Dziennik Nieudacznicy - 4. Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie - Skorek80
Proza » Obyczajowe » Dziennik Nieudacznicy - 4. Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie
A A A

 

 

                Jeszcze kilka lat temu byłam przekonana, że posiadanie dużego grona przyjaciół jest błogosławieństwem. To było zanim wyrosły przede mną kolejne życiowe schody, po których przyszło mi się mozolnie wspinać. W zasadzie to niczego mi wtedy nie brakowało. Nie mogłam narzekać na brak pieniędzy i rozrywek, a co najważniejsze, otaczała mnie pokaźna grupa znajomych, których w większości uważałam za przyjaciół.

                To były naprawdę fajne lata. Jak to się powszechnie mówi – stare, dobre czasy! Każdy weekend spędzałam właściwie poza domem. Było mnóstwo motocyklowych wypadów, nawet dwutygodniowe wakacje na jednośladowcu, szlakiem zamków w dolinie Loary oraz podróż po wybrzeżu Hiszpanii i Francji w drodze powrotnej. Było też multum spotkań w rozrywkowym gronie, jak również imprez w pubach we, wciąż poszerzającym się, gronie znajomych. Byłam szczęśliwa! Gdziekolwiek się pojawiałam, entuzjazm i radość życia tryskały ze mnie na wszystkie strony. Wszędzie było mnie pełno, często bywałam duszą towarzystwa, toteż w mgnieniu oka zrzeszałam sobie coraz większe grono lubiących mnie ludzi. Nowych znajomych miałam właściwie po każdym kolejnym weekendowym wyjściu. Moje życie było wtedy tak kolorowe, że nawet nie przeszłoby mi przez myśl, że ta sielanka może się któregoś dnia brutalnie zakończyć. Wskutek owego szczęścia, straciłam najwyraźniej czujność i nazbyt każdemu ufałam. Znowu. Bo przecież swoje już w życiu przeszłam, więc wydawałoby się, że powinnam być nieco ostrożniejsza w obdarzaniu ludzi zaufaniem. A jednak dałam się wodzić za nos fałszywkom, nazywającym się moimi przyjaciółmi. Nie wiem czy kiedyś wreszcie nauczę się tego, że ludzie często są wilkami w owczej skórze i tylko czyhają na okazję, by wykorzystać czyjeś dobre serce?

                Wszystko było cudne i fantastyczne do momentu, w którym zjawiła się w moim życiu, po dwunastu latach, pewna koleżanka z liceum. Okazało się, że też mieszka w Londynie. Spotkałyśmy się. Powrót znajomości do łask przypieczętowałyśmy huczną imprezą – szalona noc w klubie, ogniste tańce, kolorowe drinki. Jak ja się cieszyłam, że odnowiłyśmy kontakt! Od tamtej pory spędzałyśmy razem niemalże każdy weekend. Niestety, ona tkwiła wówczas w bardzo toksycznym związku, którego nie potrafiła zakończyć. Moje dobre serce nakazało mi więc jej pomóc. Pomogłam, przygarniając pod swój dach i ofiarując wsparcie psychiczne. Zabierałam ją wszędzie ze sobą, wprowadziłam do grona moich znajomych, którzy początkowo raczej jej nie lubili. Mówili, że akceptują ją tylko dlatego, że jest moją koleżanką. Po pewnym czasie jednak wkręciła się w tę moją paczkę. Nie przeszkadzało mi to. Wręcz przeciwnie, cieszyłam się, że dziewczyna wreszcie staje na nogi, dochodzi do równowagi emocjonalnej i znajduje wspólny język z moimi przyjaciółmi. Nie spodziewałam się jednak, że dla mnie będzie to druzgocąco zgubne.

                Odkąd zamieszkała u mnie, w moim życiu wszystko zaczęło się psuć. Najbardziej ucierpiały na tym moje kontakty z córką. Coraz częściej się kłóciłyśmy, a atmosfera w domu zagęszczała się z dnia na dzień. Niestety, nie potrafiłam znaleźć przyczyny. Oczywiście rozmawiałam o tym otwarcie z moją (tak myślałam) przyjaciółką, która zdawało się, że bardzo mnie wspiera, a tak naprawdę to wpędzała mnie w coraz to większe poczucie winy.

                Na kilka miesięcy zamieszkała z nami jeszcze jedna zbłąkana owieczka (też myślałam, że moja przyjaciółka), która wróciła do Londynu po półrocznej szwendaczce i chwilowo nie miała gdzie się podziać. I wtedy przeżywałam już w domu istne piekło. Moja córka i ja żyłyśmy jak pies z kotem! Tylko, że ja w dalszym ciągu nie mogłam zrozumieć dlaczego tak się dzieje i nadal szukałam winy w sobie. Pamiętam, że mój kilkuletni przyjaciel (ten jest do dziś prawdziwy), raz mi powiedział, prawie na mnie krzycząc: „Pogoń z domu te ciotki, bo inaczej nie dojdziesz z dzieckiem do porozumienia!”. Ja jednak nie chciałam wierzyć, że mieszkanie pod jednym dachem z dziewczynami może aż tak destruktywnie wpływać na moje relacje z córką. I brnęłam dalej w tę sytuację, nie radząc sobie z problemami wychowawczymi.

                Na domiar złego, niemalże z dnia na dzień, urwał mi się kontakt z moją bliską koleżanką i na tę sytuację też nie umiałam znaleźć wytłumaczenia. Moja współlokatorka szybko jednak sprowadziła mnie na ziemię, twierdząc, że to ta moja koleżanka zawsze była jakaś dziwna i skoro się nagle ode mnie odcięła, to nie powinnam się tym przejmować. Widocznie nie zasługiwała na moją przyjaźń. „Skoro mówi mi coś takiego ktoś, z kim przyjaźniłam się jeszcze w liceum, to chyba jest w tym trochę prawdy.” – pomyślałam sobie i choć wciąż mnie ten brak kontaktu bolał, postanowiłam więcej się tym nie obciążać.

I pewnie przestałabym nad tym całkiem rozmyślać, gdyby nie to, że szybko zaczęłam tracić kontakt z większością znajomych. Dziwnym trafem nie składało się, żeby spotykali się ze mną, ale z moją współlokatorką widywali się często. W dodatku, przestała mi regularnie płacić za mieszkanie, a że ja nie lubię się upominać o swoje, w końcu zrobiło się z tego zaległości na parę miesięcy. Ona zaś wiedziała jak odwieść mnie od poważnej rozmowy z nią – albo wracała do domu późną nocą, wiedząc, że na pewno już śpię, bo muszę wstać wcześnie rano do pracy, albo zapraszając do domu moich znajomych, bo wiadomo, że przy nich nie będę z nią rozmawiać o pieniądzach. Coś jednak było podczas tych wszystkich wizyt nie tak. Poczułam, że ktoś za wszelką cenę chce pozbyć się mnie z grona, bądź co bądź, moich przyjaciół.

Pamiętam długie rozmowy telefoniczne z moimi przyjaciółkami z Polski, podczas których opowiadałam im o wszystkim. Miałam już nawet wrażenie, że naoglądałam się za dużo thrillerów psychologicznych i popadam w paranoję. Ale nie, to nie była paranoja. Ta kobieta stopniowo kradła mi moje życie. Kiedyś, zanim jeszcze się do mnie wprowadziła, otwarcie mówiła o tym, że zazdrości mi mojego fajnego życia, tylu przyjaciół! Nigdy bym jednak nie pomyślała, że była to aż tak ogromna zawiść, że w końcu postanowiła mi to życie ukraść! Chciała nawet zająć moje miejsce w paczce moich ziomali z rodzinnego miasta, którzy mieszkają teraz w Peterborough. Chciała też zniszczyć moje relacje z córką (tylko, że tym akurat nie wiem, co chciała osiągnąć? Adoptować moją latorośl czy co?!).     

Jeśli chodzi o moich kumpli z rodzinnego miasta oraz moją córkę, to trafiła pod zły adres. Jej misterny plan nie powiódł się do końca! Nikt z nich nie uwierzył w plotki na mój temat i nie pozwolił jej zastąpić sobą mojej osoby. Moja córka też nie jest w ciemię bita. To mądra dziewczyna. Wreszcie miałyśmy okazję do szczerej rozmowy podczas podróży na Wielkanoc właśnie do Peterborough. Nareszcie byłyśmy same i „dobra ciocia” nie uczestniczyła w naszej rozmowie. Córka opowiedziała mi o buntowaniu jej przeciwko mnie, choćby głupimi tekstami typu: „Chodź, ciocia zabierze cię na obiad, bo twoja mama nie umie i nie lubi gotować.”. I zagotowało się we mnie, kiedy usłyszałam to zdanie, bo akurat niechęci do gotowania i dwóch lewych rąk w kuchni zarzucić mi nie można! Ba! „Dobra ciocia” podstaw gotowania uczyła się ode mnie! Kumple w Peterborough, po wysłuchaniu naszej historii, przyznali, że od pewnego czasu też czuli się nieswojo z niezwykle szybko postępującym brataniem się z nimi mojej współlokatorki. Podnieśli mnie na duchu, tłumacząc, że to ja jestem ich kumpelą od lat, a nie jakaś szemrana niby-koleżanka, która stara się aranżować wszystkie spotkania tak, żebym ja w nich nie uczestniczyła. Nie dali się nabrać na jej gierki i chwała im za to!

Niestety na skutek jej starannych intryg, w Londynie zostałam sama, bez przyjaciół i bez pieniędzy, których nigdy mi nie oddała po nagłej wyprowadzce. Zwinęła się bardzo szybko, jak tylko poczuła usuwający się spod jej stóp grunt, gdyż ja w końcu zebrałam się na asertywność i zażądałam spłaty długu. Mało tego – wyprowadziła się do tejże koleżanki, z którą kilka miesięcy wcześniej urwał mi się nagle kontakt! Teraz już wiem dlaczego. Kolejny raz bolało tylko to, że ktoś, kto był mi bliski uwierzył w plotki tej podłej żmii. Tak naprawdę Bóg jeden wie co nagadała na mój temat? Jedno jest pewne – musiało być to mnóstwo ohydnych rzeczy, skoro moja zaufana koleżanka nie chciała nawet nic ze mną wyjaśniać, tylko odwróciła się ode mnie ot tak praktycznie z dnia na dzień.

Przyjaciel, który ostrzegał mnie wcześniej przed mieszkaniem z nią i drugą współlokatorką, akurat zwinął żagle z UK i wrócił do Polski. Z córką szybko zakopałyśmy topór wojenny, ale wiadomo, że nie chciałam obarczać piętnastolatki własnymi problemami. Pozostał mi więc jedynie irlandzki małolat, który zabiegał od jakiegoś czasu o moje względy i szybko się ze mną zaprzyjaźnił. To była dość osobliwa relacja, która nie wiedzieć kiedy przerodziła się w związek. Biorąc pod uwagę różnicę wieku, mogłam spodziewać się, że będzie to związek bez przyszłości, ale mimowolnie uwikłałam się w niego i nawet ciężko mi siebie za to winić. Bo kiedy człowiek zostaje sam ze swoimi bolączkami, grzęznąc w bagnie, a ktoś wyciąga rękę, podaje ramię, na którym zawsze można się wypłakać i służy radą, to… Cóż, typowy przykład tonącego, który brzytwy się chwyta. Nikt nie chce być sam pośród, walącego mu się nagle na głowę, świata. Ja też nie chciałam być sama. I wpadłam jak bezbronny owad w lepką pajęczynę. I znowu wyszłam na tym jak Zabłocki na mydle.

Mimo, że ludzie krzywo patrzyli na mój związek z dziesięć lat młodszym facetem, miałam to zwyczajnie gdzieś. Skoro był jedynym, który tkwił przy mnie i był ostoją spokoju… Po prostu był zawsze, kiedy go potrzebowałam, uznałam, że warto dać temu czemuś szansę. Muszę przyznać, że był świetny w roli, którą odgrywał, bo nawet moja córka w końcu się do niego przekonała i myślała, że ma w nim kumpla i powiernika. Gdyby tylko przyznawali Oscary za rolę życiowego oszusta, to byłby najlepszym kandydatem do tejże nagrody. Z przykrością patrzę dziś na siebie sprzed kilku lat, że dałam się aż tak omotać! Stałam się na tyle naiwna, że uwierzyłam w jego szczere intencje, szczere uczucie! I sama nawet nie wiem kiedy zakochałam się w tym młodzieńcu. Chyba dlatego tak trudno było mi spojrzeć prawdzie w oczy, pogodzić się z rzeczywistością, kiedy pewnego dnia jego wszystkie kłamstwa wyszły na jaw. Nie będę się już tutaj rozdrabniać. Powiem tylko, że wykorzystał mnie na każdej możliwej płaszczyźnie i był w tym wszystkim na tyle perfidny, że mieszał w swoje brzydkie kłamstwa jego własną rodzinę, włączając trzyletnią wówczas bratanicę. To wstrętne! Bolało mnie. Długo bolało. Nie mogłam zrozumieć jak człowiek, któremu podałam serce na talerzu, zamiast o to serce dbać, zwyczajnie na nie napluł, po czym rozbił talerz o podłogę i jeszcze je zdeptał. Cierpienie było straszne! Szybko jednak przerodziło się w nienawiść. Tak, życzyłam mu jak najgorzej i z tym uczuciem akurat bardzo długo nie mogłam sobie poradzić. Szczęśliwie, już teraz nie żywię do niego nienawiści. Wyzbyłam się jej. On po prostu już dla mnie nie istnieje i mam nadzieję, że nigdy więcej nie spotkam go na swojej drodze. Jedyne, czego się nie wyzbyłam, to złość, że przez to piekło, jakie zgotował mojej głowie, sercu i duszy, nie wiem czy kiedykolwiek jeszcze będę w stanie zaufać mężczyźnie…

Po owym, burzliwym rozstaniu, znów poczułam, że moczę dłoń w nocniku. Są jednak przyjaciele, których poznaje się w biedzie. Moje dwie kochane koleżanki londyńskie, które mogłyby mnie wtedy zwyczajnie zignorować, gdyż ja zaniedbałam je ogromnie podczas znajomości z fałszywą współlokatorką, przybyły na ratunek mojej rozdartej duszy i poturbowanemu ego. Obie były w pierwszym trymestrze ciąży i ostatnia rzecz, która wówczas była im potrzebna, to stawianie do pionu wraku człowieka. Nie zostawiły mnie jednak samej. Były ze mną i wspierały na wszelkie możliwe sposoby. Dołączyła też do tego grona moja, wspomniana w poprzednich tekstach, powierniczka, która także nie była w najlepszym stanie emocjonalnym. Wszak dobrze się stało, że los zepchnął nas na wspólną ścieżkę, bo jedna drugą, za ręce wyciągnęłyśmy się nawzajem z depresji.

I nastąpiła potem ta piękna, jakże wyczekiwana linia spokoju. Zmieniłam wraz z córką lokum na klimatyczny domek z ogródkiem, który choć bardzo daleki od centrum, to jednak w przystępnej cenie i wreszcie w ciszy i spokoju. Było piękne lato, które spędziłyśmy w gronie przemiłej bandy bab. Wszystkie doświadczone życiem. Każda ze sporym bagażem, ale może dlatego tak łatwo było nam nawiązać kontakt. Bardzo je wszystkie kocham i szanuję, lecz niestety życie nie pozwala nam spotykać się zbyt często. Praca, dzieci i zwyczajna proza życia nie ułatwiają codziennych kontaktów. Ale i tak dobrze, że zbieramy się co jakiś czas do kupy i organizujemy sobie całodzienną babską sobotę.

Myślałam, że szeregi tego naszego uroczego babińca zasili kolejna świetna babka, czyli moja przyjaciółka ze studiów, która niecałe dwa lata temu postanowiła rzucić korporacyjne życie i przylecieć w ciemno do Londynu. Zamieszkała u nas i był to wyborny czas. Szczególnie dla mnie, bo dawno nie miałam bratniej duszy w moim wieku na co dzień. I było wspaniale do momentu, kiedy stanęła finansowo na nogi, znalazła mieszkanie i wyprowadziła się. Od tego momentu nasze spotkania, choć nieczęste, wciąż były owocne w zwierzenia i ogólnie dobry nastrój. Niemniej jednak, w końcu stały się bardzo sporadyczne. Owszem, każda z nas odwiecznie cierpiała na brak dwudziestu czterech godzin, więc niemieszkając już razem, kontakty ogromnie się rozluźniły. Jednakże wszystkie inne koleżanki miały czas, żeby napisać krótką wiadomość na grupie, którą sobie stworzyłyśmy w aplikacji Whatsup, tylko nie ona. O ile już pisała, to ogólnikowo i z ogromnym opóźnieniem.

Nie robiłam jednak z tego wielkiego halo do momentu, kiedy zostałam bezrobotna. Zauważyłam, że kompletnie przestałam ją interesować. Mam nawet wrażenie, że aż tak bardzo zachłysnęła się samą sobą oraz rzuciła w wir poszukiwań partnera życiowego, że po prostu o mnie zapomniała. Jest początek maja, a widziałyśmy się ostatnim razem w Sylwestra! Żeby chociaż była jakaś wirtualna łączność… Ale tej też praktycznie brak! Wymieniłyśmy może jakieś dziesięć wiadomości w tym czasie… Przykre! Wiem, co ona może powiedzieć na ten temat – telefon działa w obie strony. Tak, z tym się zgodzę. Jednakże, każdy, kto dobrze mnie zna, wie, że kiedy mam depresję, zamykam się w swojej samotni i teraz już wiem, że tylko prawdziwi przyjaciele potrafią zmusić mnie do opuszczenia czterech ścian. I nie działają w myśl zasady o dwóch krańcach telefonu! Przyjaźń niekiedy bywa trudna, a ja zdaję sobie sprawę z tego, że takowa ze mną rzeczywiście do trudnych należy. Tylko, że zawsze wydawało mi się, że jestem osobą, na którą, w ciężkich sytuacjach, można liczyć. Cóż, ona niestety stawia tylko na siebie. Nie wiem czy od teraz, czy od zawsze, tylko nigdy wcześniej tego nie zauważyłam… Ja z kolei wiem, że nie mogę liczyć na jej pomocną dłoń. Przykre, ale tak to już jest. Życie weryfikuje i daje rzeczywisty obraz przyjaźni. Jest jak sito z dużymi dziurkami, przez które nie wydostaną się tylko Ci o wielkim sercu.

                Jest jednak coś, co nie pozwala mi do końca wątpić w ludzi. Pomimo, że została mi dosłownie garstka przyjaciół, to jeszcze są te pozytywne dusze, których nigdy wcześniej nie odznaczyłabym etykietką „Przyjaciel”, gdyż były to znajomości właściwie tylko z imprez. Jednakże miło wiedzieć, że niektórzy z nich pamiętają o moim istnieniu i interesują się tym, co u mnie słychać, a dowiadując się, że jest źle, nie urywają kontaktu, tylko starają się mnie wspierać.

                Jest w moim życiu taka jedna pozytywna osoba. Nie od samego początku, ale polubiłyśmy się bardzo i przeimprezowałyśmy sporo czasu w naszym ulubionym pubie na Brixton. Nigdy nie umawiałyśmy się na kawki, herbatki, ploteczki itp. Jednak ilekroć spotykałyśmy się w weekend, i czy było to umówione spotkanie, czy też czysto przypadkowe, zawsze potrafiła natchnąć mnie swoją optymistyczną energią i wysłać mi swoje pozytywne fluidy, które chłonęłam jak gąbka. Niestety, rok temu wyjechała z ukochanym do Szwajcarii. Nie spodziewałam się, że aż tak bardzo będzie mi jej brakowało! Szczęśliwie jesteśmy w stałym internetowym kontakcie i bardzo sobie tę zażyłość cenię. Możemy powylewać z siebie, zawarte w wiadomościach, gorzkie żale i zaraz potem podnosić się wzajemnie na duchu. Jest to dla mnie znajomość niezmiernie wartościowa i nie chcę nigdy jej stracić!

                Dlatego cudowną niespodzianką był jej przyjazd na ostatni bank holiday (29 kwietnia – 1 maja). Wyciągnęła mnie z domu w niedzielę 30 kwietnia do naszej ukochanej smoczej jamy (tak nazywamy nasz ulubiony pub). Choć byłam znowu już prawie na dnie dołka psychicznego i nie miałam ochoty wygrzebać się z pidżamy, córka prawie na siłę wypchnęła mnie z domu na spotkanie. I dobrze zrobiła! Był to bowiem uroczy wieczór w towarzystwie mojej pozytywnej duszki oraz jej niemniej sympatycznej siostry. Pięć minut rozmowy i okazało się, że siostra – teraz już szczęśliwa pani matka, ma sporo kontaktów w mojej branży, więc obiecała rozpuścić wici i może poczta pantoflowa zadziała i jakieś przyzwoite stanowisko dla mnie się znajdzie? Oprócz tego, pogadałyśmy sobie szczerze we trzy właśnie na temat przyjaźni oraz o innych, często nurtujących baby, sprawach.         

                Od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie pomysł na własny biznes, który już spotkał się z aprobatą niektórych, zaufanych osób. Przedstawiłam go też dzewczynom na niedzielnym spotkaniu. Też go poparły. Widzę więc, że jest jakieś światełko w tunelu i choć będzie wymagało to pewnie mnóstwo pracy, krwi i potu, mam nadzieję, że wspólnie będziemy nad tym projektem pracować.

                Wieczór był naprawdę upojny. Wspaniała odskocznia od ponurej rzeczywistości! Trafiłyśmy na koncert punkowy. Cóż lepiej mogłoby mnie odstresować? Wytańczyłam się, wyszalałam punkowym krokiem, czując się jak licealistka i na dłuższą chwilę zapomniałam o cholernym bezrobociu. Do gustu szczególnie przypadły nam dwa zespoły. Podczas występu pierwszego z nich, pomijając dobre grzmocenie w instrumenty i radośnie rozdarty głos wokalisty, ujął mnie swoją osobą gitarzysta. Nie dość, że gitara była jak jego trzecia ręka, to jeszcze krzyczał raz po raz do mikrofonu i był niesamowicie przystojny! Wysoki, dobrze zbudowany, z wytatuowanymi ramionami i zadziornym spojrzeniem, strzelającym w publiczność zza okularów w gustownej oprawce. A może tylko wydał mi się taki męski i wspaniały, bo jako jedyny z zespołu nie miał, popularnej ostatnimi czasy i nudnej już aż do obrzydzenia, brody drwala? A może dlatego, że dawno nigdzie nie byłam i nie widziałam na żywo zwykłego, fajnego faceta? Nie wiem. W każdym razie, tego akurat wieczoru, był dla mnie ikoną męskości. I miło było posłuchać jego szarpania strun oraz nacieszyć oko jego wyglądem.

                Liderem drugiego zespołu, który nas urzekł, był czarnoskóry mężczyzna, stanowiący w naszych oczach oszałamiające połączenie Hendrixa i Kravitza. Super wokalista, super gitarzysta! Oba zespoły na pewno niesamowicie umiliły nasze, ostatnio mało szaleńcze, życie. Miło też było spotkać niektórych stałych bywalców smoczej jamy. Pogadać o tym i o tamtym, powspominać stare czasy. Dobrze, że są ludzie, którzy choć nie uczestniczą w naszym życiu na co dzień, to jednak przy każdym przypadkowym spotkaniu, potrafią to życie w jakiś sposób umilić.

Teraz już wiem jak bardzo myliłam się te kilka lat temu. Posiadanie dużej grupy przyjaciół to żadne błogosławieństwo! Bo nie jest sztuką mieć mnóstwo wielbicieli, kiedy wszystko jest w życiu ok. Wiadomo, że wtedy każdy chce być przyjacielem i dzielić z tobą wszystkie radości, opijać sukcesy. Natomiast kiedy jest pod górkę, nagle budzimy się sami z ręką w nocniku. Gdzie podziały się tłumy tych wszystkich cudownych, pozytywnych ludzi, którzy do tej pory podkręcali korbki szczęścia? Tak naprawdę nigdy nie byli przyjaciółmi. Uciekli wraz ze szczęściem, które odleciało w zapomnienie. Które okazało się być tylko ulotną chwilą. A czy prawdziwy przyjaciel odfruwa w nieznane, kiedy zaczyna wiać wiatr niedoli? Nie, prawdziwy przyjaciel zostaje, trzyma cię mocno za rękę, by w razie tornada niepowodzeń, chociaż spróbować cię z niego wyratować. I nie wstydzi się przed światem, że jest przyjacielem kogoś, komu powinęła się noga. Dobrze jednak wiedzieć, że jest ta garstka, na którą zawsze można liczyć.

Nieudacznica

 

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Skorek80 · dnia 11.05.2017 12:15 · Czytań: 737 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
27/03/2024 22:12
Serdeczne dzięki, Pliszko! Czasem pisząc, nie musiałem… »
pliszka
27/03/2024 20:55
Kaz, w niektórych Twoich tekstach widziałam więcej turpizmu… »
Noescritura
25/03/2024 21:21
@valeria, dziękuję, miły komentarz :) »
Zdzislaw
24/03/2024 21:51
Drystian Szpil - to i mnie fajnie... ups! (zbyt… »
Drystian Szpil
24/03/2024 21:40
Cudny kawałek poezji, ciekawie mieszasz elokwentną formę… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:18
@Optymilian - tak. »
Optymilian
24/03/2024 21:15
@Zdzisławie, dopytam dla pewności, czy ten fragment jest… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:00
Optymilian - nie musisz wierzyć, ale to są moje wspomnienia… »
Optymilian
24/03/2024 13:46
Wiem, że nie powinienem się odnosić do komentarzy, tylko do… »
Kazjuno
24/03/2024 12:38
Tu masz Zdzisław świętą rację. Szczególnie zgadzam się z… »
Zdzislaw
24/03/2024 11:03
Kazjuno, Darcon - jak widać, każdy z nas ma swoje… »
Kazjuno
24/03/2024 08:46
Tylko raz miałem do czynienia z duchem. Opisałem tę przygodę… »
Zbigniew Szczypek
23/03/2024 20:57
Roninie Świetne opowiadanie, chociaż nie od początku. Bo… »
Marek Adam Grabowski
23/03/2024 17:48
Opowiadanie bardzo ciekawe i dobrze napisane.… »
Darcon
23/03/2024 17:10
To dobry wynik, Zdzisławie, gratuluję. :) Wiele… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty