...lecz jeśli zapomnieć i uwierzyć zdołasz
na przeciw bólom i rozterkom duszy
pamiętaj miła że ja - ja blużnierca
w boga uwierzę
a wtedy strzeż się miła mego serca
a wtedy mego serca strzeż się miła
goddam
W końcu udaje się do okolicznych małych miasteczek. Wchodzę na otaczające je wzgórza, stoję na rogach rynków, przesiaduję w małych knajpach przy oknach. Myśli znajdują przedmioty rozważań, oczy dyskretnie widzą wszystko, a świat jest jednym wielkim pokojem. Jestem sobą. Chcę być sobą dla samego siebie.
Tak jest i tym razem. Siedzę w małej knajpie przy dużym , prostokątnym oknie. Ma niski, drewniany parapet który spełnia rolę czwartego krzesła przy stoliku. Trzymam na nim nogi. Przez duże okno, widzę rynek i fragmenty małych, krzyżujących się, zielonych uliczek; na jednej z nich zobaczyłem także jego.
Chłopak ten nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia lat, blond czuprynę i długi jasny płaszcz; za duży, zwisający fałdami na szczupłej sylwetce. Wszedł do miasta od wschodniej strony; lśniącym od deszczu brukiem; ulicą biegnącą w dół wschodniego wzgórza, pomiędzy luźno rozrzuconymi domami i młodymi pędami wykarczowanych klonów. Ulica otwierała się szeroko na mały, często – z racji sąsiadującej rzeki - zamglony rynek. To miasto dawno straciło tożsamość. Zabrakło w nim już tych ludzi, dzięki którym – wracając z małego, prowincjonalnego miasteczka – pytasz; a byłeś w tym czy innym miejscu? - ludzie tam nadal w niedziele chodzą do kościoła, w powietrzu unosi się zapach impregnatu do drewna i czuć w nim te wszystkie kościelne modły, które nie mogą ulecieć do nieba na lamentujących, niedzielnych pieśniach. Drewniane domy, pachnące smołą, zostały zastąpione przez bogate, stylowe wille; świeże i nowe, a posadzone przy południowych ścianach winobluszcze sięgały zaledwie do jednej czwartej ich wysokości.
Chłopak skierował swoje kroki do lokalu przy ul. Wylocie. Przechodząc przez drewniany taras, spojrzał na wplątane w kratkę altanki, zmoknięte liście winogron; pchnął ciężkie, obrotowe drzwi i wszedł do środka. Było jeszcze pustawo. Mała i ciasna przestrzeń zarzucona ogromną ilością drobnych przedmiotów: zegarów, obrazków, kolorowych butelek, starych radioodbiorników, oprawionych w ramki barwnych motyli. W szarawych półcieniach wnętrza radio charczało melodię Toma Waitsa: „Waltzing Matylda”. Usiadł na wysokim barowym krześle.
- Moja Matyldo – szepnął. – Dobrze, że już jestem.
Po chwili zjawił się mały, pucułowaty gość. Barman. Jego mocny, szeroki uśmiech sprawił mu przyjemność; uniósł się lekko na krześle, oparł łokciami o ladę i położył na niej tułowiem. Przylegając policzkiem do blatu patrzył dziecinnym wzrokiem w jego kierunku. Ten podszedł do niego z szerokim uśmiechem – jednocześnie, jakby ze zdenerwowania, gniotąc w lewej ręce wilgotną ścierkę.
- Cześć – przywitał się podając mu dłoń. – Wróciłeś na dobre ? - Przez słowa przebijała nieśmiałość, lekkie zażenowanie niespodziewanym spotkaniem.
- Słuchaj Staszek – chłopak postanowił przejść od razu do rzeczy – widziałeś Arletę ? Przychodzi tutaj ? Pytała o mnie ?
- Nie ma Arlety – odparł. Jego okrągła twarz stężała w grymasie zniechęcenia. – Wyjechała z miasta i nikt jej nie widział – ciągnął.
- Wyjechała ? Gdzie? – prawa ręka na ladzie zadrżała mu nerwowo - powiedz mi, ty przecież wiesz – mówił cicho. - Muszę jej wytłumaczyć. Zniknąłem tak nagle. Przecież ona mogła różne rzeczy pomyśleć.
Barman spojrzał na niego stanowczo i łagodnie.
- Przecież ty nie zniknąłeś. Ciebie zabrali. Dla twojego dobra i dla jej. Rozumiesz ? Nie dawałeś jej spokoju – mówił powoli patrząc mu w oczy. – Rozumiesz ?
Twarz chłopaka nabrała wyrazu złości i zniecierpliwienia. Wydął policzki, zacisnął mocno usta, wypuścił powietrze, zamknął oczy i trwał tak przez chwilę ze spuszczoną głową. Potem całkiem spokojnie i przytomnym wzrokiem ogarnął zastawione butelkami barowe pułki, uśmiechnął się lekko i popatrzył na barmana.
- To ty nie rozumiesz - zaczął, a jego głos wcale nie był podniecony i słyszałem go wyraźnie.– Może za miliardy lat; mówił; może ewolucja wyeliminuje instynkt agresji, bo to on, przekierunkowany tylko, jest źródłem tego co nazywamy miłością, co zamienia się w pogardę i nienawiść gdy nie spełniają się nasze oczekiwania. U jej podstawy leży najpotężniejszy z instynktów. Ja jestem przykładem przebudowy całego wachlarza ludzkich instynktów. Jestem miłością czystą i bezwarunkową. Był już taki człowiek i długo trzeba będzie czekać na następnego. – Tak mówił. Ale barman, już po dwóch zdaniach patrzył obojętnie na drzwi i kiwał monotonnie głową. Zapewne myślał, że oto zbliża się godzina kiedy ludzie kończą pracę i za chwile będzie miał pełne ręce roboty.
Nie zauważyłem jak zeskoczył z krzesła. Cztery kroki i był przy drzwiach. Pchnął je mocno. Przysiągłbym, że przez uchylone drzwi zajrzała do środka przybrana w fantazyjne ornamenty niewielka kamienica.
Takie to było miasto. W jesienną, deszczową pogodę robiło się jeszcze mniejsze, jakby nasiąknięte wilgocią powietrze napierało na niego z całych sił próbując ponaginać fasady domów i rynkowych kamienic do środka, zapędzało ludzi do barów i małych knajpek.
- Jeszcze godzina i zrobi się ciasno – westchnął obojętnie barman, zarzucił wilgotną ścierkę na ramię, odwrócił się i zniknął na zapleczu.
Siedzę przy oknie. Widzę jak chłopak zeskoczył zgrabnie z altanki, wyciągnął szyję i zanurzył głowę w lepkim, wilgotnym powietrzu. Widzę jak oddalając się, tłumaczy coś niewidzialnej obok niego osobie. Jak gestykuluje miękko i z gracją rękami w za dużym jasnym płaszczu…
Zapragnąłem nagle pójść nad rzekę, ale zerwał się wiatr i rozpadało się na dobre. Posiedzę tu jeszcze. Zamówię kawę. Nie kupię już nowej paczki papierosów. Przeczekam.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt