Mechaniczny wąż. Rozdział I - Protimus
Proza » Fantastyka / Science Fiction » Mechaniczny wąż. Rozdział I
A A A
Od autora: Wprowadziłem parę znaczących poprawek w tekście jednak bez najmniejszych zmian fabularnych. Mam nadzieję, że będzie się go teraz czytać przyjemniej.

Południowy upał praży zbocze jednego z pól uprawnych. Zboże, złote i gotowe do skoszenia, kołysze się na wietrze. Pozornie spokojna okolica zdaje się być wyludniona i tylko szlak z piachu zmieszanego z krwią psuje całą panoramę. Herbert ukryty wyżej, nad pastwiskiem, kuca przylegając do większego głazu. Przygląda się śladom – wyglądają jakby szaleniec z miotłą starał się na szybko uprzątnąć cały bałagan. Dookoła ktoś wykosił wszelką roślinność. Na tę odległość gołym okiem jest w stanie zlokalizować miejsce w którym leży truchło ofiary.
Zastyga w oczekiwaniu na najmniejszy ruch w okolicy. Lekceważy nieco pilnowanie swoich pleców, od tyłu i tak osłania go potężna zdobiona okrągła tarcza. Dodając do tego masywny pancerz wygląda z góry jak ogromny żółw. Cierpliwość w polowaniu zawsze popłaca, a żółwie nie są odstępcami od tej reguły.
Latami trenował wytrzymałość w każdym jej wymiarze, czy to wisząc na jednej ręce z pełnym oporządzeniem, czy czatując pod wodą na bezdechu. W akademii dostawał wycisk bez względu na porę dnia i nocy, a zwykłe wyczekiwanie w pełnym słońcu i w pancerzu było dla niego błahostką.
W końcu, po sześciu tyknięciach, jego wytrenowane ciało zaczyna drętwieć, mrówki przechodzą po jego ciele dając sygnał, by rozruszał wreszcie kończyny. Na miejscu ataku nie dostrzega nic ponadto co zastał, jedynie w oddali słychać beczenie. Tracąc powoli cierpliwość pozwala sobie poruszyć się i wyciąga z przybornika lunetkę patrolową. Zerkając przez nią i potwierdza to, czego domyślał się od początku – cała awantura o owcę. W pobliżu nie widać oznak ludzi, zresztą zgłoszenie, pomimo iż chaotyczne, też nic o nich nie wspominało.
Jego dzisiejsze zadanie nie polega na ratunku – Pan wysłał go, gdyż ludzie widzieli jeden z automatów, a dodając do tego ślady krwi i rozpędzone stado wpadli w panikę. Automaty są wystarczająco niebezpieczne by właściciele ziemscy, a przynajmniej najbogatsi z nich, wynajmowali dekonstruktorów. Ich mechaniczne ciała są zbyt potężne dla pospolitej straży, czy nawet lepiej wyposażonego wojska. Automaty zbudowane są prawie całkowicie z przeróżnych stopów metali, trudnych do przebicia konwencjonalnym orężem.
Herbert, w odróżnieniu od wszystkich podstawowych formacji, wyposażony jest w sprzęt najwyższej próby. Wyjmuje spod tarczy pneumatyczną strzelbę i zaczyna ją nieśpiesznie nakręcać. Sięga do bandoliery po kule, które zawierając w sobie niesamowicie silne sprężyny, zdolne są rozerwać cel od środka. Sprawdza rozpierak i maca rękojeść tarczowego topora. Jest przekonany, że cel ukrywa się w pobliżu, obstawia, że w zbożu.
Po kolejnych paru tyknięciach, z lasu na brzegu pola, niepewnym krokiem wychodzi zagubione jagnię i becząc żałośnie szuka reszty swojego stada. Sam fakt, że nie stało się ofiarą najpierw automatu, a potem wilków, świadczy o jego niezwykłym szczęściu. Niestety wyczerpało chyba dzienny limit, gdyż wkraczając z powrotem na pastwisko staje się doskonałą ofiarą, a co za tym idzie doskonałą przynętą.
Mężczyzna przypina lunetę do szyny na strzelbie i zaczyna obserwować w zbliżeniu co się dzieje na hali. Jagnię powoli przemierza krwawy szlak i podchodzi do truchła. To co dzieje się potem wprawia go w osłupienie. Przez lata treningu i służby nigdy nie słyszał o czymś podobnym.
Ze zboża wystrzeliwuje jak z procy ogromny, mieniący się mosiądzem wąż. Uderza w jagnię, zwija się dookoła niego i rozszarpując je na strzępy, tnie zboże ostrymi jak brzytwy krawędziami swego tułowia. Opancerzone cielsko po zakończonej kaźni, powoli, jakby w triumfie wraca na swoje miejsce, siekąc trawę zygzakowatym ruchem. Znów zastyga w ukryciu.
Dekonstruktor wypuszcza powietrze z płuc i mimowolnie rozdziawia usta. Nie jest to normalne zachowanie automatu, a definitywnie to coś było automatem. Nawet nie powinien tak wyglądać, a co dopiero ruszać się z taką precyzją. Jedynym w miarę logicznym wytłumaczeniem jest to, że ktoś wyhodował horrendalnie wielkiego węża i uzbroił go po zęby. Z tym, że w całym rejonie Wysokich Kuźnic węże dorastają do długości ledwie półtora metra, a jedyne na co potrafią polować to mniejsze gady, myszy i nieosłonięte kostki chłopów.
Sytuacja zmieniła się diametralnie. Herbert nie może się rzucić jak zwykle i staranować oponenta wykorzystując swoją niezwykle masywną zbroję. Musi wymyślić od podstaw nową taktykę i to wbrew temu, że w jego szkoleniu brakowało elementów walki z monstrualnymi zwierzętami. Pomijając może niedźwiedzie.
Pot perli mu się na skroni. Jak na razie straty to tylko para owiec i zszargane nerwy pastuchów ale w którymś momencie, jakiś odważniejszy z nich może wrócić, by sprawdzić na czym sprawy stoją. A wtedy koś może zginąć.
Wyciąga z przybornika krążki min odłamkowych, które – ma nadzieję – osłabią pancerz automatu. Gdy ten na nie wpełznie uwolnią skryte w środku szrapnele, a to powinno rozwiązać kłopot.
Tylko jak je rozłożyć?
Cień pobliskich sekwoi wydłuża się, padając na pole. Herbert w dalszym ciągu rozmyśla, nie śpieszy się. Jego życie jest zbyt dużo warte by mógł nim tak nieodpowiedzialnie zarządzać. Tyknięcie mija za tyknięciem, na zboczu mrok gęstnieje w miarę jak słońce chowa się w igliwiu olbrzymich drzew.
W zbożu wzmaga się ruch, automat miarowo odpełza w oświetlone jeszcze miejsce na stoku, próbując najwyraźniej pozostać w cieple.
Szybkie skojarzenie i dekonstruktor już wie już jak powinien rozegrać potyczkę.
Schodzi ciężkimi krokami opancerzonych nóg ocienioną stroną zbocza wzdłuż linii drzew. Jego celem będzie zagonienie konstruktu w głąb lasu i ograniczenie jego swobody w poruszaniu się. Ma nadzieję, że mrok i chłód lasu też dołoży swoje parę trybików do jego sukcesu.
Rozkłada miny w linii prostej kierując się w stronę węża pilnując by nie wychodzić na światło. Przy każdym gwałtowniejszym ruchu czeka chwilę na reakcję automatu, a gdy ten nie przejawia chęci do reakcji, kontynuuje. Udaje mu się w ten sposób rozłożyć cały zapas urządzeń bez większego trudu.
Wyciąga ponownie strzelbę i przeczesuje wzrokiem łany zboża – jest, pszeniczny w kolorze metal odbija czerwone promienie zachodu. Herbert celuje w kierunku odblasku i ostrzega zarys zakamuflowanego, metalowego cielska. Dokręca dla pewności wszystkie sprężyny w broni i wyciąga ją przed siebie na długość ramienia.
Ze zboża słychać niespokojny chrzęst, zwoje zaczynają się prostować, przemieszczać, a zarys przybiera formę zygzaka. Łeb cofa się i tężeje – do ułudy naśladuje ruchy prawdziwego zwierzęcia.
Dekonstruktor nie ma pojęcia jak walczyć z takimi automatami. Podświadomie spodziewa się gwałtownego ataku. Siatką w lunecie zatrzymuje się pomiędzy kryształowymi oczyma. Nie czeka, oddaje strzał póki zdaje się być poza zasięgiem automatu.
Łeb konstruktu odskakuje do tyłu ukazując cieńsze blachy podbrzusza. Zatacza się przez chwilę, przewija się sam przez własne zwoje, lecz nim strzelba wyceluje ponownie, rzuca się w przód. Rozwarta szeroko paszcza ukazuje ogromne, stalowe kły.
Herbertowi ledwo udaje się uniknąć zębów, jednak automat uderza go bokiem swego cielska drapiąc głęboko pancerz na jego piersi. Farba napierśnika zdziera się razem z opiłkami metalu. Trzymając się wciąż na nogach, szybkim krokiem, nie spuszczając węża z oczu, wycofuje się między miny w kierunku lasu. Musi stąpać uważnie, jeden fałszywy krok i będzie oglądał swoje nogi fruwające w powietrzu. Przystaje bokiem by ponownie wycelować lecz nie zdąża nawet podnieść broni.
Wąż skacze kolejny raz, tym razem wgniata pancerz i przebija się przez niego kłami aż do żywego mięsa. Atakuje środek ciężkości dekonstruktora, jakby posiadał pewną formę rozumu.
Z gardła mężczyzny wyrywa się okrzyk bólu i niedowierzania. Płyty jego zbroi są zbyt ciężkie i duże by skutecznie wykonywać uniki. Automat przygniata go swoim ciężarem i próbuje opleść cielskiem. Zimne, białe soczewki, beznamiętnie gapią się mu w oczy, podczas gdy szczęka obejmuje jego ciało jak metalowe kleszcze. Jeszcze trochę i zbroja pęknie – następne będą jego kości.
Dekonstruktor ledwie powstrzymuje panikę. Nie słuchając głosu rozsądku wkłada koniec strzelby w pysk węża jak najgłębiej tylko potrafi i naciska spust. Energia sprężyn otwiera siłą ogromną paszczę, która wypuszcza żołnierza z morderczego uchwytu. Niestety odłamki wginają również jego zbroję. Pancerz przestaje być dłużej ochroną, rani go przy każdym kolejnym ruchu jednocześnie odsłaniając zakrwawioną skórę i przemieszczając połamane żebra. Herbert pozwala by adrenalina i wyuczone odruchy przejęły nad nim kontrolę. Ma nadzieję, że poświęcenie paru kości i napierśnika uratuje mu życie.
Podąża wzrokiem za automatem, który odpełza wijąc się jak we złości. Niepodobne by mechanizmy były w stanie choćby symulować takie zachowanie. Konstrukt ewidentnie oblicza nowe rozwiązania.
Powalony mężczyzna kopie zawzięcie w ziemię byle tylko odsunąć się jak najdalej między resztę min, nie chce na razie wstawać i narażać się na kolejne rany. Jedną ręką Herbert wciąż próbuje celować, tymczasem drugą obmacuje pas w poszukiwaniu zasobnika ze zszywaczami medycznymi – małe pudełko z przyciskiem zbudowane jest tak by idealnie wpasować się w opancerzoną dłoń pomimo śliskich od krwi palców. Przykłada go do ciała i wstrzykuje w mięso pokryte środkiem antyseptycznym metalowe szwy.
Wąż nie wycofuje się, jakby jego nadrzędnym celem było sprawienie, by każda istota, którą spotka, dokonała swego żywota. Zatacza łuk wokół starając się podpełznąć od strony zranionego boku ofiary. Nieświadomy rozsianych dookoła pułapek zostaje wyrzucony w powietrze po uruchomieniu jednej z nich i ląduje poskręcany na grzbiecie odsłaniając cieńsze, spodnie płyty.
Herbert bez namysłu odruchowo celuje i wypala. Kula tym razem widocznie narusza poszycie automatu. Ostatnie sprężyny w strzelbie rozkręcają się wyrzucając szczęśliwy pocisk przez co przestaje być dłużej użyteczna. Dekonstruktor niechętnie odrzuca broń na ziemię i sięga za plecy po topór umocowany nad lędźwiami. Starając się odpiąć tarczę drugą ręką, przekręca się na zdrowy bok po czym okrywa się tarczą uwolnioną spod własnego ciężaru.
Automat, błyskawicznie dokonuje poprawek w logice maszynowego mózgu i zwija się do następnego skoku – stara się zajmować tym razem jak najmniej miejsca, wyraźnie świadomy obecności innych min. W ciszy wieczoru słychać tykanie trybików i zapadek.
Herbert przerywa chwilę ciszy, podkula nogi i podnosi się na klęczki z jedną nogą do przodu i tarczą osłaniającą większość ciała. W prawej ręce trzyma w pogotowiu topór. On też stara się dostosować do przeciwnika. Teraz świadomie, w skupieniu czeka aż automat wykaże inicjatywę.
Konstrukt skacze po raz kolejny. Chce go dognieść całym ciężarem do podłoża i zadusić. Nie liczy już na własne kły. Miota się w pozornie bezmyślnej furii.
Przygotowany na to mężczyzna naciska spust na rękojeści topora, a jego zębaty dysk zaczyna obracać się z wizgiem metalu. Leżąc na ziemi, przyduszony własną tarczą, wpycha ostrze w naruszone kulą płyty i przedostaje się przez pancerz do delikatnych narządów. Przesuwa z wysiłkiem bronią wzdłuż podbrzusza odsłaniając duży fragment werku mimo energicznych uników automatu. Rozerwana powłoka ukazuje gąszcz siłowników, łańcuchów i pasków poprzeplatanych skomplikowanymi mechanizmami napędowymi. Kątem oka spostrzega we wnętrzu coś na kształt małych kół zamachowych połączonych sprężynami, zamkniętych w drucianej obudowie, do złudzenia przypominającej kształtem serce. Puszcza spust topora i sięga do pasa po kastet z rozpierakiem. Szybkim, pewnym ciosem wbija pięść do środka, celując ostrzem rozpieraka między upatrzone elementy.
Niech sczeznę jeśli to nie jest napęd – myśli z nadzieją. Uruchamia narzędzie, dewastując cały układ.
Automatem wstrząsają nagłe drgawki, a całe cielsko zaczyna się wić w skomplikowane węzły. Wyginają się płyty okrywowe, trzaskają sworznie i zawiasy, całością wstrząsają małe wybuchy pękających sprężyn. Słychać dźwięk łamiących się gałęzi – parę trybów, lecąc z naprawdę dużą prędkością, kosi wszystko na swojej drodze po czym wbija się finalnie w pień drzewa.
W przeciągu paru chwil wąż wydaje ostatnie piski i trzaski. Ogromne cielsko opada bezwładnie wciąż dogniatając dekonstruktora do ziemi. Ręka uwięziona pod tarczą dociska mu połamane żebra do płuc. Ból wywołany raną i niemożnością oddychania, przyprawia go o mdłości. W oczach mu ciemnieje, a uszy wypełnia jednostajny pisk. Jeśli szybko nie uwolni się od tego cielska, martwy automat osiągnie swój cel. Udaje mu się wcisnąć pod dolną krawędź tarczy lewe kolano przechylając ją nieco, drugą nogą zapiera się o ziemię. Automat zsuwa się na tyle, by dało się zaczerpnąć tchu. Reszta to już formalność.
Zziajany, drobnymi kopnięciami wysuwa się spod ciężaru i rozpościera ręce leżąc na wznak. Nie zauważył kiedy niebo rozświetliły gwiazdy, wydaje mu się, że wszystko działo się o wiele szybciej niż wskazywała na to pora dnia. Z drugiej strony noc ułatwi mu ewakuację.
Z przybornika wyciąga racę, nakręca strzelbę na jeden strzał i zapala kieszonkowym krzesiwem. Ludzie Pana z pewnością czekają na jego powrót z niecierpliwością. Przynajmniej nie będzie musiał iść piechotą.
Niebo rozświetla zielona smuga.
*

Herbert obchodzi złom wężowego truchła, trącając je co chwila nogą. Ocenia jego wagę, złożoność pancerza, z rzadka rzuca okiem na delikatne detale zdobień i kryształowe soczewki oczu. Wycisk wczorajszego dnia to dla niego za mało, by nie zjawić się następnego poranka na miejscu triumfu i to z widownią. Choć pęknięte żebra przeszkadzają mu w poruszaniu się, on uśmiecha się półgębkiem i dodatkowo jeszcze bardziej prostuje plecy. Dziś nie ma na sobie zbroi, jedynie schludny, bogaty mundur dekonstruktorów w kolorze szarym ze złotymi lamówkami i odznaką formacji na piersi.
Ludzie Pana krzątają się dookoła, szykują metalowe wozy transportowe i zdejmują narzędzia do cięcia. Paru z nich ma na nosach kryształowe okulary w miedzianych oprawkach – trzymają oni w rękach tablice, w których zapisują obliczenia konsultując się między sobą. Później białymi, kredowymi kreskami będą porcjować mechanicznego węża, który zostanie rozebrany na mniejsze części. Automat zostanie przetransportowany przez nich do najbliższej twierdzy badawczej, gdzie inżynierowie Złomu rozłożą go ostrożnie i skatalogują po kolei każdy trybik czy sprężynę. Później mozolnie zaczną odtwarzać najbardziej pomysłowe rozwiązania zastosowane w tym przedziwnym wężu.
Dekonstruktor nie okazał litości mechanizmom, swym ciężkim toporem rozpiłował je wzdłuż całej długości korpusu, byle tylko zakończyć walkę z jak najmniejszym uszczerbkiem na zdrowiu. Przez myśl by mu nie przeszło żeby starać się go nadmiernie nie uszkodzić, tylko po to by ułatwić im pracę. Nikt też z tego powodu nigdy nie robi mu wyrzutów, pomimo tego, że widzi czasem niechęć na twarzach pracowników Złomu. Pocieszenie przynosi mu myśl, że gdyby nie on inżynierowie nie mieliby nad czym pracować, a przynajmniej ich praca nie byłaby łatwiejsza.
Jego topór jest właśnie wynikiem pracy Złomu. Okrągła, zębata tarcza umieszczona na końcu bogato zdobionej, srebrnej rury napędzana jest zespołem sprężyn ukrytych w rękojeści. Całość wygląda wyjątkowo masywnie, nawet biorąc pod uwagę lekkość stopu używanego przez zbrojmistrzów. Herbert z czułością głaszcze toporzysko, nasmarowane z czcią najlepszym towotem, po czym wyciąga kluczyk korbowy i dla pewności dokręca sprężyny do oporu. Broń powinna być zawsze we wzorowej kondycji, nawet jeśli jest zabójcza bez zwalniania spustu wprawiającego ją w ruch. Topór nie zawiódł go nigdy i nie miał też zamiaru doprowadzić do tego z własnej nieuwagi.
Dekonstruktor podnosi głowę gdy tylko słyszy skrzypienie skóry obuwia.
– Panie. – Unosi pięść w salucie, gdy niska postać władcy ziemskiego przystaje obok niego.
Jego pulchne ciało jest obwieszone biżuterią najbieglejszych werkmistrzów, która poza oczywistymi walorami estetycznymi porusza się bez celu. Kiwa Herbertowi z uznaniem. Dekonstruktorzy, choć drodzy, dobitnie i często dowodzą swojej wartości w diamentach. Człowiek na jego stanowisku potrafi docenić dobrą inwestycję i raduje się w duchu przy każdym potwierdzeniu jej trafności.
– Zaprawdę Herbercie, pracujesz w moich włościach tak długo, a wciąż zaskakujesz swym kunsztem. – Pan wyraża swe zadowolenie z wystudiowaną manierą arystokraty. Poufale klepie go po barku lekceważąc jego liczne kontuzje.
Dekonstruktor powstrzymuje sapnięcie i recytuje w myślach mantrę tak długo, aż odegna od siebie ból.
– Inżynierowie zapewne docenią twe zasługi będąc mniej kontentymi. Ale mniejsza o to. – Uśmiecha się ledwie zauważalnie.
Herbert wie, że utarcie nosa Złomowi raduje Pana jeszcze bardziej niż jego udane polowanie. Należy on do tych, którzy od własnego zwycięstwa bardziej radują się czyjąś porażką. Zadziwiająco dużo ludzi działa właśnie w ten sposób i to bez względu na status społeczny.
– Inżynierowie, zapewniam, docenią ten okaz nawet bardziej gdy leży on w bezruchu – odpowiada, nastawiając arystokratę na dobry zysk, a co za tym idzie dbając o własną prowizję. Pan posiadał rozległe ziemie wraz z własnymi kopalniami metali i hutami, pieniędzy nie brakowało mu nigdy.
– Automat jest, jak można stwierdzić nawet pobieżnie zerkając, unikatowy – z nutą dumy kontynuuje – Żaden ze znanych mi typów nie jest w takim stopniu inspirowany przyrodą. Nihiri nie kopiują cudzych wynalazków, tym bardziej boskich. Ten ma wyjątkową wartość, nawet zmiażdżony na cienką blachę.
Po wypowiedzeniu tych słów do dociera do niego jak wiele implikacji wiąże się z jego wczorajszym, nietypowym wyczynem. Śledczy dekonstruktorów od setek lat łamią sobie głowy nad pochodzeniem agresywnych automatów. Jedyny lud, który byłby w stanie je montować żyje w Górach Żebrowych. Problem polega na tym, że Nihiri są ludem bardzo skrytym i nie opuszczają swoich Miedzianych Miast absolutnie nigdy, a same automaty nie potrafią poruszać się na duże odległości nie mówiąc już o rozprzestrzenianiu się na cały kontynent. Prawdopodobnie nie będzie to krok milowy w śledztwie dotyczącym ich pochodzenia, a wręcz kolejne utrapienie. Będzie kolejnym pytaniem bez logicznej odpowiedzi, zagadką spędzającą sen z powiek śledczym. Dla Herberta oznacza to podróże od twierdzy do twierdzy, gdzie składać będzie kolejne zeznania i wypisywać kolejne raporty. Marszczy czoło próbując znaleźć złoty środek.
– Panie. Ten okaz powinien zostać zabezpieczony wyjątkowo starannie i pilnie dostarczony Złomowi. – Dekonstruktor stara się zawoalować nacisk, jednocześnie wywierając na arystokracie jak największą presję. Sztuka perswazji nie jest i nigdy nie była jego atutem.
– Zakładam nawet, że nagroda za szczątki będzie tym wyższa im szybciej się z tym uporamy.
Pan przygląda się wężowi, tym razem z pełną uwagą. Nie namyśla się długo, pieniądze są motywacją samą w sobie. Macha ręką ozdobioną wytwornymi, ruszającymi się pierścieniami z drogich metali. Służba czekająca na najmniejsze skinienie podbiega natychmiast i zastyga w oczekiwaniu.
– Herbercie, przyjacielu, co sugerujesz? Jakie działania poczynić?
– Panie. Proponuję tym razem nie ciąć automatu. Zdewastowałem go już całkiem mocno. Niech zostanie zwinięty. Potrzeba go koniecznie okryć przed wzrokiem i umieścić w jednym z waści pancernych powozów. Trzeba go też pilnie chronić, prawdę mówiąc zastanawiam się nawet czy nie powinienem osobiście nadzorować transportu. – Wypowiadając ostatnie zdanie w napięciu przygląda się twarzy arystokraty.
– Kategorycznie odmawiam Herbercie. Jesteś na kontrakcie u mnie, jakiekolwiek nie byłyby twoje zobowiązania wobec twojej formacji, winieneś ochraniać przede wszystkim moją osobę. Jesteś w stanie dać słowo, że nie pojawi się kolejny? Sam twierdzisz, że to kuriozum. Oczywistym dla mnie jest przygotować się na kolejne. – Pan wyrzuca z siebie jedno zdanie za drugim, jakby sam był wyjątkowo wydajną maszyną, a biżuteria na pokaźnym brzuchu częścią jego werku. Obrusza się wyraźnie na zaledwie wzmiankę o odstąpieniu od umowy ochrony. W końcu nie zaszedł tak daleko dbając o dobro innych organizacji.
Rozmowa zdaje się umykać w złym kierunku. Herbert popełnił błąd nowicjusza i pozwolił, by Pan poczuł iż jego interes jest zagrożony. Diamenty ulatują mu między palcami. W milczeniu kiwa głową i salutuje z pięścią w górze. Pręży się i wydaje polecenie czekającej wciąż służbie:
– Ruchy! Tak jak słyszeliście, zwijacie automat w spiralę. Tylko delikatnie!
Głuchymi klaśnięciami dłoni w rękawiczkach pogania służbę lecz szybko okazuje się, że trójka to za mało. W dodatku nie przywieziono tak dużych płócien, by dało się nimi wystarczająco zabezpieczyć automat. Na szczęście Pan posiada nie tylko flotę barek z napędem sprężynowym ale też parę rekreacyjnych żaglówek.
– Torn, wsiadaj szybko na kołowóz i jedź do przystani po płótno żaglowe. Tylko tak żeby mi się cały automat zmieścił. Wiesz co? Przywieź najlepiej dwa, nie ma czasu na jeżdżenie w tą i nazad, a znając ciebie przywieziesz jakieś pocięte.
Żylasty chłopak szybko wskakuje na wóz i oddala się terkocząc. Czerwony na twarzy mruczy coś pod nosem. Herbert rozgląda się teraz za pomocą przy dźwiganiu. Jego wzrok pada na parę w okularach.
– Panowie. Odkładamy tablice na bok, dzisiaj się nie przydadzą. Proszę pomóc Bartemowi i Kristoffowi w zwijaniu automatu.
– Ależ sir! Skończyliśmy właśnie planowanie! Kwestią dwóch tyknięć jest rozebranie automatu na części. Na prawdę nie trzeba się kłopotać z całym korpusem – z nadzieją w głosie sugeruje najstarszy z nich. Oboje są raczej wątłej budowy ale powinni wystarczyć do pakowania.
– Nie udawaj, że nie słyszałeś o czym rozmawialiśmy! – wtrąca się niespodziewanie Pan z naganą w głosie.
– Macie natychmiast podwijać rękawy i do roboty. Żadnego cięcia. – Zdenerwowany próbą niesubordynacji czerwieni się na całej twarzy. – Macie słuchać sir Herberta i wykonywać jego polecenia co do joty, a dowiem się czy tak było, oj dowiem. – Po wyrzuceniu z siebie całej irytacji arystokrata wyrusza w kierunku nakręcanego powozu kaczkowatym, z powodu brzucha, chodem i trzaska za sobą drzwiczkami. Daje się jeszcze słyszeć ze środka coś jakby warknięcie, które zostaje rzucone zapewne w kierunku kierowcy. Powóz zaczyna się toczyć powoli w stronę dworku, podskakując delikatnie na amortyzatorach.
Torn wraca po zaledwie tyknięciu przywożąc o dziwo dwa pachnące nowością żagle. Dobrze, że Pan już odjechał, podziękował swojemu szczęściu Herbert. Gdyby zobaczył do czego używa się jego najlepszych wyścigowych żagli, dostałby palpitacji. Sam sobie jest winien, mógł nie strofować Torna to ten nie przywiózłby najnowszego nabytku. Może rozejdzie się po kościach, gdy otrzymają zapłatę od Złomu? Nieważne, automat leży już ściśle zwinięty i związany konopnymi linami by się nie rozlecieć, należy go teraz starannie wrzucić na wóz i zając się zbieraniem leżących wszędzie części.
Pomimo bólu w mięśniach i świeżych ran, dekonstruktor czuje się w obowiązku samemu pomóc z automatem. Zdejmuje z dłoni metalowe ochraniacze bez palców i przypina je do pasa. Topór zawiesza w zapięciu z tyłu nad biodrami. Jeszcze raz zmaga się z wężem, pomagając innym ułożyć go do transportu i zabezpieczyć wytrzymałą płachtą.
Paczka zostaje zabezpieczona przed wodą, korozja mogłaby utrudnić dalszą pracę śledczym. Jego powłoka była całkowicie odporna na utlenianie czego nie można powiedzieć o dość delikatnym mechanizmie, który teraz jest częściowo poza obudową. Węglikowe ostrza topora były wczoraj wyjątkowo skuteczne.
Uporawszy się z ciężarem pozostawia pracownikom zadanie zebrania jak największej liczby elementów z placu boju. Poleca im zagrabić całą powierzchnię stalowymi grabiami i każdą znalezioną, a później oczyszczoną część umieścić w worze obok węża. Sam ma dzisiaj jeszcze sporo obowiązków do wypełnienia.
Sprężystym, choć lekko kulawym krokiem wraca do swojego konia. Jako dekonstruktora stać go na automatyczne dwukołowce, ale mają one parę wad. Jedną z nich jest brak wszechstronności, mogą jeździć tylko po utwardzonej nawierzchni. Podatność na złodziei też jest czynnikiem dość istotnym, aczkolwiek kradzież wehikułów oznaczonych symbolem formacji dekonstruktorów jest karana nad wyraz surowo. Rzadko z nich korzysta z jeszcze jednego powodu – gdy nimi podróżuje czuje się przytłaczająco samotny. Woli mieć ze sobą inną istotę z krwi i kości o własnym, prostym rozumie z którą może porozmawiać bez uczucia zażenowania. Ba, może tej istocie powierzyć nawet własny los gdy sam nie jest w stanie o niego zadbać, jak chociażby przy ostatniej zasadzce towarzystwa Kiesołowców.
Klepie konia z czułością w kłębie i mówi mu do ucha:
– Pamiętaj Trajanie, że nie jestem dziś w najlepszej formie. Nie będziemy szaleć. Przejdziemy wzgórza spacerkiem, tak żebyś mi żeber nie powbijał w płuca, jasne? – Spogląda koniowi w ślepia szukając śladu zrozumienia. Trajan prycha jakby uspokajająco.
– Ale wsiąść to mi musisz pomóc. – Koń bez zwlekania kładzie się i wstaje dopiero gdy jeździec wygodnie siądzie w siodle.
*
Wieczorem, po rutynowym patrolu, gdy odprowadził swojego konia do stajni, Herbert, siedząc już we własnym gabinecie, z rytualną czcią składa każdy element pancerza na odpowiednie miejsce w kufrze stojącym przy biurku. Wczoraj nie miał siły ani ochoty odpowiednio zadbać o sprzęt, rzucił go tylko nieporządnie na ziemię i wezwał służbę, by go wyczyściła. Napierśnik niestety został wysłany do zbrojmistrza gdyż był do całkowitego remontu.
Jego kufer jest wyjątkowy, zrobiony specjalnie dla dekonstruktorów. Musi pomieścić każdy element wyposażenia, który nierzadko też jest jego częścią. Wszystko to przykrywa bogato zdobioną okrągłą tarczą z symbolem akademii, którą zapina klamrami i specjalnym, unikatowym kluczem. Kufer jest uformowany w taki sposób, by w razie tarapatów dało się go komfortowo nieść jak plecak.
Siada przy ciężkim, drewnianym biurku i zapala naftową lampę zapalarką z krzesiwem. Nie wie od czego zacząć pisanie raportu. Jest to jeden z jego obowiązków, ma w biurku specjalną księgę raportową, którą musi wypełniać każdego dnia przez dziesięć lat służby u patrona. Po tym okresie, po uprzedniej ocenie jego służby i sprawdzeniu raportów, gotowy będzie by przyjąć ostatnie śluby i dostać pełny stopień mistrza dekonstrukcji. Raport powinno się więc wypełniać z należytą starannością i używać wyłącznie fachowej nomenklatury.
Niestety wciąż w głowie ma spory bałagan, ma problem ze skleceniem paru żołnierskich słów nie mówiąc już o opisaniu dwóch ostatnich dni. Musi oczyścić umysł, utrzymać dyscyplinę i świadomie z całą odpowiedzialnością zdecydować co robić najpierw.
Wypowiada słowa mantry tak długo jak długo w jego głowie mieszają się myśli.
Zdecydował.
Powinien jak najszybciej powiadomić najbliższe posterunki, ostrzec przed nowym rodzajem automatu, doradzić podejście taktyczne i strategię w oparciu o własne doświadczenie. Dowieść, że standardowe, ciężkie opancerzenie przy tak zwinnym przeciwniku jest bardziej przeszkodą niż przewagą. Przy mniejszych i wolniejszych automatach działało jak taran, przy tym blokowało ruchy i nie pozwalało na kontrę.
Nasuwa mu się myśl iż jedynie zimna krew uratowała go przed najgorszym, a i ta bez choćby odrobiny szczęścia nie zdałaby się na wiele.
Raport może poczekać, teraz najważniejszym jest poinformować przełożonych. Starannie kaligrafuje kilka zdań ostrzeżenia z wyjaśnieniem, kopiuje i przypieczętowuje sprężynowym sygnetem, który po dociśnięciu przekręca się w wyjątkowy dla każdego oficera sposób, rozmazując lak tak by próby podrobienia były niemożliwe. Wychodzi z gabinetu szybkim krokiem, schodzi po schodach w dół do salonu i kieruje się do wyjścia z dworku. Przez podwórze dociera do stajni automatycznego kuriera.
Jest to mała acz schludna i ciepła chatka, trochę ciasna bo mieszcząca ledwo piętrowe łóżko i długą ladę biurka. Zawsze czuwa tutaj przynajmniej dwóch kurierów, będąc w pogotowiu w razie nagłych wypadków, przyjmując również kurierów przyjezdnych.
Z dolnej pryczy energicznie zeskakuje szczupły chłopak, nie pytając o nic zakłada sprawnie buty i skórzaną kurtkę z futrem. Herbert kładzie plik listów na blacie.
– Ten list musisz dostarczyć w trybie pilnym do posterunku w Niskiej Wodzie. – Wskazuje palcem kopertę patrząc chłopakowi w oczy i czekając na potwierdzenie.
Chłopak skinął głową.
– Ten jest do Tężyrogów, a ten do Mieczysk, wszystkie do rąk dowódców garnizonów, tylko. Pamiętaj, Niska Woda najpierw. – kontynuuje wyraźnie i wolno, starając bardziej samemu się nie pomylić niż nie ufając kurierowi.
– Gdybyś jednak spotkał patrol dekonstruktorski dostajesz jeszcze czwarty list. Wtedy priorytetem jest patrol, potem Niska Woda i tak dalej. Wszystko jasne?
– Jasne i przejrzyste, sir! – Chłopak wyprostował się na baczność jakby służył w wojsku.
– To zmykaj.
W parę chwil chłopak zakłada gogle i kask, wskakuje na siedzenie trójkołowego wozu i z wizgiem pasków, zgrzytem łańcuchów gna po utwardzonej drodze z prędkością wyścigowego rumaka.
Dobrze, że arystokracja ceni sobie szybkość dostarczania przesyłek, starając się nadążać za ich pomocą z najnowszymi trendami i plotkami.
*
Kąpiel paruje w pomieszczeniu obok jego sypialni w cedrowej wannie, zagotowana na sprężynowym piecu, kusząc go, obiecując mu orzeźwienie i cudowny koniec dnia. Długo nie myśląc wskakuje do wody i pozwala namoczyć się starym bliznom, które ciągną się wzdłuż prawego boku. Syczy gdy świeże szwy zbiegają się od gorąca. Z biegiem lat jego tors zaczął wyglądać jak dzieło tapicera-wariata. Skóra, przyzwyczajona do rozcinania i szycia, goi się zwykle jak na psie. Przeglądając się w lustrze, wspomina dzień wczorajszy i zasępia się nad swoimi nowymi ranami. Myśl, że kolejny dzień wstaje obolały lecz żywy, dodaje mu sił i motywuje go do zwiększenia wysiłku przy kolejnych treningach, do sięgania własnych granic i przesuwania ich jak najdalej tylko potrafi.
Przeczesuje swoje krótkie sztywne włosy i przygląda się niedogolonej twarzy. Zagląda we własne oczy odbite w polerowanym, miedzianym lustrze. Jest teraz nieobecny. Znów leży w mroku minionego wieczora.
Śmierć zajrzała mu w oczy kolejny raz i było to spojrzenie niepokojąco głębokie.
Zachodzi w głowę jakim cudem udało mu się przeżyć.

 

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Protimus · dnia 24.11.2017 09:52 · Czytań: 505 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 2
Komentarze
Skuul dnia 12.12.2017 14:37
Ogólnie fajne, spodobało mi się,
ale tutaj trochę się zgubiłem:

Cytat:
Dziś nie ma na sobie zbroi, je­dy­nie schlud­ny, bo­ga­ty mun­dur de­kon­struk­to­rów w ko­lo­rze sza­rym ze zło­ty­mi la­mów­ka­mi i od­zna­ką for­ma­cji na pier­si.

dalej
Cytat:
Z czu­ło­ścią głasz­cze to­po­rzy­sko, na­sma­ro­wa­ne z czcią naj­lep­szym to­wo­tem, po czym wy­cią­ga klu­czyk kor­bo­wy i dla pew­no­ści do­krę­ca sprę­ży­ny do oporu. Broń po­win­na być za­wsze we wzo­ro­wej kon­dy­cji, nawet jeśli jest za­bój­cza bez zwal­nia­nia spu­stu wpra­wia­ją­ce­go ją w ruch. Topór nie za­wiódł go nigdy i nie miał też za­mia­ru do­pro­wa­dzić do tego z wła­snej nie­uwa­gi. Pod­no­si głowę gdy tylko sły­szy skrzy­pie­nie skóry obu­wia.


To on tam na polu czyści ten topór?. A sam przyszedł zobaczyć trupa w mundurze, a reszta zbroi leży w kwaterze, to po co mu ta tarcza i topór, (a jak już ma konia, to rycerze często zostawiali broń przytoczoną do siodła)
Lekki zamęt. Troszkę tutaj się zgubiłem gdy to czytałem.

Powodzenia w dalszych częściach ;)
Cytat:
Au­to­mat, bły­ska­wicz­nie do­ko­nu­jąc po­pra­wek w lo­gi­ce,


a i jeszcze takie wyłapałem, i nie jestem do końca pewny tego sformułowania,
Protimus dnia 12.12.2017 19:51
Nie pisałem, że miał ze sobą tarczę (mogę się mylić, jestem zbyt leniwy, by sprawdzić), jedynie topór. Zobrazowałem go jako broń jednoręczną, więc uznałem, że może pełnić też funkcję reprezentacyjną (jak miecz czy rapier u boku). W danym fragmencie nie czyści broni, bardziej bawi się nią z nudów. Co do "logiki"- teraz też zaczynam mieć wątpliwości czy użyłem tego słowa w dobrym znaczeniu. Chodziło mi o zaznaczenie, że nie jest to umysł więc nie może myśleć, a na algorytmy itp. jest zbyt mało skomplikowany. Logika matematyczna. Pomyślę czym by to słowo zamienić.
Dziękuję bardzo za tak uważne przeczytanie mojego tekstu!
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
27/03/2024 22:12
Serdeczne dzięki, Pliszko! Czasem pisząc, nie musiałem… »
pliszka
27/03/2024 20:55
Kaz, w niektórych Twoich tekstach widziałam więcej turpizmu… »
Noescritura
25/03/2024 21:21
@valeria, dziękuję, miły komentarz :) »
Zdzislaw
24/03/2024 21:51
Drystian Szpil - to i mnie fajnie... ups! (zbyt… »
Drystian Szpil
24/03/2024 21:40
Cudny kawałek poezji, ciekawie mieszasz elokwentną formę… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:18
@Optymilian - tak. »
Optymilian
24/03/2024 21:15
@Zdzisławie, dopytam dla pewności, czy ten fragment jest… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:00
Optymilian - nie musisz wierzyć, ale to są moje wspomnienia… »
Optymilian
24/03/2024 13:46
Wiem, że nie powinienem się odnosić do komentarzy, tylko do… »
Kazjuno
24/03/2024 12:38
Tu masz Zdzisław świętą rację. Szczególnie zgadzam się z… »
Zdzislaw
24/03/2024 11:03
Kazjuno, Darcon - jak widać, każdy z nas ma swoje… »
Kazjuno
24/03/2024 08:46
Tylko raz miałem do czynienia z duchem. Opisałem tę przygodę… »
Zbigniew Szczypek
23/03/2024 20:57
Roninie Świetne opowiadanie, chociaż nie od początku. Bo… »
Marek Adam Grabowski
23/03/2024 17:48
Opowiadanie bardzo ciekawe i dobrze napisane.… »
Darcon
23/03/2024 17:10
To dobry wynik, Zdzisławie, gratuluję. :) Wiele… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty