałam przez zaciśnięte zęby.

I stał się cud. Chłopak chwycił mój opasły bagaż i szczerząc się w zagadkowym uśmiechu, zniknął w czeluści korytarza, niczym w tunelu. Na szczęście, numer mojego pokoju widniał na skrawku papieru, który ściskałam w dłoni. Głęboko odetchnęłam, pot na mojej koszulce gwałtownie wysechł. Oczy przebiegły po ścianach pokrytych kremowym tynkiem. Nie wiadomo jak, ale znalazłam się w moim pokoju.

– Bjutiful! Usłyszałam za plecami. Małpią mimiką zabarwił te swoje bjutiful.

Jego okrzyk zastąpił mój komentarz. Zmierzyłam go lodowatym wzrokiem.  Po minucie ostentacyjnej nonszalancji wyszedł. Zostałam sama. Wewnętrzny głos nie dawał mi spokoju.

- Będziesz znowu sumą myśli i snów. Patrz, żeby nic nie stracić. Nigdy, już nie będzie tak…

Na zewnątrz nagle zapadł zmrok, a wraz z nim spadła temperatura. Miasto, ogarnęła noc niemająca związku z ową, wstępną ciemnością. Jakby to miejsce do niej przywykło. Wszystko ucichło. Rozejrzałam się po pokoju. Spartańskie warunki wyzierały z każdego kąta. Ciasne pomieszczenie, kilka prostych mebli, ukryta za foliową kotarą łazienka. Wchodząc pod prysznic zakłóciłam sen dwóm ogromnym karaluchom, które z oburzeniem rozbiegły się po chropowatej powierzchni kafelków. Okropność! Spod uniesionych brwi przejrzałam się w pękniętym lustrze, zobaczyłam w nim tylko rozbitą na kawałki dziewczynę z gorzkim uśmiechem. Pół nocy spędziłam, siedząc po turecku na łóżku, a ściśle na cienkim piankowym materacu rzuconym na drewniane podwyższenie. Próbowałam babcinych sposobów - liczyć barany, recytować wiersze, przywoływać przyjemne wspomnienia - na próżno! Moja noc trwała zaledwie dwie godziny, a sen był płytki i niespokojny. Rankiem, gdy świt pukał w okna tkwiłam w tym samym miejscu, okryta zgrzebnym prześcieradłem. Wpół do szóstej zadzwonił budzik. Zabójcza pora dla normalnego człowieka.Nozdrza połechtała mi woń brzasku. Otworzyłam szerzej powieki, poraziło mnie światło dnia, udając że wpadło do pokoju. Wokół mnie walały się zapisane w blasku lampki oliwnej kartki mojego notatnika. Z zewnątrz napływały nowe dźwięki: przenikliwe krzyki ptaków i odgłosy harców kotów. Ich przeraźliwego miauczenia, nie był w stanie zagłuszyć dochodzący z ulicy donośny głos silników motorynek.

W ciągu sekundy pojęłam, że mam spotkanie z czymś wyjątkowym.

 

****

- Kurtyna w górę – szepnęła początkująca pisarka, opuszczając  hotelowy pokój.

Agadir stał przed nią otworem, w powietrzu czuło się atmosferę pełni afrykańskiego lata.  Cicha, kojąca muzyka sączyła się ze ścian maleńkiej restauracji. Jej sufit zdobił świetlik, któremu bardzo przydałoby się solidne mycie pod ciśnieniem. W części hallu, który służył za restaurację zasiadła do pośpiesznie zaimprowizowanego  śniadania. Na talerzu, obok wianuszka słodkich daktyli sterczała samotna kromka białego chleba.

Nie sposób dalej opowiadać z pełnymi ustami, a poza tym inteligentna część jej ciała podejrzewała, że dotychczasowa opowieść nurza się w grotesce. Gdy zamilkły oszczercze zabiegi jej mózgu, odzyskała radość, spokój i szczęśliwość. Wyglądało z daleka, że  wszystkie niedomagania zniknęły przy pierwszym łyku aromatycznej, mocnej kawy.

Kelner, przeciętny tubylec o pokerowej twarzy uśmiechnął się. Odwzajemniła jego uśmiech. To nie był zwykły gest. Prawdopodobnie powoli przyzwyczajała się do radości.

I po tym zdaniu musiała przerwać swoją opowieść…

 

****

- Przepraszam, siła wyższa.

Ożywienie i dudniące męskie głosy dochodzące z hotelowego korytarza podpowiedziały, że przybył nasz przewodnik. Wcześniej nie miałam przyjemności go poznać. Przełykając kawę, posmarowałam kromkę chleba konfiturą z daktyli, która mimo wzmianki o owocach miała wyłącznie smak cukru. Czekałam spokojnie, zajęta przeżuwaniem.

Przy sąsiednim stoliku usiadł młody mężczyzna mocnej budowy, o mahoniowej karnacji i długich, kręconych włosach. Jego bose stopy były równie wielkie jak dłonie. Miał w sobie coś zuchwałego, coś drapieżnego, co nakazywało mi mieć się na baczności. Stoliczku nakryj się. I już po chwili,  łapczywie nakładał sobie na talerz grube plastry czerwonego mięsa pokryte zagadkowym, żółtym sosem. Przypominał mi dorodnego kocura, który wreszcie dorwał się do ryby.

Słyszałam opowieści o wyszukanej kuchni marokańskiej, ale moje śniadanie mówiło zupełnie coś innego. Machinalnie przysiadłam się do jego stolika. W tamtej chwili, moim zdaniem to było jedyne właściwe podejście. Nawet nie pomyślałam, że mogę się zbłaźnić. Mój wewnętrzny głos pouczał mnie dokuczliwym burczeniem, że powinnam porozmawiać i zjeść coś konkretnego.

- Och, cześć. Znalazłaś mnie - przywitał się.

 Przysunął się i dopiero zobaczyłam jego piękną twarz, dotąd tylko czarną plamą na tle światła słonecznego wpadającego przez szybę. Przypominał mi jakąś postać widzianą w kinie. Skurczyłam się, moja kość ogonowa wciskała mnie w krzesło. Pytanie zawisło w powietrzu.

-  Po prostu Donald – przedstawił się. - Po śniadaniu, jedziemy na suk, zrobimy zapasy na drogę. Od teraz Jestem twoim panem i władcą, musisz mnie słuchać ...

Opadła mi szczęka. Jego kiepski żart wprawił mnie w stan skrajnej irytacji.  Donalda nic nie wzruszało, ze stoickim spokojem czesał widelcem makaron. Sądząc po odgłosach mlaskania musiał być niezwykle smaczny. Kelner zapadł się jak kamień w wodę.

- Podobno jedziesz na pustynię medytować? Boję się o ciebie  –  wychrypiał niespodziewanie, przesuwając w moją stronę szklankę z zimną wodą.

 Cóż na to można powiedzieć? Wstrzymałam oddech i wytrzeszczyłam oczy.

- Ha, zupełnie niepotrzebnie – zaprotestowałam.

Przez dłuższą chwilę siedzieliśmy bez słowa, każde pochłonięte swoimi myślami.  Donald testował mnie wzrokiem jakby tropił pająka lub muchę. Czułam palący ogień na policzkach. Świeże wrażenia, radość i obawy mnożyły się bez opamiętania. Obawiałam się pragnienia. Obawiałam się głodu i skwaru. Obawiałam się skorpiona, który może zagnieździć się w zakamarkach moich butów. Oto potęga wyobraźni! W przeciwieństwie do mnie, Donald nie miał najmniejszej potrzeby zwierzania się. Zaczęłam nerwowo obracać w palcach szklankę.

- Spokojnie, daj sobie czas. To będą długie dwa tygodnie, ale powinnaś wytrzymać.

- Bardzo bym chciała myśleć w ten sposób - westchnęłam i odwróciłam głowę, żeby nic nie  dać po sobie poznać.

Pewnie miał gdzieś co sobie myślę. Mleko się rozlało, próbowałam odzyskać humor, ale jakoś mi nie wychodziło.

Donald  na pustyni okazał się zupełnie innym człowiekiem. Chodził twardo po ziemi, znał na wylot Saharę i kobiety. O tym  miałam się przekonać już wkrótce, na własnej skórze.

- Ach, jeszcze deser – przypomniał sobie, zmiął serwetkę, rzucił na obrus i energicznie wsadził łyżeczkę w kremową kulkę o pomarańczowym zapachu.

Widać było, że pod zmarszczonym czołem Donalda toczy się jakiś bój. Może leczył nawyk spoglądania na mnie z góry?

Wkrótce milczenie owiec przeszło do historii.

 

 

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
JOLA S. · dnia 14.01.2017 10:21 · Czytań: 1476 · Średnia ocena: 5 · Komentarzy: 10
Komentarze
Dobra Cobra dnia 15.01.2017 13:20
Donald? Czy to ten Donald, o którym myślę???


JOLU S,

Opowieść robi się przyrodniczo - krajoznawcza lub krajoznawczo -przyrodnicza. Akurat kraj, który odwiedziła bohaterka, nijak mię nie ciekawi, czyli nie mogę podzielić zachwytów i zapachów. Jednak coż począć, skoro Autorka tak postanowiła.

Więc tym razem czytamy o tym pięknym kraju i właściwie nic więcej się nie dzieje. Oprócz pojawienia sie Tajemniczego Donalda. To zapewne on w następnym odcinku okaże się mrocznym rycerzem zbrodni, do którego przyłączy sie pisarka w odwiecznym poszukiwaniu przygody przez kobietę. Kto wie, byc może będą okradać bogatych i rozdawać biednym? A może tylko to pierwsze, by później grać w kasynach i w ten sposób legalizować kradziony szmal.

Ale poczekamy, zobaczymy.

Zatem do kolejnych części, bo widzi mi się, ze bedzie ich jeszcze trochę. Co wszak jest dobre, bo język miły w czytaniu i rzec można: wypasiony.


Ukłony i podziekowania za marokański czar i duszność.


DoCo
JOLA S. dnia 15.01.2017 16:39
DoCo,

przejrzałeś mnie na wskroś, a rzadki to dar. Mój tajemniczy Donald, faktycznie nie ma nic z kaczora. ;)


Spędziłam z nim wiele nocy w świetle księżyca, a działo się, działo... Drżałam, cieszyłam się, wstrzymywałam oddech, krzyczałam z zachwytu obezwładniona niezwykłym natłokiem emocji...
Redagując następne strony dołożę starań, by Czytelnik odszedł usatysfakcjonowany. Może kiedyś powróci, to najbardziej wypasiona nagroda.
Nie oszukuję: żyję i piszę, czerpiąc z jednego źródła, swojej duszy, to ona widziała światło na pustyni i nadal je widzi, także przez najczarniejsze ciemności.
Ten rozdział to tylko skromna zapowiedź - wszystko zaczęło się wtedy, w Maroku ;)

Dzięki za wytrwałość w czytaniu i za wymianę poglądów, to wiele znaczy dla początkującej pisarki :)

Kłaniam się i do następnego.
JOLA S.
Dobra Cobra dnia 15.01.2017 19:47
Jestem zafascynowany Twym poświęceniem. Z tej ogólnej radości posyłam odpowiednio natchniony fragment muzyczny: http://www.youtube.com/watch?v=f4Mc-NYPHaQ

JOLU S,

Ty to potrafisz tak napisać, że asz! (choć być może winno się napisać: że aż!). Ja też, w podobie Ciebie, spędzam wieczory, noce i natchnione poranki w nanizywaniu perełek prozy do dobrocbrowych opowieści.


Ukłaniam i do następnego,

DoCo
al-szamanka dnia 19.01.2017 18:38 Ocena: Świetne!
Cytat:
Uży­łam tego słowa, by po­wstrzy­mać jego cie­ka­wość. Pra­wie bez słowa dałam mu do zro­zu­mie­nia,

Cytat:
Ele­men­tem kra­jo­bra­zu, który rzu­cił mi się od razu w oczy były sre­brzą­ce się na tle bez­kre­sne­go błę­ki­tu mi­na­re­ty.

A Kasbah nie?
Cytat:
Nawet w pyle wy­da­wał mi (się)nie­zwy­kły.

Cytat:
Tak na praw­dę, nie mia­łam mu tego za złe.

napraw­dę
Cytat:
- Nie do­brze

Niedo­brze.
Cytat:
- Kur­ty­na w górę – szep­nę­ła po­cząt­ku­ją­ca pi­sar­ka(,) opusz­cza­jąc ho­te­lo­wy pokój.

Powyżej tylko przypomnienie, że nadal za dużo, lub w ogóle brak przecinków;)

Opis pierwszej nocy w Agadirze przypomina mi moją. Nie pomogła klimatyzacja, ciągle wyglądałam, jakbym właśnie przed chwilą wyszła spod prysznicu.
Na pustyni kamiennej spędziłam tylko jeden dzień, a i tak dopadła mnie niepohamowana zemsta Montezumy. Mam nadzieję, że Twoja początkująca pisarka, mimo wyraźnego apetytu, jednak będzie uważała na to, co je.
Jak zwykle popisałaś się werwą i humorem, a opisy agadirskiej rzeczywistości tak namacalne, że aż gorąco mi się zrobiło :D
Trzymaj tak dalej.

Pozdrawiam ciepło :)
JOLA S. dnia 19.01.2017 19:00
Al,
jak zwykle jesteś nieoceniona. Od dwóch tygodni katar miesza mi rozum, łzy ciekną ciurkiem... Przecinki widzę podwójnie lub w ogóle ich nie widzę. Starałam się i co, muszę się wstydzić. :(

Dziękuję ślicznie za krzepiące słowa i do następnego :)

Serdeczności,

JOLA S.
Aronia23 dnia 21.01.2017 10:12 Ocena: Świetne!
Jolu, witam i zaczynam, uwaga! "Nozdrza połechtała mi woń brzasku (...)W ciągu sekundy pojęłam, że mam spotkanie z czymś wyjątkowym. (...)- Kurtyna w górę – szepnęła początkująca pisarka..." "Granica między zdrowiem a psychiczną chorobą jest niewyraźna.."

To zabieram, Koleżanko Sympatyczna. Wiesz, czytałam już trzy tę opowieść, ale wiesz... No, więc. Pisarkę podziwiam i cenię nieustająco. Przede wszystkim jej odwagę i wytrwałość - te cechy cenię najbardziej w człowieku, jeszcze lojalność i mądrość i pozostałe, hi, hi.

Powitanie. Upał, ogłupienie, kierowca, taksówka, karkołomna podróż - no toż to cud - miód. Najlepszy ten samochód, ale był i to najważniejsze.

Hotel - lustro, zapachy, łoże, bezsenność - no Aronia, no. Skąd Ty to wiesz? Ten kelner jak kot, te koty i ich wrzaski, szok, szokiem pogania.

Donald i jego test wzrokowy - oj, fatalny, a niby współczujący. "znał na wylot Saharę i kobiety. O tym miałam się przekonać już wkrótce, na własnej skórze." - tego nie zabieram, ale zapamiętuję, już umiem na pamięć. Dużo ostatnio się uczę, zresztą takie mam "odchyły" kierunek - nauka, świadomość i samowiedza i tak mam zamiar do końca żywota mojego. Fajnie mi z tym. Twoja Pisarka tożsama.

Koniec - triumf Pisarki.

Gratulacje, Jolu, gratulacje. A i jeszcze ta noc. Nieprzenikniona ciemność, no taką część świata wybrała Pisarka. A może na pustyni lub sawannie spotka moje surykatki? Moją Surę (sukę też i nich szczena nie opada). A wyjazdu na suk nie opisałaś, no ale w tym przypadku nie był pewnie potrzebny ten opis. Wszystko mi tu gra, jak Wiedeńska Orkiestra. Z niecierpliwością czekam na dalsze części, jeśli takowe zamierzasz. Miłego dnia. A23:)))))
JOLA S. dnia 21.01.2017 11:00
Aronio,

gdy pisałam ten kawałek starałam się zachować chronologię zdarzeń. Może nie wszystko mi wyszło tak, jakbym chciała, rodząc zamęt w szacownych głowach Czytelników.

Małe urozmaicenie nadobowiązkowej lektury, czasem i tak bywa....

Choroba z katarem zalewającym mózg i oczy to chyba kiepskie usprawiedliwienie. :(

Wrócę do „Cierpień ...., nie składam pustych obietnic.

Dzięki za uznanie. Fajnie mi z tym. Do usłyszenia na falach portalu. :)

Serdecznie pozdrawiam :)

JOLA S.
Aronia23 dnia 21.01.2017 11:04 Ocena: Świetne!
:))). Piosenki posłuchaj, którą zapodałam. Pasuje.
mike17 dnia 21.01.2017 11:51 Ocena: Świetne!
No w końcu jestem tu i ja :)
Ilekroć obcuję z Twoją prozą, droga Jolu, uśmiecham się pod nosem, bo jako koneser pięknych liter potrafię w pełni docenić ich walory, a u Ciebie jest pełna profeska, ideał literacki, czysta zabawa słowem, to się widzi, czuje i słyszy.

Świetnie, i niespiesznie snujesz swą opowieść, otulając ją orientalnymi klimatami, że wprost czuć na grzbiecie żar Maroka, słychać w uchu finezyjną muzykę, i czuć wszelkie niuanse jazdy rozklekotanym Mercem, a to zapewne niezapomniane przeżycie :)

No i pojawia się ów Donald (to ostatnio dość popularne imię), o którym niewiele wiadomo, i poprzez to staje się man of mystery, po którym można się spodziewać wszystkiego.
A co takiego uczyni - pokażą zapewne kolejne odcinki przygód pisarki.

Mnie tu podoba się coś jeszcze: bardzo stonowana, niewysilona w dobrym tego słowa znaczeniu narracja - wszystko płynie w tempie niepowodującym zawrotów głowy i to właśnie pozwala na przyjemną percepcję całości - w sposób naturalny wydarzenia nakładają się na siebie i tworzą przyjemną układankę, wypasioną od a do z, co więcej, podobają się wewnętrzne, krótkie monologi bohaterki, która lubi do siebie gadać, co także uważam za cool, bo i ja to robię i jest mi z tym dobrze, fajnie mieć w sobie wiernego słuchacza :)

To sum up,

Jak zwykle krystaliczna polszczyzna + miła tematyka dała piękny, przyjemny owoc.
Skosztowawszy go, poczułem się spełniony czytelniczo, o czym pragnę poinformować :)
Z niecierpliwością oczekują kontynuacji.
Pojawię się w odpowiednim czasie :)

Ahoy!
JOLA S. dnia 21.01.2017 12:38
Michale,

każdy dzień spędzony w Maroku obracam wolno, jak najwolniej znajdując nową przyjemność w okruchach wspomnień. Rozlewają się we mnie, aż do trzepotu palców u stóp.

Patrzę prosto w słońce, które za moim oknem wyłania się teraz, zza chmur, najpierw mnie oślepia, potem zza drgających jasnoczerwonych plam wyłania się tamten obraz....

Pięknie napisałeś, od razu mi lepiej. Czytając Twój komentarz znieruchomiałam, a mój podły nastrój uleciał w niebyt. To chyba czary...

Kłaniam się przemiłemu sprawcy i do usłyszenia. :) :) :)

JOLA S.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty