Kiedy się obudziłam, słońce jeszcze nie wzeszło. Na zewnątrz było całkowicie ciemno. Dodatkowo, mimo ośmiogodzinnego snu, mrok spowijał także moje myśli. Po kilku minutach udało mi się zmusić do ponownego zaśnięcia. Kiedy następnym razem otworzyłam oczy, ktoś pukał do mojego pokoju. Była to obsługa. Przynieśli mi śniadanie.
- Dziękuję bardzo – powiedziałam, po czym zamknęłam za sobą drzwi i zabrałam się do jedzenia. Musiało to w pewnym sensie odświeżyć moje skołatane myśli, bo uświadomiłam sobie coś, na co wcześniej nie zwracałam wcale uwagi. W tym hotelu przez cały czas panowała niczym nie zmącona cisza. Zupełnie jakby nikt poza mną w nim nie przebywał. „To dlatego mieli tyle wolnych miejsc” – pomyślałam. Ciekawość nie dawała mi spokoju, więc ubrałam się, zeszłam na dół i spytałam recepcjonistki, czy ktoś w ogóle nocuje w tym hotelu. Odpowiedź okazała się być daleką od wyjaśnienia sprawy. Przeciwnie, wszystko wydawało się po niej bardziej pogmatwane niż przedtem. Nasza rozmowa wyglądała mniej więcej tak:
- Proszę pani, proszę mi powiedzieć, strasznie mnie to ciekawi, dlaczego jest u was tak cicho? Nikt oprócz mnie tu nie nocuje?
- Zgadza się. Nikogo tu nie ma.
- A wolno mi spytać, kiedy ostatnim razem mieliście państwo gości?
- W zeszłym tygodniu. Ale…nie był to zwykły gość. Miał ze sobą dużo książek. To podejrzane.
- Co mogłoby być podejrzanego w książkach? Może lubi czytać?
- Czytanie jest…jest bardzo złe. Opanowuje umysł i nie daje spokoju. Nie jest pani stąd, prawda?
- A co, tak źle wyglądam?
- Nie, tylko – tu zniżyła głos i nachyliła się – w Mortem każdy wie, jak wiele nieszczęścia może przynieść choćby jedna księga. A on miał ich całą stertę.
- On? Więc był to mężczyzna.
- Tak, mężczyzna o imieniu Verum. Zameldował się dokładnie tydzień temu, ale po kilku dniach zniknął bez śladu.
A więc musiałam spać co najmniej tydzień. Wydało mi się to absurdalne. Jak mogła zmarnować tyle czasu? Już dawno mogłabym rozpocząć poszukiwania. Byłam okropnie zła na siebie. Ale musiało przecież istnieć jakieś wytłumaczenie, może byłam po prostu skrajnie wyczerpana, nie pamiętam. Mimo wszystko, postanowiłam kontynuować rozmowę, nie wyrażając zaniepokojenia niekontrolowanym upływem czasu.
- Nie zauważyła pani niczego dziwnego? (Kiedy zadałam to pytanie uświadomiłam sobie niemal z uśmiechem na twarzy, że wyraz „dziwny” dla mnie i dla recepcjonistki ma dwie diametralnie od siebie różne definicje)
- Nie, w zasadzie nie. Ale w jego pokoju, na stoiku nocnym zostawił otwartą książkę…
- Mogę ją zobaczyć?
- Na własne ryzyko.
- Dobrze, rozumiem. To mogę czy nie?
- Proszę. Tylko proszę potem nie wnosić skarg na hotel z powodu złego samopoczucia itd.
- Rozumiem. Dziękuję za ostrzeżenie.
Recepcjonistka milczała przez chwilę. Miało się wrażenie, jakby całe szczęście w jednej chwili zniknęło ze świata. A panująca wokół cisza tylko potęgowała to nieprzyjemne wrażenie. Na szczęście po chwili zaczął padać drobny deszcz, co dało mi pretekst do pociągnięcia rozmowy dalej.
- Nie ma u was śniegu w zimie?
- Śnieg jest zły. Można z niego tworzyć bałwany. Bałwany naśladują samodzielność, przypominają zdolność ludzi do tworzenia nowych rzeczy. Nowe rzeczy w Mortem nie powstają. Tworzenie nowych rzeczy jest u nas surowo zakazane.
- Aha. To gdzie jest ta książka?
- Jaka książka?
- Ta, którą niejaki Verum tu zostawił, zanim zniknął.
- Tutaj.
Podała mi niewielką książkę w twardej okładce z zakładką włożoną pomiędzy stronami 45 i 46. Kiedy ją otworzyłam, zaczęłam czytać od strony 45. Rozmawiały ze sobą dwie osoby. Jedna opowiadała drugiej jakąś historię o chłopcu z Brazylii. Warto ją tutaj przytoczyć, bo dzięki niej jasne staje się zniknięcie Veruma. A przynajmniej dla mnie w części się wyjaśniło. Oto jak brzmiało opowiadanie jednego z bohaterów książki:
- Było tak – zaczął – w małym miasteczku, którego nazwy nie mogę sobie przypomnieć, w Brazylii mieszkał sobie mały chłopiec o imieniu Carlos. Wychowywał się w biednej rodzinie, w jednej z najbardziej zaniedbanych części miasta. Miał sześcioro rodzeństwa: trzy siostry i trzech braci. Ze wszystkich był najstarszy. Kiedy urodziło się ostatnie dziecko, miał już prawie 20 lat. Mimo biedy, rodzina żyła w zgodzie, a jeśli zdarzały się kłótnie, to dotyczyły błahostek i nie miały przykrych konsekwencji. Dzieci szanowały swoich rodziców i wszystkie postrzegały świat przez pryzmat miejsca, w którym mieszkali oraz przez pryzmat obyczajów, które kultywowali. Zdawało się na samym początku, kiedy jeszcze Carlos miał ledwie dwójkę rodzeństwa, że nic nie zachwieje równowagi, budowanej od tylu lat przez rodziców i przekazywanej dzieciom. Jednak wszystko diametralnie się zmieniło, kiedy w miasteczku wystąpiło nierejestrowane dotąd zjawisko pogodowe. Rano, kiedy zaczęło świtać, nad lasem nieopodal miasteczka pojawiła się mgła. W miarę upływu czasu, zaczęła przesuwać się, lecz nie opadała ani trochę. Na początku ludzie pocieszali siebie nawzajem : „To tylko mgła, kiedyś w końcu musi przejść”. Wszyscy ci, którzy tak oto się pocieszali, żyli ze sobą w zgodzie. Kiedy minął tydzień, a mgła nie ruszała się z miejsca, mieszkańcy zaczęli powoli wpadać w panikę, niektórzy wybiegali na ulicę ze swoich domów, krzycząc, że to już koniec świata, że Bóg zabrał słońce i to na pewno jest „kara za nasze grzechy”. Akurat kiedy mgła pojawiła się nad miastem, odbyły się wybory do lokalnego samorządu. Zwycięscy szybko objęli nowe posady i zarządzili, że aby zachęcić ludzi do pracy, do powrotu do ich codziennych zajęć by tym samym podreperować budżet miasta, należy im opowiadać, że mgła ich wyleczy.
- Tylko w ten sposób możemy zapobiec panice – powiedział jeden z członków samorządu na sesji. Większość przyznała mu rację od razu. Wśród bardziej ruchliwych można było usłyszeć gromkie brawa, a wśród tych nieco bardziej wstrzemięźliwych pomruki aprobaty.
- Tak tak, ma rację.
- No pewnie
- Co innego można zrobić?
- Dobrze gada!
Po podjęciu decyzji zaczęto opracowywać plan działania. Ustalono wówczas, że wysłane zostaną listy, podpisane przez jakiegoś doświadczonego i znanego w mieście lekarza oraz przez burmistrza, w których zawarta będzie informacja o leczniczej właściwości mgły i pouczenie, aby ludzie powrócili do wykonywanych prac i wznowili opłacanie podatków. Mimo, że pomysł wydawał się absurdalny, zadziałał niemal natychmiastowo. Większość mieszkańców porzuciła strach przed mgłą, gdyż od chwili otrzymania listu, bardziej przerażały ich konsekwencje nieposłuszeństwa(także w listach wytyczone)niż mgła sama w sobie. Pozostał jednak ktoś, kto wyłamywał się z tej większości. Był to bohater naszego opowiadania, Carlos, wtedy dwudziestoletni młodzieniec. Jego rodzina na pierwszy list zareagowała śmiechem.
- Jak mgła może nas wyleczyć? Przecież to najgłupsze, co w życiu słyszeliśmy hahaha – śmiali się rodzice.
Jednak gdy otrzymali list drugi, a następnie trzeci, zrozumieli, że nie mają do czynienia z żartownisiami, rozsyłającymi tzw. „łańcuszki szczęścia”. Chodziło o coś poważniejszego. Skoro przecież pod listem podpisywały się takie osobistości…Kiedy rodzice Carlosa potraktowali sprawę na poważnie, zaczęli pouczać swoje dzieci : „Wychodźcie dwa razy w ciągu dnia na dwór i poszukajcie miejsca, gdzie mgły jest najwięcej – wtedy lepiej na Was podziała, pomoże Wam. Będziecie zdrowi i silni. Pamiętajcie o tym”. Dzieci bez chwili zastanowienia spełniły żądanie rodziców, nie sprawiało im to kłopotu. Ale Carlos się sprzeciwiał. „Nie będę stał we mgle, to strata czasu. Poza tym to nieprawda, że mgła może uleczyć. To przecież tylko para wodna…”. Nikt go nie słuchał, ludzie przestali się z nim zadawać, uważali go za dziwaka. Najpierw odwrócili się od niego koledzy i koleżanki, później przestali z nim rozmawiać przyjaciele, a na końcu jego własna rodzina się go wyparła.
- Idź i zamieszkaj gdzieś indziej, jeśli nie chcesz leczyć się cudowną mgłą. To jest dar, nie rozumiesz?
- To wy nic nie rozumiecie! Oszukują Was, próbują Wam zrobić wodę z mózgów, nie widzicie tego?!
Rodzice i młodsze rodzeństwo Carlosa, wszyscy wymienili między sobą wymowne spojrzenia i niemal chórem odrzekli: „Już nie jesteś z nami Carlos, stałeś się zbyt niebezpieczny”. Wówczas nasz bohater opuścił rodzinę i od tamtej pory mieszkał samotnie. Nikt z nim nie rozmawiał, nikt nie utrzymywał z nim kontaktu listowego, nie spotykał już kolegów po drodze na uczelnię, przyjaciele traktowali go jak powietrze. Po dwóch miesiącach wydalono go z uczelni, ponieważ „nagminnie naruszał zasady zawarte w regulaminie”. Po trzech miesiącach zabroniono mu przebywać w miejscach masowych zgromadzeń, gdyż samorząd obawiał się, że Carlos zacznie przemawiać do ludzi i przekonywać ich, że są w błędzie. Minęło pół roku, kiedy sprawy potoczyły się tak daleko, że wysłano nakaz aresztowania Carlosa pod zarzutem demoralizowania rówieśników. Próbował przez jakiś czas się ukrywać, zmieniał miejsce zamieszkania, ale w końcu złapano go i wsadzono do więzienia. Myśleli, że odebrali mu wszystko, ale Carlos, mimo, że pozbawiony rodziny i przyjaciół, zachował dumę i siłę do działania. Do więzienia udało mu się zabrać ze sobą notes i długopis. Władze zgodziły się, by, pod warunkiem, że nie będzie próbował się z nikim skontaktować, mógł pisać w swoim notesie ile zechce i co zechce. W końcu w więzieniu, na kartkach papieru, jego przemyślenia nie stanowiły zagrożenia.
Kiedy Carlos skończył 45 lat, władze się zmieniły, a wraz z tą zmianą mgła zaczęła opadać. Wypuszczono go z więzienia i oczyszczono z zarzutów. Po odzyskaniu wolności Carlos wydał książkę pt. „Miasto mgły” , w której opowiedział swoją historię i wyjaśnił ludziom działanie indoktrynacji oraz manipulacji. Spędził 25 lat w więziennej celi, całkowicie sam, bez przyjaciół, bez rodziny, bez cienia wsparcia. A jednak wydostał się stamtąd i przemówił głosem doświadczonego, silnego, samowystarczalnego człowieka. Jego powieść szybko stała się bestselerem. Ludzie spoza miasta nie mogli uwierzyć, że przydarzyło się coś tak niesamowicie absurdalnego.
Oczywiście Carlos nie zmienił biegu historii. Po jego śmierci jeszcze kilka takich mgieł pojawiało się na świecie, a historia za każdym razem zataczała koło. Zrobił jednak coś o wiele lepszego, niesamowitego, godnego podziwu. Trwał. Żył, choć nie widział nadziei. Kiedy nie wierzył już w nic, co kiedyś podnosiło go na duchu, pozostało mu uwierzyć w to, co ma przed oczami. Uwierzyć w pustkę. Nauczył się w niej trwać, a następnie opuścił ją, żegnając się z nią, jak ze starym przyjacielem…
Skończyłam czytać i odłożyłam książkę. Nie wiedziałam co powiedzieć. Choć wciąż nie byłam w stanie wymyślić gdzie Verum mógłby się udać, wiedziałam chociaż dlaczego opuścił hotel. Zauważył w Mortem taką samą mgłę. Musiało go to przerazić, być może nie wiedział o niej do tej pory. Co się dzieje takiego z mieszkańcami tego miasta, że żyją spowici mgłą i nawet o tym nie wiedzą? Sprawa zaczęła się wydawać coraz bardziej dziwna i rozmyta.
Trudno mi powiedzieć dlaczego, ale w tamtym momencie poczułam, że muszę odszukać Veruma. Nie znałam go. Nie wiedziałam kim jest ani jak wygląda, ale co do jednego byłam prawie pewna: tak samo jak ja dostrzegał czające się w Mortem niebezpieczeństwo. Istniała nawet szansa, że rozumiał je lepiej ode mnie. Postanowiłam go znaleźć. Choćby nie wiem ile miało mnie to kosztować. Tylko w ten sposób uda mi się jakoś tu przeżyć, a wreszcie, uciec z tego okropnego miejsca.
C.D.N.
Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt