Dziewczyna. Szesnaście lat. Raczej wysoka niż niska. Jak zasłona smutku zwisają jej na ramiona ciemne, długie włosy. Oczy - szare, wielkie i poważne. Wyraźnie zarysowane, szerokie biodra, wełniana spódniczka i aksamitny sweter. Ma dość wydatne piersi. Nie nosi stanika dlatego czasem delikatnie zarysowują się na swetrze jej nieśmiałe brodawki. Gdybyś przybliżył się do niej od tyłu poczułbyś, że ładnie pachnie, w jej włosach czuć piżmo i lawendę. Czujesz to? Teraz leży na mojej kanapie, leniwie wyciągając się do tyłu i ziewa, prawie zachłystuje się potrzebą snu a strużka śliny rozciąga się między jej wargami. Właśnie przyszła z dworu, padał śnieg - który teraz osiadł na jej czarnych włosach i stworzył kropelki wody. Przebiegają ją jeszcze od czasu do czasu gwałtowne dreszcze, zwiera mocno szczęki żeby je pohamować. Potem trwa tak nieruchomo, a światło drży na jej powiekach. Policzki ma zaróżowione od zimna z zapiekłym w głębi rumieńcem niby wewnętrznym ogniem, czerwony nos, okrągła twarz z uczuciem niepotrzebnego nieszczęścia.
Stop. Coś czego jeszcze nie mam przed oczami, jakaś niewyraźna drobina, a potem oczy potykają się na czymś rzekomo nadto wyraźnym i widzisz już to, i patrzysz. Jadę metrem. Widzisz to?
Wysiadam, kupuję parę świeżych bułek, kawałek sera lub kiełbasy oraz mieloną kawę. Później, już w domu na stojąco wypijam kawę, szybko pochłaniam kromkę chleba z byle czym. Myję ręce, zapalam papierosa, potem odpakowuję środek na wzmocnienie nerwów, który kupiłem w południe podczas spaceru po mieście. Duszę ogłuszam narkotykiem. Piszę:
Niepotrzebnego nieszczęścia - wiem ciężko to zobaczyć, a ona leży tam, więc zakradam się do niej po to, by przyłożyć powoli twarz do jej mostka, czuję jej serce, które bije jak mały wystraszony kurczak. Jej sweter promieniuje ciepłem więc przykładam czoło do piersi, kładę dłonie na jej pośladkach, wślizguję się nimi niby językami węży coraz wyżej po pończochach. Ona pochyla się i chowa twarz, ale potem całuję ją, a w tym pocałunku wlewa we mnie cały swój ogień i czuję jakby ptyś rozlewał się po moim podniebieniu. /Chciałabym ci pokazać piersi, właśnie tobie. Wszyscy o nich mówią, chłopcy wołają za mną, ale nikt nigdy nie widział moich piersi./ Nigdy? - pytam. / Nigdy. / Drżała z powagi, ręce jej się trzęsły, zaczęła odpinać guziki, zimne jak lód palce. Więc otoczyłem jej plecy, ciemność, milczenie, sączę w jej żyły podszepty, zrzuca swoje buty, uczucia dojrzewają niebezpiecznie pod tym milczeniem, są powolne, grymaśne, a milczenie staje się brudne, gdy potem ja czuję jej młodzieńczy zapach ukryty pod swetrem i pod pończochami, natrętny, ostry nastoletni zapach - ciało aż mnie boli od chcenia. Sprężony od niecierpliwości. Zaczynam przy pępku. Spazm słabości, jakby nagle umilkło serce świata. Małe wystraszone myśli przebiegają przez mózg jak woda. Łzy ma zamknięte w gardle, zatrzymują się, mówi mi, że ją boli całe ciało od łez, więc mówię jej żeby płakała, a lśniące łzy toczą się po policzkach, uparcie ściekające. Kapią w kurz kanapy. Oddychać z ustami przy jej brzuchu, czuć szorstkie włosy łonowe. Wolność to wolność, poczuć wolność.
Ciemno pod oczami. Krew łupiąca gdzieś głęboko w głowie, gorąca ciemność. Odkasłuję zardzewiałe oskrzela.
Uderzenie zegara. Zimny, szary brzask zagląda przez niewielkie okno. Spokojny i niespokojny oddech.
Onanizuję się przepełniony gorączką, teraz kiedy już jej nie ma, wypełniła cały mój świat, jest ciszą i bólem którego pragnę. Mój mózg się rozmiękcza, szpik ucieka, twarz wiotczeje. Ledwo jedna kartka papieru podpisana ŁUCJA, a kobieta, którą stworzyłem jest martwa.
Szkoła w której uczę. Śnieżna kasza, surowe mdłości, pierwsze menstruacje, buty z przemoczonymi wkładkami, aksamitne, mokre płaszcze porozwieszane na wieszakach w smutnych szafkach, Łucja? - obecna. Gdy wychodzę ze szkoły jest ciemność, mokry śnieg i mróz, mróz i mróz... I mętne dymy na wietrze, zawsze zima albo jesień, opakowania po mlekach, używane prezerwatywy w rowach.
W hali dworcowej wilgotna i wietrzna ciemność huczy w uszach. Przerażeni ludzie zwracają głowy w kierunku wiatru. Marzną, wszyscy, ja też. Słyszę stukot obcasów.
Zawsze wieczorami gdy leżę bezsennie a okno bywa otwarte słyszę jak na płytkach chodnika roznosi się ten odgłos. Pantofle, obcasy, ostry nieświadomy siebie stukot. Głosy, szepty, śmiech. Kobiety, wszędzie kobiety. Gdy jadę w pociągu wyobrażam sobie torebki, a w nich pomadki do ust, chusteczki, pieniądze wrzucone luzem, stare bilety, pudełka na papierosy, okulary w beżowym etui, niedokończone opakowania po gumie orbit, a potem gumy orbit wypełnione po brzegi kobiecą śliną, zabarwione szkarłatem szminek.
Więc stukot obcasów, a księżyc lśni monotonnie, wzeszedł książę i oblewa czoło kobiety, która siada naprzeciwko mnie w przedziale, blada twarz kobiety, smutna biała plama czoła tworzona przez księżyc. Wszystko pozbawione konkretności. Zasnęła, mdłe blaski zaczynają niepokoić jej powieki zimnymi błyskami.
Ręce ciszy trzymamy razem w umownym uścisku. Ona wstaje, staję za nią, teraz dopiero mogę przyjrzeć się jej ciemnym włosom, trzymam drążek jedną ręką tuż za nią. Dręczy mnie gwałtowność pożądania, nie widzę jej twarzy, tylko czuję jakiś nieokreślony zapach, prawie jak lawenda, jak piżmo, młody, lekki, ostry jak stuk jej obcasów. Jestem tak blisko jej włosów, że czuję bijące od nich ciepło. Potem ostrożnie przesuwam dłoń coraz to bliżej. I w pewnej chwili ta dziewczyna przyłożyła swój policzek do mojej dłoni, i grzaliśmy się wzajemnie. Ona mnie oddechem a ja ją swoją krwią, a potem potarła policzkiem po mojej dłoni i bez słowa wysiadła. Nie widziałem nawet dokładnie jej twarzy, ale do tej pory zapamiętałem aksamit jej płaszcza.
Łucja ma piasek w oczach i nie chce się obudzić, a potem dotyka swoich prężnych piersi, które nagle zaczęły ją boleć nie wiadomo z jakiego powodu i wchodzi do mnie pod prysznic, zimna woda, strach poranka.
Ona jest moją ofiarą, wie to, gdy w końcu chłód wody budzi ją na dobre mówi mi, że jest czarownicą, że tak jak inne czarownice kiedyś spłonie i krzyczy radośnie, że jej włosy trzeszczałyby ładnie - trzeszczały gdy ich dotykałem w tej chwili. Trzask płonących włosów kobiecych, krzyk dusz, zbyt dużo piękna - powtarza. A ja podziwiam ją za to, że tak wytrwale mnie słuchała. Gdy wracam do domu ona nadal tam jest. W kuchni pachnie mydłem, spokojem, chlebem i ciastem. Na stole leżą owoce, wyobrażam sobie miąższ który staje się coraz ciemniejszy, coraz twardszy, jasna zieleń, wodnistość, naskórek i ogarnia mnie pożądanie, wtedy ona wyjmuje nóż żeby odkroić kawałek ogórka, odgryza go, chowa nóż i mówi, że musi iść do szkoły na trening siatkówki, a mnie ogarnia jeszcze większe pożądanie, ale daję jej iść, bo wiem, że niedługo się spotkamy.
Słońce przepala na wskroś aż bolą kości. Nasze dziecko zanosi się płaczem więc z piersi Łucji cieknie mleko. Wie, że choroba nie da jej zbyt wiele czasu. A potem były czerwone kwiaty, ścinałem je żeby było dużo czerwieni, jak najwięcej, całe morze czerwieni, puszczałem sobie krew żeby było jeszcze więcej aksamitnej czerwieni, a na końcu nikły blask płomienia w zagłębieniu dłoni, radość, płacz dziecka, pocieszenie, czerwień, roztopienie.
Wiele lat później spotkałem kobietę, było to w Krakowie. Niestety za dużo wypiłem, piłem wódkę kieliszek za kieliszkiem, mówiliśmy o sytuacji międzynarodowej, a potem ktoś puścił płytę jakiejś francuskiej piosenkarki, zabrzmiały cicho pierwsze tony, a ja spytałem swobodnie tak jak wcześniej czy nie powinna przypadkiem pani nosić sukienek z aksamitu? Oznajmiłem jej, że chętnie bym zobaczył ją w aksamicie. A potem spytałem czy już pani kogoś kiedyś zamordowała? Odpowiedziała mi: nie, skąd, a pan? A ja odpowiedziałem(zgodnie z prawdą): tak, jestem mordercą, morduję kobiety. Chwilę nic nie mówiła, więc ja popatrzyłem na nią łagodnie i powiedziałem: może pani spokojnie w to uwierzyć.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt