"Jak zwykle jesienią, przekładam,
odświeżam i utykam po kątach, co moje i cudze,
jak zawsze
dla porządku.”
****
Piąta po południu. Jest początek września i nic jeszcze nie zaczęło obumierać. Liście okazałego kasztana rosnącego tuż za moim oknem zachowują się tak, jakby ich zieloność miała być wieczna. Gałęzie jesionów wciąż pną się ku bezchmurnemu niebu. Nieważne, jestem zmęczona, myśli powoli krążą po głowie jak odurzone pszczoły. Od kilku dni próbuję coś napisać, ot tak dla własnej pamięci i z potrzeby uporządkowania wrażeń, jakie pozostawił we mnie cudem odnaleziony pamiętnik mojej babki Jadwigi. Nie bardzo mi to pisanie wychodzi. Nie mam w swojej naturze nadmiaru niefrasobliwości, świat nie jest prosty, a napisać dobre opowiadanie to dla mnie zawsze wielka sztuka.
Zbyszek nie puka, otwiera drzwi i wchodzi do mojego pokoju. Nasze spojrzenia przez moment spotykają się. Mój syn rozsiada się jak zwykle wygodnie w fotelu. Bardzo cieszę się, gdy mnie odwiedza. Lubię te krótkie chwile sam na sam. Ostatnio, mamy coraz mniej czasu na pogawędki, życie coraz szybciej ucieka i nie mówi nawet przepraszam. Od tygodnia umawialiśmy na dzisiejszy wieczór.
— Długo tak siedzisz? Ciekawy, co? — pyta na powitanie.
Odpowiadam, nie odrywając wzroku od pożółkłych kartek pamiętnika.
— Tak, bardzo. Jest niezwykły. Gdyby nie przedziwny przypadek nigdy, by nie trafił w nasze ręce.
— Hm. Wiesz doskonale, że nie wierzę w przypadki, ale wtedy...Widocznie los tak chciał, że akurat przebywałem w Wilnie. Ostatniego dnia pobytu, korzystając z ładnej pogody, uparłem, że „zinwentaryzuję nasze stare włości”. Nie było to łatwe, gdyż dawno przeszły w inne ręce. Zresztą wszystko w Wilnie zmieniło się nie do poznania. To piękne, gościnne miasto. Od ciebie miałem adres domu prababci, wiedziałem, że się ostał. Byłem tak blisko, prawie o rzut beretem. Trochę speszony widokiem domu, zadzwoniłem. Nie wiedziałem, co się wydarzy. Drzwi otworzyła korpulentna Litwinka, o smagłej cerze, jego obecna lokatorka. Okazała się nader życzliwą osobą. Zaprosiła serdecznie do wnętrza, nie żądając dowodów mojej prawdomówności. Chodziłem po jej domu, myślałem o niej... Siedziałem w jej dawnym salonie, przy herbacie, chyba ze dwie godziny. W ożywionej rozmowie, Litwinka, co chwilę zapewniała, że dba o „nasz” dom. Tym mnie ujęła. Pamiętnik oddała po tym jak przedstawiłem jej swój życiorys. Został odkryty przez robotników w ramach przygotowań do kapitalnego remontu budynku. Spokojnie przeleżał na dnie starego zakurzonego kufra, ukrytego w jakimś ciemnym kącie strychu. Przyznasz, że świecą można szukać lepszej historii. A tak przy okazji, dobrze pamiętasz prababcię Jadwigę? Założę się, że to wszystko o niej.
— No, niezupełnie, to bardzo odległe czasy. Byłam jeszcze mała, gdy babcia zmarła. A wracając do pamiętnika, jest ładnie napisany i po korekcie zapewne wart byłby publikacji. To o jej młodości, miłości, naszej rodzinie, o tym, co ją spotykało dzień po dniu, nieraz godzina po godzinie...
Krzyżuję ręce na blacie sekretarzyka. Zastygamy oboje w wymownym milczeniu, kątem oka zerkam na pamiętnik. Czytam go nie mogę przestać. Wygląda tak jak powinien, przeszedł przez ręce kilku pokoleń. Nie ma karty tytułowej ani okładki, jest wyblakły, jeszcze długo po osuszeniu trącił wilgocią i pleśnią. Ściskało mnie w dołku, gdy oczy pierwszy raz wędrowały po jego stronicach o wystrzępionych brzegach, po zasuszonym fiołku, rozgniecionej przed laty musze i rachunkach robionych niebieską kredką na wąskich marginesach.
W pokoju robi się chłodno, jesień się podkrada, z każdym dniem bardziej. Zbyszek wstaje z fotela, zamyka okno, zasuwa zasłony. Od razu, w pokoju robi się przytulniej. Wracając na fotel, zagląda mi przez ramię.
— O, jaki dojrzały charakter pisma! Uczyła się kaligrafii?
Słysząc te słowa, uświadamiam sobie, że nigdy wcześniej nie widziałam nic napisanego przez babcię. Zbyszek nie poddaje się, chrząknięciem przerywa zadumę.
— Mówisz, ładne pismo? Nic dziwnego, babcia była wykształconą, jak na owe czasy, dziewczyną. Córką wileńskiego mieszczanina, właściciela sporego, prowadzonego wzorowo, zasobnego majątku i kawałka lasu, gdzieś nieopodal Grodna. Sądząc po zachowanych zdjęciach, Jadwisia była panną wielkiej urody, z bujnym blond warkoczem, niebieskimi oczami i cerą jak kość słoniowa. Piękne włosy miała, aż do końca, wiązała je starannie w ciężki węzeł na karku. Dorastała u boku dwóch ubogich sióstr ciotecznych, Mety i Kluski. Kochała je jak siostry. Spędzały razem wakacje na wsi. Wiem, że jako dzieci prawie się nie rozstawały. Kluska nieźle grała na skrzypcach, a babcia miała mocne ręce do fortepianu. Tworzyły zgrany duet. Poza tym babcia znała dwa języki, więc mogła bez reszty poświęcać się lekturom i pasji przyrodniczej.
Pamiętnik zaczęła pisać mając lat szesnaście, a skończyła tuż po zamążpójściu, wtedy liczyła zaledwie dwadzieścia wiosen. Uczciwie mówiąc: ja w jej wieku tak jasno i bezpretensjonalnie pisać bym nie potrafiła. Babcia należała do panien, których uczono sztuki rozmawiania i pisania listów. Pisała nie tylko do rówieśnic, ale do osób starszych. Poza tym pisanie pamiętników było w modzie i musiały obowiązywać jakieś wzorce. Sądzę, że nie najgorsze i wcale niezacieśnione do panieńskiego światka. Pamiętnik podsuwa obyczaje epoki, intrygi towarzyskie, rytuały rodzinne, radości i klęski, poglądy i uprzedzenia, siły i zamiary, charaktery i sytuacje. Tym sposobem w pamiętniku znalazło się miejsce dla osób nam bliskich, nigdy jeszcze nieopisywanych: dla pradziadka Stanisława, na którego pogrzebie biły dzwony wileńskich kościołów, dla stryja Jana, którego zastrzelili bandyci, aż wreszcie dla ciotki Matyldy, która szukając swego niewiernego męża utopiła się w studni. Jest w nim strasznie i śmiesznie, a mimo poważnych tematów pamiętnik dostarcza sporej dawki inteligentnej rozrywki. I to wszystko wzięte z własnych doświadczeń i zapisane ręką szczerej, młodziutkiej dziewczyny. Cudowna lektura, może nieco przegadana, ale jakże interesująca.
— Zachodzę w głowę, czemu, uciekając z Wilna nie zabrała pamiętnika z sobą?
— Zbyszku, wiem tylko tyle, że była zdesperowana, spieszyła się, ratując ucieczką życie swojego jedynaka, mojego ojca, a twojego dziadka. Niespokojny czas wojny, było coraz gorzej, rabowali, gwałcili i co rusz przechodziły jakieś oddziały, raz ruskie raz niemieckie bałam się wszystkiego, byłam zrozpaczona, z każdym dniem nabierałam pewności, że Władek nie wróci. W Bykowni na Ukrainie już ginęły żony polskich oficerów. Mieliśmy wiele szczęścia, że uniknęliśmy deportacji do Kazachstanu. W Wilnie, a potem w Gdańsku zaraz po wojnie, za rządów Józefa Stalina, też nie było łatwo, przepadło wiele naszych dokumentów i cennych, rodzinnych pamiątek, zostały z rozmysłem zniszczone lub spalone. Babcia Jadwiga miała biżuterię i też nie wiadomo, co się z nią stało. Nikt z nas jej na oczy nie widział, może została przehandlowana za nieprzyzwoitą sumę. Dla babci nieważne były pieniądze, a o miłości wiedziała chyba więcej niż ja.,
Pieniądze to rzecz nabyta. Nie zastąpią mi ziemi ojców, domu, nie wrócą mi utraconego dzieciństwa i nie przegonią smutku, a dokumenty niszczyliśmy ze strachu przed represjami, kiedyś wspominał mój ojciec. Był dwukrotnie aresztowany i przesłuchiwany już w Gdańsku, przez bezpiekę.
— I to wszystko? Tylko tyle jest w rodzinnych przekazach?
— Niewiele więcej. Takie i podobne pytania można mnożyć bez końca. To niezwykłe znalezisko wywołuje we mnie uczucie podobne wzruszenie jak kartka napisana do babci przez męża, a mojego dziadka majora Władysława, z pociągu wiozącego go wiosną 1940 roku do sowieckiego obozu zagłady w Katyniu. Dotarła do adresatki, po wojnie, na początku 1946 roku, doręczona zimową nocą przez Polaka, który okazał się „ostatnim adiutantem majora”. Ufając jego słowom, w ostatniej chwili uszedł spod luf NKWD w Katyniu. Historia odnotowuje kilkanaście takich przypadków. Po wizycie tajemniczego gościa babcia była podobno dziwnie roztrzęsiona.
— Czy miała jakiś dodatkowy powód?
— Niestety, nic więcej na ten mi nie wiadomo. No, może jeszcze jeden, drobny szczegół — wspomina o jakimś strachu na wróble... Nie byłabym sobą, gdybym oparła się pokusie i nie chciała opowiedzieć jednej historii z jej życia. Co prawda, nie wydała mi się najdramatyczniejsza, ani najważniejsza, ale język świerzbi. Chwyciła mnie za serce, gdyż kryje jakąś tajemnicę. Zaintrygowało mnie młode życie babci, pełne wewnętrznego niepokoju, zakleszczone gdzieś między winą i rozpaczą. Mam nieodparte wrażenie, że tylko na zewnątrz było uładzone i spokojne. Dla mnie, jej wnuczki to gratka niebywała! Zaczynałam je opisywać już kilka razy. Wymyśliłam nawet tytuł opowieści, wydawał mi się wyśmienity. Cóż z tego, uleciał, tak szybko jak się pojawił. Gryzłam ten orzech, co najmniej tydzień.
— Mamo!
— No, co?
— Od kiedy pisanie opowiadania zaczyna się od wymyślania tytułu? Wszystko, zawsze, zaczynasz od końca.
Marszczę nos, ale nie sposób nie przyznać mu racji, zna mnie na wylot. Czytanie codziennej gazety też rozpoczynam od końca. Tak już mam i nic na to nie poradzę. Czasem trzeba stulić uszy po sobie.
— Słusznie synu, więc zacznę opowiadać po bożemu, ze świadomością, że podejmuję się trudnego zadania. Od początku, zdawałam sobie sprawę, że to, co napiszę nie daje żadnej miary wartości tego pamiętnika. To, co dla mojej babci, było niegdyś aktualne, żywe, dla mnie jest kroniką zatopionej Atlantydy. Historia młodości babci zaczyna się niepewnie, później płynie coraz bardziej wartko, szerzej i głębiej. Jest to opowieść o miłości do pewnego, tajemniczego stracha na wróble. Można było ją zacząć na wiele sposobów. Babcia zaczyna ją nieco chaotycznie, ale od początku. Swoją zaczęłam, pozostawiając klucze do tajemnicy, którą odkryłam w rękach czytelnika.
Nie mogłam inaczej, posłuchaj:
„...był czas, kiedy kochałam się w dwóch naraz: we Władeczku i w Strachu na wróble. Władeczek zobojętniał mi wcześniej. Sam był sobie winien, miał oczy tylko dla Heleny. Pozostaje mi tylko mój Strach na wróble, kawaler wielu zalet, o wolnym, dobrym sercu. Wpadliśmy na siebie przypadkowo, na schodach prowadzących z parteru na piętro. Gdy, go zobaczyłam pierwszy raz zamurowało mnie, po prostu zamurowało. To było olśnienie, stałam cała w pąsach. On jest szarmancki, ma wszelkie zdrowe i szlachetne instynkta, nie nastaje w żaden sposób na moją niewinność… Jest rzeczywiście biedny, ale słucha mnie z uwagą, trzymając moją rękę i wcale nie czuć w nim pozy. W kościele u Dominikanów poprzytulaliśmy się trochę, ale ostatecznie nic się nie stało. To żaden potwór, zamiast straszyć, zawsze wygląda jakby się uśmiechał. Kłania się ptakom i drzewom w lesie, nad rzeką i w ogrodzie. Wilejka przy nim jest bardziej błękitna niż niebo nad naszym miastem…"
— Ten wątek jakoś się nie klei — głos Zbyszka przerywa czytanie.
— Odniosłam takie samo wrażenie. Czytałam go dwukrotnie i też niewiele zrozumiałam. Pod spodem widnieje odręczny, kredką narysowany obrazek, podpisany Idylla w ogrodzie.
Jest na nim para zakochanych na tle krzaka róż. Przedstawiona scenka wygląda dosyć sielsko, ale też nic nie wyjaśnia. Przy czytaniu kolejnej strony, zrobiło mi się trochę nieswojo, ale posłuchaj, dalej:
Ku zgorszeniu całej rodziny porzuciłam mojego narzeczonego, przystojnego, inteligentnego, dobrze ułożonego oficera na rzecz nowego kawalera, którego nikt prócz mnie nie zna i nigdy nie widział. Ta wiadomość pobudziła domowników do niepożądanego przeze mnie komentowania.
— Nic gorszego nie mogło cię spotkać, dziecko — krzyknęła mateczka i złapała się za głowę. Tego dnia cierpiała na uporczywa migrenę.
— Jako nieodpowiedni, musi jak najszybciej zniknąć z naszego pola – wyszeptała, ledwo łapiąc oddech.
Ojczulek na wiadomość o moim wyborze, spurpurowiał i zakrztusił się barszczem. Gdy na niego popatrzyłam przez moje ciało przeleciały zimne dreszcze.
— Nie spodziewaj się, że będę słuchał twoich halucynacji. Zapewne to jakiś strach na wróble i na dodatek goły jak święty turecki.
I tak już zostało, nikt o nim już nie mówi inaczej… tylko „strach na wróble”. Widocznie musiałem wejść w błoto? Rodzice mówią, że to moje, młode pokolenie spsiało. Meta, moja siostra cioteczna porzuciła swojego leśniczego i nie wypominają jej tego, a mnie zrobili awanturę?
Ojciec na mnie dziwnie patrzy i tylko wydaje rozkazy, a matka mu przytakuje. Chciałam mu powiedzieć, że nie lubię bladych lowelasów. Nie chciał mnie wysłuchać, powiedział, że rozmawiamy jak gęś z prosięciem, jestem smarkulą i nic nie wiem o życiu. My kobiety, nie mamy w naszym domu wiele do powiedzenia. Chyba ucieknę gdzie mnie oczy poniosą, najlepiej do klasztoru albo uczynię sobie krzywdę. Ugaszenie ojca jest zawsze takie trudne...
— Czytając wynoszę, że babcia znalazła się w sytuacji nie do pozazdroszczenia, czuła się skrzywdzona przez cały świat. Może i była słodką panną, ale miała dzikie pomysły. Od razu chciała przywdziać habit? A ten [i]Strach na wróble, to obiekt westchnień mojej babci. "Nie był manekinem, straszakiem na szpaki, a człowiekiem z krwi i kości".
— Musiał być niezwykły, skoro go tak kochała.
— Chyba tak. Świadczy o tym ten fragment pamiętnika:
Jedenastego listopada, punktualnie o godzinie dziesiątej, pięłam się pod górę stromą ścieżką, nie oglądając się za siebie. Z domu wyszłam pospiesznie, żałując, że nie zabrałam z sobą mufki, albo ciepłych rękawiczek. Jesień zawisła nad Wilnem, wilgotna i ciemna. Póki jest jasno, chcę się pomodlić nad mogiłą zaklętą w barwę kwiecia dzikich róż. Tam nikt nie zagląda, tylko smętny wiatr i ja. Nasz Ksiądz Dobrodziej nie pobłogosławił ziemi miejsca jego spoczynku. Mówili o nim, że szpetny, prawie niemowa i dziwny jakiś. To prawda, rozmawiał z ptakami, kłaniał się drzewom i pięknie malował. Dla mnie namalował granatową tęczę nad lasem." Jak twoje oczy, Jadwisiu", mówił. Cicho żyłeś i tak samo odszedłeś, na zawsze, to z tej zgryzoty pękło ci serce. Stałam pod czereśnią i długo płakałam.
Pamiętam jego mizerny ogród i dom. Na zewnątrz przedstawiał obraz nędzy i rozpaczy, nie różnił się zbytnio od wiejskiej chaty, kryty zbutwiałym gontem i blachą. Spod opadających tynków wyglądały cegły, częściej były to trzciny zlepione…..
Powinnam brać swoją rozpacz po jego utracie poważnie, z odwagą pozwalać jej płonąć i palić jak pulsująca gwiazda.
Po pogrzebie, zanieśli mnie do domu i ocucili. Potem miałam gorączkę, cała zesztywniałam i zacisnęłam zęby, a znachor kładł na mnie ręce, zdejmując ze mnie kolejne kreski temperatury, jak małe insekty z żywego srebra.
— Napisała w kilka dni później, drżącą ręką. Popatrz, litery są nierówne, miejscami nieczytelne. Na kolejnych stronicach straszą liczne plamy z atramentu.
— Trochę jest mi żal prababci — rzuca, posyłając zatroskane spojrzenie.
— Myślę, że musiała tych dwoje łączyć jakaś niesłychana, chemiczna namiętność. Rozdzieliła ich niespodziewana śmierć ukochanego. Mijały miesiące i kwartały, Boże Narodzenia przechodziły w Wielkanoce. Babcia ukończyła studia i za namową nieustępliwych rodziców wróciła do niekochanego Władeczka. Odbyły się szybkie zaręczyny, potem ślub. Wkrótce urodził się mój ojciec. Małżeństwo z rozsądku? To zupełnie nie w jej stylu, ale takie były czasy. Moja babcia była mroczna jak arka, ale pełna godności, mocy i miłości. Ładnie się śmiała. Taką ją widzę.
Dziadek uroczy i mądry, ale czy była z nim szczęśliwa? Może w człowieku za życia mieszka kilka dusz? Wiem, że śmierć Władeczka bardzo przeżyła, wszelkie doświadczenia rzutują na ostateczny kształt miłości w wieku dojrzałym. Miłość nie pojawia się "z niczego", jest konsekwencją całego ludzkiego życia. Uczucia nie łatwo dają się zamknąć w ramy ścisłego rozumowania. Jej mąż zginął od strzału w głowę. Egzekucją kierował Wasilij Michajłowicz Błochin, ten, który zabił Tuchaczewskiego i tym tak bardzo się zasłużył NKWD. Potworna zbrodnia sowieckiej Rosji Stalina. Nikt nigdy tak nie zszargał godności człowieka. Bezmiar krzywdy i poniżenia. Krzyk babci jeszcze rozdziera ciszę.
Popatrz Zbyszku, na zdjęcia stojące na półce nad moim sekretarzykiem. Na to oprawione w starą ramkę. To ślub Jadwisi i Władeczka. Są młodzi, uśmiechnięci, szczęśliwi, dużo gości. Koledzy majora w odświętnych mundurach. Przywędrowało z Wilna z babcią, w małej, tekturowej walizce. Spoglądam na to zdjęcie dziadków z rozczuleniem. Obecnie, na babcię Jadwigę odrobinę inaczej, już jej nie idealizuję i chyba bardziej rozumiem.
— To może kawy?
— A, tak kawy.
I robię kawę. Po kwadransie przynoszę filiżanki i ciasto. Czytamy pamiętnik dalej, od początku raz jeszcze.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt