- Śmieszna sprawa - powiedział Cygan.
Wspaniały, bogato wyszywany dywan ułożył się miękko przed jego stopami, wzbijając obłoczki kurzu. Był utkany misternie, lekko, cały mienił się żółcią i czerwienią, jakby pomiędzy złotymi nićmi powszywane były drobniutkie rubiny. Dywan jarzył się blaskiem tańczącego płomienia i broczącej krwi, jakby mrugając do Cygana zachęcająco. Zdobiły go fantazyjne wzory układające się niby alabastrowe jedwabne wstęgi przeplatane żywym, iskrzącym się ogniście złotem. Zdawał się rozjaśniać ciemną noc, rozpraszając głęboki, gęsty mrok dookoła.
Cygan skończył dłubać w przepastnej dziurze w zębach, wytarł palec o startą sukmanę i wsunął w owłosioną dziurkę nosa, grzebiąc w środku zawzięcie. Dywan promieniował setkami odcieni ognia i krwi, chcąc przyciągnąć go do siebie. Lecz Cygan nie spieszył się. Odwrócił się wolno w stronę taboru, rzucając okiem na zbłąkane, strzaskane wozy i niepozorny tamburyn-kuternogę, rzucony bezceremonialnie na ziemię. Popatrzył na lewo i prawo. Zewsząd otaczały go szponiaste gałęzie strzelistych jodeł, jakby pragnęły schwycić go za obdartą koszulę. Zerknął w dół na bose, brudne stopy. Potarł iglastą, najeżoną brodę. Splunął na bok w kępkę trawy i wreszcie przez zęby powiedział:
- Ładny jesteś, wiesz?
Postawił brudną stopę na tkaninie. Była miękka, miła w dotyku. Stopa Cygana była cała w ziemi, ale w jakiś sposób dywan pozostał czysty. Jego końce uniosły się leciutko w górę, jakby zalotnie.
- Bardzoś ciepły, mały.
Na te słowa dywan zamigotał kaskadą iskier i uniósł się delikatnie w górę, strzepując z siebie szary pył.
- No dalej, kochany - odezwał się Cygan.
- Dalej, w górę.
Nowy przyjaciel obdartusa wzleciał już wyraźnie wyżej, tak, że ten mógł teraz podziwiać czarne, szczeciniaste cielsko lasu dookoła i jedno, jedyne światełko w oddali. Noc była rozmarzona; gwiazdy jakby kapały z nieboskłonu jak rozlana nieopatrznie gorąca, płynna miedź. Księżyc bił cichym, bladym blaskiem, padając na przeoraną bruzdami twarz Cygana, który położył się cieniem na przepięknym, mglistym dywanie.
- Wyżej, mały. Wyżej, i do przodu.
Dywan uniósł się w stronę księżyca. Cygan rozejrzał się dookoła, delikatnie, lekko spacerując po cienkim ciele swojego towarzysza. W dole ziała ciemność nocy. Z tej wysokości nie widać już było taboru. Na krańcach widnokręgu lśniły promieniste światła, mrugając zachęcająco. Obdartus podjął decyzję. Delikatnie, powoli przysiadł na cieniutkim dywanie i złapał za jego końce. Było mu ciepło.
Pociągnął lekko w lewo i szarpnął delikatnie w dół postrzępione jak buchające iskierki końce dywanu. Cygan na grzbiecie swego nowego przyjaciela zanurkował nad ziemią, sunął nad strumieniami świateł między garbatymi szpicami jodeł w dole, a ponad sobą miał dostojną, ciemnogranatową kopułę nieba, obserwującą go rozżarzonymi oczkami gwiazd. Wiatr rozwiewał tłuste włosy, a o wiele za duża koszula łopotała na wietrze. Mimo to nie odczuwał zimna.
Był blisko. Szarpnął w dół, szarpnął w prawo i wsunął się w szary, obdarty zaułek między wysokimi kamienicami. W miasteczku było ciemno i cicho. Wyzierającą spomiędzy ścian budynków dziurawą drogą nie kroczył żaden przechodzień. Jedynym, co zwracało uwagę, była błyszcząca, rozświetlona witryna naprzeciwko szklanych studni oczu Cygana.
- No, koniec drogi, maleńki - powiedział obdartus - Dziękuję ci bardzo.
Zszedł z dywanu, który falował zalotnie, jakby w nadziei. Postawił bosą stopę na chłodnej, spokojnej tafli bruku. Syknął z zimna, które nagle nim owładnęło. Cygan przyklęknął na ziemi, pogłaskał czule przewspaniałą tkaninę i zaczął powoli ją zwijać. Splunął na bok, odchrząknął, splunął ponownie na niemą, odrapaną ścianę i podniósł dywan do góry. Spodziewał się, że będzie ciężki, a tymczasem trzymał w dłoniach coś niewiarygodnie lekkiego.
Wyprostował się na tyle, na ile pozwalał mu garb. Zarzucił zwinięty dywan na plecy i poszedł szybko, niecierpliwie ku majaczącym pajęczyną świateł witrynom, sycząc z zimna bijącego od bruku. Niemal truchtem przebiegł drogę. Obawiał się dostrzec przechodniów. Ale nie, nikt widać nie czuł się tej nocy na tyle zagubiony, by szukać nocnych spacerów. Podszedł do jedynego otwartego sklepu. Alabastrowy szyld ryczał wielkimi literami: ANTYKWARIAT.
Cygan pchnął drzwi, wkroczył bezceremonialnie do środka i rzucił na długą ladę dywan. Grubiutki, niziutki, łysy mężczyzna z binoklami na nosie popatrzył na niego ze zdziwieniem. Odwinął delikatnie promieniejącą tkaninę. Nagle jego oczy zapaliły się blaskiem, a kąciki ust uniosły się wysoko w górę, nad siwy wąsik. Podniecony rzucił Cyganowi klucze, chwycił dywan i wybiegł pędem, jakby się bał, że obdartus zmieni zdanie. Ten natomiast wzruszył ramionami, porwał kasetkę z pieniędzmi i szybkim krokiem poszedł wstawić sobie złote zęby. I chyba jeszcze przynajmniej spróbuje znaleźć porządne buty. Przecież nie będzie szedł tyle światy z powrotem do taboru na boso, tym bardziej, że chciałby jeszcze trochę pograć na tamburynie.
Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt