Kiedy możemy uwolnić się od nas samych? Jeśli tracimy wszystko stajemy się wolni? Rzeczywistość zdejmuje nam nogę z gardła dopiero wtedy, gdy przestajemy oddychać? Czy robi to kilka sekund wcześniej?
Gówno jest wszechmiarą, można nim zmierzyć dusze i głębokość cipy. Gówno jest przyszłością, jest cukierkiem którym ciągłość zatyka nam gardło podczas rozpaczliwego wdechu po tym jak wspomniana rzeczywistość zostawia nas w spokoju. Gówno jest różne, zależne od ptaków, psów, szczurów i ludzi. Tak naprawdę składamy się w większości z gówna, szczególnie my, ludzie, szczególnie my, Polacy. No i żydzi, ale ich gówno śmierdzi inaczej, i żeby nie wyjść na ignoranta, dodam dla świętego spokoju; oni już swoje wycierpieli, myślę, że czas abyśmy zaakceptowali fakt, że ich gówno jest bezwonne. Zastanawiam się nad moją sąsiadką, Wandą. Nie nad jej gównem, lecz nad nią w całości, nad tym jak wygląda jej dzień, i czemu akurat nie słyszy za moją ścianą, a nie na przykład gdzieś w Izraelu. Skoro nie słyszy, to dlaczego telewizor puszczany jest na cały skafender? Czy mogę jej jebnąć? I trochę nad tym jak wygląda seks z osiemdziesięciopięciolatką. Starzy ludzie są otyli przez jedzenie tłustego mięsa, czy to kara za mordowanie? Jesteśmy w stanie umrzeć praktycznie na wszystko, i umieramy, a jako całość, przyrost wciąż jest dodatni. Czy w takim wypadku dżuma jest w porządku? Dlaczego Wandy nie jebnie szlag, gdy tak bardzo zbyteczna jest jej obecność? Przy jej drzwiach wisi pudło z napisem ''Dziennik Zachodni'', wisi tak dobre kilkanaście lat, czy to znaczy, że Wanda jest stara, czy Dziennik? Czy już wtedy nie chciało jej się chodzić i zamówiła bezpłatną dostawę pod drzwi? Moja matka w młodości przyjaźniła się z Wandy córką, Iwoną, kontakt między nimi urwał się, bo Wanda wciąż nie umarła? Czy dlatego, że jeszcze żyje? Zdaję sobie sprawę, że to wszystko jest bez znaczenia. Podobnie jak kolor ptasich dziobów, kaczki jedzące chleb tostowy i nachlany sąsiad, który robi sobie z żony swoje własne coś tam, na wzór własnego coś tam.
Staram się tchnąć w te sznurki nieco życia, dlatego wczoraj wyszedłem z mieszkania.
Wyciągam z siebie słowa aby nie myśleć o tym, że do założenia domu potrzebne jest coś więcej niż pieniądze. Wyciągam je z siłą kosmosu i wrzucam do zlewu obok szklanki, gdzie już miesza się kawa z prażoną mąką kukurydzianą. Wyciągam skarpetki zza łózka i zakładam na stopy. Przykładam szklankę do ściany i słyszę: boję się wiatru, jest za zimno, a przecież święta. Zapomniałem o nich jak o całym minionym semestrze, a do tego męczą mnie całonocne fascykulacje, przez co jestem w cugu zapomnienia i żyję w półśnie. Piję zieloną herbatę z myślą, że wypłukuje ze mnie zbędne toksyny, a gdy przychodzi noc, nawet księżyc nie daje mi ukojenia. Czytam książki tylko do połowy, resztę zmyślam. Jest to dużo prostsze od zaśnięcia.
Momentami pali mnie w środku, odczuwam nuklearny błysk wewnątrz, którym mógłbym oświetlić każdą napotkaną dusze i jeszcze kilka mieszkań. Lecz nigdy nie zdarza się to w obecności ludzi. Nie jestem przekonany, czy to ich wina, czy ów błysku. Potrafię perorować jak zidiociały, krzyczeć w amoku zdania, o których nie śniło się tuzom filozofii, zdania, na których wydźwięk wypięłaby się każda dziwka wraz ze swoim współlokatorem. Żadna kurwa nie przeszłaby obojętnie obok takiego rozświetlenia, jak i również bankier, barman, psycholog, kierowca, cyrkowiec i barista, a mimo to nie ciągnie mnie nawet do próby odtworzenia błysku w ich obecności. Blask jest bez znaczenia jeśli jest tylko krzykiem światła – można tak szyć do kresu dnia, nocy, do momentu aż załamie się horyzont, i nic to nie zmieni jeśli nie wypełnisz się ekstazą po rant czaszki. Sens jest w spełnieniu, w odkrywaniu tego co najgorsze i wypięciu się na to, co dobre. Albo chociaż przyswajalne bardziej. Jeśli pozbędziemy się ostatniego okruszka przyzwoitości odczujemy spełnienie godne świńskiego orgazmu.
Mogę krzyczeć jak rażony prądem, mogę przeżywać mentalny Wietnam, ale czy ma to sens, jeśli nie zaczynam dnia od brandzlowania i kawy? Poranne trzepanie stawia na nogi bardziej niż kawa, poranne trzepanie stawia na nogi nawet żonę, teścia i sąsiadkę, Wandę. Gdy trzepię, trzęsie się cały strop. A niech sobie myślą co bądź te skurwysyny, będę walił a później zjem jajka na bekonie, a po wszystkim pójdę na rower. Jezu, rower! Jak ja kocham rower. Wokół jedynie uciekający krajobraz tego samego i ja w symbiozie z metalowymi rurkami. Jajka na bekonie i rower. Trzepanie, jajka na bekonie i rower. Czasem, gdy budzę się obok jakiejś dupy, chwytam ją za rękę i trzepie jej dłonią... acz to nie to samo. Szczególnie wtedy, gdy jest martwa. Nie w sensie cielesnym, a duchowym; po nocy pełnej tych rzeczy jesteś w stanie powiedzieć o kobiecie wszystko, a już na pewno to, czy żyje naprawdę, czy tylko udaje. Pustka bije z oczu bardziej niż błysk, i jest bardziej przerażająca. Trzepanie i rower!
Ten, który to wszystko konstruował, ten spierdolony architekt śmierci, zapomniał o porannym brandzlu, zapomniał o poobiedniej porcji yerba mate, zapomniał śledzi w śmietanie i grubych nastolatek. Ten idealny plan nie przewidział ścieżek rowerowych, lasów i saren skrycie podchodzących do paśnika. Zapomniał o seksie analnym i o towarzyszących mu żelach intymnych, zapomniał o ślinie w gardle, o kozim mleku i szynce parmeńskiej, nie przewidział, że dwie rzeczy będące jednością, mogą być indywidualne na wskroś. A najbardziej obrzydliwe w tym wszystkim jest to, że my też zapominamy.
Myślę o miejscach, w których byłem, gdzie pomimo różnic w wyglądzie dźwięk jest taki sam, gdzie pościel pachnie podobnie, a wiatr zmienia jedynie prędkość. Miałem problem z zaśnięciem na szczycie góry, w namiocie jak i u siebie w łóżku. Widziałem piękne cycki w Chorwacji i pod klatką, przy Elfów 16. Złapałem syfa w Krakowie, Tychach i w Makraskiej, pieprzyłem Moniki, Sandry i Karoliny, niektóre z nich były żonami moich przyjaciół, niektóre siostrami, a niektóre były wolne. Bez znaczenia. Szukam różnic a widzę jedynie powtarzający się schemat według którego biegam po tym pierdolniku. Na siłę otwieram oczy, a idę jak po omacku. Plan się zatarł i nawet najbardziej duchowa z jego stron zaschła jak gówno na trawie w parku.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt