Gra warta świeczki - rozdział drugi - Skorek80
Proza » Obyczajowe » Gra warta świeczki - rozdział drugi
A A A

Była piękna, słoneczna niedziela. Elisa, Denis i Nelson wybrali się na piknik do Hyde Parku. Proponowali Joannie wyjście razem z nimi, ta jednak wykręciła się bólem głowy, twierdząc, że upał na pewno jej nie pomoże. Została więc znowu sama w domu. Tak naprawdę miażdżył ją okrutny lęk przed poniedziałkowym porankiem. Miała bowiem zacząć swój kurs językowy. Przerażało ją nie tyle to, że nie poradzi sobie z programem, ale konieczność obcowania z kolejnymi, nieznanymi jej jeszcze ludźmi.

Siedziała w ogródku, popijając mrożoną herbatę. Wygrzewała w cieple słońca swe blade ciało, odziane w lekką bawełnianą podkoszulkę i króciutkie szorty. Co jakiś czas machała dłonią przed własnym nosem, odganiając natrętną muchę, która wracała do niej jak bumerang. Siedziałaby w nieskończoność, rozkoszując się majowym słońcem, jednak bzyczenie natarczywej muchy było nie do zniesienia. Wstała więc z plastikowego, ogrodowego krzesła, pochwyciła szklankę z mrożoną herbatą i udała się do kuchni. Nagle rozległ się dzwonek do drzwi. „Pewnie upał wymiótł ich z tego parku.” – pomyślała zrzędliwie – „Ale klucz mogli zabrać ze sobą”. Gdyby nie to, że okropna mucha wygnała ją z czarownego ogródka, pewnie nadal siedziałaby na krzesełku i nie podniosłaby się z niego, a dzwonek u drzwi mógłby sobie dzwonić aż by się spalił. Niemniej jednak była na chodzie, więc podeszła do frontowych drzwi i nie spoglądając przez wizjer, otworzyła je. Ku jej wielkiemu zdumieniu, ktoś, kto usiłował dostać się do domu nie był żadnym z jej współlokatorów. Zamiast wiecznie uśmiechniętej trójki studentów, stał przed nią wysoki, dobrze zbudowany, w dodatku zabójczo przystojny brunet o południowej urodzie. Słońce oblewało jego śniadą twarz, wskutek czego mrużył oczy. Nad nosem uwydatniły się teraz dwie mimiczne zmarszczki, które dodawały mu męskości. Joanna stała naprzeciw niego w bezruchu, nie wiedząc co zrobić. Widząc zakłopotanie dziewczyny, przystojniak szarmancko się uśmiechnął, po czym przedstawił się:

- Jestem Karim, z Francji. Wpuścisz mnie czy będę tak tu stał w nieskończoność? – zniecierpliwił się.

- A ty właściwie do kogo? – przemówiła nagle dziewczyna, której oczy zdawały się teraz zajmować pół twarzy. Karim miał wrażenie, że stoi przed nim bohaterka japońskiej kreskówki z serii „Czarodziejki z Księżyca”. Była tak samo blada i szczupła jak animowane postacie, a jej ogromne, w owej chwili, oczy jeszcze bardziej  potęgowały to złudzenie.

- Mam tu mieszkać. – przemówił, szybko powracając do trzeźwości umysłu.

- Mieszkać… - nie dowierzała, ale spostrzegając sporą walizkę, która stała u boku mężczyzny, uświadomiła sobie, że jest on jej współlokatorem zza ściany – Ach, więc to ty jesteś piąty! Wejdź, oczywiście, proszę. – w jej zachowaniu bez trudu dało się dostrzec konsternację.

- Jak to piąty? – zainteresował się Karim – O co chodzi?

- Ja przyjechałam tu czwarta, ty jesteś piąty. – tłumaczyła nerwowo Joanna – oprócz nas jest jeszcze trójka innych studentów: Elisa, Denis i Nelson. Chodź, pokażę ci twój pokój. – powiedziała nie pytając o podróż, nie proponując ani nic do picia, ani nic do jedzenia. Wstąpiła na schody i pobiegła na pierwsze piętro. Karim podążył za nią.

- To twoja sypialnia. – wskazała mu pokój, po czym znikła za drzwiami swojego małego azylu. Francuz stał jak wryty w progu swojej sypialni. Nigdy jeszcze nie spotkał się z tak dziwnym powitaniem. Już na początku nie miał żadnych wątpliwości, co do osobliwego stylu bycia Joanny, która nawet mu się nie przedstawiła.    

Przylgnęła plecami do, dopiero co zamkniętych, drzwi. Jej oddech był szybki i niemiarowy. Stała przyciśnięta do swych białych drzwi w paraliżu konfuzji. Spojrzała po sobie i nagle poczuła się okropnie zawstydzona, bowiem kuse ubranko odkrywało sporą część jej chucherkowatego ciałka, w dodatku makabrycznie bladego. I on widział ją w takim stanie! Poczuła niesmak do samej siebie. Czemu nie spojrzała przez wizjer? Gdyby wiedziała kto stoi za drzwiami, w życiu nie otworzyłaby mu ich w tym skąpym wdzianku. Czuła się w swym ciele wyjątkowo nieatrakcyjnie, toteż wolała obszerne, a przede wszystkim dłuższe ubrania, z pozoru maskujące jej niedoskonałości. Do tej pory właściwie nie przywiązywała uwagi do tego jak postrzegają ją inni. Jednakże teraz, na małą chwilę, wzięła pod uwagę fakt, że na pewno nie spodobała się przystojnemu mężczyźnie, poznanemu przed momentem. I nie wiedzieć czemu, wywołało to u niej uczucie niezadowolenia. Francuz istotnie podobał się jej, niemniej jednak zdziwiła ją jej własna reakcja, z uwagi na to, że od niepamiętnych czasów po prostu nie zwracała uwagi na płeć przeciwną. Tym samym uświadomiła sobie, że dziwnym zachowaniem okazała przybyszowi swe zainteresowanie jego osobą, a raczej fizycznością.

- Hej, hej! – usłyszała nagle głos Karima, dochodzący zza drzwi – Wszystko w porządku?

Nadal stała w bezruchu. Pomyślała jednak, że nie może dawać mu więcej powodów do myślenia nad tym, że jej się podoba. Uchyliła więc białe drzwi i wystawiła przez szparę swą małą główkę z kreskówkowymi oczami.

- Tak, w porządku. – odparła, zdobywając się na opanowanie. – Nic mi nie jest.

- To dobrze. – odetchnął mężczyzna – Pobiegłaś na górę jak poparzona…

- Nie, nic się nie stało. Wszystko ok. – ucięła rozpoczęte przez Karima zdanie, po czym jej głowa zniknęła za zamkniętymi drzwiami.

Karim obawiał się, że pozostali domownicy też są tacy dziwni, niemniej jednak, kiedy poznał ich wieczorem, jego lęk minął całkowicie. Okazali się bowiem bardzo przyjacielscy, organizując małe powitanie tuż po  powrocie z pikniku. Tylko Joanna była nieobecna, wciąż okupowała swój pokój, odczuwając coraz większy strach przed pierwszym dniem w szkole. Nie radziła sobie z zaaklimatyzowaniem się w obecnym domu, a co dopiero pośród bandy kolejnych nowych twarzy, które miała poznać już następnego dnia.

Elisa, Denis, Nelson i Karim siedzieli w ogródku, popijając wino. Rozmawiali o Joannie. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że jest to niebywale dziwna osobowość. Nigdy wcześniej nie mieli z podobną do czynienia. Elisa obstawiała nieśmiałość współlokatorki, Denis i Nelson nie potrafili określić swoich odczuć na jej temat. Karim natomiast, choć znał ją najkrócej, typował jakąś chorobę.

- Sądząc po jej wyglądzie, ma pewnie anoreksję. – wypowiedział się odważnie.

- Anoreksję? Co ty opowiadasz? – oburzyła się Elisa.

- No, tak. – obstawał przy swej teorii Karim – Nie widzisz jak ona wygląda? Jest chuda jak szczapa, blada jak ściana i…

- I co? – wtrąciła Elisa – To jeszcze nie znaczy, że od razu ma anoreksję.

- Czekaj, czekaj, Elisa… – zamyślił się Nelson – Karim ma rację. Przecież ona nic nie je, rzadko kiedy coś pije…

- Właśnie. – przyznał Denis – Widzieliście, żeby coś jadła? No, może poza twoim wspaniałym spaghetti, do którego prawie ją zmusiłaś, panno Bonnani.

- Bzdury opowiadacie, drodzy panowie. – machnęła ręką Elisa, nie chcąc wierzyć w domysły kolegów. Odstawiła kieliszek z winem i wyszła z ogrodu. W kuchni przystanęła przy zmywarce, udając, że coś do niej wklada. Kiedy już upewniła się, że chłopcy zajęli się innym tematem, popędziła na górę. Miała nadzieję porozmawiać z Joanną. Ona, jako jedyna w domu nie wierzyła w anoreksję koleżanki. Wiedziała, że dziewczyna, owszem, ma ze sobą jakiś problem i postanowiła za wszelką cenę dotrzeć do jego sedna, zamiast od razu przypisywać jej jakieś straszne choroby. Nie było to jej wścibstwo czy chęć dostarczenia chłopakom prawdziwych informacji. Elisa była z natury bardzo uczynną osobą. Biła od niej jakaś niesłychanie pozytywna energia, którą natychmiast obdarzała wszystkich, znajdujących się w jej pobliżu. Jej mała, gruszkowata twarz zawsze promieniała. Z brązowych oczu w kształcie drobnych migdałów wiecznie wydobywał się uśmiech, czemu towarzyszyły, umiejscowione w ich skroniowych kącikach, zmarszczki – śmieszki. Nos i górną część okrągłych policzków obsypywały zabawne piegi, które w połączeniu z pogodnym uśmiechem i burzą opadających na twarz loczków, stanowiły ogromnie życzliwy obraz, któremu nie można było się oprzeć. Elisa wiedziała, że jej serdeczny wyraz twarzy i przyjazne usposobienie są jej największymi atutami, toteż nie zawahała się przed wyciągnięciem ręki do Joanny i próbą pomocy zagubionej dziewczynie. Chciała, by ta swoista alienka wreszcie poczuła się dobrze w studenckim domku. Nie wiedziała jeszcze jaką obierze taktykę, ale nie zamierzała czekać ze swą misją ani minuty dłużej. Stała chwilę przed drzwiami pokoju Joanny, po czym zapukała. O dziwo, tym razem nie musiała czekać zbyt długo, by dostać się do azylu współlokatorki.

- Proszę. – usłyszała zza drzwi głos dziewczyny – Wiedziałam, że to ty. – dodała Joanna z uśmiechem na widok Elisy.

- Tak? – zdziwiła się Włoszka.

- Tak. Nie sądziłam, by któryś z chłopaków pomyślał o mnie. Tylko ty interesujesz się tym, co się ze mną dzieje.

- A… - Elisa zdumiała się – Nie przeszkadzam ci?

- Nie, nie przeszkadzasz. Bo niby w czym? Siedzę tu tak bezczynnie nie wiedząc co ze sobą zrobić. Cholernie boję się jutra. – Joanna nagle poczuła nieodpartą chęć podzielenia się z Elisą swoim uczuciem strachu. Sama nie wiedziała czemu chce z nią rozmawiać i w ogóle czemu ma ochotę na jej towarzystwo, aczkolwiek nie czuła się z tym źle. Powiedziała jej ,że nie może odnaleźć się w nowej sytuacji. Że ma jakąś paskudną chandrę, która przykleiła się do niej chyba na dobre i nie umie sobie z nią poradzić.

- No, co ty? – Elisa spojrzała na Joannę swymi życzliwymi oczami – Myślisz, że ja się nie bałam?

- Ty?

- Tak, ja. Myślałam, ze umrę jak wysiadłam z samolotu i wiedziałam tylko tyle, że jestem tu całkiem sama. Ale to się szybko zmieniło. I teraz mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że jest świetnie. Chciałabym, żebyś i ty to poczuła.

Joanna nic nie powiedziała, tylko gwałtownie posmutniała i spuściła wzrok.

- Ej, nie rób takiej miny, smutasku. – Elisa lekko szturchnęła Joannę ramieniem – Wszystko będzie dobrze. Pod jednym warunkiem.

- Jakim? – zainteresowała się Joanna.

- Jeśli zostaniesz teraz sama w tym smutnym pokoju to na pewno nie poczujesz się lepiej. Musisz więc zejść ze mną do ogrodu. Napijemy się winka z chłopakami, pośmiejemy się wszyscy razem i zapomniesz na chwilę o jutrze, po winku uśniesz szybko. A jutro wieczorem opowiesz mi o tym koszmarze, który nazywa się szkoła.

Joanna nie rozumiała dlaczego tak szybko poddała się sugestiom włoskiej koleżanki. Nie wiedzieć czemu, od razu uwierzyła, że wieczór w ogrodzie rzeczywiście pomoże jej w przywitaniu kolejnego, tak bardzo przerażającego ją dnia. Obie zeszły na dół. Zanim weszły do ogródka, Joanna zawahała się, ale tuż obok stała Elisa. Ucieczka była więc niemożliwa. Podobnie jak pierwszego dnia, szła krok w krok za współlokatorką. Potem obie zasiadły przy stole, przy którym wciąż tkwili lekko wstawieni już mężczyźni. Widok Joanny szczerze ich zdumiał. Najbardziej Karima, który to był święcie przekonany o anoreksji dziewczyny. Oprócz tego wyczuwał u niej głęboką apatię, która zmuszała ją do zobojętnienia na wszystko. Co do ostatniego miał rację, jednakże nie znał prawdziwej przyczyny stanu jej ducha. Jako jedyny nie wierzył, że ta otępiała kobieta potrafi się śmiać, rozmawiać i żyć w komitywie z resztą domowników. Nigdy nie wpadłby na to, że mogłaby w końcu powrócić do normalnego życia, ponieważ jako jedyny nie był jej przychylny. Jednakże nie zamierzał zostawić jej w świętym spokoju. Jeżeli nie odpowiadał mu czyjś styl bycia, brała nad nim górę natura dręczyciela. Tak właśnie stało się podczas mimowolnego obcowania z Joanną.

Nazajutrz, wczesnym rankiem Elisa, Nelson i Denis wyruszyli do pracy. Joanna i Karim mieli natomiast pojechać razem do szkoły. Oboje rozpoczynali kurs w tym samym terminie. Joanna wstała niechętnie, ale z nieco lepszym samopoczuciem. Szczerze przyznała przed samą sobą, że wieczór w ogrodzie, zakrapiany winem istotnie pomógł jej w przespaniu nocy. Ponadto dodał jej trochę siły do stawienia czoła kolejnej nowej sytuacji. Mimo, że nie mówiła zbyt wiele, spędzając czas z domownikami, poczuła się lepiej. Postanowiła nawet ugotować obiad, gdyż był to akurat jej dzień. Kiedy zeszła na dół, Karim krzątał się już po kuchni. Sypał właśnie kawę rozpuszczalną do kubka.

- Cześć, czarodziejko z Księżyca. – przywitał ją.

- Cześć. – odparła krótko. Zainteresowało ją to jak ją nazwał, ale nie zapytała z jakiego powodu tak ją nazwał, tylko wyjęła kubek z szafki, wiszącej nad białym blatem.

- Chcesz kawy? – zapytał, wlewając do swojego kubka gorącą wodę.

- Tak. – odpowiedziała nieco zmieszana, ale po chwili dorzuciła – Potrafię zrobić sobie kawę.

- Naprawdę? – ironizowal Karim – A już myślałem, ze nawet tego nie umiesz.

- Tak? – w głosie Joanny dało się teraz wyczuć nutę złości.

- Nie wściekaj się tak. – chłopak uniósł ręce do góry na znak, że tylko żartuje.

- Nie wściekam się, tylko nie rozumiem po czym wnosisz, że nie potrafię zrobić sobie kawy?

- Bo nie gotujesz obiadów.

- I to oznacza, że kawy nie umiem zrobić? – teraz złość w jej głosie była coraz bardziej wyczuwalna. – Dzięki, ale sama się obsłużę. A do twojej wiadomości, to zrobię dzisiaj ten głupi obiad!

- Nie wierzę… - Karim przyłożył rozpostartą dłoń do torsu.

- To nie wierz. – skwitowała jego drwiny Joanna, po czym zalała wodą i mlekiem kubek z kawą i zaniosła go do stolika.

- Niestety nie ma w tym domu ani pożądnej kawy, ani ekspresu, w którym możnaby ją zaparzyć, więc wierzę, że poradzisz sobie z tą rozpuszczalną lurą... – dorzucił jeszcze w jej stronę Karim z szerokim uśmiechem na twarzy – Ale w obiad i tak nie wierzę.

Siedzieli bez słowa przy stole zastawionym tostami z dżemem, rogalikami z serem i szynką, popijając wspomnianą przez Karima lurę. Joanna była podminowana małym, porannym spięciem, toteż szybko straciła ochotę na jedzenie. Zadowoliła się więc połową tosta z dżemem, łapczywie popitego kawą. Mała ilość jedzenia, skonsumowanego przez dziewczynę, znów dała Karimowi powód do przypisywania jej anoreksji.

Zaraz po śniadaniu, oboje popędzili do stacji metra North Acton, skąd mieli pojechać do szkoły. Zmierzali tam w milczeniu. Karim stawiał spore kroki, za którymi Joanna nie miałą ochoty nadążać. Nie obchodziło jej nawet czy zdąży na metro, ale na pewno nie chciała podporządkować się współlokatorowi, chociażby w kwestii szybkości marszu do stacji. W rezultacie, Karim był na peronie przynajmniej półtorej minuty wcześniej niż Joanna, ale zamiast odjechać wcześniejszym pociągiem, musiał jedynie dłużej poczekać na ten, właśnie nadjeżdżający, do którego wsiadła też Joanna. W wagonie nie było tłoku. Bez trudu znaleźli wiec miejsca siedzące. Cała podróż upłynęła wciąż jednak w milczeniu. Zaraz po stawieniu się w szkolnej recepcji, przystąpili do testu kwalifikacyjnego, po którym było wiadomo w jakiej grupie powinno się ich umieścić. Joanna miała szczerą nadzieję, że nie bedą do tego wszystkiego kolegami z klasy. Niestety, pech chciał, że widocznie ich angielski był na podobnym poziomie i przydzielono ich do tej samej grupy. Na domiar złego, nauczycielka poleciła im pracę w parach, a z racji tego, że oboje byli nowymi studentami, zleciła im współpracę. Joannie było to bardzo nie na rekę, zwłaszcza, że Karim tylko szukał pretekstu, aby ją upokorzyć czy zwyczajnie się z niej pośmiać. Pierwszy dzień w szkole był więc dla niej swoistym koszmarem, o którym chciała jak najszybciej zapomnieć, jednakże zdawała sobie sprawę, że udręka nie skończy się wraz z opuszczeniem budynku szkoły pierwszego dnia. Wiedziała, że czeka ją kilka miesięcy katuszy w towarzystwie Karima, co wpędzało ją w coraz bardziej mroczny nastrój.

Tuż po zajęciach, nowopoznani koledzy ze szkolnej grupy zaproponowali Joannie i Karimowi wyjście do pobliskiego pubu na powitalnego drinka. Joanna miała nawet ochotę przystać na ich propozycję, mimo, że oznaczało to kolejne godziny spędzone z nielubianym przez nią mężczyzną, jednakże z drugiej strony tam nikt nie nakazałby jej z nim rozmawiać. Chciała już powiedzieć „tak”, ale coś ją powstrzymało.

- Powitalny drink? Jasne! – ucieszył się Karim – Jasne, że z wami idę. Ale ona? Nie sądzę. To nasza domowa alienka. – po tych słowach rzucił Joannie drwiące spojrzenie, czekając na jej reakcję.

- Może innym razem... – powiedziala szybko,  nie żegnając się z nikim. Odwróciła się na pięcie i odeszła. To, co poczuła w tamtym momencie było jak nóż wbity jej w plecy. „Podłość ludzka nie zna granic!” – krzyczała w środku do samej siebie – „ Jak on mógł?! Cóż za bezczelność! Chamstwo!”. Nie mogła uwierzyć, że Karim nie znosił jej aż do tego stopnia, że nawet zadecydował za nią w sprawie poszkolnego drinka. Mimo chwilowego przypływu chęci, pewnie i tak by nie poszła, gdyż dalej wolala izolować się od ludzi, a pierwszy dzień kursu, w którym owych ludzi było stanowczo za dużo, naprawdę ją zmęczył. Ale przecież umiała mówić za siebie, nie potrzebowała rzecznika. I to jeszcze takiego! Niestety, wciąż była zupełnie zobojętniała na wszystko, w związku z czym nie miała jeszcze wystarczająco siły, by zrobić współlokatorowi na przekór i pójść ze wszystkimi na niechciane posiedzenie w pubie. Postanowiła więc zwiedzić okolicę, która istotnie była czarująca. Specyficzny klimat Notting Hill i Portobello nieoczekiwanie napełnił ją spokojem. Snuła się tam więc, powoli czując jak odpływa od niej uczucie wyalienowania, gdyż nikt nie zwracał tu na nikogo uwagi, a jeśli nawet to na pewno nie było to nic negatywnego. Wciąż czuła się samotna i dusiła się w swym własnym wnętrzu, ale w danej chwili nikt z otoczenia nawet ją o to nie podejrzewał. Była po prostu jednym z przechodniów, cząstką tłumu, który po raz pierwszy, od długiego czasu, przestał ją przytłaczać. Błąkając się po okolicy, doszła w końcu do Holland Parku, który od pierwszego wejrzenia urzekł ją swym pięknem. Jakże cudownie wyglądały zielone połacie trawy i drzewa w lżejącym już upale późnego popołudnia. Kolory kwitnących kwiatów mieniły się w slońcu niczym barwy najpiękniejszej tęczy, a ptaki chowające się w gałęziach drzew upiększały parkową sielankę swym szczebiotem i śpiewem. Joanna siedziała na jednej z ławek, czytając gazetę. Jednakże czarowny klimat parku spowodował, że odłożyła ją na bok, przymknęła oczy i rozkoszowała się wszystkim, co ją otaczało, wyrzucając powoli ze zmęczonej głowy wspomnienie kilku poprzednich godzin. Wydawałoby się, że nic już wtedy nie zdoła zaburzyć jej spokoju i powoli osiąganego błogostanu. Aż nagle pojawiła się najmniej, w tamtej chwili, potrzebna myśl. Obiad! Przecież to jej kolej, a sama zarzekała się, że tym razem uczyni swą powinność! Niechętnie zerwała się z ławki i niemalże wybiegła z parku. Pognała do stacji metra, wsiadła do pociągu i niecierpliwie wyczekiwała swojej stacji. Stamtąd, co sił w nogach, pobiegła do najbliższego supermarketu po obiadowe zakupy. Co ugotować? Coś szybkiego, prostego, polskiego, ale również smacznego! Rosół! Tak, to dobry pomysł. Nie zajmie jej długo, a na pewno wszystkim zasmakuje. Zadowolona, opuściła supermarket z dwiema nielekkimi reklamówkami. Starała się iść do domu jak najszybciej, aczkolwiek ciężar zakupów uniemożliwiał jej znalezienie się na miejscu w tempie ekspresowym. Jednakże szła z podniesioną głową, dumna z samej siebie, ze wreszcie zaczyna przełamywać pierwsze lody w obcowaniu ze współlokatorami, licząc na ich przychylność, na której gdzieś podświadomie jednak jej zależało.

Zatrzasnęła za sobą drzwi wejściowe. Już miała zdecydowanym krokiem wejść do kuchni i rozpocząć rytuał polskiej kuchni. Niestety, ktoś musiał jej w tym przeszkodzić. Nie zdążyła nawet otworzyć ust, by powiedzieć proste „cześć” swoim współokatorom, kiedy w progu kuchni pojawiła się mężna postać Karima.

- O, jest i alienka! – wykrzyknął na powitanie – I znowu się nie popisałaś! Po co więc było obiecywać, że nas dzisiaj nakarmisz? Wiesz która jest godzina?

- Odczep się! – odgryzła się Joanna – Przecież mam zamiar gotować!

- Teraz?! – rzucił Karim złośliwie – Już zadowoliliśmy sie kanapkami! A ty może więcej nie kłopocz się tymi swoimi obiecankami o obiedzie, którego i tak nie zobaczylibyśmy na oczy. Zresztą i tak byłby pewnie nie do zjedzenia. Bo co ty w ogóle potrafisz? Jesteś beznadziejna i umiesz tylko uciekać, więc teraz zrób to, w czym jesteś najlepsza! Zamknij się w swoim pokoju!

Joanna stała jak wryta, nie mogąc wydusić z siebie nawet słowa na własną obronę. Czuła, jak serce zaczyna jej gwałtownie przyspieszać, a cała energia i w miarę dobre samopoczucie ją opuszczają. Nie potrafiła nawet poruszyć sie o milimetr.

- No, co tak stoisz? – kpił z niej dalej Karim – Uciekaj dalej, ty łyse dziwadło!

Ostatnie słowa Karima były jak najgorsze razy, wymierzone batem. Poczuła ból w sercu. Drgnęła, gdy tylko zorientowała się, że do jej, znów smutnych oczu, napłynęły łzy. Mimowolnie wypusciła z rąk siatki z zakupami i tak, jak życzył sobie tego współlokator, pobiegła do swojej sypialni. Rzuciła się na łóżko i poczęła wylewać z siebie morze łez. Te cierpkie słowa, które usłyszała parę sekund wcześniej, dobiły ją. W jednej chwili poczuła, jak wpada w kolejny, w dodatku bardzo głęboki dołek. Miała ochotę rzucić to wszystko, spakować walizkę i wrócić do domu pierwszym, możliwym samolotem. Oprócz tego, była niesamowicie zła na samą siebie. Przecież kiedyś była silną osobą, która nie dała sobie w kaszę dmuchać i słysząc podobne słowa, z pewnością nie pozostawiłaby na swym rozmówcy suchej nitki. Co się z nią stało? Dlaczego pozwoliła jakiemuś zadufanemu w sobie typkowi drwić z niej, upokarzać ją? Dlaczego nie potrafiła rzucić w jego stronę wiązanki mocnych słów, po których prawdopodobnie nie chciałby już dalej brnąć w kłótnię? A teraz jedyne, do czego była zdolna, to ucieczka i płacz oraz użalanie się nad samą sobą. Czuła jak jej dusza rwie się w strzępy z żalu, że w żaden sposob nie umie sobie poradzić z nieprzychylnym jej człowiekiem, a nawet z samą sobą. Nie miała siły na stawienie czoła srogiej rzeczywistości. Teraz jeszcze bardziej bała się wszystkiego i nie wyobrażała sobie, że kiedykolwiek uda jej sie powrócić do zwykłej codzienności. Codzienności, której stanie się częścią, a nie będzie tylko stała obok, zazdroszcząc szczęścia i powszedniej egzystencji tym zza szyby. Straciła nadzieję na życie jako cząstka społeczeństwa, funkcjonująca na tych samych prawach, na jakich cała reszta. Czuła na sobie kotarę przygnębienia, która tylko czasami unosiła się do góry, odsłaniając piękno otaczającego świata. Jednakże teraz znowu niemiłosiernie ciężko zwisała nad nią, by móc ponownie opaść całym swym ciężarem i zasłonić jej świat, zamykając ją i tłamsząc w kokonie przygnębienia.

Podczas, gdy Joanna pogrążała się w rozpaczy, na dole wywiązała się scysja.

- Brawo! – Elisa rzuciła Karimowi wściekłe spojrzenie – Dumny jesteś teraz z siebie?!

- Ale o co ci chodzi? – Karim nie czuł się niczemu winny.

- Czemu się tak jej uczepiłeś? Nie możesz zostawić jej w spokoju? Przecież miała dobre chęci!

- Dobre chęci to nie wszystko! – bronił sie Karim – Dobrymi chęciami się nie najemy. Zresztą, nie możesz wszędzie prowadzać jej za rączkę, jest dużą dziewczynką.

- No, nie taką znowu dużą... – wtrącił Nelson, po czym szybko ucichł, gryząc się w język, uświadomiwszy sobie, że komentarz ten był zupełnie nie na miejscu.

- Myślę, że powinieneś ją przeprosić. – zaopiniowała Elisa – To, co powiedziałeś było naprawdę zagraniem poniżej pasa.

- Za nic nie mam zamiaru jej przepraszać! Niech się w końcu ogarnie! – Karim wiedział, że nie ma już wystarczających argumentów do słownej potyczki z Elisą, w związku z czym wolał uciąć ją w tym właśnie momencie i podążył do swej sypialni, rzucając wszystkim suche „cześć”. Elisa, Nelson i Denis spojrzeli po sobie z rezygnacją, wiedząc, że z tym dwojgiem czeka ich kilka miesięcy totalnego chaosu. Co gorsza, żadne z nich nie miało pojęcia, co mogliby uczynić, by zażegnać narastające polsko – francuskie niesnaski, w które, bądź co bądź, byli wciągani również oni, niekoniecznie mając na to ochotę.

- Przyznajmy to w końcu. – rzekł bez ogródek Denis – Nasza domowa sielanka naprawdę została zniszczona doszczętnie. Nie wiem, co możemy z tym zrobić i czy w ogóle możemy coś zrobić... Nie wiem, jak wy, ale ja się nie mieszam. Olewam. Jak chcą, to niech sie pozagryzają, trudno!

- A ja tak nie umiem. – rozłożyła ręce Elisa i pomaszerowała w stronę pokoju Joanny. Zapukała. Nie słysząc z wnętrza sypialni żadnej reakcji, zapukała raz jeszcze. – Jo, w porządku? – tym razem nie czekała już na odpowiedź, tylko odważnie weszła do środka. Przysiadła na skraju łóżka obok zapłakanej, ściskającej poduszkę, Joanny.

- Przepraszam, że tak wyszło z tym obiadem. Ja naprawdę... – Joanna z trudem wydobywała z siebie słowa poprzez łzy.

- Cicho, cicho... – Elisa przytuliła ją – Nic się przecież nie stało wielkiego. Następnym razem ugotujesz.

- Czy ja naprawdę jestem taka koszmarna i beznadziejna? Głupia, łysa i brzydka? – spojrzała na Elisę załzawionymi oczami – Ja wiem, że te krótkie włosy są ohydne i... – łkała dalej -  Ale już mi trochę przecież urosły...

- Daj spokój! – uśmiechnęła się miło Elisa – Z taką twarzą mogłabyś mieć nawet rogi, a i tak byłabyś śliczna. Jedyne, co jest ci teraz potrzebne to uśmiech, no i może jakiś mały makeover, żeby wyróżnić tę ładną buźkę z szarego tłumu, ale tym zajmiemy się później. Tylko obiecaj, że już nie będziesz więcej płakać! Nie przez jakiegoś głupiego pajaca, który pewnie sam nawet nie wie, co mówi.

Joanna powoli zaczęła się uspokajać. Nawet uśmiechnęła się na chwilę i otarła łzy z policzków.

- To jak? Żadnych więcej łez? – zapytała Elisa – Umowa stoi?

- Stoi. – teraz już Joanna zdobyła się na nieco szerszy i dłuższy uśmiech.

Wiedziała jakie ma szczęście, mieszkając pod jednym dachem z Elisą, która ilekroć dochodziło do jakiegoś spięcia z Karimem, zawsze stała po jej stronie. Zawsze jej broniła i zawsze umiała podnieść ją na duchu. Joanna była jej bardzo wdzięczna za wytrwałość w podawaniu pomocnej dłoni za każdym razem, kiedy było jej to potrzebne. Miała jednak świadomość, że nie może tylko brać, nie dając koleżance nic w zamian. Pomimo, że nie czuła się jeszcze w pełni sił, by zacząć żyć jak kiedyś oraz samodzielnie stawić czoła dręczycielowi zza ściany, postanowiła iść za radami i wskazówkami Elisy.  Przynajmniej w taki sposób mogła pokazać jej, że wszelkie wysiłki w celu pomocy nie idą na marne. W owym czasie Elisa była bowiem jej jedynym oparciem oraz ostoją spokoju, która zawsze potrafiła wprowadzić ją w stan wewnętrznego wyciszenia. Zanim jeszcze zasnęła, pomyślała o intencji Elisy, odnośnie jej zewnętrznej przemiany, którą zasugerowała. Trudno było jej wyobrazić sobie plany koleżanki, jednakże wprost nie mogła się ich doczekać. Była bardzo ciekawa zamiarów Włoszki i choć nie mogła ich odgadnąć, wiedziała, że na pewno czeka ją coś interesującego i ekscytującego.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Skorek80 · dnia 08.06.2017 18:18 · Czytań: 503 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
18/03/2024 19:06
Pliszko, wprawdzie posłużyłaś się skrótami myślowymi, ale… »
Jacek Londyn
18/03/2024 18:15
Trening czyni mistrza. Kolejna okazja, tym razem… »
valeria
18/03/2024 11:41
Piękne, już bielonych rzeczy nie spotykam już:) chyba w… »
mede_a
18/03/2024 10:45
Jak ja kocham te Twoje maluchy! Ajw- poezji pełna - pisz,… »
Kazjuno
17/03/2024 22:58
Ja miałem skojarzenie erotyczne, podobne do Mike 17. Jako… »
Kazjuno
17/03/2024 22:45
Co do Huty masz rację. To poniemiecka huta do końca wojny… »
ajw
17/03/2024 21:52
Zbysiu - piękne miałeś skojarzenia :) »
ajw
17/03/2024 21:50
Tak, to zdecydowanie wiersz na pożegnanie. Na szczęście nie… »
Gabriel G.
17/03/2024 19:52
Nie ukrywam czekam na kontynuację. To się pewnie za trzy -… »
Kazjuno
17/03/2024 16:40
Dzięki Gabrielu za krzepiący mnie komentarz. Piszę,… »
valeria
17/03/2024 15:17
Gotowanie to łatwizna, tylko chęci potrzebne :) »
Gabriel G.
17/03/2024 12:46
Kazjuno Jestem świeżo po lekturze wszystkich trzech części.… »
Jacek Londyn
17/03/2024 10:31
Proszę o chwilę cierpliwości. Zanim odpowiem na komentarze,… »
Kazjuno
17/03/2024 04:17
Czekamy z Optymilianem, ciekawi twojego odniesienia się do… »
Jacek Londyn
16/03/2024 12:26
Drodzy Koledzy po piórze. Dziękuję za komentarze. Jest mi… »
ShoutBox
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
  • TakaJedna
  • 05/03/2024 23:43
  • Nie poezją ja, a prozaiczną prozą teraz, bo precyzję lubię: nie komentarzem, a wpisem w/na shoutboxie zaczęłam, a jak skończę, to nie potomni, a los lub inna siła zdecyduje/oceni.
  • Zbigniew Szczypek
  • 05/03/2024 23:32
  • Pliszko - nie! Dość milczenia! Dopóki żyjemy! A po nas krzyczeć będą "słowa", na karcie, na murze...
  • Zbigniew Szczypek
  • 05/03/2024 23:28
  • To, jak skończysz pozwól, że ocenią potomni. Zaczęłaś komentarzem... pozwól/daj nam możliwość byśmy i Ciebie komentowali - jedno "słowo", póżniej strofy...
  • TakaJedna
  • 05/03/2024 23:20
  • ech, Zbigniew Szczypek, fajnie wszystko, wróżba jest, choć niedokończona, ale z tego, co pamiętam, to Makbet dobrze nie kończy ;)
  • pliszka
  • 05/03/2024 22:58
  • A reszta jest milczeniem...
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty