„Pistacjusz i Wimbledon”
- Ubóstwiam! – rzekła dziewczyna, na samą myśl o czekającym ją deserze.
- Wiem, a teraz zmykaj do lusterka przymierzyć prezent.
Gibka sylwetka zniknęła za drzwiami toalety, a mężczyzna zajął się dekoracją ciasta. Gdy było gotowe położył widelczyk na talerzu i czekał. Wróciła w podskokach, ciesząc się jak dziecko z nowej zabawki. Miała ich w bród, ale każda nowość sprawiała jej jednaką radość, jakby to był pierwszy raz. Miała w sobie coś z dziecka, coś co dodawało jej uroku.
- I jak? – spytała, uśmiechając się.
- Pięknie wyglądasz, jak zawsze - odpowiedział niewzruszenie Marek.
Był od niej znacznie starszy, zawsze ubrany w drogie ciuchy, miał sportowe porsche. Spał na pieniądzach. Imponował jej nonszalancją, pozornym chłodem, który wiedziała, że skrywa gorące uczucia dla wybranki. Dla niej. Stała przed nim, wdzięcząc się i mrugając oczami.
- No, mała – powiedział krótko. – Szamaj ciasto. Szkoda czasu.
- Jeszcze nie zdążyłam podziękować ci za prezent.
- Podziękujesz później. Teraz jedz.
Patrzył jak dziewczyna połyka deser w iście sprinterskim tempie. Zielony wimbledon był pokusą, której nigdy nie mogła się oprzeć. Od tego upodobania zaczął nazywać ją Wimbledon, podobnie jak wszyscy znajomi.
- Pyyyszne – odpowiedziała, słodko ocierając zielone okruchy ciasta z kącików ust.
- To jedziemy do mnie.
W samochodzie dziewczyna roznamiętniła się, jakby nie mogła doczekać się ciągu dalszego randki. Szybko wykonywał manewry, w których rozpraszał go jej dotyk. Dłoń wędrująca po klacie, potem niżej i jeszcze niżej… Zaparkował samochód i prosto z podziemnego parkingu wjechali windą do mieszkania.
W drodze do sypialni zrzucali z siebie ubrania. Niebieska koszula i jeansy, plisowana spódnica i biały T-shirt znalazły się na podłodze. Wciąż się całując, padli na łóżko. Była wilgotna. Wszedł w nią gwałtownie, brutalnie, aż zagryzała z bólu palce. Kilka mocnych pchnięć. Jej głowa zwisała po drugiej stronie łóżka, dziewczyna wiła się z rozkoszy, wbijając paznokcie w jego plecy. W pośladki. Nagle zaczęła jęczeć i krzyczeć. Potem leżała rozanielona, czekając aż on skończy.
- Jeszcze nigdy tak szybko nie doszłam… - wyznała z rozkoszą.
Marek nic nie odpowiedział. Leżał obok, bawiąc się jej sutkami. Pieścił je poślinionym palcem, potem całował.
- Może obejrzymy coś extra, mała? - spytał.
- Chętnie…
- Poczekaj, zaraz coś wybiorę.
Wrócił po chwili z filmem porno i dwoma drinkami, z cytryną.
- To zaczynamy – powiedział, stukając w jej szklankę. – Za spotkanie!
- Za spotkanie!
Filmy były źródłem inspiracji, stymulowały do wciąż nowych pozycji. Bawili się sobą jak dwa wygłodniałe zwierzęta. Był jak kot zanim pożre myszkę, choć jej daleko było do myszki, była wyuzdana i doświadczona jak niejedna mężatka. Z takimi także się spotykał, zanim nastała jej era.
*****
Wypatrzył ją kiedyś, przypadkiem, gdy siedząc na trybunie sportowej załatwiał interesy. Zwrócił uwagę na gibką siatkarkę, o umięśnionych udach i dorodnych rozkołysanych piersiach. Ciemne włosy, upięte w koński ogon, skakały razem z nią za piłką. Tamtego popołudnia nie był sobą, nie mógł się skoncentrować na argumentach rozmówcy i przez to wypadł mizernie. Nie zdobył kontraktu, na którym bardzo mu zależało. Nie żałował jednak. Wypytał się kim jest owa dziewczyna i na kolejny mecz przybył już sam, bez interesanta.
Była kapitanem drużyny albo po prostu wzbudzała respekt, bo pozostałe zawodniczki słuchały jej uważnie, wykonując rzucane głośno polecenia. Cała jej uwaga koncentrowała się na piłce i rozgrywkach przeciwniczek. Zawsze starała się być szybsza, przewidywać ich manewry, często zmyłkowe. Odbierała podkręcone piłki, celnie serwowała i świetnie rozgrywała piłkę, nie pozwalając jej upaść. Nawet kosztem poobcieranych kolan, czy łokci. Grała z pasją, całym ciałem.
Marek obserwował ją, czasem zerkając na pustawe trybuny. Zauważył chłopaka, chyba jej rówieśnika, który łapczywie jadł pistacje. Usta mu się nie zamykały, palce nie ustawały w bezruchu. On także patrzył na siatkarkę, nie odrywał od niej oczu. „Pistacjusz jeden!” – rzucił pogardliwie pod nosem i powrócił do obserwacji grającej.
Po meczu czekał na nią przy wyjściu z szatni. Miał niezłą gadkę, wiedział jak uderzyć w czułe struny kobiety. Jak nastroić instrument, aby później zagrał mu piękną melodię. Nie prawił banałów, tylko konkretne i skuteczne słowa, którym kobiety, nawet te twarde, ulegają. Już po chwili siedziała obok w czerwonym jaguarze, a wiatr rozwiewał jej włosy.
- Dokąd jedziemy? – spytała lekko.
- A na co masz ochotę?
- Na wimbledon! – odrzekła zdecydowanie.
- A co to jest? Gdzie to jest?
- To takie ciasto, w mojej ulubionej sieci kawiarnianej. Często tam chodzimy z dziewczynami po meczu.
- Aha, to pojedźmy na wimbledon, skoro chcesz.
Uśmiechnęła się, poprawiła w lusterku fryzurę, zerkając czasem na kierowcę.
- Jak masz na imię? – spytała dziewczęco.
- Marek. A ty?
- Mów mi Wimbledon. Wszyscy tak do mnie mówią – puściła mu oczko. – Wiadomo dlaczego.
W kawiarni był ścisk, o tej porze wieczorem trudno było znaleźć wolny stolik. Kątem oka dostrzegła, że jeden akurat się zwalnia i jak sportsmenka na polu gry rzuciła się zdobywać punkt - wolne miejsce. Była pierwsza, udało się. Gdy Marek podszedł, uśmiech zdobywcy widniał na jej ustach.
- Wimbledon? Tak? - spytał.
- Tak, poproszę. I duże latte.
- OK, idę zamówić.
Po chwili wrócił niosąc tacę z ciastem i dwoma kawami, latte dla niej, a podwójnym expresso dla niego.
-O, super! Dziękuję – ucieszyła się i od razu zaczęła jeść.
- Jak można lubić takie zielone paskudztwo? – wzdragał się z obrzydzenia. – Wygląda jak trawa, jak murawa.
- Nie oceniaj, zanim nie spróbujesz. Pozory często mylą – droczyła się z nim, pochłaniając z apetytem wimbledon.
Gdy skończyła, oparła się wygodnie o poduszkę i powoli sączyła latte. On już wcześniej, chyłkiem opróżnił swoją filiżankę i bez słowa przyglądał się dziewczynie.
- Ile masz lat? – spytał.
- Jestem już pełnoletnia, jeśli to masz na myśli – znów go kokietowała, choć nieświadomie, kuszącym uśmiechem.
- To dobrze, bo mam wobec ciebie poważne zamiary – jego ręką wędrowała po jej udzie, od kolana w górę i z powrotem. Widział, że to na nią działa.
- A ty? – spytała. – Ile masz lat?
- Trzydzieści sześć – odparł poważnie, a po chwili dodał. – Jestem dla ciebie za stary?
- Niekoniecznie, zresztą zobaczymy…
- Dziś? Pojedziemy dziś do mnie? – pytał przymilnie.
- Nie, dziś nie mogę – odparła wymijająco. „Za kogo on mnie uważa!?” – pomyślała z oburzeniem. – „Za jakąś małolatę, która poleci na jego kasę? Hola kolego, daj na wstrzymanie”.
- To kiedy? – nalegał.
- Gramy trzy razy w tygodniu, w dni parzyste – wyliczała na palcach, aby wskazać mu, o które dni chodziło. – Może w któryś z tych dni, po meczu.
- Zgodnie z twoją wolą, Wimbledon – jego ręka opuściła jej udo.
- Jestem zmęczona i senna. Nie gniewaj się, ale chcę już wracać do domu.
- Podwiozę cię – zaproponował, wstając.
- Nie trzeba, mieszkam kilka kroków stąd – skłamała, nie chciała by ją odwoził do domu. Wyczuwała w nim coś dziwnego, jaką podskórną siłę, nachalność, której nie mogłaby się sprzeciwić.
- Jak chcesz – powiedział obruszony. – Do zobaczenia na…po meczu.
- Do zobaczenia.
*****
Wimbledon spodziewała się, że Marek przyjdzie na najbliższy mecz. Nie zjawił się, na kolejnym meczu też go nie było. „Cóż, widocznie nie zależało mu tak bardzo. Mężczyźni są prości, co z oczu, to z serca” – dumała, jadąc autobusem na porcję wimbledonu. – „Pewnie przygruchał sobie inną, łatwiejszą”.
Dostała swoją porcję ciasta. Czerwonych kuleczek owocu granatu było wyjątkowo dużo, a na wierzchu posypka z wiórków kokosowych. Lubiła to połączenie słodyczy, z kwaskowatością. Pobudzało ją do działania, odganiało zmęczenie.
Kolejny mecz miał być bardzo ważny – rozgrywki klubowe, nie zwyczajny trening. Musiała odpocząć, opracować taktykę, przewidzieć możliwe ruchy przeciwniczek. Bardzo zależało jej, aby to jej drużyna wygrała. Wtedy miałyby szansę awansować i może w przyszłości… ale wolała nie gdybać. „Nie ma co zapeszać”. Lubiła prowadzić wewnętrzne monologi, czasem wręcz mówiła do siebie na głos, biegając na bieżni lub po leśnych duktach, których w ich miasteczku nie brakowało.
Nastała sobota. Międzyklubowe rozgrywki. Trybuny zapełnione. Było głośno i gorąco. Wimbledon denerwowała się, tak wiele zależało od tego meczu. Napominała koleżanki na co mają szczególnie zwracać uwagę podczas gry. Znała niektóre przeciwniczki, były mocne i cwane, trzeba mieć na nie oko. Wreszcie mecz się zaczął. Na trybunach zapadła cisza. Słychać było tylko gwizdki sędziego, nawoływania zawodniczek, odbicia i uderzenia piłki oraz pisk sportowego obuwia o wygładzoną posadzkę.
W przerwie, obie drużyny zebrały się w grupki i naradzały co dalej. Dziewczyny były spocone, zmęczone, walka była wyrównana. Wynik był trudny do przewidzenia. Wreszcie wznowiono grę. Trybuny się ożywiły, zawodniczki grały jeszcze lepiej, walcząc o prawie każdą piłkę. Pistacjusz siedział w pierwszym rzędzie, z emocji zjadł trzy paczki pistacji. Wimbledon była tak naturalnie piękna, gdy emocje igrały na jej twarzy. Piersi podskakiwały, półdupki również. Uda było klasycznie zmysłowe, jak kolumny doryckie. I jeszcze ta spocona koszulka. Nie mógł od niej oderwać wzroku. Działa na niego jak magnez.
Gdzieś w tłumie, tylko w dalszym rzędzie siedział również Marek. Uważnie obserwował grę, koncentrując się oczywiście na głównym obiekcie swoich zainteresowań. Ostatni punkt zdobyła Wimbledon, przechylając szalę zwycięstwa na stronę swojej drużyny. Była taka dumna, taka szczęśliwa. Koleżanki wzięły ją na ręce i podrzucały, krzycząc: „Wimbledon, Wimbledon”. Trener pogratulował każdej z osobna. Przeciwniczki, po obtarciu pierwszych łez porażki, uścisnęły ręce zwyciężczyniom. Kapitan jednej, powiedziała do drugiej: „To była równa walka. Dziękuję!”.
Dziewczyny długo bawiły w szatni. Radowały się wygraną, humory im dopisywały. Wychodząc z budynku nadal się śmiały i wspominały jedna przez drugą szczegóły meczu.
- Cześć, Wimbledon – zawołał Marek, niecierpliwiąc się już długim oczekiwaniem.
- O! Cześć… - odparła zdziwiona. – Jednak przyjechałeś?
- A czemu miałem nie przyjechać? Świetny mecz. Gratuluję! – powiedział z uśmiechem.
- Dziękuję – odparła dumnie.
- Zapraszam na wimbledon.
- Chętnie.
Poszli do czerwonego jaguara. Koleżanki z drużyny patrzyły z ciekawością, niektóre z zazdrością. A stojący nieopodal Pistacjusz dosłownie pozieleniał, niekoniecznie z powodu pistacji. Wsadził ręce do kieszeni spodni, oparł się o mur budynku i obserwował całe zajście. Był chudy, ubrany na czarno. Z całej jego postaci bił smutek.
- Wimbledon… - westchnął cicho.
Nie miał samochodu, nie miał nawet prawa jazdy. Nie pozostało mu nic innego jak udać się do pobliskiego pubu i zalać robaka. Nieczęsto to robił, ale dziś musiał. Po prostu musiał.
*****
Tymczasem w jaguarze panowało odprężenie. Dziewczyna wyrzucała z siebie emocje nagromadzone podczas meczu, biło od niej szczęście wymieszane z dumą. Marek słuchał, co jakiś czas zerkając na nią. Miał swój cel, plan na dzisiejszy wieczór.
- Prowadź – powiedział, puszczając ją przodem w drzwiach kawiarni. – Masz dziś szczęście, może wypatrzysz wolny stolik.
- Wypatrzę, zobaczysz – odpowiedziała z uśmiechem.
Stolik jakby czekał na nich w ustronnym rogu lokalu. Usiedli. Dziewczyna w oczekiwaniu na ciasto, Marek też jakby na coś czekał, zwlekał.
- Poproszę wimbledon. Zasłużyłam dziś – zaczęła.
- Wimbledon też będzie – powiedział spokojnie – ale najpierw niespodzianka.
- Jaka niespodzianka?
- Sama zobacz – podarował jej pudełeczko, które natychmiast otworzyła.
- To dla mnie? – spytała zaskoczona.
- A dla kogo? Widzisz tu kogoś innego?
- Jest… jest piękny – dziewczyna cedziła słowa w zachwycie.
- Wimbledon, tak? I latte? – spytał, idąc do lady.
- Tak, tak… - odpowiedziała, nie odrywając wzroku od wisiorka z serduszkiem.
Gdy wrócił z zamówieniem, jeszcze wpatrywała się w puzderko.
- Chyba trafiłem z prezentem? Prawda?
- Prawda! Jest śliczny.
- Idź, przymierz przed lustrem – powiedział z uśmiechem. – Nie śpiesz się.
Wimbledon wstała kierując się do łazienki, z wrażenia potykając o stolik.
- Przepraszam, łamaga ze mnie – powiedziała z uśmiechem.
- Wcale tak nie uważam.
Po kilku minutach wróciła. Wisiorek ślicznie się wpasował w dekolt, idealnie rozdzielając miejsca, gdzie zaczynały się piersi.
- Pięknie wyglądasz – szczerze wyznał Marek.
- Dziękuję – odrzekła, spłonąwszy rumieńcem. – Nie wiem, czy mogę go przyjąć. To kosztowny prezent.
- Możesz, zasłużyłaś. Poza tym stać mnie.
Nie spodobało jej się ostatnie zdanie, ale nic nie powiedziała. Była wzruszona i meczem, i podarunkiem. Ogólnie wszystkim.
- Jaki wimbledon, taki inny niż zwykle – powiedziała, zaczynając jeść.
- Ozdobiłem go owocami granatu, żeby był bardziej soczysty. Przywiozłem ze sobą.
- Miło z twojej strony. Wiesz, że wyjątkowo je lubię.
- Wiem. No, jedz już.
Nie powiedział, że oprócz kulek granatu, posypał ciasto sproszkowaną ekstazą, która idealnie dopasowała się do bieli wiórków kokosowych. Dziewczyna zjadła ciasto w oka mgnieniu, a potem popiła kawą.
- Teraz pojedziemy do mnie – powiedział zdecydowanie Marek, wstając.
Dziewczyna nie protestowała. Poszła za nim bezwolna, wsiadła do auta i ruszyli. Jechał szybko, spieszył się. W mieszkaniu zaczął ją całować i rozbierać, jednocześnie prowadząc do sypialni. Gwałtownie rzucił na łóżko, w samych tylko majtkach.
- To mój pierwszy raz – broniła się słabo, czuła, że coś dziwnego z nią się dzieje. Że nie panuje nad sobą.
- Nie bój się, mała. Będzie dobrze – uspokajał ją, zdejmując spodnie i slipy.
Dziewczyna w ostatnim świadomym odruchu złączyła uda i zasłoniła nagie piersi. Marek ściągnął jej majtki, przesunął wyżej na łóżko. Silnym ciałem rozwarł zaciśnięte nogi i zaczął całować usta, szyję. Schodząc coraz niżej do sterczących sutków, jednocześnie palcami stymulował wilgotne miejsce. Wyczuwał, że dziewczyna była chętna, nie stawiała więcej oporu. Leżała jak przyczajony tygrys, ukryty smok. Podczas meczu, mógł zaobserwować, że drzemie w niej ogromny temperament. Teraz chciał tego doświadczyć.
Wszedł w nią powoli, stopniowo, żeby nie sprawić bólu. Jeśli rzeczywiście był to jej pierwszy raz, nie chciał żeby źle go zapamiętała. Jeśli w ogóle będzie coś pamiętała.
Wimbledon była królową nocy, jednocześnie niewinna i zachłanna. Spragniona dotyku i delikatnych pieszczot, a zarazem brutalnego seksu i głębokiej penetracji. Dozował jej wszystko czego pragnęła. Mieli czas, dużo czasu. Dniało, gdy wreszcie zasnęli.
Pierwszy obudził się Marek, Wimbledon spała jak zabita. Zaparzył w kuchni kawę w expresie i czekał, aż dziewczyna się obudzi. Wkrótce usłyszał bose stopy na posadzce i pojawiła się, zawinięta w kołdrę.
- Co ja tutaj robię? Czy my…? – spytała wpółprzytomna.
- Tak. Byłaś cudowna – odrzekł przyjaźnie. – Napijesz się kawy?
- Nic nie pamiętam. Ani jak się tu znalazłam. Ani co było potem…
- Czasem nie pamięta się pierwszego razu. Poza tym, tyle emocji doświadczyłaś wczoraj. Pozytywnych emocji…
Dziewczyna dotknęła wisiorka i uśmiechnęła się bladym uśmiechem. Czuła się fatalnie, bolała ją głowa.
- Jestem taka zmęczona – powiedziała, siadając na kuchennym krześle.
- To zrozumiałe, po takiej nocy – wyjaśnił jak znawca. – Napij się kawy, specjalnie zaparzyłem.
Spojrzała na zegarek, było po jedenastej.
- Chcę wracać do domu, po południu mam zajęcia na uczelni.
- Odwiozę cię.
- Dziękuję. Nie mam siły wracać sama. Czuję zawroty głowy.
- Rozumiem. Chodź pomogę ci się ubrać.
- Dziękuję. Jesteś dla mnie taki dobry.
*****
Koleżanka, z którą wynajmowała mieszkanie studiowała na innej uczelni. Na szczęście nie było jej w domu. Miała spokój, żadnych pytań, ani tłumaczeń. Chciała się tylko położyć, zaciągnąć story i zasnąć. Może sen przywróci jej siły. „Jak to się mogło stać, że prawie nic nie pamiętam z poprzedniego wieczora?” – myślała. – „Jeszcze mi się nic takiego nie zdarzyło. A może nie pójdę dziś na uczelnię? Jestem jak połamana…”.
Przeleżała cały dzień, a gdy wstała, zwymiotowała.
- Co ci jest? – spytała wchodząca właśnie współlokatorka.
- Chyba się czymś zatrułam. Nie wiem czym.
- Wyglądasz fatalnie.
- I tak się czuję…
- Połóż się. Nie będę pytać, gdzie spędziłaś noc – była dyskretna. – Zaparzę ci ziółka. Powinny pomóc.
- Mam nadzieję. Jutro mecz, w takim stanie nie będę mogła grać.
Nazajutrz była poprawa. Wimbledon grała dobrze, może nie rewelacyjnie, ale poza nią samą nikt nie dostrzegł ujemnych niuansów w jej grze. Wielbiciele siedzieli na trybunach czekając, każdy, na swoją okazję. Zerkali na siebie czasem z ansą, Marek zaś z widoczną pogardą i wyższością.
Po meczu zabrał Wimbledon na wimbledon, a Pistacjusz… nie pozostało mu nic innego jak zacisnąć bezradnie pięści i przejść, walcząc ze sobą, obok piwnej nory lub po prostu poddać się czarnej rozpaczy i zalać robaka.
- Znowu wisiorek? – spytała zaskoczona.
- Będę ciebie rozpieszczać. Mogę i chcę.
- Jaki słodki – powiedziała, obracając w palcach słonika z zadartą trąbą.
Sytuacja się powtórzyła, jak za pierwszym razem. Marek udekorował wimbledon na biało-czerwono, podczas gdy dziewczyna stroiła się w łazience. Tym razem reakcja była silniejsza. Wimbledon nabrała ochoty już w samochodzie i to ona wiodła prym w grze miłosnej. Była bardziej świadoma swoich czynów, pozwalając sobie na więcej luzu i wyuzdania. Spali do późna.
- Nie musisz iść do pracy? – spytała po przebudzeniu. – Dorośli zazwyczaj o tej porze są w pracy.
- Ja jestem inny niż pozostali dorośli – uśmiechnął się. – Jak się czujesz?
- Trochę kręci mi się w głowie. Poleżę jeszcze.
- Napijesz się kawy?
- Nie, lepiej nie. Strasznie boli mnie brzuch.
- To już nie wiem co ci zaproponować.
- Nic, muszę chwilę poleżeć.
- No, dobrze. Jeszcze trochę możesz, a potem mam spotkanie i muszę jechać. Odwiozę cię do domu.
- Dobrze – odpowiedziała słabym głosem.
Wimbledon, siedząc już w swoim pokoju, zastanawiała się czemu po spotkaniach z Markiem była taka osłabiona. Dosłownie opadała z sił. „Czyżby seks był tak wykańczający?”. A jednocześnie uśmiechała się na wspomnienie chwil uniesień i uroczych prezentów. „Dokąd to wszystko prowadzi?”
Po południu znalazła w sobie siłę, by iść na uczelnię. Szybki marsz dobrze jej zrobił. Nabrała rumieńców. Miała dobę, by wydobrzeć do kolejnego treningu. Marek nie zjawił się, Pistacjusz za to był obecny i nawet próbował swoich sił jako amant. Czekał przy wyjściu z szatni.
- Cześć, Wimbledon – zaczął niemrawo.
- Cześć. Czy my się znamy? – spytała zdziwiona, a jednocześnie rozczarowana nieobecnością Marka.
- Jeszcze nie – chłopak ośmielał się – ale dziś to się zmieni. Dokąd jedziesz?
- W przeciwnym kierunku niż ty – odcięła stanowczo, jak osa.
Ruszyła przed siebie żwawym krokiem, zostawiając chłopaka z otwartymi ustami. Nie miał takiej gadki jak Marek. Nie miał też czerwonego jaguara. „Nie mam, nic nie mam. Jestem nikim” – zaczął się nad sobą użalać. Nogi same poniosły go do piwnej nory, tym razem nawet ze sobą nie walczył. Wimbledon zaś raczyła się pysznym wimbledonem, tym razem w skromnym, tylko kawiarnianym wydaniu.
*****
- Tęskniłam – rzuciła się na szyję Markowi podczas kolejnego spotkania. – Przy tobie nawet wimbledon smakuje inaczej.
Marek uśmiechnął się. Patrzył na dziewczynę i jej roziskrzone oczy, gdy otwierała puzderko z nowym wisiorkiem. Złoty bażant lśnił na granatowym, aksamitnym tle.
- Bardzo ładny, taki dziki.
- Jak ty – dodał, mrugając znacząco.
Pomeczowe spotkania przy wimbledonie stały się rytuałem. Dziewczyna nazbierała już komplet różnorakich, drogich wisiorków. Zmieniała się. Ze skromnej dziewczyny stała się łasa na błyskotki i wyuzdany seks. Skutki tych spotkań zaczęły być wszem i wobec widoczne. Nie były już tylko jej subiektywnym odczuciem, że gra bez ikry. Że nie angażuje się tak jak kiedyś, że traci kontrolę nad piłką, drużyną i swoim ciałem. Potykała się z osłabienia o własne nogi, zdarzyło się też, że upadła przy silniejszej lub nieprzewidzianej rozgrywce. Tak drastyczną zmianę zauważył trener i koleżanki z grupy. Straciła pozycję kapitana drużyny. Nie bardzo nad tym bolała, zmieniły się jej priorytety. Sama też dostrzegła, że nie spełnia się w roli kapitana.
Zakochany Pistacjusz był mocno zaniepokojony zmianą w zachowaniu dziewczyny. Ogólnym pogorszeniem stanu jej zdrowia, sińcami pod oczami, wiotką postawą. Najbardziej zmartwiło go to, że już nie grała tak jak dawniej. Była dziesiąta kopią samej siebie. Nie grała, trzymała się na nogach, aby nie upaść. Tak to oceniał z boku. Zachowywała się jak zupełnie inna osoba. „Coś złego się z nią dzieje. Coś bardzo złego” – rozmyślał, zagryzając zielone orzeszki. To, że onegdaj dostał kosza nie ostudziło jego uczuciowych zapędów.
Po meczu cichaczem ulotnił się z trybuny, wsiadł do stojącej przed stadionem taksówki i czekał. Cierpliwie czekał. Wreszcie się pojawili, długo to trwało, bo nawet zwykłe czynności w szatni zajmowały teraz Wimbledon więcej czasu niż zwykle.
Marek zmienił samochód. „Dziany gościu” – pomyślał. – „A ja jestem biedny jak mysz kościelna”. Wsiedli do sportowego porsche.
Taksówka, na prośbę chłopaka przystanęła w pewnej odległości od kawiarni. Zobaczył ich wchodzących, podbiegł i wmieszał się w tłum gości. Na szczęście było tłoczno, mógł obserwować ciekawą parę, sam będąc niezauważony.
Widział wszystko. Każdy szczegół zachowania Wimbledon i jej bogatego adoratora. „Tu cię mam bratku. Od początku mi się nie podobałeś?” – wyszeptał zdumiony. Gdy tamci wyszli, niby przypadkiem zajął miejsce przy stoliku, od którego oni właśnie odeszli. Niby przypadkiem zgarnął z pozostawionego talerzyka okruchy ciasta i kilka owoców granatu. Znaleziska zawinął w chusteczkę, posiedział jeszcze chwilę i wyszedł.
Pistacjusz z natury był samotnikiem, nie miał znajomych. Nawet koledzy ze studiów nie potrafili go wywabić z pracowni chemicznej. Ślęczał tam godzinami, wykonując przeróżne eksperymenty i doświadczenia. Kręciło go to bardziej niż ludzie. Tu znał swoje miejsce, wiedział kim jest. Czego chce.
Zaprzyjaźniony z profesorem, miał własne klucze. Mógł przychodzić, kiedy tylko chciał. Nawet teraz późnym wieczorem, gdy uczelnia opustoszała i pozostał tylko woźny. Zapalił światło, rozłożył zdobycze na ladzie i rozpoczął szczegółowe badania. Miał czas. Bardzo go ciekawiło, czym naprawdę karmił uwodziciel jego Wimbledon. Nazywał ją w myślach swoją, nie potrafił wybić jej sobie z głowy. Ot tak, po prostu.
Nie zdziwił się uzyskanym wynikiem. Testował wcześniej różne substancje. Wiele czytał o narkotykach. Wszystko się zgadzało. Objawy stosowania, z ich źródłem. To była, bez żadnych wątpliwości, 3,4-metylenodioksymetamfetamina – organiczny związek chemiczny, drugorzędowa amina strukturalnie podobna do metamfetaminy, potocznie zwana ekstazą. Tym ją od tygodni faszerował jaguarowy amant. Przez to świństwo Wimbledon się zmieniła, staczała się, powoli, acz nieodwołanie. Musiał ją ratować.
Plan działania pojawił się w głowie natychmiast. Prosto z laboratorium Pistacjusz udał się na policję. Złożył raport i przedstawił ukryty plan. „Teraz trzeba złapać ptaszka w garść, aby się nie wymknął . Nie można go wystraszyć” – nie musiał przekonywać policjantów do swojego pomysłu. Od dawna poszukiwali herszta szajki narkotykowej, która opanowała rejon kilku województw.
Kolejny mecz okazał się całkowitym fiaskiem drużyny. Wimbledon traciła wszystkie rzucane do niej piłki, nie potrafiła nawet celnie zaserwować, a przecież serw był najprostszym manewrem. Pistacjusz patrzył z żałością na dziewczynę. Wyglądało na to, że to jej ostatni mecz. Trener zapewne ją wyrzuci albo zaleci przymusową przerwę na podreperowanie sił witalnych.
Po skończonej grze, chłopak wsiadł do zaparkowanego nieopodal auta. Policjanci w cywilu spojrzeli na niego bez słowa. Czekali. Oczekiwana dwójka pojawiła się wyjątkowo późno. Dziewczyna chyba płakała albo dopiero co skończyła płakać, bo Marek prowadził ją pod ramię do sportowego porsche. Jak pseudo gwiazdor na gali zasłaniający swoją wybrankę przed światłem reflektorów.
Dwójka ruszyła pierwsza, za nimi czwórka. Oczywiście w bezpiecznej odległości. Zaparkowali nieopodal kawiarni, Pistacjusz został na zewnątrz, policjanci weszli do środka. Wimbledon akurat pocieszała się nowym podarkiem i ciastem.
- Proszę iść z nami – policjanci podeszli do ich stolika. – Ma pan prawo zachować milczenie.
- Ale o co chodzi? – bronił się Marek, udając niewiniątko.
- Wszystko nam pan wyśpiewa na komisariacie. Mamy świadka!
- Jakiego świadka? – udawał głupa.
- Aha, ciasto też rekwirujemy – jeden z policjantów zabrał talerzyk z resztą ciasta.
Wimbledon patrzyła jak osłupiała. Nie wiedziała co się dzieje. Dlaczego policjanci zabrali Marka? Dlaczego zabrali jej ciasto? Przecież dopiero zaczęła jeść. Wstała i jak gdyby nigdy nic, kupiła nowy kawałek wimbledonu. Wyglądał inaczej i smakował mniej soczyście niż w wydaniu Marka, ale nie mogła po meczu nie zjeść ciasta. Zgodnie z tym co powiedział trener, mógł to być jej ostatni mecz, jeśli nie weźmie się w garść. Zabolały ją jego słowa. Siatkówka od dziecka była jej wielką pasją. Dlatego przecież studiowała na uczelni sportowej, aby kiedyś w przyszłości zostać trenerem drużyny narodowej. Takie miała marzenie. Przecież nie jest to zawód tylko dla mężczyzn. Panuje równouprawnienie. Na każdym polu.
*****
Wimbledon była zawieszona w grze, ale nie przeszkadzało to jej być widzem. Każdy mecz swojej drużyny śledziła uważnie z trybun. Pistacjusz także był regularnie obecny, ale bynajmniej nie śledził wzrokiem boiska.
„Co z oczu, to z serca” – zasada ta sprawdza się w każdych okolicznościach. Wimbledon stopniowo zapominała Marka, jej jedynym marzeniem był jak najszybszy powrót do drużyny. I odzyskanie pozycji kapitana. Cieszyła się, że tam jest. Czasem obdarzała bezwiednym uśmiechem chłopaka jedzącego pistacje. Siedział tak blisko niej, prawie obok.
- Wimbledon, dasz się zaprosić na wimbledon? – spytał tak naturalnie, jakby oznajmiał, że spadł właśnie śnieg, bo jest grudzień.
- Dam, tym razem dam – odpowiedziała spokojnie, bez uniesień, ale też bez wyraźnej niechęci.
- Artur jestem – przedstawił się.
- Milena!
- Poczęstujesz się? Mam pistacje – zaproponował zachęcająco.
- Poczekam na wimbledon. Uwielbiam go.
- Wiem.
Po meczu pojechali autobusem do jej ulubionej kawiarni. W drodze Artur jadł pistacje, Milena czekała na deser. Tak spokojnie, nie zachłannie. Nie było żadnych prezentów, ani dodatkowych zdobień zakupionego ciasta. Było zwyczajnie, tak po prostu. Jak w normalnym życiu.
(7-9 Maj, 2017)
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt