Świtało, gdy dotarł do niedużej miejscowości o pospolitej nazwie „Strzałowo”. Osadę tę założono ongi dla rzemieślników, którzy mieli zaopatrywać przebiegający niedaleko front w strzały do balist, a przynajmniej tak można wywnioskować z niekompletnych już i podniszczonych kronik. Dziś jednak granica przebiega wiele dni drogi stąd i nikt z miejscowych nie zajmował się wyrobem broni ani amunicji od pokoleń. Zamiast tego nadrzeczne miasto stanowiło jeden z mniej ważnych portów handlu w dorzeczu Wstęgi. Nie miało nawet jeszcze murów miejskich, choć niemal na pewno posiadało własną straż. Gdzieś na drugim końcu głównej ulicy mężczyzna w lekkiej zbroi zdawał się patrolować okolicę nadbrzeża. Horacy nie przybył tu jednak by przeprawić się barką przez rzekę.
– Co za dziura – mruknął sam do siebie, widząc iż jedyna w okolicy karczma była zamknięta o tej porze dnia.
Postawił swoją ciężką walizkę obok ściany karczmy i usiadł na niej. Miał to nieprzyjemne uczucie w klatce piersiowej, jakiego często dostawał będąc samotnie w obcym miejscu. Wyciągnął z kieszeni harmonijkę.
– Dziwnie będzie się do tego przyzwyczaić – mruknął, przykładając chłodny metal do ust.
Dźwięk był ostry, rytm nierówny. Każdy łowca uczył się grać na jakimś niedużym instrumencie. Po co? Nie miał zielonego pojęcia – zawsze przysypiał na zajęciach z teorii akustyki. Kilka prostych melodyjek pomogło mu jakoś zadowolić pod tym kątem starego mistrza, a nienaturalne dźwięki harmonijki dość dobrze odstraszały dzikie zwierzęta. Niedaleko kilka dzieciaków zaczęło poranne zabawy. Ganiali się po niewielkim placyku, co chwilę wywracając się w zniszczonych butach. Przymknął oczy, zaciskając mocniej zimne palce na instrumencie. Próbował skupić się na nutach, oczyścić umysł.
Nagle czyjś cień przesłonił mu słońce. Otworzył jedno oko, zatrzymując się w pół refrenu piosenki, do której nie pamiętał słów.
– Witaj – rzekł potężnie zbudowany mężczyzna, wykonując lekkie skinienie głową. – Nie, nie musisz wstawać – dodał widząc, że Horacy podnosi się z walizki. – Chciałem tylko wiedzieć, kim jesteś. Straż miejska – wskazał na złotobrązowy symbol tarczy na jego zbroi – rozumiesz.
Horacy wstał mimo to. Byli podobnego wzrostu, choć on był dużo mniej umięśniony. Jego serce ponownie ścisnęło się w klatce piersiowej. Nie lubił rozmawiać z uzbrojonymi osobami.
– Jestem łowcą wiedźm, przysłanym z Gildii – oznajmił stanowczym tonem, może nieco zbyt głośno, gdyż kątem oka dostrzegł jak na jego słowa kilka kobiet wciągnęło szybko swoje dzieci z powrotem do domu.
Strażnik cofnął się z rezerwą. Podszedł do drzwi karczmy, mruknąwszy niewyraźnie coś na wzór „momencik”. Uderzył parę razy masywną pięścią w odrzwia. Po chwili otworzył mu zaskoczony mężczyzna, odziany w nie do końca zapiętą koszulę i lekkie spodnie.
– Wiesiek? – rzekł karczmarz. – Pali się, czy co?
– Otwórz szybko – odparł strażnik wskazując na Horacego. – Łowca wiedźm przybył.
Karczmarz spojrzał w stronę podróżnika. Horacy wskazał na metalowy emblemat, który nosił przypięty na ramieniu – znak Gildii. Mężczyzna skinął głową.
– W takim razie, zapraszam – stwierdził, z trudem powstrzymując ziewnięcie. – Pan wybaczy, zazwyczaj nie mamy klientów rano.
Poczuł się nieco lepiej, siadając przy jednym z pozbawionych ozdób stolików biednej karczmy. Uczucie dumy różowiło nieco jego policzki. No tak, był pełnoprawnym łowcą wiedźm – potężnym, niebezpiecznym pogromcą użytkowników magii, demonów i złych duchów. Duma szybko zniknęła, zostawiając poczucie kuli lodu w żołądku, gdy poczuł na sobie wzrok mieszkańców. Mógł niemal policzyć bez odwracania się, ile osób przygląda mu się przez okno lub drzwi, które karczmarz pozostawił otwarte na oścież. Schował swoją harmonijkę do kieszeni i wyciągnął sakiewkę.
– Co panu podać? – spytał karczmarz. – Piwa?
Nie, nie miał ochoty na alkohol.
– Właściwie… to poproszę gorącą herbatę – odparł.
Karczmarz pokiwał głową z uznaniem. Może, w przeciwieństwie do reszty mieszkańców, nie uważał łowców wiedźm za odmieńców? A może po prostu był jeszcze zbyt senny by się tym przejąć...
– Trzeźwość w pracy, co? Musicie mieć ciężko.
Horacy uśmiechnął się krzywo. W przeciągu kilku minut otrzymał stalowy kubek parującego napoju o drewnianej rączce, który wyglądał jak wykonany przez kowala-amatora i niemal na pewno dałoby się nim wbijać gwoździe bez obaw o powstanie w nim dziur. Przez chwilę grzał zziębłe dłonie na ściankach kubka, powtarzając sobie w myślach najgorsze dowcipy jego mistrza. Niespodziewanie pomogło mu to zapomnieć na chwilę o co najmniej dwudziestu parach oczu wbitych w niego. W gwarze nie mógł dosłyszeć żadnych mających sens słów.
Jak długo czekał? Być może minęła już godzina. Trzymał swoją walizkę między nogami, pilnując by nikt się do niej nie dobierał. Karczma wypełniła się ludźmi, siedzącymi przy piwie i rozprawiającymi beztrosko. To oczywiście była tylko iluzja – kto tylko mógł, rzucał mu ukradkowe spojrzenie. Dopijał herbatę, która na zimno smakowała jak wywar z przydrożnej trawy, jeśli nie gorzej.
„Czy łowca wiedźm nie powinien być… no wiesz… nieco mniej wątły?”
Te słowa wyrwały go z zamyślenia, choć nie potrafił zlokalizować ich źródła. Przełknął ślinę, czując jak całe ciepło uchodzi z jego ciała. Wbił wzrok w dno kubka. „Gdzie ten burmistrz, do cholery” – syknął w myślach.
Jakby słysząc to, bogato odziany mężczyzna w otoczeniu straży wszedł do karczmy, rozejrzał się szybko i natychmiast ruszył pewnym krokiem w jego stronę.
– Zakładam, iż mam przyjemność z członkiem gildii łowców wiedźm – rzekł na powitanie, tonem ociekającym oficjalnością i manieryzmem, jak ktoś kto robi to na siłę, samemu nie wierząc w słuszność swojej sprawy.
Horacy poczuł, że nogi ma nieco jak z waty, toteż nawet nie próbował wstać. Zamiast tego sięgnął do torby i wyjął z niej gruby rulon papieru opatrzony pieczęcią jego gildii. Podał go burmistrzowi starając się przybrać postawę poważnego profesjonalisty. W głębi karczmy ktoś mruknął coś o nienawistnym spojrzeniu.
– Oto sporządzona umowa – rzekł.
Burmistrz przeleciał wzrokiem po treści umowy, zatrzymując się w kilku miejscach. Horacy znał umowę niemal na pamięć, jako asystent przepisywał standardową umowę niezliczoną liczbę razy. Był nawet w stanie określić, na jakich fragmentach zatrzymał się wzrok burmistrza.
– Oczywiście – powiedział mieszczanin, dotarłszy wzrokiem do miejsca na jego podpis. – Kiedy rozpoczniesz pracę?
– Po podpisaniu umowy przez zleceniodawcę.
Standardowa odpowiedź. Najpierw umowa, potem praca. Sporządzona była na specjalnym papierze, który trudno było przeciąć, a niemal niemożliwym podpalić. Burmistrz usiadł przy jego stoliku, wyciągnął ze swojej kieszeni zdobne pióro, a karczmarz przyniósł kałamarz.
– Wybacz dociekliwość... – rzekł ściszonym głosem, tak iż gwar niemal go zagłuszał. Jego ton był przy tym nieco bardziej naturalny. – ...ale nie wyglądasz na bardzo silnego.
Horacy poczuł jakby przyłożono mu coś zimnego do karku.
– Wiedźma też pewnie nie wygląda na silną – odparł szybko. Standardowa odpowiedź.
Burmistrz podpisał się nader czytelnie oraz odbił miejską pieczęć obok swojego nazwiska. Podał mu wypełnioną umowę. Horacy zwinął ją ponownie w rulon i schował do torby. Czekała go jeszcze jedna standardowa formułka.
– Umowę przekażę osobie, która odbierze moją wypłatę. Rozpoznacie ją z łatwością. To by było na tyle. Wskażcie mi drogę do waszego zmartwienia.
To powiedziawszy wstał z miejsca, chwycił swoją walizkę i nieco sztywnym krokiem wyszedł na zewnątrz, czując ulgę iż biurokracja poszła tak sprawnie.
„Ty, Jasiek, paczaj jakie to miało wredne ślepia. Nic, tylko by nas to wszystkich zaciukoł gdyby mógł.” – odezwał się głos z wnętrza karczmy.
„Cicho, kurwa, jeszcze usłyszy. Cholera wie, co takie potrafi, że se z wiedźmą da radę.”
Horacy pokręcił głową ze zrezygnowaniem, odwracając się bokiem do drzwi karczmy.
– Potrzebuję przewodnika – oznajmił, na wypadek gdyby burmistrz nie zrozumiał jego wcześniejszych słów.
Członkowie straży popatrzyli po sobie niepewnie. W końcu sam burmistrz wzruszył ramionami.
– I wygląda na to, że będę nim ja – stwierdził zmęczonym tonem.
Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt