-Kim jesteś? -burknął pod wielkim, orlim nosem Wiktor. Wpatrzony był w młodego, najwyżej dwudziestoletniego mężczyznę, który właśnie wypakowywał z siatek desery. Kładł od razu czarne opakowania na stolik nocny obok łóżka.
-Twoje ulubione.
-Kim jesteś?
-Twoim synem, Adamem.
Wiktor zmarszczył brwi, machnął dłonią na Adama.
-Mój syn nie żyje.
-Nie mów tak, tato. Masz, zjedz coś. Siostra Anna mówiła, że znów nie jadasz.
-Czego?
-Jedzenia.
Wiktor wyrzucił z ust jakiś niezrozumiały wyraz, znów zamachał dłońmi. Ten nijaki gest nie przeszkodził Adamowi usiąść obok łóżka na taborecie. Otworzył pierwszy deser.
-Masz, zjedz.
Wiktor opierał się wpierw. Łyżeczka pełna brązowej masy nie mieściła się w jego zaciśniętych ustach.
-Tato, proszę.
Wiktor przewrócił oczami i dał się nakarmić. Po trzecim opakowaniu beknął głośno i wytarł brązowe od czekolady usta.
-Starczy ci chyba -stwierdził Adam. Wyrzucił puste opakowania do kosza. Poprawił poduszki pod plecami Wiktora. Zasiadł znów na taborecie i wpatrzony w starca, spytał:
-Tato, pamiętasz może historię o jednorożcu?
-Jednorożcu?
-Opowiadałeś mi ją, gdy byłem mały.
-Opowiadałem? -skrzeczał Wiktor.
-Chciałbym ją twojej wnuczce przekazać. To piękna historia.
-Wnuczka?
-Pamiętasz tę opowieść?
Wiktor zmarszczył czoło w intensywnej zadumie. Poskrobał się nawet po skroni chudym, pomarszczonym palcem. Szukał uparcie zgubionych myśli, bo to ważne myśli były. Historia o jednorożcu....
-Taaak. -mruknął przeciągle.
Tak dawno temu. Miał wtedy najwyżej dziewiętnaście lat....
Wiktor podał Erykowi plastikową siatkę, z twarzą wykrzywioną w niesmaku.
-Nie wiem, czemu właściwie to dla ciebie zrobiłem. Za takie ohydztwo wisisz mi dużą przysługę.
Eryk zajrzał do wnętrza podarunku. Sięgnął dłonią do środka i wygrzebał niewielki, obły przedmiot koloru starego śniegu. Końcówka była czarna od starej krwi. Zapatrzony w przedmiot, spytał Wiktora:
-Twoja siostra na pewno jest dziewicą?
Wiktor gapił się na Eryka przez chwilę, gdy pytanie grzechotał w czaszce.
-Jezu, oczywiście. Ona strasznie kościelna jest. Ciągle tylko mówi, że zachowa wianek do ślubu. Ma chłopaka, ale dopiero po trzech miesiącach pozwoliła się pocałować.
-To dobrze.
Eryk schował tampon z powrotem do siatki, a siatkę do przewieszonej przez ramię torby. Przyjaciele wyszli z domu Wiktora. Słońce było bliżej niż dalej horyzontu.
-Co teraz? -spytał Wiktor.
-Musimy jeszcze zdobyć parę pierdół.
-Powiesz mi wreszcie, w co tym razem się bawisz?
Eryk zerknął na swojego najlepszego kumpla. Dziwne ogniki tańcowały w jego oczach.
-Zobaczysz. Nie chcę zapeszać.
-Okej.
-Powiedz lepiej co tam u Karoliny. Słyszałem, żeście się wczoraj spotkali.
-Weź przestań... Ja już nie wiem co z tą dziewczyną mam robić. Czuję się jakby ona prowadziła jakąś wojnę podjazdową. Sam spójrz zresztą.
Wiktor wyciągnął komórkę z kieszeni. Pogrzebał przez chwilę w opcjach.
-Patrz. -podetknął telefon Erykowi pod nos. Chłopak nie czytał długo.
-Nieźle. Po takim sesemesie, to bym już wyiberał wino do kolacji wspólnej.
Wiktor zamachał ramionami.
-No widzisz! Sam tak pomyślałem. Więc piszę jej, że to samo czuję i że powinniśmy się spotkać. No to ona, że super, że bomba i cuda, wianki. Ustawiłem się więc na osiemnastą. Na kino. Pamiętałem, że chciała iść na taką gównianą komedyjkę, więc zaproponowałem, że możemy pójść.
Przeszli kolejną jezdnię i dołączyli do niedzielnego tłumu idących do kościoła. Wiktor ściszył głos i kontynuował.
-No to ona, że okej.
-Mhm.
-Miałem na początku niemałe wątpliwości, po tych poprzednich jazdach z nią, no bo sam rozumiesz, że zachowywała się wcześniej co najmniej dziwnie. Aaaale...
-Mocarny Fallus przechylił szalę niepewności?
Parę par ciekawskich oczu, spojrzało na dwójkę chłopaków.
-Nie inaczej -podsumował Wiktor.
Przeszli przez główną bramę na teren parafii i weszli do samego kościoła. Zatrzymali się dopiero przy misie z wodą święconą, czekając spokojnie aż rozpocznie się msza. Z pierwszym zapowiedzianym przez księdza znakiem krzyża, Eryk zanurzył szybko w świętym naczyniu małą buteleczkę i bez zwracania cudzej uwagi, wyjął je, zakręcił nakrętkę i schował do torby. Kiwnięciem głowy zakomunikował, że mogą już wyjść. Wiktor bez słowa ruszył pierwszy.
-Woda święcona? -spytał na zewnątrz.
-Potrzebna. A ty skończyłeś na tym, że Pan Penis rozwiał twoje wątpliwości.
Wiktor od razu się ożywił.
-Ano rozwiązał. Nie da się ukryć, że z Karoliny to kawał konkretnej sztuni jest i na jej dydki nie ma mocnych.
Eryk wyszczerzył żeby w szerokim uśmiechu.
-Nie ma.
-Akuratnie rodzice mieli jakąś imprezę rodzinną, więc na całą noc chata wolna. Taki zbieg okoliczności po prostu musiał coś zwiastować.
Szli teraz w kierunku osiedlowego sadku. Słońce chyliło się powoli ku zachodowi, już prawie dotykając granicy horyzontu.
-Napisałem jej, co możemy zrobić. Odpisała, że okej, że jak najbardziej. Normalnie jakbym jakiegoś spida wtedy sobie zaaplikował. Tak mnie energia zaczęła rozpierać. Biegałem w te i wewte po całym domu robiąc różne popierdółki, byle by się czymś zająć.
W sadku przysiedli na jednej z ławek. Eryk słuchał uważnie Wiktora, zerkając co chwilę na znikające słońce, jakby wyczekiwał czegoś.
-Na półtorej godziny przed spotkaniem stwierdziłem, że się trzeba odpicować. Panny przecież są teraz wrażliwe na wygląd. No to sru pod prysznic. Już miałem wodę włączyć, kiedy myśl mnie złapała. Teraz jest moda na gołą skórę, nie?
-No jest.
-To bierem golarkę i ziuuu, włochy pod pachami poszły precz. Potem koło pisiora.
Eryk zmarszczył czoło w trzy śmieszne fałdki.
-Jajka też? Szalejesz, ziom.
-Kurde, czułem, że wreszcie Pan Penis dostanie trochę mięska, więc chciałem, by wrażenia estetyczne były w pełni pozytywne.
Eryk zaśmiał się tylko.
-Mów dalej.
-Potem się umyłem, ogoliłem na twarzy, zęby szczoteczką pojechałem. Na koniec woda kolońska ojca i dezodorant.
-Zaraz... Czy tego aby się nie miesza?
Wiktor wykrzywił twarz.
-A ja wiem? Ważne, że dobrze pachniało.
-No okej.
-Założyłem najlepsze ciuchy jakie akurat czyste były i jedziem z tym koksem.
Eryk wstał.
-Zachowaj tę myśl. Chodź ze mną.
Słońce już miało zniknąć za krańce widocznego świata, kiedy Eryk błyskawicznie podbiegł pod jedyny obecny w sadku dąb. Wprawnie wszedł na niego, nie lękając się grubego pnia i chybotliwych gałęzi. Szybko dostał się do wyższych partii i zatrzymał przy krzaku jemioły.
-Gdzie jest północ?! -wrzasnął w kierunku Wiktora, który stał pod drzewem, zapatrzony w kolegę.- Nigdy, kurwa, nie wiem!
Wiktor rozejrzał się nerwowo, po czym odkrzyknął.
-Twoje prawo!
-Dzięki! Stań pod drzewem i łap spadające liście! Nie mogą dotknąć ziemi!
Eryk wyciągnął z torby wiszącej z jego ramienia zakrzywiony przedmiot skryty w skórzanym pokrowcu. Zaparł się pewniej o gałęzie, by mieć obie ręce wolne. Spojrzał w stronę słońca, którego ostatnie promienie prześwitywały przez świeże, wiosenne liście. Eryk ściągnął kawałek skóry z narzędzia. Złoto zalśniło w coraz słabszym świetle. Mocno zakrzywiona, malutka kopia druidzkiego sierpa pewnie leżała w dłoni chłopK. Sam Eryk czekał, aż słońce w pełni zniknie za horyzontem. Musiał złapać ostatni promień sierpem i w płynnym ruchu ciąć w kierunku północy. Ćwiczył to prawie co wieczór przez ostatni miesiąc. Dziś musiało wyjść. Gdy słońce w pełni znikło, Eryk już ciął. Pojedyncze gałązki jemioły zleciały prosto w dłonie Wiktora. Eryk patrzył uważnie, czy nałapał odpowiednią ilość. Uśmiechnął się triumfalnie, kiedy Wiktor pokazał całe siedem gałązek. Eryk zszedł z drzewa.
-Daj je -rzucił, zanim otrzepał ubranie z kory. Schował jemiołę do kolejnej siatki i wrzucił do torby. Szybko i nieuważnie starł dłońmi brud z odzieży.
-No... To na czym skończyłeś?
Wiktor zaśmiał się głośno.
-Jesteś niesamowity -rzekł. - No dobra. Na czym to ja...? A. Szedłem na spotkanie z Karoliną.
-Coś pisała w międzyczasie?
-Nie.
Teraz mijali starsze bloki osiedla, kierując się w kierunku dolinki pełnej krzaków i niewielkich drzewek, gdzie ludzie najchętniej chodzili z psami. Wiktor nie przestawał mówić.
-Oczywiście się spóźniła, no bo ona to ona przecież. Prawie sobie do krwi paznokcie poobgryzałem z nerwów, psia mać. Nie ma litości skubana. Ale obiecałem sobie, że jeśli znów odwali takie samo gówno jak wcześniej, to nie ma bata, wychodzę stamtąd i tyle o mnie słyszała.
-Tia.
-Przyszła wreszcie kwadrans po szóstej. Oczywiście nie skomentowałem jej spóźnienia, nie chciałem nadawać złego tonu temu spotkaniu. Muszę tutaj rzec, że wyglądała wtedy ślicznie. Wiesz zresztą, jak ona się umie upiększyć.
-No.
Przeszli do niewielkiego lasku i tam spoczęli na kolejnej ławce. Wiktor wyjął dwa, dotychczas trzymane w kieszeni kurtki, piwa. Bez większego problemu pozbyli się kapsli o kant ławki. Przybili na zdrowie i upili pierwszy łyk. Wiktor mówił dalej.
-Poszliśmy na ten gówniany film. Nawet nie wiesz jak bardzo chujowa to była rzecz. Tylko jakieś kurwiszony z gimnazjum ryły z tego mordy i gdyby nie Karolina, to bym chyba je opierdolił, tak głośne były. Na szczęście dla nich byłem już zdrowo zajęty Karoliną właśnie. Dyskretnie włożyłem rączkę w jej rączkę. Nie oponowała, więc chwilę tak zostałem, smyrając wnętrze jej dłoni. Ależ ona miała delikatne dłonie, człowieku!
Kolejna porcja piwa i kontynuował.
-No to skoro nie ma nic przeciw, to idę dalej. Przesunąłem rękę na jej brzuch, pomasowałem, a potem przeszedłem na jej udo. Myślałem, że odpłynę w tej chwili ze szczęścia, a najlepsze że ona nawet słowa nie rzekła, by zaprotestować. Trochę się dygałem tak w kinie jakkolwiek dalej się zapuścić, więc masowałem ją tak przez resztę filmu.
Eryk wstał nagle, rozejrzał się. Przeszedł parę metrów od ławki i przykucnął przy większej kępie trawy.
-Co tam masz?
-Żaby szukam. Byłem pewien, że jedna tu uciekła.
-Żaby?Ty słuchasz mnie w ogóle?
-Oczywiście. Trzymałeś przez cały film rękę na jej nodze. Co dalej?
-Kurwa, właśnie widzę, jak to cię interesuje -odburknął Wiktor. Eryk wyprostował się i spojrzał w jego kierunku.
-Weź ty mi się, psia mać nie obrażaj jak nastoletnia pannica, tylko mów co dalej? Zaliczyłeś wreszcie tą pannę, czy nie?
Wiktor odetchnął, wypił więcej.
-No. No po kinie to kawa szybka i chciałem ją do domu zaprosić na winko i jedzenie, ale...
-Ale?
-Ale nie wiem w sumie. Jak chodziło tylko o dotykanie, to wszystko gites, ale jak tylko zaczęliśmy się do siebie
na dłużej odzywać, to od razu coś dziwnego zaczęło między nami grać.
-To znaczy?
Eryk znów szperał między grubymi liśćmi traw.
-Nie wiem. Ona tym swoim idiotycznym zwyczajem zaczęła z wszystkiego szydzić i nic poważnego się nie dało powiedzieć. Potem mówiła o jakichś kretyńskich rzeczach z jej wydziału...
-Ona studiuje stomatologię?
-Ano.
Eryk zaśmiał się.
-Dobra rzecz w sumie. -mówił przez śmiech.- Fałszywy lekarz, ale hajsu dużo.
-Wiem, wiem... Zresztą ona nie kryje się z tym, że to robi dla floty.
-Smutne trochę.
-Cóż. No i? -dokończył retorycznie Wiktor.
Eryk wrócił z martwym płazem w siatce.
-Człowieku... -jęknął Wiktor.- Serio pytam. Co ty, kurwa robisz?
-Eksperyment. I tak pewnie nie wyjdzie, więc nie przejmuj się tym.
-Nnnno dobra. Bylebyś tylko mnie w jakieś szatanowe sekty nie wciągał.
Eryk wyszczerzył zęby.
-Nie wciągam. Jeśli chcesz, znów to twojej mamie wytłumaczę. Ale mów jak się ta cała sprawa skończyła. Ciekaw jestem.
-Przełknąłem to całe pierdolenie bez sensu i chciałem ją za rączkę wziąć. Jakoś się tak fizycznie zbliżyć. To nam lepiej wychodziło zawsze.
-A ona?
-A ona, suka cholerna, odsunęła się ode mnie. Ja zdziwiony, pytam o co chodzi. W kinie nie miała z tym problemu. No to ona, że nie jest pewna czy chce w to się pakować. Zwłaszcza że ja niedługo wyjeżdżam na rok z kraju. Dostałem takiego zonka na twarzy, że aż się ludzie gapili. To po co, kurwa w ogóle pisała mi takie rzeczy i przychodziła tu, się pytam.
-Z 'kurwa'?
-Nie no, oczywiście że bez. Ale wiesz o co chodzi.
-Nom.
-A ona że nie jest pewna, że chciała się przekonać. No to ja mówię, czy nie przekonała się. To rzuciła mi na to, że wciąż nie jest pewna i nie chce się angażować w coś, czego nie jest pewna.
Wiktor zamilkł dramatycznie. Eryk nie przerywał ciszy. Bez słowa pili przez chwilę piwo.
-Myślałem, że mnie tam chuj jasny strzeli. Tak się, kurwa nie robi.
-No nie.
-Chciałem jednak uratować to wszystko jeszcze. Powiedziałem, że możemy pójść do mnie, pogadać, trochę się zbliżyć, a potem się określić, czy chcemy coś dalej z tym robić. Naprawdę miałem nadzieję, że uda mi się dotrzeć do tej dziewczyny.
-Heh. -rzucił radośnie Eryk.
-A ona, kurwa mi mówi, że ja tak zawsze, że chcę się tylko do jej majtek dostać. Powiedziałem jej więc, że oczywiście, bo jest szalenie atrakcyjną dziewczyną i mnie bardzo pociąga, ale to nie jest dla mnie najważniejsze. No to ona wróciła do tego samego tekstu, że nie chce pakować się w coś tak niepewnego. To ją znów spytałem, po cholerę więc zgodziła się na ten cały wieczór. A ona że nie wie, że pod impulsem działała. Krew mnie już zalewała, ale spytałem, czy nie może więc znów posłuchać się impulsu i nie pójść ze mną. No to ona znowu, że nie wie. Wtedy przegięła pałę. A ja sobie obiecałem, że debila z siebie robić nie będę. Zapłaciłem więc za kawę i po prostu wyszedłem. Nie ma, kurwa.
-Czyli nie podupczyłeś?
Wiktor westchnął głęboko z wyraźnym żalem.
-Nie. Nie podupczyłem, psia mać. Kurwa, prawie dwadzieścia lat na karku i jeszcze nie podupczyłem. Ja pierdolę.
Dopił piwo i już miał wyrzucić w cholerę butelkę, kiedy Eryk chwycił go za ramię.
-Czekaj. Przyda się mi.
-Jak chcesz. No to tyle. Powiesz mi wreszcie, po co tu przyszliśmy? Dziwnie milczący dziś jesteś.
-A co mam mówić? Unikam takich dziewczyn i nie mam problemów. Proste.
-Łatwo mówić...
-Łatwo, łatwo. Wystarczy nie brać byle czego. A jesteśmy tu po, by spotkać jednorożca.
Wiktor aż potrząsnął głową, by być pewnym, że się nie przesłyszał.
-Że co? Jednorożca? Ziomal. Do reszty cię popierdoliło w tym baniaku.
-Cierpliwości.
Eryk stanął na niewielkiej polance. Wyjął z torby krótki kołek z przywiązanym do niego sznurkiem. Wbił go w ziemię i odsunął się dwa metry, aż sznurek był w pełni napięty. Wyciągnął niewielką torebkę śniadaniową pełną białego proszku. Trzymając się sznurka obtoczył idealny krąg, rozsypując proszek za sobą. Uważnie obserwowany przez Wiktora, wrócił do środka okręgu. Wyjął całą kupę drobnych rzeczy łącznie z niewielkim moździerzem i tłuczkiem. Zmieszał w glinianej misce parę drobiazgów i na koniec zalał całość wodą święconą.
-Ale woda święcona? -jęknął Wiktor.- To już jest głupie.
-Nie chodzi o jej rzekomą świętość. Tylko o to, że setki ludzi ją dotykało. Potężny artefakt, ziom.
Gotową rzecz wlał do jednej z pustych butelek po piwie. Zatkał otwór kciukiem i potrząsnął mocno.
Wiktor zrobił wielkie oczy widząc, jak butelka zaczyna promieniować wpierw delikatnym światłem, by z sekundy na sekundę rosnąć w siłę. Blask stał się na tyle mocny, że Wiktor musiał zmrużyć oczy. Eryk postawił ją na środku okręgu, a sam ruszył ku ławce, na której siedział jego przyjaciel. Rozglądał się wokół niej, jakby szukając czegoś. Wiktor wciąż zapatrzony był w jasność. Nie był w stanie oderwać od niego wzroku. Nie potrafił nie postąpić tych paru kroków do przodu. Znalazł się tuż koło butelki, w samym środku kręgu. Czuł się tak bardzo na miejscu, że ani myślał się stąd ruszyć. Czuł w samym środku płuc, że nadchodzi coś wspaniałego. A gdy nadeszło, Wiktor był w stanie tylko wstrzymać oddech z podziwu. Ujrzał bowiem jednorożca.
Biały koń z sterczącym z czoła pojedynczym rogiem wyłonił się spomiędzy drzew. Jego srebrzysta sierść rzucała na otoczenie delikatną poświatę. Ciało miał potężne, majestatyczne. Każdy mięsień wyraźnie drgał pod skórą. Oczy po bokach smukłej głowy były czarne i mądre. Róg miał kształt przesadnie długiej spirali z kości. Wiktor nigdy w życiu nie widział równie pięknego zwierzęcia. Jednorożec bez strachu zbliżył się do niego, pochrapując cicho. Spod jego kopyt wyrastały pąki egzotycznych kwiatów. Roztaczał wokół siebie słodką woń mleka i miodu. Wiktor musiał go dotknąć, poczuć palcami tę niesamowitość. Jednorożec nie uciekał od niego. Wyciągnął więc rękę oczekując cudu. Ujrzał zaś Eryka. Biegnącego Eryka. Eryka biegnącego z siekierą już przymierzoną do ciosu. Wiktor nie zdołał ostrzec jednorożca.
Eryk skoczył. Czarne ostrze zamigotało w mroku. Nawet jeden mięsień nie drgnął w ciele Wiktora. Już na cokolwiek było za późno. Jednorożec właśnie odwracał głowę w kierunku Eryka, kiedy siekiera zatopiła się w jego karku z głośnym mlaśnięciem. Gwałtowny spazm targnął ciałem zwierzęcia, które chciało bardzo ustać, ale niemoc już ogarniała ciało. Zakołysał się sennie i padł w stronę Eryka, który musiał odskoczyć, by cielsko jednorożca go nie przygniotło. Eryk nie zwlekał. Uderzył drugi raz i trzeci w to samo miejsce na karku. Trzeba było czwartego i piątego zamachu, by wreszcie głowa odczepiła się od reszty ciała. Krew, tak bardzo czerwona krew, tryskała wszędzie, plamiąc okrutnie nieskalaną sierść jednorożca i ubranie Eryka. Wiktor tylko patrzył. Nawet kiedy nogi pod nim zasłabły i upadł na pośladki, nie wydusił z siebie słowa. Gapił się i gapił, oniemiały tą sceną.
Eryk podniósł nad głowę trzonek siekiery. Wpierw trafił w samą czaszkę, by po krótkiej szarpaninie z uwięźniętą w kości klingą, wreszcie czysto odciąć sam róg. Rzucił w krzaki narzędzie mordu. Wyciągnął z torby stary, rozkładany nóż. Płynnym ruchem uwolnił ostrze z rękojeści. Klinga była krótka, ale ostra. Z zatrważającą wprawą rozciął brzuch zwierzęcia. Parujące ciepłem wnętrzności wylały się na trawę. Eryk sięgnął do środka wolną od noża dłonią. Szarpał się przez chwilę, by wyrywać kolejny kawałek zwierzęcia. Wielkie, czerwone i błyszczące od krwi serce jednorożca. Eryk uśmiechnął się triumfalnie. Schował je do jednorazówki z wielkim logo jakiegoś marketu. Zabrał się za resztę ciała. Chował po kolei wszystko do siatek. Skórę odzierał z ciała i układał w kostki, skrupulatnie wiążąc ją sznurkiem. Mięso kroił w pasy i pakował do toreb. Przy opornych kościach używał siekiery. Najwięcej uwagi i ostrożności poświęcił mózgowi. Nic nie zostało zmarnowane. Nawet krew zebrał trochę krwi do butelki po piwie.
Kiedy skończył, spojrzał po raz pierwszy w stronę Wiktora. Coś dziwnego szalało w erykowych oczach.
-No, Wiktorze. Co powiesz na drobinę nieśmiertelności? Dołączysz się? W końcu pomogłeś go przywołać. Masz pełne prawo do części łupu.
Wiktor szarpnął głową, jakby ocknął się nagle ze snu. Potem wrzasnął głośno. Bardzo głośno. Zerwał się na równe nogi i zaczął biec. Nie kwestionował. Nie kłócił się o moralność tego czynu. Nie starał się zrozumieć. Po prostu biegł przerażony. Pędził przed siebie zostawiając daleko za sobą Eryka i ciało jednorożca....
-Taaaak... -jęknął starczo Wiktor na koniec. Pamiętał jeszcze, że nigdy potem nie spotkał Eryka.
A co było dalej? Dalej były przesłuchania, pokazywanie gdzie jednorożec zginął i tłumaczenie się, czemu nie ma tam żadnych śladów mordu. Wrzaski i wyrzuty matki Eryka, krzyczącej ciągle, że to wina Wiktora, że Eryk zniknął. Trzy lata spędzone w psychiatryku, aż wreszcie Wiktor sam przestał wierzyć w to, co tamtej nocy zobaczył. Zaczął nowe, normalne życie. Spotkał wreszcie dziewczynę swoich marzeń. Poszedł do pracy. Zrobił sobie dwoje dzieci. Pod czterdziestkę ożenił się z ich matką. A dalej? Dalej to Wiktor niczego już nie był pewien. Był w dziwnie znajomym zakładzie, gdzie ludzie w kitlach używali długich i skomplikowanych zdań i usychał z alzheimerem w głowie. Nie pamiętał teraz nawet, czy był głodny.
Adam schował resztę deserów do stojącej w rogu minilodówki. Ubrał się niespiesznie. Stanął obok łóżka Wiktora. Patrzył na niego długo. Obserwował każdą jego zmarszczkę, plamę wątrobową na dłoniach. Długo oglądał mętne oczy starca. Wreszcie ucałował Wiktora w czoło. Uśmiechnął się ładnie. Pogłaskał po resztkach siwych włosów. Dziwne ogniki tańcowały w oczach Adama.
-Żegnaj, Wiktorze.
I wyszedł. A Wiktor myślał intensywnie, czemu ten młody chłopak to powiedział i o kim on właściwie mówił.
I kim on był, do cholery?
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
amoryt · dnia 09.12.2008 21:39 · Czytań: 3289 · Średnia ocena: 4,31 · Komentarzy: 21
Inne artykuły tego autora: