Ty zawsze przy mnie stój - kg
Proza » Obyczajowe » Ty zawsze przy mnie stój
A A A

Czy to nie dziwna prawidłowość, że gdy zdaje się, iż wszystko się wali, pojawia się światełko w tunelu, przywracając nam nadzieję na to, że jakoś się ułoży?

Moja matka umarła w wieku czterdziestu siedem lat, dwudziestego listopada, pewnego smutnego popołudnia, kiedy jak zwykle byłam w pracy i zabawiałam moich ukochanych wychowanków. Wiele osób nie rozumiało, czemu to robię, ale czerpałam z tego niesamowitą satysfakcję i radość. Uwielbiałam karmić maluchy, przewijać je, patrzeć na ich radosne, wdzięczne twarze i wiedziałam, że choć dla niektórych była by to udręka, przypadkowa praca w żłobku, stała się dla mnie źródłem codziennego szczęścia.

Jednak tamtego dnia, całą radość zabrał jeden telefon. Nie znałam tego numeru. Dzwoniła pani Gosia, sąsiadka mojej matki. Spotkały się w sklepie, gdzie obie regularnie robiły zakupy. Gdy wracały, tuż pod blokiem, moja matka nagle przewróciła się na śliską, wilgotną ziemię.

I już z niej nie wstała.

Udar. Tak po prostu. Bardzo rozległy. Praktycznie nie cierpiała. W jednej chwili kupowała drób, żeby zrobić rosół na niedzielę, kiedy miałam ją odwiedzić, w drugiej leżała na mokrej ziemi, a jej dusza szybko uciekała z tak jeszcze, zdawałoby się, zdrowego, pełnego witalności ciała.

Mogłam bardziej na nią uważać. Przecież ciągle trąbili o tym w mediach. Paliła papierosy, miała nadciśnienie i na dodatek chorowała na cukrzycę. Gdybym o nią zadbała, pomogła wyjść z nałogu, gdybym pilnowała, by brała leki i nie ignorowała zaleceń lekarzy…

Ale było już za późno. Moja najlepsza przyjaciółka, strażniczka moich sekretów, kobieta, która wiedziała o mnie wszystko, która była mi ojcem i matką tak po prostu, w jednej chwili, zniknęła z mojego życia.

I zostałam sama. Nie miałam brata czy siostry, kogoś, z kim wspólnie mogłabym przeżywać tę tragedię. Nie miałam nikogo bliskiego oprócz Weroniki, swojej bliskiej przyjaciółki, która jednak była matką dwójki dzieci, wierną żoną i wspaniałą prawniczką, a na dodatek mieszkała zbyt daleko, byśmy mogły często się widywać. Starała się wspierać mnie tuż po pogrzebie, szybko musiała jednak wracać do swoich bliskich i tak bardzo pochłaniającej czas pracy. Rodzina, która kiedy chowaliśmy wspólnie matkę w zimnej, mokrej od kropli deszczu i naszych łez ziemi, wydawała mi się wtedy tak bliska, nagle zniknęła. Każdy wrócił do swojego życia, do swojej rodziny, do kochających osób.

Tylko ja, ja jedna na całym świecie, zostałam sama. Siedziałam w ciasnym mieszkaniu, całe dnie płakałam, nic nie jadłam i patrzyłam w sufit.

Myślałam, że tak będzie już zawsze.

***

Nie wiem, jaka siła wypchnęła mnie w którąś środę z łóżka, kazała ubrać się i wyjść z domu. Tak po prostu przypomniało mi się, jak matka pilnowała, bym chodziła do kościoła, pamiętałam jej wspaniałe słowa o Bogu i jego wielkiej miłości. Coś kazało mi pójść do osiedlowego kościoła i szukać tam jakiegoś ukojenia w miłosierdziu Stwórcy.

Jak można było przewidzieć, kościół był prawie pusty. Usiadłam w ławce, zapatrzyłam się w przejmującą, tak pięknie wyrzeźbioną twarz Chrystusa, wiszącego na krzyżu nad ołtarzem i nieomal czułam jego ból. Znów pojawiły się łzy pod powiekami i pozwoliłam im swobodnie płynąć po mojej twarzy.

Nie wiedziałam, jak się modlić, co robić, co mówić, o co prosić. Odkąd mieszkałam sama, raczej rzadko uczęszczałam na msze.

Siedziałam, patrzyłam na twarz Jezusa wykrzywioną bólem i miałam w głowie pustkę. Nie zauważałam tego, co działo się obok. Po chwili zwróciłam jednak uwagę na starszą kobietę, klękająca obok mnie. Wróciła z konfesjonału, gdzie widocznie spowiadał ksiądz.

Tego potrzebowałam. Rozmowy.

Udałam się w stronę konfesjonału, kolejka była krótka. Tylko jakiś starszy pan monotonnym, zbyt donośnym głosem wyznawał swoje grzechy. Kiedy skończył, uklękłam na niewygodnym drewnie, przeżegnałam się i milczałam. Ksiądz również trwał bez słowa.

- Moje życie straciło sens – powiedziałam cicho po dłuższej chwili. Tak po prostu.

Usłyszałam jak spokojnie oddycha. Widziałam niewyraźny zarys jego profilu, dzięki skąpemu światłu, które padało akurat na jego twarz.

- A zatem Bóg pomoże ci na nowo go dostrzec – odrzekł pogodnym, głębokim głosem.

Jakaś złość, ukryta wewnątrz mnie, a tłumiona ostatnio przez smutek, nagle znalazła ujście.

- Pieprzenie – warknęłam nieco zbyt głośno niż powinnam – jeszcze niech mi ksiądz powie, że cierpienie zbliża do Boga. Większej głupoty dawno nie słyszałam. Jeśli Bóg jest taki miłosierny, dlaczego zabrał mi matkę, ostatnią osobę, którą miałam na świecie?

- Moja droga, moja droga – mówił, nadal spokojnie i pogodnie, a coś w jego głosie kazało mi nie przerywać – jest w tobie wiele bólu i żalu. Doskonale to znam.

- Zna ksiądz?

Chciałam usłyszeć o jego cierpieniu. Chciałam, żeby pokazał mi, że nie mi jednej Bóg położył na barki ciężar zbyt wieki do zniesienia. Chciałam usłyszeć słowa pocieszenia. Chciałam prawdziwego przykładu, nie obco brzmiących słów Biblii.

- Bóg nie daje nam więcej niż możemy unieść – powiedział, jakby czytając mi w myślach -  chociaż często wydaje nam się, że to zbyt wiele i nie poradzimy sobie. Ale Pan zna nasze możliwości.

- Straciłem matkę, gdy miałem trzynaście lat – ciągnął nadal tym samym, pogodnym tonem – Zaledwie rok później odszedł również mój ojciec. Wraz z bratem trafiliśmy pod opiekę ciotki, a po upływie kolejnych dwóch lat i mojego małego, chorowitego braciszka zabrał Bóg do siebie.

Nie wiedziałam, co powiedzieć.

- Ile masz lat? – zapytał nagle duchowny.

- Dwadzieścia cztery.

- A zatem Pan dał ci aż tyle czasu, by cieszyć się obecnością matki – powiedział – ja usilnie starałem się docenić te kilkanaście lat, które spędziłem z moimi najbliższymi i chociaż nie przyszło mi to łatwo, w końcu nauczyłem się być za to wdzięczny.

- I wiesz, bez względu na to, co ci się wydaje – ciągnął – nie zostałaś sama. Proszę, pamiętaj o tym.

Przez chwile milczeliśmy, a ja trawiłam w sobie wszystkie jego słowa. Nie chciałam wychodzić z tego konfesjonału, pragnęłam słuchać jego głębokiego, hipnotyzującego głosu, który dodawał mi tyle wiary i tak szybko sprawił, że wszystko zaczęło się wydawać mniej beznadziejne.

- Dziękuję.

***

Wróciłam tam dwa dni później. Klęczałam, starając się prosić Boga o wspaniałe życie wieczne dla mojej matki. Nie wierzyłam w nie do końca, ale wiedziałam, że ona tak.

Usiadł obok mnie bezszelestnie, dostrzegłam go dopiero po chwili.

- Szczęść Boże.

Poznałam ten głęboki głos. Spojrzałam na niego, badając chwilę jego twarz. Był dość młody, najwyżej po trzydziestce, miał wspaniałe, mocne rysy, duże, brązowe oczy i krzaczaste brwi w takim samym złotym odcieniu jak włosy. Nie był klasycznie przystojny, ale było w nim coś urzekającego. Zawstydziłam się własnych myśli na temat duchownego, w końcu to nie na wygląd powinnam zwracać uwagę u kogoś takiego, jak on.

- Maria – wyciągnęłam do niego rękę, chcąc się przedstawić – Maria Magdalena.

Poczułam silny uścisk jego dłoni.

- To imię wiele mówi – zaśmiał się cicho – Michał.

- Michał Anioł – rzuciłam pierwsze, co przyszło mi do głowy.

Rozmawialiśmy chwilę. Opowiedziałam mu, że zdecydowałam się wrócić do normalnego życia i skróciłam swój urlop, nazajutrz idę do pracy. Pochwaliłam się, że staram się codziennie modlić, chociaż czuję, że nie potrafię.

- Każde twoje słowa cieszą Boga – powiedział, uśmiechając się do mnie lekko.

Dziękowałam mu za tamte słowa w konfesjonale.

- Dały mi siłę.

- Ta siła była już w tobie – stwierdził, kładąc pokrzepiająco rękę na moim ramieniu – a ja tylko pomogłem ci ją wydobyć.

 

***

Michał został moim Aniołem.

Zaprzyjaźniliśmy się. Chodziliśmy na kawę, na spacery, nawet na wspólne wycieczki w góry. Zaczęłam regularnie uczęszczać na mszę. Odnalazłam w życiu cudowny spokój i harmonię, jakie jeszcze nie gościły w moim życiu. Pomógł mi poradzić sobie z żałobą po matce, zacząć żyć bez niej, uwierzyć we własną siłę i możliwości. Dużo opowiadał o Bogu, a robił to w tak fascynujący i hipnotyzujący sposób, że mogłam godzinami słuchać jego głosu. Niechętnie opowiadał o sobie, jednak pewnego razu, kiedy dał się namówić na lampkę wina, uraczył mnie historią o swoim dzieciństwie i powołaniu.

- Zawsze byliśmy biedni, ale jakoś nam to nie przeszkadzało, bo byliśmy ze sobą bardzo związani i miłość zastępowała nam różne materialne potrzeby – mówił łamiącym się głosem– Naprawdę, w tamtym czasie nie mogłem chcieć więcej.

- Mama zmarła w wyniku nowotworu, długo chorowała, aż w końcu odeszła – teraz już płakał, a ja miałam ochotę zetrzeć jego łzy z twarzy – Niedługo później tata dostał zawału. Myślę, że nie mógł bez niej żyć, oni tak bardzo się kochali, pobrali się pomimo wielu przeciwności losu, może kiedyś opowiem ci wszystko…

- U ciotki początkowo było nam dobrze, dbała o nas – kontynuował nieco spokojniejszym głosem – ale po jakimś czasie coś się zmieniło. Nagle zaczęło brakować dla nas jedzenia, dostawaliśmy tylko jakieś resztki. Ciągle znajdywała nam coś do roboty i traktowała jak niewolników. Krzyczała z byle powodu, nie zliczę ile razy dostałem w twarz. Wyżywała się na nas, nie wiadomo za co. Traktowała gorzej niż zwierzęta. Wujek udawał, że tego nie zauważa. Ja postanowiłem, że wytrzymam to choćby nie wiem co, ale mój braciszek nie był aż tak silny..

- Od zawsze był chorowity – znów w jego oczach pojawiły się łzy – a ciotka uważała, że symuluje. Nie wierzyła mu, nie zabierała do lekarza, nie zwalniała z obowiązków. Pewnego razu strasznie rozbolał go brzuch, dużo mocniej niż zwykle. Po kryjomu podkradałem z apteczki cioci jakieś leki, ale nic nie pomagało. Całą noc wył z bólu, a ja płakałem wraz z nim, próbując mu pomóc. I zmarł, tak po prostu, a ja trzymałem go w ramionach i błagałem Boga by zwrócił mi życie. Krzyczałem na ciotkę, że go zabiła, że zabiła go jej nieczułość i ignorancja. Okazało się, że było to zapalenie wyrostka, który w końcu pękł i w wyniku tego mój Marcin, mój Marcinek odszedł…Gdyby ciotka wzięła go do szpitala, pomogliby mu i nadal by żył.

Płakałam wraz z nim, gdy to mówił i zastanawiałam się, dlaczego niektórych Bóg tak ciężko doświadcza. Trzymałam go za ręce i roniłam łzy nad nim, nad jego smutnym życiem i małym, biednym braciszkiem.

- Bóg był moją ucieczką od tego wszystkiego, zawierzyłem mu i oddałem się całkowicie – mówił tym głębokim, pełnym emocji głosem – Pomógł mi poradzić sobie z tym wszystkim i znaleźć w tym jakiś sens.

 

 

 

***

Pierwszy raz pocałował mnie po jakimś roku naszej znajomości. Tak po prostu. W trakcie rozmowy nagle pochylił się, wziął moją twarz w swoje ręce i delikatnie dotykając wargami moich ust, złożył na nich najdelikatniejszy pocałunek w moim życiu.

W pierwszej chwili nawet nie byłam zaskoczona. Czułam jeszcze na twarzy i ustach dotyk jego warg i rąk, byłam dziwnie spokojna i szczęśliwa, dopiero po chwili, gdy spojrzałam na jego koloratkę, kryjącą się za kołnierzem koszuli, poczułam dziwne, dławiące uczucie w gardle, a moje serce zaczęło szybko i nieregularnie uderzać o żebra. On chyba poczuł to samo, bo nagle dziwnie zlękniony przeprosił mnie, po czym pożegnał się i uciekł.

- Nie wiem, dlaczego to zrobiłem, nie potrafię tego wytłumaczyć – mówił mi, gdy spotkaliśmy się po raz kolejny – Ale przysięgam, nigdy więcej tego nie zrobię, wybaczysz mi?

Wybaczyłam, oczywiście, ale nie zapomniałam. Analizowałam to po stokroć i chociaż nie doszłam do żadnych wniosków, któregoś dnia, gdy patrzyłam na niego w blasku słońca, gdy przechadzaliśmy się po parku, stwierdziłam, że go kocham.

Tak po prostu. Kocham jego głęboki, barwny głos, jego mądre słowa, jego wysoką, silną, dojrzałą sylwetkę, spojrzenie wielkich, przepełnionych uczuciem i dobrocią oczu, jego zmarszczkę między brwiami, kiedy mówił o czymś, co go przejmowało, jego wielkie, ale tak bardzo delikatnie dłonie, jego uważne spojrzenie, gdy mnie słuchał, jego kilkudniowy zarost, bo przecież nie pamiętał  o czymś tak trywialnym jak golenie. A zwłaszcza głębię jego spojrzenia, w której skrywało się całe cierpienie, które przeżył i zaskakujące pogodzenie się z tym wszystkim, swoim losem.

W tym samym momencie, kiedy to stwierdziłam, od razu wiedziałam także, jak bardzo nie ma to sensu. Wiedziałam, że za nic nie chcę stracić jego przyjaźni, postanowiłam więc zignorować to kiełkujące we mnie uczucie i wierzyłam, że niedługo znajdę mężczyznę, którego będę mogła mieć i którego obdarzę podobnym uczuciem.

Ale było zupełnie inaczej. Żaden ze spotkanych mężczyzn nie dorównywał mu nawet do pięt. W końcu był moim Aniołem, Michałem Aniołem.

Wszystko zmieniło się pewnego czerwcowego dnia, kiedy przyszedł do mnie z naręczem książek, które od dawna chciałam przeczytać. Otworzyłam mu w samej koszuli nocnej, zaspana, wpuściłam go do środka i przygotowałam kawę. Był dziwnie milczący, popijał kawę i mierzył mnie uważnym spojrzeniem, kiedy przerzucałam strony opasłych tomów. W końcu podniosłam na niego wzrok i na zawsze zapamiętałam to, co zobaczyłam wtedy w jego oczach.

Błyszczała w nich dzika, niebezpieczna iskra, która zaniepokoiła mnie a jednocześnie zafascynowała. Wpatrywał się we mnie, w moje kobiece zaokrąglenia przykryte jedynie kusą i cienką koszulką nocną, wpatrywał się w moją twarz i rozczochrane włosy. W końcu podszedł i zanim mnie pocałował, pamiętam tylko, że zerwał koloratkę z szyi i rzucił na podłogę…

Wziął mnie w ramiona i obsypywał delikatnymi pocałunkami. Nic nie mówił, dotykał mnie tak, jakbym była ze szkła, jakbym była najdelikatniejszym płatkiem róży. Kochaliśmy się później, na podłodze w mojej kuchni, tak bardzo oszołomieni i zaskoczeni tym, co się dzieje, a jednocześnie tak bardzo szczęśliwi. Nigdy nie zapomnę wyrazu jego twarzy, kiedy leżał na moich nagich piersiach, pokrytych jeszcze gęsią skórką. Był radosny, miał tak błogą minę, jakby właśnie trzymał w garści cały świat, a nie tylko mnie.

Ale później spojrzeliśmy sobie w oczy i oboje dostrzegliśmy w nich to, czego nie chcieliśmy.

Grzech.

***

Jeszcze nigdy nie czułam się tak dobrze, robiąc tak źle.

Nasz romans kwitł.

Czując na sobie karcące spojrzenie Boga, uciekaliśmy w różne miejsca, gdzie nikt nie mógł nas spotkać i po prostu cieszyliśmy się sobą. Czasami udawało mi się zapomnieć o tym, kim on jest i czułam się niemal tak wspaniale, jakbyśmy byli normalną parą. Jednak czasami jego spojrzenie dosadnie przypominało mi, że tak nie jest.

Mówił mi, że nienawidzi siebie za to, co robi, ale że za bardzo mnie kocha, by przestać. Że nie wyobraża sobie beze mnie życia. Że jestem najwspanialszym, co go w życiu spotkało i dziękuje Bogu, że może tego doświadczać, jednocześnie przepraszając go, za to co robi. Że wie, że grzeszy, ale to jest silniejsze od niego.

Był taki delikatny i czuły. Robił mi śniadania do łóżka i tworzył niemal poematy na temat mojej urody. Potrafiliśmy godzinami leżeć w łóżku i po prostu się przytulać, nieustannie rozmawiając. Dbał o mnie jak nikt nigdy wcześniej. Czułam się, jakbym odnalazła jakąś zagubioną wcześniej połowę własnej duszy. Było mi tak dobrze, zwłaszcza gdy ignorowałam rozsądek, który podpowiadał mi nieustannie, że to nie ma prawa bytu. Że ten wspaniały sen na jawie prędzej czy później się skończy, a ja zostanę potępiona na wieki.

- Jeśli trafię do piekła, to przynajmniej razem z tobą – powiedziałam mu kiedyś i chociaż miało nas to rozśmieszyć, wywołało zupełnie odwrotny efekt.

Płakaliśmy razem nad swoim losem.

Irracjonalnie wierzyłam, że uda się nam. Mój Anioł mówił mi, że skoro Bóg jest miłosierny, to zrozumie nas i wybaczy. Że zbawi nas razem.

Klęczeliśmy razem nad grobem mojej matki i modliliśmy się o nią i o nas.  Byliśmy sami na tym nie rozumiejącym nas świecie i nie było nikogo, kto mógłby nas pobłogosławić.

- Gdyby moja matka żyła, zrobiłaby to – wyznałam mu kiedyś.

Weronika, której po pół roku naszej grzesznej relacji, wyznałam prawdę, najpierw śmiała się, jakbym opowiedziała jej dobry żart, następnie nie mogła uwierzyć, na koniec zaś zwyzywała mnie od bezwstydnych rozpustnic.

- To, że nie boisz się Boga, to jedno – krzyczała, wstrząśnięta – Ale, że nie boisz się ludzi…Oni zrobią ci piekło na ziemi.

Nawet nie wiedziała, ile miała racji.

***

Planowaliśmy uciec na drugi koniec świata. Gdzieś do Ameryki, w grę wchodziła też Anglia. Za bardzo igraliśmy z losem. Wiedzieliśmy, że jeśli Bóg nie będzie próbował nas rozdzielić, ludzie zrobią to pierwsi. Nasza przyjaźń wzbudzała już wcześniej dużo kontrowersji, a co dopiero gdyby wszyscy poznali prawdziwą istotę naszej relacji. Wstydziłam się patrzeć sąsiadkom w oczy. Jakże wiele można było z nich wyczytać...

Dopięliśmy wszystko na ostatni guzik. Byłam już spakowana, nazajutrz mieliśmy wyjechać i zacząć nowe życie tam, gdzie nikt nas nie zna, na obcej ziemi. Po kryjomu przyszedł do mnie, pomógł wybrać najpotrzebniejsze rzeczy, a później kochał się ze mną i w jego ruchach była taka swoboda i beztroska, jakby ktoś zapewnił go, że ma mnie na zawsze, na wieki. Kochaliśmy się jak młoda para w noc poślubną, pewni, że mamy przed sobą nowe życie, razem.

Wyganiałam go, żeby też zdążył się spakować.

- Mam ciebie, czego mi więcej trzeba, by zacząć wszystko od nowa?

Całował mnie długo, po czym poszedł, szepcząc na odchodnym pełne czułości i wzruszenia „Do jutra”.

I to jutro nigdy nie nadeszło.

Po prostu nie pojawił się w naszym umówionym miejscu. Czekałam. Czekałam w domu całe dnie, aż w końcu przyjdzie i wszystko mi wyjaśni. Wiedziałam, że mnie nie zostawił, nie zrobiłby tego.

Coś musiało się stać.

Byłam tak zdesperowana, że poszłam na plebanię. Proboszcz na mój widok odwrócił głowę, nie chciał ze mną rozmawiać. Nie poddałam się łatwo, krzyczałam i błagałam. W końcu, patrząc na mnie wzrokiem pełnym nienawiści i pogardy, wycedził:

- Jest z dala od ciebie. Z dala od grzechu. Tam, gdzie powinien być.

Pękło mi serce. Miliony ostrych kawałków wbiły się w każdą tkankę mojego ciała. Czułam ostry, przejmujący ból dosłownie wszędzie. Patrzyłam na plecy odchodzącego proboszcza i pierwszy raz w życiu miałam ochotę kogoś zabić. Kogoś, kto odebrał mi połowę mojej duszy i serca.

***  

Piekło rozpętało się kilka dni później. Ludzie wytykali mnie palcami, zewsząd do moich uszu dochodziły okropne komentarze. Byłam zaszczuta i chciałam stąd uciec, ale coś kazało mi zostać. Co, jeśli kiedyś mojemu Aniołowi uda się wrócić, a mnie tu nie będzie? Chociaż byłam pewna, że odnajdziemy się gdziekolwiek.

Modliłam się codziennie i chyba wbrew wszystkiemu, chodziłam regularnie, co niedzielę, do tego samego kościoła. Ludzie szeptali, proboszcz grzmiał z ambony, a biedny, nowy wikary nie wiedział, o co chodzi.

Wierzyłam, uparcie i na przekór, że Michał do mnie wróci. Że znajdzie sposób i wyrwiemy się z tego siedliska nienawiści.

I wrócił. Ale pod postacią dwóch kresek na teście ciążowym.

Nosiłam dumnie nasze dziecko pod sercem, prowokacyjnie ubierałam obcisłe ubrania, by podkreślić wypukły brzuch, efekt naszego grzechu. Ludzie coraz bardziej zatruwali mi życie, proboszcz raz, plując na mnie swoją śliną, krzyczał, żebym nawet nie starała się od kościoła o żadne pieniądze, bo ich nie dostanę. Każdy kolejny dzień był coraz trudniejszy. Wyrzucili mnie z pracy i wiedziałam, że nie mogę dłużej tu zostać. Nie chciałam też, by moje dziecko wychowywało się tutaj, naznaczone piętnem, które by je zniszczyło.

Nie mogłam jechać za granicę bez niego. Zaplanowaliśmy przenieść się tam razem i jeśli kiedykolwiek tam wyląduję, to tylko z moim Aniołem. Którejś bezsennej nocy, kiedy mój syn (tak przeczuwałam) uporczywie kopał mnie, nie dając spać, przypomniałam sobie o kluczach, które kiedyś, dawno temu, dał mi Michał. Otwierały drzwi domku, w którym niejednokrotnie zatrzymywaliśmy się, będąc w górach. Należał on do jego przyjaciela, który aktualnie przebywał w Ameryce Południowej.

- Możesz z niego skorzystać, jeśli kiedyś będziesz chciała. – powiedział wtedy, jeszcze gdy byliśmy przyjaciółmi.

Wstałam i przeszukałam wszystkie szuflady, by go znaleźć. Leżał gdzieś, zapomniany, pod stertą niepotrzebnych rzeczy. To było idealne miejsce. Przynajmniej na razie. Miałam jakieś oszczędności, dam sobie radę, jakiś czas na pewno.

Nie spakowałam wielu rzeczy. Kilka godzin później zamykałam już mieszkanie na klucz i wychodząc z bloku, przystanęłam na chwilę, jakby licząc, że ktoś mnie zatrzyma.

Wiedziałam, że jeśli wróci, znajdzie mnie choćby i na końcu świata.

***

Urodziłam pierworodnego syna mojego Michała dwunastego kwietnia, w Wielki Piątek. Na przebłaganie za nasze grzechy. Był śliczny, idealny, miał mądre spojrzenie swojego ojca, mogłam wpatrywać się w jego oczy godzinami. Tuliłam go, dotykałam gładkiej, dziecięcej, tak słodko pachnącej skóry i dziękowałam Bogu, że mogę go mieć.

Czasami było mi ciężko. Czasami płakałam po nocach nie tylko ze zmęczenia, które było spowodowane samotnym wychowywaniem dziecka, ale też z rozpaczy, że mój Anioł już nie wróci. Że już nigdy się nie odnajdziemy, że nawet po śmierci Bóg zbawi nas osobno. Starałam się nie tracić nadziei i być jak najlepszą matką.

I, jak kiedyś, gdy pogrążona w cierpieniu, przekonana o tym, że resztę życia spędzę bez mojego stróża u boku, mój los zupełnie się odmienił.  Pewnej nocy obudził mnie szelest i skrzypnięcie sprężyn. Ktoś usiadł na moim łóżku. Nawet się nie bałam. Byłam spokojna, pierwszy raz od dawna. Czułam każdym porem skóry jego obecność. W ciemności wyłapałam jego sylwetkę.

Płakał.

Bez słowa objęłam go i poczęłam płakać jak jeszcze nigdy w życiu. Ale już nie z rozpaczy, każda moja łza była wyrazem  bezkresnego szczęścia i wdzięczności.

Mój Anioł Stróż znów był przy mnie.

Tulił mnie do siebie, chował twarz w moich włosach i całował je. Słyszałam jego szybki, ciepły oddech.

- Teraz nikt mi cię nie odbierze – wychrypiał – nikt nas nie rozdzieli, ani Bóg, ani człowiek, ani żadna inna istota. Jestem cały twój, cały twój, na zawsze, do śmierci i po niej także, na wieczność…

I tak, związani jego obietnicą i naszymi łzami, po stokroć lepiej niż węzłem małżeńskim, rozpoczęliśmy nowe życie. Jeśli Bóg pozwolił mu do mnie wrócić,  musiał rozumieć jak wielka była nasza miłość.

I zbawi nas razem.

Amen.

 

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
kg · dnia 26.02.2017 23:00 · Czytań: 522 · Średnia ocena: 5 · Komentarzy: 4
Komentarze
Dobra Cobra dnia 26.02.2017 23:20
Opowiadanie wplata się w ogolną dyskusję, po co ciągle istnieje nieludzki celibat (wymyślony w średniowieczu po to, by księża nie rozkradali kościelnych dobr dla swoich rodzin. Nie ma to nic wspolnego z Bogiem) w kościele katolickim.


kg,

Dobra robota. Nieco ckliwe dla faceta, ale sie czyta.

Straszne dramaty molestowania nieletnich są wynikiem zakazu żenienia się ksieży. I po co to wszystko, na czyją chwałę?

Czyli jednak zdecydowanie literatura kobieca. Facet dałby w mordę, panie będą dyskutowały.


Dziekuję za ten kawałek, skłaniający do wielu refleksji.


Pozdrawiam,

DoCo
Rzynka dnia 05.03.2017 21:07
Witaj kg, czytałam to opowiadanie kilka razy i dręczy mnie pytanie czy to kpina, czy Ty tak serio? :) tak, tak jestem katoliczką. I zastanawiam się czy to przypadek, że za każdym razem jak tu wchodzę to trafiam na jakiś tekst o Bogu, który ugodzi mnie mocno w serce. Dla Ciebie jako pisarza to dobrze, że wzbudza emocje i człowiek o nim myśli, bo właśnie było tak w moim przypadku ;) Jak dla mnie opisałeś w dość piękny, i być może tym bardziej przerażający sposób, grzech przeciwko Duchowi Świętemu- grzeszyć zuchwale w nadziei miłosierdzia Bożego.

Jednak chylę czoło dla Twojego opowiadania. Dawno przeczytany tekst nie wzbudził we mnie tylu emocji naraz, od zaciekawienia i jakiejś radości, poprzez pogardę, złość, ostatecznie do cichego smutku w sercu kochającym Boga.

Pozdrawiam serdecznie.
skroplami dnia 06.03.2017 19:56 Ocena: Świetne!
Zgodnie z nakazem Boga starszym w dawnym zborach chrześcijańskich mógł być człowiek spokojny, mądry, dobry mąż i ojciec... to prawie cytat z Nowego Testamentu. Kapłani w Izraelu, stary testament, mieli żony i dzieci. I Chrystus nie zmienił nakazów Boga, utrzymał, wyjaśnił, "rozszerzył". I w Starym i w Nowym Testamencie mężczyzna może się całkowicie poświecić dla Boga, czyli zrezygnować z kobiety. Dlaczego? Z miłości do Boga. Miłość do kobiety rozwija mężczyznę, i odwrotnie oczywiście. Ludzie zaprzeczający Biblii przed wiekami i aktualnie wciąż błędnie wytykają, że ksiądz który kocha kobietę zdradza Boga. Bzdura całkowita. Zdradza zdradliwy Kościół Katolicki, zaprzeczający Bogu pustymi i bez uczuć słowami. Bardziej uczuciowi i z Bogiem w sercu od tworzących takie "cuda" bezsensu księży katolickich, są zwykli ale tylko niestety garstka, świeccy katolicy. Szkoda tylko, że nie widzą jak bardzo ich wiara różni się od nakazanej właśnie przez Boga i Chrystusa. Ich wiara to wiara stworzona z ludzkiego chciejstwa, zaprzeczająca Bogu, oddająca cześć kamieniom i drewnu, wręcz nakazująca Bogu określone postępowanie. Niektórzy z katolików zdają się zamieniać miejscem z Bogiem. Ble.
Kg, gratuluję, Tobie i bohaterom opowiadania :). Nie maja się czym martwić, miłość uzupełnia wiarę i odsłania cząstkę tego co czuje Bóg do ludzi. Tu jednak są fakty: łamiący ŚWIADOMIE nakazy Boga nie zmartwychwstaną, Bóg takich nienawidzi chociaż jest w stanie wybaczyć, gdy się poprawią. Jak Bóg jest uczuciowy, w stronę miłości i nienawiści wobec zła i grzechu, odsłania Biblia. Jak surowy i sprawiedliwy, w tym samym miejscu.
Dzięki, za poruszenie tematu :).
kg dnia 06.03.2017 20:54
Dziękuję za komentarze :) cieszę się, że tekst, a zwłaszcza poruszony w nim temat, wzbudził Wasze emocje i przemyślenia ;) dawno temu przeczytałam historię miłości w podobny sposób "zakazanej" i coś zmusiło mnie do napisania tego opowiadania i postawienia pytania, czy taka miłość, mimo że szczera i piękna, jest faktycznie gorsza i godna potępienia:)
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
27/03/2024 22:12
Serdeczne dzięki, Pliszko! Czasem pisząc, nie musiałem… »
pliszka
27/03/2024 20:55
Kaz, w niektórych Twoich tekstach widziałam więcej turpizmu… »
Noescritura
25/03/2024 21:21
@valeria, dziękuję, miły komentarz :) »
Zdzislaw
24/03/2024 21:51
Drystian Szpil - to i mnie fajnie... ups! (zbyt… »
Drystian Szpil
24/03/2024 21:40
Cudny kawałek poezji, ciekawie mieszasz elokwentną formę… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:18
@Optymilian - tak. »
Optymilian
24/03/2024 21:15
@Zdzisławie, dopytam dla pewności, czy ten fragment jest… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:00
Optymilian - nie musisz wierzyć, ale to są moje wspomnienia… »
Optymilian
24/03/2024 13:46
Wiem, że nie powinienem się odnosić do komentarzy, tylko do… »
Kazjuno
24/03/2024 12:38
Tu masz Zdzisław świętą rację. Szczególnie zgadzam się z… »
Zdzislaw
24/03/2024 11:03
Kazjuno, Darcon - jak widać, każdy z nas ma swoje… »
Kazjuno
24/03/2024 08:46
Tylko raz miałem do czynienia z duchem. Opisałem tę przygodę… »
Zbigniew Szczypek
23/03/2024 20:57
Roninie Świetne opowiadanie, chociaż nie od początku. Bo… »
Marek Adam Grabowski
23/03/2024 17:48
Opowiadanie bardzo ciekawe i dobrze napisane.… »
Darcon
23/03/2024 17:10
To dobry wynik, Zdzisławie, gratuluję. :) Wiele… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty