Ból ma niejedno imię
Czy można polubić ból? — Głupie pytanie, nieprawdaż?
Przepłoszona dźwiękiem budzika z trudem podnoszę się z pościeli. Dziś muszę stawić się w szpitalu, szwy znowu puściły. Niedługo minie czwarty rok od tego cholernego wypadku, a mnie ciągle coś jest. Gdy myślę o kolejnej operacji szarzeję wraz ze świtem i czuję przejmujący dreszcz w nerkach. Moja świeżo zoperowana ręka zostaje na poduszce, jakby należała do kogoś innego, rzekomy staw boleśnie przypomina o swoim istnieniu.
— Panie Doktorze, ma być dobrze, ale kiedy?
Mój lekarz był ze mną szczery jak zwykle, dobrze wszystko wytłumaczył od samego początku, kładąc akcent na każdej sylabie. Niektóre słowa powtarzał po dwa razy, kiedy brakowało mu jakiegoś słowa robił się czerwony z wysiłku. To dobry człowiek.
— Czy pamiętasz śnieg?
Co jakiś czas pyta, a ja kiwam głową, że tak. Doktor nie robi tego celowo. Jak mam nie pamiętać tamtej zimy? To miał być dzień taki jak inne. Wracałam obładowana książkami ze szkoły do domu. Sznur lśniących samochodów wlókł się wolno ulicą, chyba się zagapiłam i poślizgnęłam na lodzie lub błocie, zresztą czy to istotne na czym. Do dziś wspominam lodowaty dotyk śniegowej pryzmy, czuję w ustach smak stygnącej na mrozie krwi, w przymkniętych oczach błyska mi czarny motyl przerażenia. Uderzając głową o lód pękłam jak jajko, moja biała kurtka rozpostarła się niczym skrzydła bociana, chciałam krzyknąć: pomocy, ale moje usta odmówiły mi posłuszeństwa.
Trochę tak brzydko odróżniać się od ludzi, ale musiałam leżeć i cierpliwie czekać, aż ktoś w końcu wezwie karetkę. Kręciło się tam sporo ludzi. Raz, dwa, trzy... Może z tuzin. Obok mnie jakiś mężczyzna częstując dziecko słodyczami, pokazywał mu mnie palcem. Grubas w czerwonej czapce właśnie kupował gazetę, spytał mnie, co ja tam w zasadzie na dole w tym błocie robię.
Jak to co, nie widać? Leżę. Chciałam odpowiedzieć. Leżałam tak nieruchomo od jakiegoś czasu. Podchodzili i pytali, co ja tu robię i w ogóle. Te wyrazy szczerości działały na mnie jak terapia szokowa. Czy przesadzam, a może to osobliwe poczucie humoru? W porządku, mieli motyw, to forma uciszania resztek sumienia, która im chyba pozostała. Zacisnęłam kolana i przestałam się trząść. Taki jest świat, człowiek nie zawsze jest na niego gotowy. Jedno nie ulega wątpliwości, że stałam się w gruncie rzeczy kimś lepszym od tego leżenia. W pozycji horyzontalnej więcej widać, pomijając już wszystko inne.
— O tej porze ulice Łodzi są zakorkowane! – wykrzyknął rosły sanitariusz w czerwonym kombinezonie, wrzucając mnie na nosze.
— Cholernie boli mnie głowa, czuję się podle – jęknęłam.
— Nic dziwnego, nieźle przywaliłaś — odpowiedział, nie podnosząc tyłka z siedzenia w karetce.
Byłam pewna, że doskonale się rozumiemy. W ten sposób rozpoczęła moja wieloletnia znajomość z ludźmi w białych kitlach, chociaż w zielonych jest im bardziej do twarzy. Zaprzyjaźniłam się z kolejkami w przychodniach, karetkami, twardym łóżkiem szpitalnym i wodnistą zupą z kotła, gotowaną na gwoździu. Po czterech latach i kilkunastu operacjach nie cierpię na jej brak, czuję nieustannie jej obecność. Przybiera rozmaite kształty i kolory. Woń szpitala to mój zapach, nawet się z nim zżyłam, polubiłam, bo wiem, że mnie opuści po przekroczeniu progu miejskiej lecznicy. Nie umiem tylko pokochać bólu, nie zawsze pomagają tabletki, gdy go czuję chce mi się wyć.
Moje oczy są nadal zielone, to kolor nadziei. Lubię psy i wszystkie koty, przygarniam bezdomne, kalekie i te przetrącone. Nie mam pojęcia skąd mi to przyszło do głowy. Gdy nie mogę im pomóc wkurzona piszę wiersze. Nie skarżę się, że w dzień jest za dużo światła, w kosmosie za dużo przestrzeni, a we mnie dużo samotności. Niedawni przyjaciele dzwonią coraz rzadziej. I słusznie. Znajomość ze mną nie daje korzyści. Nie pomogę zrobić kariery, czy choćby pomóc przeskoczyć o jedno oczko w wyścigu szczurów. Czy mogę wymagać, by mnie zrozumieli? W bólu każdy jest sam, tak już jest i nic i nikt tego nie jest w stanie zmienić. Najgorsza jest litość, we mnie brak na nią popytu.
Czasem odmawiam modlitwy, gdy mówię Aniele Stróżu mój mam wrażenie, że leżę pod bezkresem nieba, a nie sufitu. Nie uważam, że to jest wiara, robię to z przyzwyczajenia. Moja siostra mówi, że przez nasze naleganie Bóg jest zmuszony istnieć, że przez modlitwy kształtuje się Jego ucho, a przez nasze łzy Jego oczy widzą, że przez naszą radość na jego ustach pojawia się uśmiech. Dobrze, gdyby jeszcze mówił. Wierzę, że słyszy słowa wypadające spod piór nieszczęśliwych poetów. Chcę by mnie też wysłuchał, ale czy jestem dla niego wystarczająco nieszczęśliwa? Czy kiepskich poetów w ogóle ktoś słucha i czyta? Ich wiersze najczęściej leżą w szufladach, aż zajdą pleśnią. Opowiadać lubię chyba równie bardzo jak słuchać. Inni biedacy nie robią tyle hałasu, co ja. Własnego hałasu można się bać. Wtedy idę do kuchni, duchy ocierają się o moją twarz i mnie uspakajają.
Śnił mi się dzisiaj wiersz, wiersz o Bogu, wiersz był piękny, na pewno, skoro płakałam, czytając na głos. Już to uświadomiło mi, że śnię. Poza maturzystami już chyba nikt już nie szlocha słuchając wierszy, wszystko wokół tak się pozmieniało.
W zimowe, targane wiatrem wieczory śnię, że latam. Wtedy nie czuje żadnego ciężaru i bólu, nie potrzebuję żadnej siły, która uniosłaby mnie do góry. Chciałabym ten piękny sen opowiedzieć mojemu ojcu. On był moim podniebnym ptakiem, a ja byłem jego gałązką, nie wiem skąd się to wzięło, ale tak mnie nazywał. Otwierałam się przed nim, wyznawałam mu wszystko. Ten najlepszy, najmądrzejszy człowiek na świecie był dla mnie bardzo ważny. Gdy stałam na zakręcie, gdy bałam się zatłoczonych, rozpędzonych ulic, on nie straszył mnie tłumem, brał mnie delikatnie za rękę i wskazywał słuszną drogę.
- Tato, nauczyłeś mnie kochać ludzi. Zapisuję jego słowa, ciągle je słyszę, jakaś cząstka jego, żyje we mnie. Był moim światełkiem we mgle, które zgasło w zwykły, biały dzień. Gdy odszedł nagle i cicho, długo nie widziałam przez łzy mojej przyszłości, zrezygnowana godziłam się na wszystko.
Teraz płaczę rzadziej i inaczej, gdy czuję się bardzo samotna, tęsknię lub ból miesza mi rozum.
A co mam robić? Płynę jak większość zwykłych ludzi przez wielki Babilon, aż ogień się we mnie wypali. Żyję póki nie będzie za późno, chłonąc całą sobą czas.
Teraz stoję zamyślona w kuchni, po moim policzku płynie łza. Kot zwinął się w kłębek na poduszce i słodko pochrapuje. Moje myśli jak zaspane myszy zaglądają tu i tam. Właśnie w radio podali, że przyleciały bociany. Są esencją wiosny. We wrześniu widziałam jak zbierały się do odlotu.
Opuszczam w kuchennym oknie metalową żaluzję, na niebie chmury niczym dżem z czarnej porzeczki.
— Dobrze mieć skrzydła — szepczę.
Wiosna stoi za progiem, życie nabiera barw, za chwilę wybuchnie kwiatami, wkrótce będę miała obie sprawne ręce. Boże! Śpiewaj ze mną jeśli lubisz!
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt