„Piękna dzielnica”
Malwina sprężystym krokiem przemierzała ścieżki Lasku Bielańskiego, aby zdążyć na popołudniowy kurs Uniwersytetu Otwartego organizowany na ATK (Akademia Teologii Katolickiej). Kurs był dostępny dla każdego, nie było żadnych ograniczeń, żadnych egzaminów wstępnych, wystarczyło tylko uiścić opłatę i można było zdobywać cenną wiedzę z dziedziny filozoficzno-psychologicznej, która to szczególnie interesowała uroczą blondynkę. Gdy weszła, oczywiście spóźniona, oczy wszystkich zwróciły się w jej kierunku. Wykładowca chrząknął, znacząco spojrzał na zegarek i wrócił do prowadzenia zajęć. Usiadła z tyłu, na jedynym wolnym krześle, robiąc jak zwykle sporo hałasu. A to odsuwając suwak i wyjmując z torby notatnik wraz z długopisem, a to wyłączając dźwięk w telefonie, a to w końcu szurając ciężkim krzesłem po podłodze. Wreszcie usadowiła się i ucichła zupełnie, skrupulatnie notując zasłyszane ciekawostki. Niektórzy, jak to w licznej grupie, aktywnie uczestniczyli w zajęciach zadając pytania, wręcz dyskutując z prowadzącym, większość tylko słuchała i notowała. Słychać było rytmiczne stukanie długopisów o pojedyncze kartki wpinane potem do segregatorów.
Zajęcia odbywały się raz w tygodniu, w czwartki. Nie zdarzyło się jeszcze, aby choć raz była punktualna. Zanim dojechała metrem z pracy, która znajdowała się w centrum, a potem zaliczyła jeszcze pieszy odcinek przez las, był już kwadrans po siedemnastej. Mogła oczywiście wychodzić z pracy równo z gwizdkiem, jak pozostali, ale szef zawsze zatrzymywał ją na miłą, niedwuznaczną pogawędkę, chociaż wiedział, że ma męża. Cholernego zazdrośnika, który z igły potrafił zrobić widły, z ostrzami takimi, że… szef wolał nawet nie myśleć, co by było gdyby. Ich niewinne pogaduszki nie miały prawa dokądś prowadzić, i nie prowadziły, ale były powodem owych czwartkowych spóźnień.
Malwina nie była uwodzicielką, zachowywała się prostolinijnie, jak facet. Idąc stawiała długie kroki, jak facet. Mówiła szybko i bezpardonowo, bez wstępów, ani woalek, jak facet. Śmiała się z męskich żartów, sama nieraz rzucając delikatnie sprośne uwagi. Jednym słowem mówiła to, o czym myśli i zachowywała się naturalnie, nie udając nikogo innego. Była wysoka i szczupła, acz nieźle umięśniona. Jej uda i pośladki były jędrne od regularnych treningów biegowych i wycieczek rowerowych. Miała dużo wolnego czasu. Nie mieli dzieci. Mąż pracował na nocną zmianę, więc albo go nie było, albo odsypiał. Tylko weekendy spędzali razem.
Kurs rozpoczął się zimą. Po zajęciach, ubrana w ciepły kożuszek i długie kozaki z futerkiem maszerowała przez Lasek Bielański, mijała AWF (Akademia Wychowania Fizycznego), potem przez Stare Bielany, aż do stacji metra o tej samej nazwie. Wiosną, gdy dni stały się dłuższe, a wieczory cieplejsze spacerowała po lasku lub siadała na ławeczce z książką w ręku. I tak spędzała długie godziny, aż do zmierzchu. Nie lubiła wracać do pustego domu, gdzie nikt poza perskim kotem na nią nie czekał. Nienawidziła go! Wszędzie pełno było jego sierści albo szarogęsił się w każdym pokoju, jak pan na włościach. Był prezentem od teściowej dla syneczka i musiała akceptować to dumne, sprytne, złośliwe stworzenie. Musiała się nim zajmować, karmić, poić, opróżniać kuwetę.
Wybrała ten kurs, próbując zgłębić tajemnicę chorego, jej zdaniem, uzależnienia syna od matki. Tak silny związek powinien istnieć tylko między żoną, a mężem. To ona, nie matka, powinna zajmować pierwsze miejsce na podium. Czemu dla matki zawsze był czuły i kochający, a dla niej tylko czasem. Czemu Bronek, bo tak miał na imię, nie zdołał zapamiętać daty jej urodzin, ba!, nawet imienin, choć były raz w roku. Natomiast daty świąt rodzicielki recytował z pamięci o dowolnej porze. Sprawdzała go! Nie zdołał nawet zakonotować w swojej mózgownicy, że Malwina, od pięciu lat jego prawowita małżonka, nie słodzi herbaty, a kawę pija tylko z miodem. „Czy tak trudno zapamiętać te kilka rzeczy?!” – zastanawiała się po tysiąckroć.
*****
Majowa pogoda bardziej przypominała lato, niż wiosnę. Żar lejący się z nieba był nie do zniesienia. „A latem pewnie będzie jesień, a jesienią zima. Tak to pory roku zaczynają fiksować, przyśpieszać nieco” – myślała Malwina, wachlując się liściem łopianu i siedząc w przyjemnym chłodzie Lasku Bielańskiego. Zajęcia się skończyły i miała czas na lekturę nowego materiału. Co prawda świergolące głośno ptaszki i gryzące wściekle komary nieco utrudniały skupienie na tekście, ale dla chcącego, nic trudnego. Za wszelką cenę pragnęła zgłębić tajemnicę relacji matka - syn. I potem, gdy przyjdzie czas, odpowiednio zadziałać. Taki był jej plan. Odciąć od korzeni.
Siedziała na ławeczce, lekko machając stopą odzianą w granatowy, swobodnie dyndający na pięcie klapek i co jakiś czas wolną ręką odganiając od siebie natrętne komary. Nagle, na ścieżce tuż przed nią, przystanął biegacz i zamaszyście rozpłaszczył komara na plecach, aż rozległ się głośny plask dłoni przyklejonej do spoconego ciała. Malwina zobaczyła kawałek tego ciała. Kaloryfer na brzuchu, o pięknych wyrazistych żeberkach. Zagwizdała! Nie mogła zapanować nad tym odruchem, nie potrafiła wyplenić go z siebie od lat dziecięcych i w chwilach zachwytu pojawiał się w jej ustach jak niechciany chwast na poletku obsianym pięknymi makami. Mężczyzna, bo nie był to chłopiec, spojrzał na nią, na jej czerwoną obcisłą spódnicę, gołe nogi i dyndający seksownie klapek, i także zagwizdał, uśmiechając się przy tym dwuznacznie. Opuścił koszulkę, która lekko spłynęła po tyłku i przyrodzeniu, mrugnął do niej i pobiegł dalej. Malwina odgarnęła długie blond włosy z twarzy i patrzyła za oddalającym się sportsmenem. Był wysoki, ładnie zbudowany, co zdążyła już wcześniej zauważyć, a jasne, kręcone włosy, związane w kitkę skakały mu po plecach. Uniosła brwi, uśmiechnęła się do siebie i wróciła do lektury opasłego tomiszcza polecanego przez wykładowcę.
Za niedługo pojawił się mężczyzna zmierzający ku niej, w kierunku przeciwnym niż ten, w którym zniknął biegacz.
- Jeszcze pani tu jest? – spytał.
- Jeszcze…? – zdziwiła się nieco tym pytaniem.
- No, kiedy biegłem zatrzymałem się tutaj, aby zabić komara, a pani wtedy zagwizdała.
- Ach, to pan?! Nie poznałam pana.
- Będę bogaty, będę bogaty – zażartował.
Zlustrowała go od stóp do głowy. Wyglądał zupełnie inaczej. Jeansy, sportowa koszula, adidasy, przewieszona przez ramię czarna torba Nike. Buty tej samej marki. Tylko włosy były takie same, jasne sprężynki związane z tyłu w kitkę.
- Sławek jestem! – przedstawił się z uśmiechem.
- Malwina! – uścisnęła mu dłoń, zamaszyście, po męsku.
- Co czytasz?
- Aaa, takie tam. Materiały z kursu na ATK.
- To musi być bardzo zajmujące, skoro spędzasz czas z grubą cegłą w tak uroczy wieczór.
- Żebyś wiedział, że jest – odparła, uśmiechając się fikuśnie – ale w sumie będę już się zbierać. Ściemnia się i tak niewiele widać.
- W którą idziesz stronę?
- Do metra. Przez Stare Bielany, to moja ulubiona dzielnica w Warszawie.
- Moja także. Mieszkam tam.
- Na Starych Bielanach? Nie może być.
- Dlaczego, nie może być? Może. Pracuję na AWF, a mieszkam na Starych Bielanach. Mam blisko do pracy, na treningi. To bardzo praktyczne, nie tracę czasu na dojazdy i mam go więcej dla siebie. Na małe i duże przyjemności…
Malwina nic nie odpowiedziała, tylko uśmiechnęła się do niego z ukosa. Dobrze się przy nim czuła, tak swobodnie, naturalnie. Rozmowa zaczęła ocierać się o flirt, wyczuwalny dla obu stron i z chęcią podtrzymywany. Szli ulicą Twardowską, zbliżając do stacji metra, gdy nagle zaproponował.
- A może pójdziemy na kawę? Zapraszam!
- Za późno na kawę – spojrzała na zegarek, było po dwudziestej.
- To może jutro? – natychmiast spytał.
- Jutro? – pomyślała chwilę, mąż miał znowu nockę. – Dobrze, a gdzie?
- Tutaj. O siedemnastej może być?
- Doskonale! – odparła z lekkością w głosie.
Odprowadził ją na stację metra, kierunek Kabaty. Gdy pociąg nadjechał pomachała mu ręką na pożegnanie.
- Do jutra! – odpowiedział z uśmiechem.
W domu nakarmiła czekającego przy drzwiach kota i zjadła lekką kolację. Nie miała apetytu. Wciąż odtwarzała w myślach spotkanie z nowopoznanym mężczyzną. Był przystojny, pociągający, podobał się jej. Dawno nie czuła się tak ożywiona. Nalała sobie białego wina i z kieliszkiem w ręku usiadła na kanapie, włączając przedtem płytę Cohena „Ten new songs”. Uwielbiała jego chropowaty męski głos, wibrował w jej ciele, pobudzał zmysły i uwalniał drzemiące w niej emocje. Zawsze, od dawien dawna. Zanim jeszcze poznała Bronka, zanim…
Słuchała muzyki w ciemnym pokoju, jedynie delikatne pomarańczowe światło z wieży stereo rozświetlało mrok. Nie wiadomo kiedy zasnęła. Obudził ją wracający z pracy mąż, był zdziwiony, że spała w ubraniu, na kanapie, a nie w sypialni. Nie mówiąc nic więcej, zwalił się na łóżko i natychmiast zasnął, a ona zaczęła szykować się do pracy. Pełna energii, jakby nowy duch w nią wstąpił, wzięła gorący prysznic, wypiła mocne expresso i ubrała się odpowiednio na popołudniowe spotkanie.
W pracy niecierpliwie spoglądała na zegarek. Godziny wlekły się niemożebnie, minuty ciągnęły w nieskończoność. Tym razem nie pozwoliła szefowi zatrzymać się nawet na chwilę. Wyszła z pracy w pośpiechu.
*****
Tłum pasażerów metra dosłownie wypchnął ją na peron. Szła popychana przez śpieszących się ludzi, gdy nagle poczuła, że ktoś dotyka jej plecaka. Wystraszyła się, myśląc że to złodziej, i czym prędzej przesunęła plecak do przodu. Suwak na szczęście był zasunięty, więc nic nie zdążyło się zadziać, jak przed laty na Sycylii, gdy jakiś Murzyn próbował ją okraść.
- Cześć skarbie – usłyszała gdzieś nad uchem.
To był Sławek, oczekiwał jej na peronie.
- Cześć, nie zauważyłam cię – odrzekła radośnie zaskoczona.
- Nie dziwota, w takim tłumie.
Już na powierzchni zauważyła, że miał na sobie jasne jeansy seksownie opinające tyłek i seledynową koszulkę. Znów było gorąco.
- Ślicznie wyglądasz – powiedział, nie spuszczając z niej wzroku.
- Dziękuję.
- Chodźmy - dodał po chwili. – Pokażę ci najpiękniejszą uliczkę w mojej dzielnicy. Może i tobie się spodoba.
Na ulicy Płatniczej nie było dużego ruchu. Przejeżdżały tamtędy tylko nieliczne samochody i to bardzo powoli. Po obu stronach wąziutkiej, brukowanej uliczki tkwiły stare wille, wiele z nich drewnianych, ze spadzistymi dachami, wysokimi kominami i zabytkowymi oknami. Malwina z marszu podzieliła Sławka zachwyt. On wskazywał, które z willi podobały mu się najbardziej i wyjaśniał dlaczego. Poznawała go po słowach i opisach, tego co lubił. Był bardzo ciepłym człowiekiem.
- To tutaj! – wskazał palcem kawiarnię, cel ich krótkiego spaceru.
Gdy wpuszczał ją przodem, cichutko zadźwięczał dzwoneczek przy drzwiach. Usiedli w rogu przy okrągłym stole. W oknach wisiały różowe koraliki nawleczone na długie sznurki. Nie bez powodu kawiarnia nazywała się „Różana”.
- Czego się napijesz? - spytał.
- Poproszę latte, z dużą ilością pianki.
- Coś do kawy? Jakieś ciastko?
- Tylko nie bezę. Nie cierpię bezy!
- Ok, ok. Coś wybiorę – i poszedł do lady.
Malwina patrzyła na Sławka od tyłu. Widziała jak rozmawiał z dziewczyną przy barze, lekko, swobodnie, jakby ją znał od dawna. „No tak, przecież tutaj mieszka. Pewnie nie jestem pierwszą, którą tu przyprowadził” – pomyślała i poczuła lekkie ukłucie zazdrości.
- Co to za minka? – spytał po powrocie. – Rozchmurz się, zaraz będzie morze słodkości.
- Już nie mogę się doczekać – mrugnęła do niego okiem.
Sufitowy wiatrak przyjemnie schładzał upał majowego popołudnia, poruszał też sznurami różowych koralików, wydających cichutkie dźwięki. Niewiele rozmawiali, Malwina konsumowała sernik z polewą karmelową, Sławek konsumował wzrokiem dziewczynę, uśmiechając się przy tym szelmowsko.
- Czemu nie zamówiłeś dla siebie ciastka?
- Mam ochotę na inne słodkości…
- Na przykład takie? – ostentacyjnie oblizała łyżeczkę z resztek karmelu.
- Nie, zupełnie inne – odgarnął jej włosy za ucho. – Wiesz jakie…
- Nie, nie wiem – droczyła się z nim, choć doskonale wiedziała, co miał na myśli.
- Wiesz…
Wypiła kawę i męczyła się z resztką ciasta. Porcja była duża, nie na jej teraźniejszy apetyt, a właściwie jego brak.
- Zostaw, jak nie chcesz. Nie musisz kończyć. Pójdziemy do mnie?
- Tak…
Mieszkał nieopodal, na placu Konfederacji. Weszli schodami na drugie piętro, windy nie było. W mieszkaniu, jak tylko zamknęły się za nimi drzwi, osaczyła ich dżungla zmysłów. Sławek dopadł jej szyi, była lekko słona od potu, wymieszana z zapachem perfum. Malwina w tym czasie rozpuściła mu włosy i zanurzyła w nich dłonie. Uwielbiała facetów z długimi włosami, od czasów liceum. Pozwalała mu całować dekolt, ssać uszy i palce u rąk, którymi dotykała jego twarzy. Potem przywarli do siebie ustami, języki wymieszały się i zawinęły wokół siebie. Ogarnęła ich gorączka parnego wieczora. Nieposkromione niczym pragnienie… Wziął ją na ręce i wciąż całując, zaniósł do sypialni.
Białe, koronkowe majtki wylądowały na podłodze. Czerwone szpilki również. Sukienka w niczym nie przeszkadzała niecierpliwemu kochankowi. Jedną ręką pieścił piersi kochanki przez materiał, a drugą delikatnie gładził udo, coraz bardziej zachłannie zagłębiając się w jej wnętrze. Palce wyczuły krainę ciepłej wilgotności. Gdy zastąpił je język, Malwina nie mogła wytrzymać dłużej. Szybko przewróciła go na plecy i usiadła mu na udach. Zaczęła odpinać guziki u spodni. Ręką łapczywie masowała męskie skarby. Gdy był gotów zsunęła z niego bokserki i nadziała się na wystającą broń. Miękką i twardą jednocześnie. „Ach…” – westchnęła z rozkoszy. I w pozycji na jeźdźca zaczęła przyśpieszać. Sławek chwycił ją za pośladki i przysuwał rytmicznie, coraz gwałtowniej. Ich jęki były coraz głośniejsze, aż w końcu rozległ się jej długi spazm rozkoszy, potem jego krótki, cichszy. Doszli oboje, prawie jednocześnie.
Leżeli potem obok siebie, spoceni, zmęczeni.
- Napijesz się czegoś? – spytał po chwili.
- Tak.
- Poczekaj, zaraz przyniosę.
Nie zdążył. Poszła za nim do kuchni i przytuliła się do jego pleców. Akurat kroił cytrynę i wciskał sok do dzbanka z wodą. Wypili po pełnej szklance. Ich oczy iskrzyły z radości. Przyciągnął ją znów do siebie i zaczął zachłannie całować. Ona rozpięła mu guziki koszuli i dotykała umięśnionej klatki piersiowej i pięknie wyrzeźbionego brzucha. Przez sukienkę poczuła, że zareagował na jej pieszczoty. Sławek jednym zamaszystym ruchem zdjął z niej sukienkę. Rozpiął stanik. Stali nadzy przed sobą, pożerając się wzrokiem.
- Masz piękne piersi i wcięcie w talii – wzdychał, badając je dłońmi.
- Tobie też niczego nie brakuje – puściła mu oczko.
- Ach ty… - strzelił jej klapsa w tyłek. – Chodźmy pod prysznic.
Kabina prysznicowa okazała się niewystarczająca na ich wodne igraszki. Już czyści, obmyci z potu i innej wilgoci wrócili do sypialni. Kochali się powoli, do szczytu było daleko, wiele kroków mieli przed sobą, wiele stopni do pokonania. Im wyżej, tym coraz piękniejszy widok roztaczał się dookoła. Chłonęli jego piękno stopniowo, aby tam na górze zachwycić się nim w pełni i zaznać spełnienia. Leżeli potem wtuleni w siebie, szczęśliwi, głośno oddychając.
- Jesteś cudowna! – czule pocałował ją w usta.
Chyba przysnęli, bo gdy się obudzili na dworze było już całkiem ciemno i znacznie chłodniej. Malwina spojrzała na zegarek. Dochodziła północ.
- Muszę się zbierać! Jutro do pracy.
- Kopciuszek ucieka przed północą? – zażartował. – Poczekaj. Odprowadzę cię do metra.
- Tylko szybko.
- Dobrze, dobrze. Zdążysz.
Szli ulicą Płatniczą, trzymając się za ręce. Tylko nieliczne światła w willach były jeszcze zapalone. Na pustym peronie jasność raziła w oczy. Mieli siedem minut oczekiwania.
- Daj mi swój telefon – poprosił.
- A co mi za to dasz? – droczyła się z nim kocio.
- Klapsa albo buziaka. Co wolisz?
- I to, i to – echo jej perlistego śmiechu rozniosło się po tunelu.
- A masz, a masz – najpierw był klaps, a potem całus. – A teraz numerek poproszę?
- Wyszepczę ci go do uszka…
I szeptała, a on wstukiwał cyfry do pamięci telefonu. Gdy metro nadjechało, wsiadła, przedtem dając mu buziaka.
- Paa..
- Paa – odpowiedział.
Za chwilę dostała sms od nieznanego numeru.
„Jesteś boginią seksu! Grrr…” – zapisała go w kontaktach jako Sławek.
„;)” – odpisała króciutko.
*****
Spotykali się we wtorki. Malwina kasowała na bieżąco smsy od kochanka. Strzeżonego Pan Bóg strzeże, lepiej żeby niby przypadkiem mąż niczego nie odkrył. Ich małżeński rytuał nie uległ zmianom. Gdy wracał nad ranem, ona wstawała do pracy. Mijali się. Dziwnym trafem, skądinąd jednak wytłumaczalnym, kurs na ATK przestał ją pasjonować. Chodziła na zajęcia, oczywiście spóźniona, ale zapał ulotnił się jak powietrze z balona. Nic nie notowała, nie czytała już cegieł polecanych przez prowadzącego, tylko myślami błądziła po okolicy, w której na pewno przebywał Sławek. To on był niebieskim migdałem, o którym myślała w każdej wolnej chwili, w pracy i poza nią, a szczególnie nocą, leżąc samotnie w wielkim małżeńskim łożu. Nabrała nawet dziwnego zwyczaju głaskania kota i nie przepędzania go, gdy usadawiał się obok niej. Polubiła jego mruczenie i tajemnicze ścieżki, którymi chadzał. Lubiła, gdy ocierał się o jej nogi, gdy czasem wskakiwał na kolana. Stał się powiernikiem jej sekretów, przy nim wzdychała, rozpamiętywała na głos minione sceny erotyczne, czytała smsy. Nikt inny nie znał tajemnicy istnienia Sławka, nawet najbliższa przyjaciółka o niczym nie wiedziała.
Malwina nie chciała kusić losu, to było zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Idealny kochanek, spełniał wszystkie ukryte pragnienia, o których nie śmiała wspominać mężowi. Tutaj musiało być po bożemu, pod kołderką, żeby kot nie widział. Żeby mamusia także była zadowolona, bo odpowiednio wychowała syneczka, na wzór swojego męża. W niedzielę, po kościele, jak już wszystko będzie ugotowane, posprzątane, wyprasowane, wtedy na dobry tygodnia początek, o tak, wtedy jak najbardziej można…
Ze Sławkiem był pełen spontan. Eksplozja ukrywanych dotąd pragnień i dzikich żądz. W mig odczytywał jej myśli i spełniał marzenia z naddatkiem. Bombardował ją sprośnymi smsami, które tylko pogłębiały tęsknotę i wzmagały pożądanie. Podobała mu się, czuła to w każdym jego dotyku i spojrzeniu. Była jego boginią, często to powtarzał. Sypał komplementami jak z rękawa. Jak czarodziej, który dokładnie wiedział co i jak zrobić, aby ją mieć taką, jaką chciał. Poznała co to kulki gejszy, do czego służą kajdanki i pejcze. Była pokojówką, pielęgniarką, stewardesą, policjantką, pomocnicą Św. Mikołaja i wieloma innymi dziewczynkami. Dzieliła się z nim każdą myślą, każdym wzruszeniem. Stał się kimś bliskim mentalnie. Dzwonili do siebie czasem, gdy terytorium było bezpieczne.
Z niecierpliwością czekała na wtorki, a kiedy kurs się skończył, również czwartki. Mimo srogiej zimy, która rozpanoszyła się na dobre, zawsze idąc ulicą Płatniczą czuła narastające ciepło i wilgotniejące majtki. Niesprzyjająca aura nie miała wpływu na stan jej uczuć. Czuła motyle w brzuchu i lekkość kroków. Płynęła jak na skrzydłach w ramiona kochanka. Ozdobione lampkami i obsypane śniegiem choinki ustrajały podwórka mijanych willi. Na płotach lśniły kolorowe lampiony. W powietrzu niosły się dźwięki kolęd i delikatnie opadały na brukowaną uliczkę. Wszystko to dostrzegała kątem oka, myślami będąc już w mieszkaniu na drugim piętrze. Piękny sen w pięknej dzielnicy trwał w najlepsze.
*****
Parafrazując bajkę wieszcza, nic nie trwa wiecznie, a tym bardziej szczęście.
„A śmierć stoi i puka.
I byłaby lat dwieście
Pode drzwiami tam stała;
Lecz znudzona nareszcie,
Kominem wleźć musiała.”
I stało się! Którejś północy, wracając od kochanka zastała drzwi mieszkania otwarte. W ciemności odezwał się głos męża.
- Chciałem z tobą o czymś porozmawiać.
- O czym? – spytała z lekkim niepokojem.
- Chodź tutaj, do mnie i nie włączaj światła.
Podeszła cicho, wyczuwając, że na coś się zanosi. Jego głos był zupełnie inny, zimny jak stal, jak cięcie mieczem po nagiej skórze bezbronnej ofiary.
- Jak długo to trwa? – zapytał.
Nie wiedziała co odpowiedzieć. Patrzyła na zdjęcie swoje i Sławka, nie dające żadnej wątpliwości co do charakteru ich znajomości. Siedzieli nadzy, naprzeciw siebie, ona oplatała go swoimi udami, on był w niej. Uśmiechali się do kamery, jeszcze mokrzy od potu…
„Niemożliwe! Przecież skasowałam wszystkie te zdjęcia z komputera”. – panikowała w myślach. Kilka dni temu, zrobiła to, z całą pewnością. Po raz ostatni chciała się nimi nacieszyć, a potem nacisnęła klawisz ‘delete'. Czy usunięte zdjęcia tak naprawdę nie znikają na zawsze?
Nadal nie wiedziała co odpowiedzieć. Siedzieli w mrożącej krew w żyłach ciszy, w ciemności. Nawet oddechy jakby zamarły.
- Co mi powiesz?
- Przepraszam to za mało, prawda? – głos jej drżał, w oczach pojawiły się niewidzialne łzy.
- Ech…- westchnął tylko głęboko, głośno przełykając ślinę. Milczenie wyrażało więcej niż słowa.
*****
Odtąd spali osobno. Bronek w sypialni wraz z kotem, Malwina na sofie w stołowym. „Czy było warto? Los źle zagrał tą kartą…” – rozpamiętywała w myślach wydarzenia ostatnich dni. Mogła być bajka, a stało się życie.
Tamta noc nie skończyła się kłótnią, ale przepowiednią zbliżającej się śmierci. Śmierci ich związku. Uczucia. Powiedział, że nie zostawi jej, ale coś w nim umarło i nie wierzy, że kiedyś się odrodzi. Cios był zbyt bolesny.
Malwina zerwała wszelkie kontakty ze Sławkiem. Na zawsze już piękna dzielnica miała pozostać pięknym wspomnieniem…
Czasem, gdy wychodziła rano do pracy mąż ironicznie rzucał pod nosem:
- Tylko nie zapomnij założyć majtek… – zaciskał przy tym mocno usta, do białości, z szyderstwem w oczach i niewybaczeniem w sercu.
(listopad 2016)
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt