Tacy byliśmy jeszcze wczoraj… - Dorothy Schwalk
Publicystyka » Felietony » Tacy byliśmy jeszcze wczoraj…
A A A

Minęło już kilka lat odkąd rozstałam się z mężem. Po dość długim okresie wspólnego życia nagle poczułam, jak uchodzi ze mnie powietrze. Wiedziałam, że jeżeli nic z tym nie zrobię nigdy nie odzyskam siebie.A niewiele z „siebie” już pamiętałam. Niewiele „mnie” zostało i wydawało mi się w tamtej chwili, że nie uda mi się mnie samej uchronić, pozostawić przy zdrowych zmysłach czy jakby powiedziało wielu – postawić na nogi.

Przez ostatnie dwa lata mojego związku zaczytywałam się wszystkim, co mówiło o toksycznych relacjach między ludźmi. Słuchałam mądrych rad przyjaciółek, płakałam i biłam się z myślami. Miałam świadomość, że przecież nie wszystkie lata naszego małżeństwa były nieudane. Doskonale pamiętałam rozmowy do białego rana, przerywane wypijaniem kolejnego kieliszka wina. Pamiętałam te wszystkie chwile uniesień, kiedy nie mogliśmy się sobą nacieszyć. Radosne spotkania z przyjaciółmi, którzy w większości uważali nas za idealną parę. Byłam zakochana do szaleństwa, a on był dla mnie niczym guru.

Długie lata pracowaliśmy razem licząc na lepsze jutro dla naszej rodziny. Na świecie pojawiły się dzieci i oczywistym stało się, że nie żyjemy już tylko dla siebie. Jako, że mieszkaliśmy w kraju niewielkich możliwości, mimo, że oboje byliśmy wykształceni miewaliśmy problemy w związaniu końca z końcem. Młode małżeństwo, nowa komórka w kraju, pełni zapału do pracy i pomysłów na kolejne lata rozpoczęło żmudny proces starania się o pozostanie na powierzchni. Z większym lub mniejszym wysiłkiem pokonywaliśmy kolejne przeszkody wierząc, że razem możemy wszystko.

Kiedy moja najlepsza przyjaciółka po raz pierwszy poznała mojego męża powiedziała podobno do swojej mamy: „ Ona nie będzie miała z nim życia. Nie będzie szczęśliwa.”

Dowiedziałam się o tym po kilkunastu latach, kiedy obie byłyśmy już dojrzałe i po przejściach. I nawet wtedy pierwsze, o czym pomyślałam było to, że ona pewnie mi zazdrości, że jest zła, bo zaniedbałam w pewnym sensie naszą znajomość. Że poświęcałam mu zbyt dużo uwagi nie zważając na potrzeby moich znajomych i przyjaciół, z którymi od lat trzymaliśmy się razem.

Miłość rzeczywiście jest wielka i z pewnością ślepa w momencie, kiedy mamy 19 lat, drażnią nas rodzice i za wszelką cenę chcemy rozpocząć samodzielne, dorosłe życie. Dziś trudno nam zrozumieć siebie sprzed dwudziestu lat. Do czego tak się spieszyliśmy? Co chcieliśmy udowodnić i komu?

Spokojny dom, w którym wzrastaliśmy i kochający rodzice, którzy dali nam wszystko, na co mogli lub nie mogli sobie pozwolić – licząc i dążąc do tego abyśmy mieli w życiu lepiej niż oni. Dziś sami będąc w większości rodzicami rozumiemy w znacznym stopniu ich postawę. Wtedy jednak bolał nas ich brak zaufania, że potrafimy dokonywać właściwych wyborów. Ich brak zaufania w to, że chcemy i możemy wziąć odpowiedzialność za nasze życie. I mimo, że bolało nas to okrutnie sprzeciwialiśmy się im trochę dla zasady – w większości jednak sytuacji z powodu ogromnej wiary w siłę własnego rozumu i siłę miłości. Czy słusznie?

Nigdy nie możemy być pewni jak potoczy się nasze życie.

Obserwujemy naszych rodziców i bliskich, uczęszczamy do szkół, spędzamy czas na zajęciach pozalekcyjnych po to właśnie, aby wchodząc w dorosłe życie umieć podejmować właściwe decyzje. W wieku nastoletnim czujemy się panami świata i wierzymy, że możemy osiągnąć wszystko, czego tylko zapragniemy. Jeśli ktoś ma szczęście wspierają go w tych przekonaniach rodzice, którzy potem z radością obserwują sukcesy swoich latorośli.

Co jednak, gdy latorośl pomimo solidnego wykształcenia i wsparcia rodziców wpada w kolejne życiowe pułapki? Co, jeśli ogrom miłości ze strony bliskich nie wykształcił w młodym człowieku żadnych mechanizmów obronnych? Nie upewnił nas o poczuciu własnej wartości lub co gorsze nigdy nie pozwolił na samodzielne podejmowanie decyzji – choćby błędnych? Chronieni niczym motyl w kokonie nic nie wiemy o prawdziwym życiu.

Takie właśnie było moje dzieciństwo. Bezpieczne, pachnące niedzielnym ciastem, przerywane wypadami do parku, wycieczkami, mikołajkowymi prezentami i spokojem. Czułam się kochana i bezpieczna, a rodzice ciężko pracowali na to abym miała wszystko. Jeździłam, więc na kolonie i wszystkie wycieczki szkolne. Odsłuchiwałam ulubionych wykonawców na całkiem dobrym sprzęcie DIORY, nosiłam markowe ubrania, bo byłam zawsze „ córeczką tatusia”. Miałam zapewniony spokój, gdy przygotowywałam się do matury.

W tamtym czasie obserwując rodziny moich koleżanek, które często wychowywały się w niepełnych lub patologicznych domach myślałam, że mam wszystko.

Zabrakło tylko zaufania…

Ufności w to, że jestem gotowa rozpocząć moje dorosłe życie, popełniać moje własne błędy, a także ponosić moje tego konsekwencje. I nie myślcie, że wynika to po prostu z rodzicielskiej troski. To tez chęć zademonstrowania, że „ my wiemy najlepiej, co jest dobre dla Ciebie”.

Oczywiście wierzymy w szczerość intencji naszych rodziców. Sami przecież nie chcielibyśmy za nic skrzywdzić swoich dzieci. Sytuacje zaś patologiczne nie zdarzają się przecież w każdej rodzinie.  Czy zresztą doznane krzywdy fizyczne klasyfikują się w rankingu na wyższych pozycjach niż te pozostawiające ślad w umyśle? Czy dzieci, które w najpiękniejszym można by sądzić okresie swojego życia odnosiły rany psychiczne nie cierpią tak samo jak te bite, zaniedbywane czy maltretowane?

Traumy dzieciństwa przypominają przecież o sobie przez całe życie. Skrzywiona psychika nie pozwala na nawiązywanie prawidłowych relacji w późniejszym życiu. Więzi partnerskie są niewłaściwe a my sami często jesteśmy rozchwiani emocjonalnie. Ranimy i pozwalamy się ranić, nie rozumiejąc, jakie krzywdy wyrządzamy sobie nawzajem.

Jakie nauki wynosimy z kolejnych lekcji życia i dlaczego tak trudno nam się uczyć na cudzych błędach? Przecież nie chcemy kolekcjonować porażek jak trofeów. Co powoduje, że z jednego dołka wpadamy często wprost do drugiego nie mogąc kompletnie zachować równowagi? Rzadko wymagamy od siebie za to oczekujemy od innych – chyba, więc kuksańce od losu są nam potrzebne, aby naprawdę zrozumieć sens istnienia.

Kochać… a cóż to dziś znaczy?

Dla mnie wciąż – troszczyć się bardziej o kogoś niż o siebie samego. Być dobrym człowiekiem i nie krzywdzić innych. Pomagać, ale nie dać się wykorzystywać. Krzyczeć głośno o tym, co nam się nie podoba, ale wciąż pracować nad sobą.

Kiedy tkwimy jednak w niezdrowych relacjach tok naszego myślenia zostaje spaczony przez zachowanie toksycznego partnera. Długo nie zauważamy nawet, że coś jest nie tak jak być powinno. Każde prymitywne zachowanie toksyka tłumaczymy na milion sposobów choćby sygnały świadczące o tym, że jesteśmy krzywdzeni wystrzeliwały w naszej głowie jak noworoczne fajerwerki.

Kochamy więc… i tłumaczymy. Kochamy i czekamy, a między kolejnymi wybuchami niekontrolowanej acz wymierzonej niewątpliwie w nas agresji – próbujemy kochać jeszcze bardziej i szukać winy w nas samych.

Dlaczego nie potrafimy w takich momentach kochać siebie?

Odpowiedź jest wbrew pozorom bardzo prosta. Wykształconym i inteligentnym ludziom pewne zachowania po prostu nie przyszły by do głowy. Mają oni, bowiem świadomość jak bardzo poszczególni ludzie różnią się od siebie. Nie biorąc oczywiście pod uwagę płci, wykształcenia, koloru skóry czy wieku wiemy, że każda jednostka reprezentuje sobą odmienny zestaw cech i zachowań. Różnimy się wyglądem, wzrostem, pochodzeniem i sposobem patrzenia na świat. W odmienny sposób ustalamy swoje priorytety, decydujemy o podjęciu studiów, pracy czy założeniu rodziny. Kierujemy się wartościami wpojonymi nam w dzieciństwie przez rodziców, ale też uczymy się w wyniku obserwacji innych ludzi.

Już, jako dzieci wiemy, czym jest dobro i zło i potrafimy je od siebie odróżnić. Wartości wpajane nam w szkole przez nauczycieli konfrontujemy z otaczającą nas rzeczywistością.

A rzeczywistość, jaka jest, każdy widzi…

Nie wszyscy, bowiem mamy to szczęście, aby wychować się w zdrowej, kochającej się rodzinie. Jesteśmy, więc także codziennie świadkami zachowań negatywnych i destrukcyjnych, a im częściej musimy je obserwować – tym większą skazę zostawiają one w naszej psychice. Czy to właśnie ukryte gdzieś głęboko traumy z dzieciństwa powodują, że jedni z nas w dorosłym życiu stają się toksykami, a inni ofiarami tych pierwszych? Z całą pewnością ma to ogromne znaczenie.

Niezabliźnione rany powodują, że stajemy się zgorzkniali a swoje frustracje wyładowujemy na innych.  Niespełnione przez nas oczekiwania rodziców, którzy dodatkowo przypominają nam o nich systematycznie – odbijają nam się czkawką przez wiele lat. W głowie – jak echo w studni dudni tylko jedno słowo – „ZAWIODŁEŚ”.

Moralizatorskie rozmowy o poświęceniu, wypruwaniu sobie żył i nieprzespanych nocach odtwarzają się w naszej pamięci jak filmy w niemym kinie. Wielokrotne porównywanie nas do brata lub siostry, syna koleżanki, córki ciotki czy do siebie z dzieciństwa powoduje, że nasza wiara w siebie zostaje poważnie zachwiana.

Skrajnie różne opinie na nasz temat wygłaszane z dużą częstotliwością przez osoby z naszego najbliższego otoczenia powodują zamęt w głowie. Mętlik, z którym mierzymy się przez kolejne lata, często w osamotnieniu, bo poczucie wartości, które sukcesywnie robi się, co raz mniejsze i mniejsze nie pozwala nam na kategoryczne zaprzeczenie nieprawdziwych faktów.

To samo słabiutkie poczucie wartości każe nam myśleć, że rzeczywiście w większości, ( jeśli nie wszyscy) z otaczających nas ludzi robi wszystko od nas lepiej, szybciej czy dokładniej. Umieramy w środku za życia, gdyż nie umiemy głośno krzyknąć: „ Dosyć! Basta! To nieprawda!”. Coraz mniej widzimy w sobie pozytywnych cech, a coraz bardziej idealizujemy innych – choćby na to nie zasługiwali. Od dawna bowiem mamy wpajane, że to właśnie my się mylimy, nie potrafimy, nie damy rady…

Wyręczani przez innych ( rzekomo mądrzejszych) powoli się wycofujemy nie podejmując nawet wyzwania. Bo gdzieś z tyłu głowy słyszymy ciągle „ Ja zrobię to lepiej”. Przestajemy walczyć o swoje przekonania, bo często czyjś tembr głosu jest o ton wyższy od naszego. Powoli przestajemy być słyszalni nawet dla siebie. A gdy dochodzi już do takiej sytuacji możemy być pewni, że to początek końca i długą drogę przyjdzie nam przemierzyć, aby znowu się odnaleźć.

I nagle okazuje się, że jesteśmy zawłaszczeni przez inną osobę. Ale my jeszcze tego nie wiemy… . Jeszcze nie pytamy samych siebie „ Gdzie jestem Ja z przeszłości?”.

Jeszcze jesteśmy,  a już nie walczymy o siebie.

Jeszcze kochamy… .

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Dorothy Schwalk · dnia 27.02.2017 22:11 · Czytań: 1473 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 4
Komentarze
JOLA S. dnia 28.02.2017 08:53
Witam serdecznie na falach portalu!
Przeczytałam z uwagą i z zainteresowaniem Twój tekst i mam bardzo mieszane uczucia. Nie jest ani opowiadaniem, a felietonem też nie.
Felieton to trudny "gatunek literatury", a raczej publicystyki, rządzi się swoimi prawami, ma nawet swoją definicję. :)
Osobistość (autor wybiera ważki dla niego temat, dzieli się z czytelnikiem opinią, skojarzeniami, obnaża swoje zdolności analityczne, chwali się swoją wnikliwością, zawiera swoje krytyczne spojrzenie na rzeczywistość,
stara się zaangażować czytelników, nakłania ich do aktywności.

Nie zrażaj się, cóż pierwsze koty za płoty. Zaczęłabym od łatwiejszych form...

Ale kto jest bez grzechu... ;)

Pozdrawiam serdecznie :) :)

JOLA S.
Dobra Cobra dnia 28.02.2017 10:30 Ocena: Bardzo dobre
Bardzo madre rzeczy piszesz, pod którymi podpisuję się dwiema rękami. Twoje spojrzenie bardzo mi odpowiada, co więcej -rozumiem je.


Dobrze napisane, bez dłużyzn (jeśli ktoś chce się wgłębić w problemy tu opisane).

Pięknie się czytało :). Dziękuję za podzielenie się przemyśleniami na Portalu Pisarskim.


Pozdrawiam, do następnych kawałków!


DoCo
Agreolik dnia 09.03.2017 00:44
Przeczytałam jednym tchem. Tak jakbyś czytała moje myśli.
Gdy jesteśmy dorośli problemy dzieci są dla nas błahostkami, bagatelizujemy je, często wyśmiewamy publicznie. Zapominamy o tym, że te "błahostki" są całym życiem tych kruchych istot. Ich stopień wrażliwości jest tak wysoki, że jedno mimochodem wypowiedziane zdanie, może zachwiać całkowicie ich pewność siebie, którą później latami muszą odbudowywać lub może nigdy im się to nie udać.

- Mamo dostałam czwórkę z plusem z matematyki!
- A co dostała Kasia?
- Piątkę.
- A widzisz czyli jednak można.

- Mamo dostałam piątkę z biologi!
- A szóstek nie było?

Dla mojej mamy nigdy nie byłam wystarczająco dobra. Chociaż po latach wiem, że była ze mnie dumna, nie potrafiła mi tego powiedzieć. Wiem, że nie chciała mi zrobić krzywdy, ale jako trzydziestotrzyletnia osoba wciąż nie potrafię być z siebie zadowolona. A w związku rezygnuję z siebie, odpuszczam, tak jakbym na to nie zasługiwała. I mimo powracających jak bumerang myśli o zawalczeniu o siebie... jeszcze kocham.
Dorothy Schwalk dnia 19.03.2017 19:57
Dziękuję za wszystkie komentarze. Jestem totalnie początkująca i nigdy wcześniej nie myślałam o publikowaniu czegokolwiek. Na moim blogu (https://dowolnosc.wordpress.com/) - w zakładce "o mnie" można przeczytać, że to dla mnie swego rodzaju terapia. Ona wciąż trwa... Dziękuję i pozdrawiam. :)
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty