Minotaur - grusza
Proza » Długie Opowiadania » Minotaur
A A A
Od autora: Historia jednej znajomości...
Klasyfikacja wiekowa: +18
«Mistrzu», mówiłem, «jakoś mi się roi,Że wśród tej ciżby, którą brudy szpecą,Brudy tych piekieł, są znajomi moi».A mistrz mi na to: «Tak, proszę, nie myślij,Oni już tutaj z brudem życia przyszli.»Dante Alighieri Boska komedia

 

Pierwszy raz zobaczyłam go, gdy byłam dzieckiem. Miałam może sześć lat. Usłyszałam niepokojący trzask i otworzyłam oczy. W ciemnym pokoju poruszał się cień niezwykle wysokiego mężczyzny. Zacisnęłam powieki, mając nadzieję, że odejdzie, ale za każdym razem, gdy sprawdzałam, czy zniknął, on był coraz bliżej.

Przestraszyłam się.

Krzyczałam: Mamo! Mamo!. Ściszyłam swój wrzask na dźwięk szurania klapek o podłogę. Nadejście matki w moim umyśle równało się ze zniknięciem obcego. Jednak on wcale nie zniknął. Moja matka klęknęła obok mnie i zaczęła uspokajać.

Tam jest! Tam jest! – krzyczałam, krztusząc się łzami i wskazując palcem na mroczny cień.

Odwróciła się, ale niczego nie widziała. Powtarzała, że to zły sen, że mam zasnąć i będzie dobrze, do rana zostało tylko kilka godzin. A on stał i, choć w ciemnościach nie mogłam tego dostrzec, czułam jak mnie obserwuje. Długo płakałam w nocy zanim matka zdołała mnie uspokoić, a mężczyzna zniknął.

Zjawiał się nocą, okryty ciemnością. Powtórzyło się to kilkukrotnie. Któregoś razu usłyszałam zdenerwowany krzyk ojca z pokoju rodziców. Matka przybiegła w rozchełstanym szlafroku. Niecierpliwie poklepywała mnie po plecach i gładziła po głowie. A ojciec wciąż krzyczał z pokoju. Od tej pory przestałam płakać.

*

Nie pamiętam, jak zaczęłam z nim rozmawiać. Podchodził do mnie coraz ostrożniej, niezrażony moim strachem, aż w końcu przemówił. Słuchałam go, ze zdziwieniem odkrywając, jak przyjemny staje się dla mnie ten głos. Zasypiałam przy jego opowieściach.

Mogę cię zobaczyć? – zapytałam w końcu.

Nie chcę cię wystraszyć – odparł.

Nie będę płakać. Obiecuję.

Przykryłam się kołdrą aż pod sam nos. A potem zapaliłam lampkę.

Ogromny mężczyzna o długich rogach stał ze schyloną głową. Za nim kołatał się ogon, przypominający mi ogon niezadowolonych bezpańskich kotów, włóczących się po osiedlu.

Przypominasz kota – wyburczałam, chcąc coś powiedzieć. Bałam się, że może pomyśleć, że go odtrącę. – Lubię koty – dodałam po chwili ciszy.

Zgasił światło i zniknął.

Czułam się winna, że nie potrafiłam sprawić, by poczuł się szczęśliwy.

*

Długo musiałam na niego czekać. Nawet zaczęłam tęsknić.

Tym razem zobaczyłam go we śnie. Spotkaliśmy się w ogrodzie wielkiego domu. Był bardzo dziwny. Ogromny, tak ogromny, że ledwo mogłam ogarnąć go wzrokiem. Rozpływająca się mgła także nie ułatwiała zadania. Zaniepokojona odgarniałam grzywkę z czoła. Nerwowym ruchem poprawiałam okulary, na których zbierały się krople mgły. Było mi zimno.

Wiedziałam, że to sen. Nie byłam pewna, czy to moja wyobraźnia, czy on jest tu naprawdę, na tyle naprawdę, na ile w ogóle istniał. Ale w tym wieku nie zastanawiałam się nad tym jeszcze zbyt wiele.

Wyłonił się i stanął przede mną bez żadnego powitania. Wyglądał na zmęczonego i rozdrażnionego.

Chodź – powiedział, a ja zaczęła za nim iść. Bałam się, że się zgubię. Jeden jego krok stanowił co najmniej kilka moich. Truchtałam więc za nim, aż w końcu zmęczona, stanęłam, a w oczach zbierały mi się już łzy. Dopiero wtedy się odwrócił.

Pamiętam jego wzrok pełen niezrozumienia, trochę także dezaprobaty. Wiedziałam, co myśli: Dlaczego płaczesz? Przecież cię nie dotknąłem. Nic nie powiedziałem. Nie stało się nic, co mogłoby cię zranić. Nie rozumiem.

Właśnie. On nie rozumiał ludzi. Byli irytujący, uciążliwi, słabi.

Pomyślałam, że mnie zostawi. Na pewno mnie zostawi w tym obcym ogrodzie, którego końca nie mogłam dostrzec. Mógł mnie uderzyć, szarpnąć, pociągnąć za sobą. Mimo, że nigdy mnie nie skrzywdził, takie zachowanie pasowało mi do niego. Nawet baśnie, które mi opowiadał, wypełniały brutalność i cierpienie. Nie mogłam uwierzyć, kiedy jego dłoń chciała uchwycić moją rękę, ale ta przeniknęła przez niego.

Zapomniałem – burknął i odwrócił się.

Zdałam sobie sprawę, że jestem formą jakiegoś ducha, który ledwo trzyma się ziemi. O, dziwo, tego wcale się nie bałam. Było mi tylko przykro, że nie możemy spacerować za rękę. Rodzice nigdy nie chcieli tak ze mną chodzić. Przynajmniej odkąd pamiętałam.

Nie chciałam się do tego przyznać. Przerażało mnie, że mogę być odrzucona.

On wyciągnął do mnie swoją dłoń jeszcze raz, a ja ponownie przeniknęłam przez niego swoją ręką, ale tym razem żaden z nas nie cofnął swojej. Zaczął iść, a ja próbowałam utrzymać tę iluzję, idąc obok i wciąż wpatrując się w nasze dłonie. Spacerowaliśmy tak po ogrodzie, pustym, wymarłym, pełnym rozrastającego się żywopłotu, otoczonego kutym z żelaza płotem.

Zapomniałam o zimnie. Podziwiłam dom, chodząc wokół niego, a potem, gdy poczułam się bezpieczna, zapuszczałam się w nim także sama, namawiając go do zabawy w chowanego lub inne dziecięce igraszki. Czasami dawał się wciągać w te gry, a wtedy czułam, że mogłabym zostać w tym wilgotnym, pustelniczym miejscu na zawsze.

*

Śnił mi się coraz częściej, aż w końcu zaczęłam czuć jego obecność wszędzie, gdzie poszłam. Słyszałam jego głos, nieco szorstki i niski, nawet wtedy, kiedy nie było go obok. Pamiętam najpierw pojedyncze słowa, które po paru miesiącach przeistoczyły się w zdania. Zaczęłam dostrzegać w nim przyjaciela.

Lubiłam nas rysować. Dużo przy tym szeptałam. Opowiadałam mu o tym, co mi się przydarzyło, nawet, gdy nie otrzymywałam odpowiedzi. Matka spytała kiedyś, z kim tak często rozmawiam. Ojciec w tym czasie pił piwo, oglądając telewizję. Odpowiedziałam, że z moim przyjacielem. Spojrzała na rysunek starszego pana o za długich włosach z zakręconymi rogami i ogonem, trzymającego mnie za rękę w ogrodzie z wysokim ogrodzeniem.

Nie wydurniaj się! – krzyknęła matka, wyrywając mi kartkę i wyrzucając do śmieci. Ojciec pomachał w zatroskaniu głową. – Mówiliśmy ci, żebyś nie rozmawiała z obcymi!

Ale on nie był mi obcy. Jednak nigdy im już o nim nie wspominałam.

*

Nie posłuchałam matki. W ukryciu uczyłam się rysować zakrzywione rogi. Nauczycielka od religii w szkole mówiła, że tylko diabły mają rogi. Powtarzała to coraz częściej. Straszyła piekłem. Kazała wyznawać grzechy, żałować i prosić o zmiłowanie.

Bo diabeł wodzi na pokuszenie pod różnymi postaciami – mawiała. – Ale wszystkie są tak samo złe i plugawe!

Zapytałam, czy tak jest zawsze? Czy koniecznie tak musi być, że pan z rogami jest tym złym diabłem? Klasa ucichła i wszyscy zaczęli się mi uważanie przyglądać. Katechetka wykpiła mnie, powiedziała, że tak jest zawsze. Lubiła używać słów nigdy i zawsze. Przerodziła moje pytania w moralizującą historię, a ja nie miałam odwagi już więcej jej zaprzeczać.

Bałam się, że jestem skazana na pokuszenie.

Bałam się piekła.

Zaczęłam go ignorować.

Chodziłam do kościoła każdej niedzieli w nadziei, że uwolnię się od opętanych głosów i wizji. Nie przeoczyłam żadnych dodatkowych nabożeństw, cotygodniowej spowiedzi i komunii; nie odpowiadałam mu, więc najpierw przestał mówić, a potem zjawiał się coraz rzadziej, odchodząc coraz szybciej.

Czułam się samotna.

*

Uciekałam przed nim w snach. Truchtałam niezwykle szybko. Ze łzami w oczach biegłam przed siebie, wiedząc, jak bardzo go ranię, słysząc jego nawoływania z daleka. Z łatwością mógł mnie dogonić, ale tego nie zrobił.

Stałam się strachliwa. Drżały mi ręce, więc długopis kreślił w zeszycie krzywe litery. Wychowawca z gimnazjum zaniepokojony sytuacją wezwał rodziców, którzy bezradnie rozkładali przy nim ręce. W domu próbowali wydusić ze mnie, o co mi chodzi. Dlaczego stawiam ich w złym świetle? Wygląda jakby mnie bili. Niczego ci nie brakuje, mówili O potencjalnej chorobie niczego nie usłyszeli. Siedziałam w ciemnym pokoju, kołysząc się z tyłu do przodu.

Zaczęłam mieć problemy z oddychaniem. Krztuszenie miało być według rodziców objawami przeziębienia. Podawali mi herbatkę z lipy i witaminę ce z rutyną. Zwlekali tak długo, aż któryś napad prawie mnie udusił. Karetka zabrała mnie do szpitala. Spędziłam tam noc. W szpitalnej, wykrochmalonej pościeli, wdychając zapach antyseptyków i ciężkiego tchnienia schorowanych kalek, czułam jedynie żałosną pustkę.

Tam, we śnie, dogonił mnie. Zapędził do rogu, a płot stanowił barierę, której nie dało się przekroczyć. Mogłam przebiec przez niego, ale tego nie zrobiłam. Patrzyłam w górę na jego rogi, dłuższe włosy i znieruchomiały ogon. Nic się nie zmienił. Przypomniało mi się, jak spacerował ze mną, trzymając za rękę kilka lat temu. Oprowadzał mnie po zarośniętym ogrodzie wielkiego, dziwacznego domu. Mówił, że to jego dom, ale nigdy nie pozwolił mi wejść do środka.

Urosłaś trochę – odezwał się. – Teraz już głupio będzie mi chodzić z tobą za rękę.

Dlaczego? – zapytałam, ale nie udzielił odpowiedzi. Uśmiechnął się, zakrywając dłonią usta. Puścił mnie. Nie zamierzałam uciekać tym razem.

Szedł przede mną. Nie mogłam nadążyć za jego krokami. Podziwiałam to, jak zgrabnie porusza się to monstrualnie wysokie ciało, prawie jakby unosiło się nad ziemią w stanie nieważkości. Znałam każdy kąt ogrodu do granic żelaznego płotu, okalającego dom jak drut kolczasty.

Zatrzymaliśmy się przed dwuskrzydłowymi drzwiami przypominającymi wrota. Składały się z niezliczonej ilości rzeźbionych małych klatek, z których każda przedstawiała jakiś kadr. Nie wiedziałam, czy tworzą historię. Nie zdążyłam się im przyjrzeć zafascynowana przebijającą się smugą światła.

Kiedyś ci to pokaże – mówił. – Wejdziesz ze mną do środka, obiecuję.

Byłoby nam cieplej – odparłam.

Tak – przyznał. – W środku jest niezwykle gorąco – dodał.

Przebierałam palcami, próbując coś z siebie wykrztusić.

Dlaczego wybrałeś mnie? – zapytałam.

Wzruszył ramionami.

Masz rację – mówiłam dalej. – Jeśli powiesz, że to specjalnie, zacznę zastanawiać się, co ze mną nie tak. Jeśli powiesz, że to przypadek, będę czuła się niedowartościowana. Twoje milczenie jest jedyną prawidłową odpowiedzią – podsumowałam.

To, co ci mówią – zaczął nagle. – O Bogu. O piekle. Nie powinnaś w to wierzyć.

Chcesz powiedzieć, że niczego nie ma?

Nie, nie do końca. Po prostu nie wierz w to, co ci mówią, dobrze?

Ale tobie mam wierzyć? Diabeł też nie chciałby, żebym wierzyła w Boga – rzuciłam coraz bardziej niepewna.

Możesz wierzyć w Boga – powiedział spokojnie. – Ale nie warto. To niczego nie zmieni.

Nie. To nie ten diabeł, o którym trąbiła katechetka niczym anioł apokalipsy. Wiedziałam to. Ta pewność przyszła do mnie niespodziewanie, brutalnie mordując strach. Ten sam strach przed piekłem, który zaszczepiła mi katechetka. Zupełnie tak, jak wcześniej, ta sama pewność zniszczyła poprzedni strach przed obcymi zakorzeniony przez matkę.

Czym była ta pewność? Jeszcze nie podejrzewałam. Na razie wystarczała mi sama jej obecność.

Nie bawię się już w chowanego – rzuciłam nagle.

Możemy pospacerować – zaproponował.

Szliśmy obok siebie, błąkając się po ogrodzie. Ta przechadzka pozwoliła mi zrozumieć znaczenie słowa błogość i bezpieczeństwo – to, czego nie zaznałam nigdzie więcej.

Od tamtej pory przestałam chodzić do kościoła.

*

Dlaczego mi nie pomogłeś?

Podnosiłam się z kolan, ocierając oślinioną twarz. Właśnie skończył się mój atak po tym, jak grupa dziewczyn z mojej szkoły wyzywała mnie od wariatek. Uciekły, kiedy zaczęłam się trząść. W dżinsach miałam dziurę. W myślach już przygotowywałam wyjaśnienie dla matki, gotowa na jej krzyk.

Nic nie odpowiedział. Stał i patrzył, jak wstaję zgięta w pół.

Jak ukryję przed matką siniaki, zastanawiałam się.

Mogłeś przynajmniej odejść. Bawiło cię oglądanie tego?

Zabrzmiałam jak dorosła. Sama to wyczułam.

Milczał. Tak samo jak wtedy, kiedy dusiłam się, a oni mnie kopali, wyzywali od czubków, kujonów, przeklętych omenów.

Nie mogłem ci pomóc – powiedział w końcu.

Przenikał przez ludzi, jak duch, jak ja w naszych sennych spotkaniach. Nie wiedziałam jak, ale widziałam, że potrafił wpływać czasem na otoczenie. Pamiętałam jak przewracał kartki w książkach, które trzymałam na kolanach, gdy mi je czytał. Byłam pewna, że mógł coś zrobić.

Nie chciałeś tego zrobić – wyrzuciłam mu z udawaną pewnością. Pragnęłam, by zaprzeczył.

Zgodził się.

Pochyliłam głowę, by ukryć rozczarowanie. Dlaczego, pytałam się bezgłośnie. Dlaczego? Dlaczego?

Co ty byś zrobił na moim miejscu?

Uderzył ich, zrobił cokolwiek, byle nie pozostać biernym. Wiem, że w twoim przekonaniu to nie może załatwić sprawy, ale mylisz się. Myślisz sobie, jak uderzenie może pomóc? Nie patrz na wszystkich poprzez pryzmat siebie. To błąd. Zbyt często będziesz się zawodzić. Mało, kto jest taki jak ty.

Nie spodziewałam się tego od niego usłyszeć. Czułam, że ma rację. Pragnęłam przewinąć czas i uderzyć po kolei każdą z tych dziewczyn. Tylko, czy mogłam mieć pewność, że w ten sposób będzie lepiej? Czy on miał prawo mnie pouczać? Przecież nawet tutaj nie żył. Myślał, że nie wiem tego, co on. Wiedziałam. Tylko to nie takie proste, kiedy widzi się miliony konsekwencji takich działań, na które musiałabym zebrać tyle siły, ile nigdy nie miałam.

Zabrałam plecak i pokuśtykałam w stronę płotka, na którym usiadłam. Postanowiłam nie wracać na zajęcia.

Boisz się podjąć działania – dodał. – Powinnaś stać się silniejsza.

Nie mogłam się nie zgodzić. Jednak nie powiedziałam słowa.

Byłam zła. Nie chciałam tego słyszeć. Chciałam, by odszedł, ale ponieważ tego nie zrobił, wstałam i wolnym, niezgrabnym krokiem udałam się w stronę parku, by tam przeczekać resztę czasu pozostałego na zajęcia.

Chcesz zobaczyć moją siłę, myślałam. Proszę.

Zaciskając powieki, zatrzymując łzy w oczach, pełna poczucia winy, zostawiłam go samego na chropowatym boisku. Zacierające się już ślady krwi po moich otarciach zostały na boisku wraz z topniejącą beksą, jaką dotąd byłam.

*

Tak się złożyło, że odejście płaczu powitało dorosłość. Unikałam jej tak długo, jak mogłam. Dojrzewałam późno, a i przez to niewiele się zmieniłam. Niektóre dziewczyny przechodziły metamorfozę tak wielką, że mogłyby zmienić nazwisko i rozpocząć nowe życie ze swoim dojrzałym wyglądem. Tematy ich rozmów uległy cyrkulacji wokół tego, jak pozbyć się pryszczy i który chłopak tym razem jest skrytym obiektem ich pragnień. Nie wymieniałam się z nimi numerami staników ani markami noszonym podpasek. Dlatego byłam dziwna.

Niestety nie mogłam uniknąć włamania się sfery intymnej do mojej czystej i prostej codzienności. Wszystkie te rozmowy sprawiły, że musiałam dowiedzieć się więcej, a gdy już dowiedziałam, poczułam się jak Ewa w Raju, która w końcu odkryła, że jest naga.

Czułam się naga.

Zrozumiałam, dlaczego On nie chciał już trzymać mnie za rękę, gdy spacerowaliśmy po ogrodzie, dlaczego czasem odwracał wzrok od mojego dekoltu czy nóg. Zaczęłam się czerwienić, wstydzić swojego ciała.

On nie mógł już zjawiać się bez zapowiedzi, a kiedy tak się zdarzało, często kończyło się tym, że zakrywałam półnagie ciało, wytrzeszczając oczy i czekając aż odejdzie. Nigdy nie wrzeszczałam, przyzwyczajona do elementu zaskoczenia.

Czasami wracał po paru minutach; czasami – po paru dniach, speszony, z twarzą, na której wyrysowana była niepewność, czy aby na pewno nie zacznę się boczyć o to, że zobaczył fragment obrastającego mnie tłuszczyku.

Nie, nie boczyłam się. W zasadzie, nie miałam nic przeciwko. Tylko tak głupio byłoby mi stać i chociaż nie próbować zakryć się, czym wpadło mi pod rękę. Nie chciałam, by pomyślał, że próbuję testować go czy zachęcić do czegokolwiek. Do tego jeszcze nie byłam gotowa.

Zastanawiałam się, ile to potrwa, ile będę musiała zaczekać, aż to moje zauroczenie minie. Żyłam tylko myślą, że kiedyś obudzę się rano i stwierdzę, że jestem wolna.

Nie mijało.

Wręcz przeciwnie podsycane sentymentem wzbierało na sile. Chciałam się go wyzbyć, ale myśl o Nim stanowiła jedyną, która mogła mnie uspokoić i pozwolić zasnąć. Nie zliczyłabym scenariuszy ułożonych w swojej głowie. Najlepsze powtarzałam, jak grę wielokrotnego wyboru, szlifując do perfekcji. Musiała mieć coś z dramatu, a jednocześnie być przyjemna. Kończyła się tym, że rozbierał mnie w różnych miejscach na bardzo wiele sposobów. To, co miałoby nadejść dalej, zupełnie mnie nie interesowało. Ta krótkowzroczność stanowiła dla mnie esencję własnej głupoty i ułomności.

Dojrzałość odebrała nam swobodę. Nigdy nie miało już być tak beztrosko, jak dawniej.

*

Nic się nie zmieniłeś – powtarzałam mu. Siedzieliśmy na trawie, na wzniesieniu za parkiem. Podziwialiśmy przejeżdżające przez most pociągi, delektując się ciszą. Niewiele osób tu się pojawiało. Pewnie przez zarośnięte chaszcze i przymus wspinaczki.

Za to ty bardzo – wskazał na piwo w lewej ręce i papierosa w prawej.

Świętuję – odparłam zgodnie z prawdą.

Z pewnością.

Za tydzień miałam kończyć liceum. Znalazłam nawet jakąś miłą grupkę ludzi, z którymi się szwendałam, ale nigdy nie zapomniałam o tym, by spędzać z Nim czas.

Zgasiłam papierosa w pustej puszce po piwie, wyciągając nogi odkryte w krótkich szortach. Tak, oswoiłam się z tą całą dojrzałością.

Wyjęłam telefon, spoglądając na godzinę. Błąkający się esemes, którego nie chciałam odebrać, przybliżył mój wzrok na ikonkę aparatu. Aparat!

Uśmiechnij się! – krzyknęłam, wyciągając rękę z telefonem. Przybrałam uśmiech na twarz skrzywioną wiecznym niezadowoleniem. Piłam, ale wydawało mi się, że wiem, co robię. Seria zdjęć rozładowała ostatnie procenty baterii w komórce.

Smutna, że nie mogę przejrzeć wspólnych zdjęć, spojrzałam na Niego. Odwrócił głowę, bacznie obserwując pociągi.

Nie smuć się – mówiłam, wyjmując kolejnego papierosa. – Na pewno wyszedłeś lepiej ode mnie.

Późnym wieczorem, sprawdzając zdjęcia, zauważyłam, że jestem sama. Obok mojego wyuzdanego szczęścia nie było nikogo. Samotność zaatakowała mnie z nieznaną dotąd siłą.

Te puste zdjęcia, przeglądałam jeszcze wielokrotnie w nadziei na dostrzeżenie tego, co wciąż pozostawało nieuchwytne moim oczom – potwierdzenia, że moje uczucia są prawdziwe.

*

Studia przepłynęły mi w morzu alkoholowych libacji. Już od samego początku czułam się wciągnięta na wielki prom młodości, próbując płynąć na nim jak najdłużej, okrężnymi drogami do stacji dorosłość. Chciałam spróbować wszystkiego i wynieść z tej pozornej beztroski jak najwięcej.

Nie pamiętałam, jaką samotność czułam jako dziecko, ale tę, z którą przyszło mi się mierzyć w tamtym czasie, uważam za najgorszą. Nie pragnęłam żadnego z mężczyzn, którzy pragnęli mnie. Mijaliśmy się, a ja (zazwyczaj) grzecznie, udzielałam odmownych odpowiedzi.

Ile tak mogłam? Długo. Bardzo długo. Tak długo, że w końcu On rykoszetem zaczął obrywać za mój zły humor. Stałam się kapryśna, a w dodatku jawnie próbowałam go prowokować. Flirtowałam z Nim, a że byłam niezawodna w grach słownych, zmuszałam go do opuszczenia gardy, wykorzystywałam to i wprowadzałam w kąt, z którego trudno było mu wybrnąć.

Żałowałam tego, nie bardziej niż siebie. Nie wiedziałam jednak, jak inaczej mogłabym zwrócić na siebie Jego uwagę. W końcu doprowadziłam do tego, czego się spodziewałam – Jego odsunięcia. Z desperacji podjęłam się ostatecznego kroku.

Poznałam chłopaka, z którym wracałam do domu. Zatrzymaliśmy się przed jego blokiem. Wiedziałam, że mu się podobam. Pocałowałam go. Nie czułam nic przyjemnego. Dlaczego ludzie lubią się całować, myślałam. Potem zastanawiałam się, jak to skończyć. Zwyczajnie się odsunęłam. Dla pewności cofnęłam się o krok, by nie uznał, że zwyczajnie próbuję złapać oddech.

Wejdziesz? – szepnął.

Przytaknęłam.

Powinnam mieć to za sobą, pomyślałam. Skończymy szybko, on nie wydaje się mieć zbyt wiele doświadczenia, jeśli ma jakiekolwiek. Łatwiej będzie nam zrozumieć niezręczności. Znajdę się w domu w całkiem przyzwoitych godzinach, rodzice niczego nie zauważą.

Tak, wszystko przemawiało za tym, że powinnam spróbować. Koleżanki nie będą mogły mi wyrzucić tego, że nie wiem, bo nie próbowałam, że jestem wymagająca, szukam księcia, że kobieta się zakochuje podczas tego, więc nawet jeśli nic nie czujesz, narodzi się przywiązanie. Będę mogła powiedzieć, że próbowałam, że już wiem. Stracą argumenty.

Bez słowa dotarliśmy do jego mieszkania. Zdjęłam buty. Kurtkę i torebkę odwiesiłam na wieszak w przedpokoju. Chłopak przyniósł dwa piwa. Otworzyliśmy je jednocześnie i wypiliśmy po dużym łyku. Zamyślona nie wypuszczałam puszki z rąk.

A jeśli On się pojawi?

Nie, nie. Pewnie wciąż jest obrażony. Nie, nie, powtarzałam sobie.

Pragnęłam, żeby się pojawił.

Chłopak wziął puszkę z moich rąk i odstawił na stolik. Delikatnie położył mnie na kanapie. Nie stawiałam oporów. Próbowałam znaleźć miejsce dla swoich rąk na jego ciele.

Zgasisz lampkę? – poprosiłam, a on się nie opierał. Światła ulicy wystarczały, by widzieć siebie w nikłym cieniu.

Zdjął moje rajstopy. Ja zaczęłam drżącymi rękoma odpinać guziki jego koszuli. Uśmiechnął się i podtrzymał moje dłonie dopóki nie uporałam się ze wszystkimi.

Nie mogę uwierzyć, że taka dziewczyna, jak ty, nikogo wcześniej nie miała – powiedział zanim znowu nie zaczął mnie całować. Otworzyłam oczy w trakcie tego. Spojrzałam najpierw na jego zamknięte powieki. Poczułam mocniej szorstką, wąską brodę okalającą jego twarz. Był całkiem przystojny, musiałam przyznać. Kiedy byłam tak blisko niego wydawał mi się też wyższy niż z daleka. A może to dlatego, że zdjęłam obcasy?

Rozpinał moją sukienkę, nie przestając mnie całować. Przeszedł na szyję, a ja odchyliłam się do tyłu, wyginając w łuk, bo uważałam, że tak powinnam zrobić, by ułatwić mu dojście do zamka na plecach.

Spojrzałam za siebie, dostrzegając cień, wyłaniający się zza drzwi. Nie miałam wątpliwości do kogo należy, gdy zobaczyłam wirujący ogon.

Nie przestałam.

Chłopak zsunął ze mnie sukienkę. Obrócił mnie nieco i klęknął przede mną, uśmiechając się.

Jego dotyk nie wywołał we mnie żadnego podniecenia. Bałam się, że to odkryje. Wtedy zobaczyłam, że mam teraz Jego po lewej stronie. Wszedł nieco głębiej do pokoju, patrząc wciąż na mnie.

Zaczęło być mi cieplej. Głowa chłopaka zanurzona między moimi nogami przestała mnie interesować. Przyglądałam się Jemu, oddychając z widoczną ciężkością. Przyłożyłam palec do ust i zaczęłam go przygryzać.

Chciałam, żeby coś zrobił. Bałam się, że odejdzie.

Zdjęłam jedyne, co na mnie pozostawało – stanik celowo wylądował pod Jego stopami.

Wstydziłam się siebie, ale nie mogłam się zatrzymać. Wyobrażałam sobie Jego na miejscu chłopaka. Wodziłam dłońmi po własnym ciele, mrużąc oczy.

Miałam dreszcze.

Czekałam, aż się ruszy. Jego dłonie powędrowały w okolice podbrzusza, rozpinając zamek w spodniach. Nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. Moje ciało doznawało spazmatycznej radości.

Coś tam jest? – zapytał chłopak, zauważając, że ciągle gapię się w jedno miejsce.

Nie, nie – zaprzeczyłam od razu. – Tak mi wygodniej – dodałam.

Nie wyglądał na przejętego moją odpowiedzią.

Kombinowałam, jaką pozycję przyjąć, by nie musieć utrzymywać z chłopakiem wzrokowego kontaktu. Bąkał coś, że chce widzieć moją twarz, ale ja nie zwracałam na to uwagi. Zerknęłam na Niego.

Utonęłam. Całkowicie pochłonięta. Pamiętam wybiórczo: podniecający ból, dłoń chłopaka, którą ciągle odkręcał moją głowę w swoją stronę, kwaśny posmak piwa w ustach, przyjemność na Jego twarzy zupełnie inną, niż ta widywana dotychczas, a potem koniec tak dosadny, że nie wiedziałam, po co tutaj jestem. On zniknął zanim zdążyłam się ubrać. Z trudem wymknęłam się z rąk chłopaka, chcącego, żebym została z nim jeszcze trochę.

W drodze do domu kręciło mi się w głowie. Czułam się, jak po przebudzeniu ze snu, z którego jeszcze się nie otrząsnęłam.

*

Długo go nie widziałam.

Nie przychodził do mnie, a ja codziennie wracałam do tej nocy. Robiłam to tak często, aż w końcu wspomnienie wyblakło.

Spotkałam go w którymś ze snów. Zaprowadził mnie przed drzwi. Otworzyły się przede mną, pełną zdumienia.

Mówiłeś, że nie mogę tam wchodzić – odezwałam się niepewna, drżąc przed wejściem.

Teraz już możesz – odparł i wszedł do środka.

Labirynt korytarzy pochłaniał niemal od samego początku. Żadnego przejścia, przedpokoju, okien. Miliony drzwi, schodów oraz wind. Światła nagich żarówek migotały niecierpliwie.

Słyszałam krzyki, charkliwe głosy, ludzi połykających własne łzy. Ściśnięte krtanie, zdrapane do bólu gardła nie ustawały we wrzaskach. Odgłosy dochodziły z oddali, były niewyraźne, lecz wciąż równie przerażające. Gorycz zalegała w wąskim korytarzu, którym za nim podążałam. Jego barki prawie ocierały się o ściany. Ogon, wirujący tuż przede mną, zataczał ósemki, obijając się od betonowych murów. Gdyby chciał przejść przez któreś z drzwi, musiałby się pochylić. Wyglądał jak dorosły w domku dla dzieci.

Gdzie idziemy? – zapytałam zmęczona marszem.

Już niedaleko – odparł.

Weszliśmy przez jedne z drzwi. W środku pomieszczenia nie było zupełnie niczego. Dopiero tam stanął do mnie twarzą, a ja mogłam się jej przyjrzeć. Choć nie widziałam go tak długo, wcale się nie zmienił. Może tylko jego rogi wydłużyły się nieco i nabrały bardziej chropowatej faktury.

Nie będę cię więcej nachodził – zaczął. – To nasze ostatnie spotkanie.

Nie mogłam nic odpowiedzieć. Zabrakło mi słów, lecz wtedy jeszcze nie wiedziałam, dlaczego tak się stało.

Chciałem pokazać ci, gdzie należę i kim jestem – kontynuował. – Uważałem, że powinnaś wiedzieć. Za to, co przeszłaś.

Co ja przeszłam, zastanawiałam się. Olśniło mnie.

Tym, co odebrało mi mowę, była tęsknota.

Zmieniłam zdanie – odparłam.

Westchnął, mrużąc oczy.

Wiesz, gdzie jesteś i kim ja jestem – mówił cicho i spokojnie. – To nie jest miejsce dla ciebie. To, od czego nie możesz się uwolnić, to sentyment i przyzwyczajenie. Odejdą z czasem.

Byłam zła. To, że zaprzeczał moim uczuciom, negowało resztki powodów, dla których wciąż żyłam.

Obraz przesłoniła mi czerwona mgła. Potem nic już nie widziałam. Po policzkach spływało coś gęstszego niż łzy, cieplejszego, lecz też bardziej bolesnego. Rozmazałam to dłońmi, pociągając nosem.

Żelazny zapach krwi dochodził z koniuszków palców do moich nozdrzy.

Wciąż nic nie widziałam, lecz poczułam ciepło, obejmujące mnie nadzwyczaj szczelnie. Zapach piżma wymieszał się z cierpką hemoglobiną. Jednak nie czułam dotyku.

Ten pokój stoi pusty od niepamiętanych czasów – cicho szeptał mi do ucha. Możliwe, że tylko mi się wydawało, ale jego głos kruszył się pod ciężarem moich łez. – Jest specjalny. Istnieje dla takich, jak ja, a nie dla takich, co trafiają tu tylko na chwilę. Istnieje tak na wszelki wypadek. Obiecuję, że o ile zdecydujesz się tu trafić, sprawię, że będzie twój. Nie pozwolę, byś wylądowała tam, skąd słyszałaś te krzyki. Znając to miejsce, znajdziesz drogę.

Drobny pocałunek złożony na na moim czole, wybudził mnie. Myślałam, że ktoś wrzucił mnie do wody. Zabrakło mi tlenu. Załzawiona o trzeciej nad ranem przeżyłam najokrutniejszy atak, jaki do tej pory mi się przytrafił.

*

Długo czekałam na kolejne widzenie, ale ono nie nadchodziło.

Emocje miażdżyły mi serce. Były jak bezlitosny oprawca, nie chcący puścić krtani z zabójczego uścisku. Logika grała rolę bohatera, który po uratowaniu uzależnia od siebie ofiarę, bezwzględnie nią manipulując. Żywiąc się tym sztokholmskim syndromem, bezsilnie i w panicznym strachu przed wcześniejszym oprawcą, nauczyłam się nie ufać niczemu i nikomu. Chciałam osiągnąć pełne ukojenie. Jednak, nie mając uczuć, byłam pusta jak pozbawiony treści wiersz, złożony ze zbędnych słów. Ta dziecinna myśl po co żyć, dręcząca mnie przez całe dzieciństwo, powróciła. Była naiwna i głupia, jak ja wtedy, ale nadchodziła, uderzała w twarz i uciekała, a ja, ślepa, nie wiedziałam nawet, kiedy się zbliża. Słaba, jesteś słaba, powtarzałam sobie, nie próbując odpowiadać na te infantylne zaczepki.

Wystraszona prawdziwością zapewnień o naszym ostatnim spotkaniu, przeżyłam całe studia. Przez wiele miesięcy udawałam przed rodzicami, że szukam zajęcia, by całymi dniami czekać na jakiś znak, szept, który mogłabym pominąć w gwarze pracy.

Czytałam wszystkie mitologie świata. Chciałam odnaleźć go w którejś z nich. Dowiedzieć się, do kogo się modlić, gdzie iść, by go spotkać.

Spałam osiemnaście godzin na dobę, ponieważ tylko w snach miałabym szansę go teraz spotkać. Niestety, nie pojawił się w żadnym z nich.

Pozbawiona nadziei, zaczęłam szukać go w obcych mężczyznach. Odnajdywałam w nich jego fragmenty. Zakochiwałam się w nich. We fragmentach.

Szukałam jego orlego nosa, zgrabnych dłoni, długich włosów, zmarszczek, tworzących się wokół ust przy uśmiechu, twardo zaznaczonej szczęki i dwumetrowego ciała. A potem długo je wspominałam, by w zaciszu własnego pokoju, znowu zacząć rysować jego twarz. Bałam się, że ją zapomnę.

Zapisywałam nasze rozmowy. Całe zeszyty, notatniki, szkicowniki wypełniały moje najlepsze wspomnienia. Jednak nigdy nie udało mi się odtworzyć w pełni satysfakcjonującego portretu. Dno, którego sięgałam, pochłaniało kolejne lata. Do czasu, aż przypomniałam sobie znowu jego słowa.

Znając to miejsce, znajdziesz drogę.

Odrywając się od zabazgranego zeszytu, stanęłam na wprost okna. Z szóstego piętra rozciągał się widok na znaczną część osiedla. Otworzyłam szerszą część, zwalając na podłogę, stojące na parapecie doniczki z kwiatami. Wspięłam się na framugę okna, czując wbijające się nierówności pod bosymi stopami. Zimowy chłód rozszerzył kurczące się ze strachu płuca. Ześlizgnęłam się w dół, odrywając rękę, podpierającą się o porowaty tynk wieżowca.

*

Chcę zniszczyć to, co sprowadziło mnie do tego świata.

Niewiele pamiętam.

Obudziłam się w klatce. Za kratami, w drugim boksie, siedzi mężczyzna. Ma rogi i ogon. Wiem, że to nie jest normalne, ale wcale się go nie boję. Czasami rozmawiamy, wymieniając krótkie zdania. Wtedy czuję się bezpieczniej.

Do mężczyzny z rogami przychodzą zakapturzone postacie. Biją go i głodzą. Chcą, by im coś powiedział, ale on milczy. Odzywa się tylko, gdy jesteśmy sami.

Krzyczę, gdy go biją. On wpatruje się we mnie, gdy krew z roztrzaskanej skóry zalewa jego ciało.

Szarpię kraty. Wrzeszczę jeszcze głośniej. Przychodzą do mnie i kilkoma uderzeniami doprowadzają na skraj wycieńczenia. Upadając, zastanawiam się, jak mężczyzna z rogami wytrzymuje tak wiele ich ciosów.

Często trzymamy się za ręce przez kraty, siedząc do siebie plecami. On nie chce, żebym patrzyła na niego w takim stanie.

Głodzą i mnie. Czasami przywiązują i nie dają spać. Nakłuwają. Zapisują pomiary. Zanim zaczną, biją mężczyznę z rogami do nieprzytomności. Nie chcą, by im w tym przeszkadzał.

*

Wypuścili najpierw mnie. Zostałam zesłana jako pomocnik. Pogardzany byt, który nigdy nie powinien się tu znaleźć. Tu, w tym domu pełnym drzwi i korytarzy, mówią na mnie mieszaniec. Pół-człowiek, pół-Pracownik. Minotaur w labiryncie.

Codziennie podają mi wiele leków. Pamiętam coraz mniej, a niedługo zapomnę wszystko. Mówią o nowym życiu, o nowej szansie.

Mężczyzna z rogami wyszedł po jakimś czasie. Na szyję nałożono mu obrożę zakończoną znakiem pika. Szybko się odnaleźliśmy i zniknęliśmy w – wciąż pustym – przydzielonym mi pokoju o betonowych ścianach.

Już nie odczuwam gniewu. Granice światów nie mają znaczenia. Wiem, że wszędzie jest tak samo.

Wszędzie byłabym Minotaurem.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
grusza · dnia 22.04.2017 10:18 · Czytań: 473 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Inne artykuły tego autora:
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
18/03/2024 19:06
Pliszko, Posłużyłaś się skrótami myślowymi, ale pełnymi… »
Jacek Londyn
18/03/2024 18:15
Trening czyni mistrza. Kolejna okazja, tym razem… »
valeria
18/03/2024 11:41
Piękne, już bielonych rzeczy nie spotykam już:) chyba w… »
mede_a
18/03/2024 10:45
Jak ja kocham te Twoje maluchy! Ajw- poezji pełna - pisz,… »
Kazjuno
17/03/2024 22:58
Ja miałem skojarzenie erotyczne, podobne do Mike 17. Jako… »
Kazjuno
17/03/2024 22:45
Co do Huty masz rację. To poniemiecka huta do końca wojny… »
ajw
17/03/2024 21:52
Zbysiu - piękne miałeś skojarzenia :) »
ajw
17/03/2024 21:50
Tak, to zdecydowanie wiersz na pożegnanie. Na szczęście nie… »
Gabriel G.
17/03/2024 19:52
Nie ukrywam czekam na kontynuację. To się pewnie za trzy -… »
Kazjuno
17/03/2024 16:40
Dzięki Gabrielu za krzepiący mnie komentarz. Piszę,… »
valeria
17/03/2024 15:17
Gotowanie to łatwizna, tylko chęci potrzebne :) »
Gabriel G.
17/03/2024 12:46
Kazjuno Jestem świeżo po lekturze wszystkich trzech części.… »
Jacek Londyn
17/03/2024 10:31
Proszę o chwilę cierpliwości. Zanim odpowiem na komentarze,… »
Kazjuno
17/03/2024 04:17
Czekamy z Optymilianem, ciekawi twojego odniesienia się do… »
Jacek Londyn
16/03/2024 12:26
Drodzy Koledzy po piórze. Dziękuję za komentarze. Jest mi… »
ShoutBox
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
  • TakaJedna
  • 05/03/2024 23:43
  • Nie poezją ja, a prozaiczną prozą teraz, bo precyzję lubię: nie komentarzem, a wpisem w/na shoutboxie zaczęłam, a jak skończę, to nie potomni, a los lub inna siła zdecyduje/oceni.
  • Zbigniew Szczypek
  • 05/03/2024 23:32
  • Pliszko - nie! Dość milczenia! Dopóki żyjemy! A po nas krzyczeć będą "słowa", na karcie, na murze...
  • Zbigniew Szczypek
  • 05/03/2024 23:28
  • To, jak skończysz pozwól, że ocenią potomni. Zaczęłaś komentarzem... pozwól/daj nam możliwość byśmy i Ciebie komentowali - jedno "słowo", póżniej strofy...
  • TakaJedna
  • 05/03/2024 23:20
  • ech, Zbigniew Szczypek, fajnie wszystko, wróżba jest, choć niedokończona, ale z tego, co pamiętam, to Makbet dobrze nie kończy ;)
  • pliszka
  • 05/03/2024 22:58
  • A reszta jest milczeniem...
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty