Choć - robiąc gigantyczne wysiłki - wszczęto kolejną buraczaną kampanię i dokonano ideologicznej kolaudacji polegającej na oddzieleniu faktów słusznych od nielegalnych, choć usiłowano nam - w celach oświatowych - zaszczepić prawdę o naszej białasowskiej historii narodowej, to, na skutek oporu gorszego suwerena, przeszczep nie wypalił.
Na pierwszy ogień zabrano się za rodzimego astronoma, niejakiego Mikołaja, a od niedawna – Jarosława Kopernika, który, udowodnił, że lepszy mózg jest wypierany przez gorszy (niepotrzebne skreślić).
To nieopatrzne stwierdzenie tak go przygnębiło, że z nieutulonej rozpaczy opublikował był heretycki traktat „O obrotach ciał niebieskich”.
Heretycki, ponieważ sprzeczny z kościelnymi poglądami.
Dlatego warto postulować, by wreszcie nadano mu honorowy tytuł naukowca wyklętego, gdyż jak nikt, w pełni zasłużył sobie na splendor bycia niesprawiedliwie oplutym.
*
Podczas uciążliwych debat o czterech literach wzięto sobie do serca wzmiankowany postulat o uhonorowaniu naukowców. Tak bardzo wzięto, że już w trakcie klapnięcia w sejmowych ławach z niektórych posłów bluznęła myśl, by nie ograniczać się do J. Kopernika, lecz by owo wyróżnienie rozciągnąć na wszystkie skrzywdzone osoby. W tym osoby pochodzenia ubeckiego.
Uniewinnienie neofickich kombatantów okazało się złotym strzałem. Postanowiono więc wykrochmalić i odprasować wszelkie fałdy na obliczu naszej kwitnącej ruiny; chwycono się za bary ze skrzeczącą rzeczywistością i dawaj!
Wulkanizacyjny zapał stał się motorem wszelkich działań. Poprawiano, modyfikowano, dostosowywano, co się da. A jak nie szło z kosmetykowaniem, to naginano, tłumaczono, dementowano, zapowiadano gwałtowne zmiany, nowe podejścia i właściwe odczytania.
I tak to dyktat furiackiego czasu skłonił najtęższych kolorystów przeszłości do dalszego owocnego gmerania w intymnych wątpiach Historii. I tym sposobem obojętnie jak by nie postąpiono, statystyczny, szeregowy człowiek przeważnie zawsze okazywał się durniem.
zamiast postscriptum
czyli
bajka o PiS
Na ogół tryumfuje draństwo; zło zostaje ukarane, a pan zbój inkasuje resocjalizacyjny cios w napuszony nos. Przy czym przez całą bajkę ohydny pan zbój wkurza kogo się da, ma się na medal, korzysta z dobrodziejstw swojego łajdactwa, jest na totalnym luziku, robi wszystkim szydercze pa pa i filuterne zyg zyg, pławi się w luksusach, nie mówiąc o basenie z szampanem, i odgrywa niepokalaną fafułę, a dopiero na dwie sekundy przed jej końcem, gdy ginie, wydobywa się z niego coś w rodzaju cierpienia. I te dwie sekundy mają przekonać że istnieje sprawiedliwość.
Proporcje są tu takie: centymetr kiełbasy na dwa metry gówna.
Morał: odwrotnie, niż w rzeczywistości paradującej w bardzo nieseksownych gaciach, bajki są bajkami dlatego, że zwycięża w nich DOBRO.