Mechaniczny wąż. Rozdział III - Protimus
Proza » Fantastyka / Science Fiction » Mechaniczny wąż. Rozdział III
A A A
Od autora: Mam nadzieję, że ten rozdział nie okaże się zbyt długi. Jeśli jednak kogoś zmęczy/odstraszy to postaram się kolejne części dzielić na bardziej przystępne kawałki.
06.01.2018 - wprowadziłem parę poważnych - moim zdaniem - poprawek w stylu. Mam nadzieję, że tekst będzie teraz łatwiejszy w odbiorze.
Klasyfikacja wiekowa: +18

Smród jest praktycznie nie do wytrzymania. Herberta nęka niepokojąca myśl, że opary mogą być trujące. Ledwo potrafi oddychać, a w głowie kręci mu się z braku tlenu. Za jego plecami rozbrzmiewają kroki tropicieli, którzy po chwili wahania postanowili do niego dołączyć. Cała trójka stąpa ostrożnie zagłębiając się coraz bardziej w mrok – światło za ich plecami stopniowo blednie, ledwie już zaznaczając istnienie ukrytego wcześniej przejścia.
Tropiciele zbliżają się do niego na odległość wyciągniętej ręki. Dekonstruktor słyszy, że tak jak on z wysiłkiem łapią każdy dech. Pod nogami chrzęści im żwir, a przynajmniej mają nadzieję, iż jest to właśnie on.
– Może nie idźmy na ślepo? Wróćmy, przygotujmy pochodnie. Niewiedza w tym miejscu nie jest błogosławieństwem.
Ton, w jakim Ariman wypowiada swoje obawy, wyraźnie zabarwiony jest cieniem strachu. Wszyscy zatrzymują się w bezruchu gdy dźwięk jego głosu odbija się echem od ścian. Wyczekują chwilę skutków hałasu, a gdy nie dzieje się nic niepokojącego kontynuują rozmowę:
– Zmarnowaliśmy już i tak mnóstwo czasu, ja idę dalej choćby i po omacku. Chcesz wrócić to wracaj, choć przyznam, że potrzebuję was obu.
Pomimo swojej wypowiedzi Herbert zastanawia się przez chwilę nad pomysłem zrobienia pochodni – wzrok zaczął mu już przywykać i wydaje mu się że widzi kontury sylwetek tropicieli. Odkasłuje głucho. Próbuje wykrztusić z płuc nieświeże powietrze lecz z każdym wdechem nabiera go znowu.
– Pochodnia to duże ryzyko, a do tego nie wiem co to za smród. Pachnie jakby siarką. Jeśli jest tutaj też metan to wylecimy z hukiem. – Przez opary ledwo jest w stanie mówić. – Dodatkowo, jeśli ktoś tutaj mimo wszystko przebywa to będziemy widoczni z daleka.
Faktycznie, jeżeli korytarz tak jak dotąd nie będzie skręcał, płomień pochodni szybko zdradzi ich nadejście. To jest – o ile już nie zdradziły ich rozmowy. Ruszają dalej, Herbert jedną ręką wodzi po ścianie, wydaje mu się, że jest gładka niczym wygładzone wodą rzeczne kamienie. Może tunel powstał w naturalny sposób, a ktoś go tylko adaptował do swoich planów? W takim wypadku albo skończy się u podnóży jakiegoś wzniesienia albo rozszerzy się w komnatę podziemnego jeziora. Ta druga opcja z biegiem czasu wydaje się być bardziej prawdopodobna, mężczyźni zauważają, że ściany dzieli coraz większa odległość. Co dziwne początkowo ewidentnie schodzili, teraz tunel zaczyna lekko zakręcać i wznosić się. Czy woda mogła w ten sposób drążyć?
Dotychczas nie natknęli się na nic co sygnalizowałoby kres ich podróży, po omacku poruszają się już blisko tyknięcie. Na zewnątrz musi już zmierzchać. Czy powinni zarządzić postój? Całodzienne wywracanie kamieni nadwątliło ich siły, jeśli teraz przyszło by im walczyć ponieśliby szybką porażkę, nawet gdyby przeciwnikiem był najpospolitszy automat. Tak, zdecydowanie powinni odzyskać choć część energii.
– Jak się trzymacie? – wypytuje Herbert, a pogłos niesie jego słowa korytarzem. Chce upewnić się, że nie tylko on odczuwa zmęczenie.
– Nogi mam jak z ołowiu. Ledwo łapię oddech w płuca, jakby zamieniły się w ogromny miech kowalski. Czuję się jak starzec. Podsumowując, nie chcę być kulą u nogi ale chętnie bym siadł na tyłku.
Nemo wypowiada zadziwiająco dużo słów jak na kogoś tak mrukliwego jak on. Dekonstruktor nie brał pod uwagę, że skoro on – będąc w wyjątkowej formie nawet jak na młodzieńca – czuje granice swojej wytrzymałości, to jego towarzysze muszą czuć się jeszcze gorzej.
– Ariman? Jak u ciebie?
Nastaje chwila ciszy przeplatana jedynie echem jego słów.
– Om jeszcze się wlecze, jest niedaleko, bo słyszę jego sapanie.
Rzeczywiście, po chwili daje się usłyszeć rzężenie weterana i ciężkie szuranie jego obuwia po żwirze.
– Ludzie, tutaj nie ma czym dychać – Ariman Om wciąga powietrze jak astmatyk. Nie widzą wyrazu jego twarzy jednak ton głosu daje wystarczające wskazówki w kwestii jego samopoczucia. Opiera się o ścianę i osuwa ze skrzypnięciem skórzanej kurtki.
– Odpoczniemy chwilę, nabierzemy trochę sił i dopiero wtedy ruszymy dalej – proponuje Herbert.
– Nie wiem czy dam radę odpocząć w tym smrodzie. Istnieje duża szansa, że nie będzie nam dane się obudzić – Nemo znów daje ponieść się pesymizmowi. Czuje się beznadziejnie, a klaustrofobiczne podziemia nie dodają mu otuchy. Mimo swojego utyskiwania siada obok kolegi.
– Zdrzemnijcie się, ja obejmę wartę – decyduje dekonstruktor. Nie żeby miał duży wybór ale dobrze jest sprawiać wrażenie posiadania kontroli nad sytuacją. W akademii wpajano im, że zwiększa to morale.
Z poziomu podłogi dobiega go burczenie. Herbert uświadamia sobie, że nie zadbał o odpowiednie zaopatrzenie gdy pośpiesznie schodził w dół.
Jak mogłem popełnić tak niewybaczalny błąd? – wyrzuca sam sobie. Powinienem być przygotowany zawsze na najgorsze, tymczasem nie pomyślałem nawet o czymś tak banalnym jak bukłak wody czy choćby parę sucharów w sakwie u pasa. Kto wie ile jeszcze będzie się ciągnąć korytarz? Musimy wrócić do wyjścia.
Szczęśliwie nie słyszał oznak zamykania się tegoż, a biorąc pod uwagę, że pogłos niósł w dal każde ich słowo, na pewno by się o tym dowiedział.
– Głodny jestem. – Nemo potwierdza, że to co usłyszał było rzeczywiście odgłosem wnętrzności tropicieli. Szelest płótna i dźwięk rozwiązywania supła konopnej liny zagłusza marsza kiszek i wzbudza jego ciekawość. Nie jest to intensywny odgłos, po prostu nie spodziewał się go w tej sytuacji usłyszeć. Widzi kontury starszego tropiciela, który wyciąga małą paczkę z worka i podaje Trauguttowi. Czuje wesołość łamaną zakłopotaniem, dobrze że któryś z nich jeszcze myśli.
– Sir Herbercie? Chętny na przekąskę? – Om wyciąga rękę z paczką w jego stronę. Macha nią chwilę szukając dłoni dekonstruktora, a on przyjmuje ją dziękując.
– Co prawda dużo tego nie mam, wziąłem zaledwie mój przybornik, ale myślę, że na dziś nam wystarczy.
– Na pewno. Jutro wrócimy po resztę sprzętu, przyznam nie doceniłem tej jaskini. – Herbert cieszy się, że ciemność maskuje wyraz zakłopotania na jego twarzy. Zapada cisza przerywana jedynie mlaskaniem i szeleszczeniem papieru. Mężczyźni, wcześniej nie pamiętający o głodzie, teraz zapełniają łapczywie brzuchy sucharami i wędzoną kiełbasą popijając to wszystko słabym winem. Zacna kolacja jak na tak kiepskie warunki.
Dłuższą chwilę później Nemo opuszcza głowę i zaczyna pochrapywać. Ariman pewnie usnął przed kolegą, choć poza miarowym oddechem nie wydaje z siebie głośniejszych dźwięków. Herbert im się nie dziwi, sam nie śpi tylko dzięki wyczerpującym treningom i dekonstruktorskiej mantrze. Siada na ziemi przy przeciwległej do tropicieli ścianie i wbija wzrok w ciemność – szuka najmniejszych oznak ruchu i nasłuchuje podejrzanych dźwięków. Ołowiane powieki opadają mu nie słuchając się wcale rozkazów.
*
Głowa obija mu się o kamienie, odskakuje boleśnie przy większych z nich. Zdezorientowany otwiera zamglone oczy i wpatruje się przed siebie. Widzi rozmazany obraz przesuwającej się ściany. Albo może sufitu? Powierzchnię oświetloną pomarańczowym blaskiem zakłóca potężny cień tajemniczej sylwetki.
Herbert czuje silny uścisk wokół swoich kostek, nie jest pewny, czy to czyjaś dłoń, czy raczej powróz. Jedyne co jest w stanie stwierdzić to to, że ktoś go wlecze. Próbuje unieść głowę lecz obity i zesztywniały kark skutecznie mu to uniemożliwia. O poruszeniu rękoma również nie ma mowy, został unieruchomiony, a po dźwięku wnosi, że jest to zasługa cieniutkiego łańcucha.
Powietrze pachnie inaczej, jest ciepłe i gęste ale pozbawione wcześniejszego odoru, może więc wreszcie, względnie swobodnie, oddychać. Niestety cena jaką teraz z to płaci wydaje się być niesprawiedliwie wysoka. Nie udaje mu się nic zdziałać – próby zminimalizowania urazów powodowanych tarciem ostrych elementów podłoża kończą się otwarciem starych ran i przemieszczeniem złamanych kości. W tym stanie nawet rozwiązany nie byłby w stanie stawiać skutecznego oporu.
Ciągnąca go postać wydaje z siebie serię groźnych odgłosów na pograniczu gulgotania i warczenia. Mało tego – nie są to bezmyślne, nacechowane emocjami zwierzęce dźwięki, ta istota prowadzi z kimś dialog. Obecności innej kreatury dekonstruktor może się tylko domyślać, nie słychać bowiem innych kroków, a cień na suficie również ukazuje tylko jedną sylwetkę.
Napastnik jest dość wysoki, sugeruje to kąt ułożenia ciała Herberta. Z ziemią styka się praktycznie tylko jego kark i głowa. Jest też względnie silny – ciągnie jedną ręką solidnie umięśnionego i wysokiego młodzieńca, nawet najmocniejszy ludzki atleta nie byłby w stanie dokonać podobnego wyczynu. Nie rokuje to dobrze. Nawet w pełni sił, mężczyzna miałby problem z przeciwnikiem o takiej krzepie i zasięgu kończyn.
Mam nadzieję, że mówi sam do siebie – dekonstruktor chwyta się w myślach jedynej iskierki nadziei. W tej sytuacji może jedynie liczyć na niepoczytalność porywacza, na to, że nieświadomie popełni błąd, który da mu przewagę. Przynajmniej nie zakneblował mi ust – uświadamia sobie – zawsze mogę spróbować się porozumieć, dowiedzieć się czegoś w najlepszym wypadku. Warto spróbować, co gorszego może to na mnie sprowadzić?
– Hej... – Ledwo udaje mu się wydusić jedno słowo. W ustach czuje smak krwi i ma wrażenie, że chwieją mu się dolne siekacze.
– Czego ode mnie chcesz?
Postać cichnie ale nie zwalnia. Wydaje się być ciężko nad czymś zamyślona.
Herbert czuje jak trzymająca go dłoń lekko się przekręca, istota prawdopodobnie patrzy na niego przez swoje ramię. Dekonstruktor chciałby spojrzeć jej w twarz jednak, tak jak wcześniej, wszelki wysiłek zmierzający ku zmianie pozycji potęguje tylko już i tak nieznośny ból.
Z góry dobywa się gardłowy odgłos. Brzmi jak nagana, słowa rzucone w zdenerwowaniu. To chyba oznacza, że ma się nie odzywać. Ale jeśli jest to jedyna forma oporu jaką może podjąć…
– Słyszysz? – pyta retorycznie bardziej by powiedzieć cokolwiek, niż żeby uzyskać odpowiedź – Dokąd mnie wleczesz?
Głos grzmi ponownie, a istota tym razem szarpie za więzy przez co Herbert mocniej uderza głową w grunt. Po chwili zamroczenie mija, a gwałtowna reakcja tylko zapala go do kolejnych prób zwrócenia na siebie uwagi.
– Stój pokrako!
Ku jego zdziwieniu postać zatrzymuje się. Czuje jak powoli odwraca się cały jej tors. Nogi dekonstruktora powoli opadają i tym razem może zajrzeć w tajemnicze oblicze. Zapiera mu dech w piersi – niby zdawał sobie sprawę, że nie może być to ludzka twarz lecz nie spodziewał się, że będzie od ludzkiej tak daleka.
Spoglądają na niego psie oczy i taki sam, choć może krótszy i nieowłosiony, pysk. Nie pasuje to do potężnej humanoidalnej sylwetki obleczonej w lekki i zaskakująco elegancki strój. Postać przesuwa coś co wcześniej uznał za pochodnię, tuż pod jego twarz. Była to metalowa tuleja z pociętymi w okręgi i wypolerowanymi kryształami.
– Nie ma dla ciebie wyjaśnień, U Padha – nieludzkim głosem odpowiada.
Mężczyzna, choć osiągnął swój cel, nie jest obecnie przekonany czy naprawdę skórka była warta wyprawki. Pomijając jednak fizys porywacza, Herbert zyskał informacje, dzięki którym z dużą dozą pewności może stwierdzić, iż istota ta należy do górskiego ludu Nihiri. Co prawda nigdy żadnego na oczy nie widział lecz wykładowcy akademii byli w tym kierunku bardzo szczegółowi – wie o tym ludzie tyle ile tylko śledczym udało się ustalić. A jest tego, niestety, mizernie mało.
Nie udaje mu się kontynuować pytań, Nihiri bowiem ponownie szarpie go za nogi, tym razem tak mocno, że traci przytomność od uderzenia potylicą w podłoże.
*
Kraty jego klatki są podejrzanie cienkie. Chwyta jeden z prętów i zapierając się o kamienną ścianę próbuje go wygiąć. Bezskutecznie. Równie dobrze mógłby własnymi paznokciami wydrapywać podkop w litej skale. Swoją celę przeszukał bardzo dokładnie gdy tylko odzyskał świadomość – jest na tyle przestronna, że może w miarę swobodnie wyprostować obolałe plecy. Sądząc po śladach wcześniej więziono tutaj zwierzęta, jednak odległe źródło światła nie pozwala na wydedukowanie jakiego były gatunku.
Wygląda na to, że tropiciele zostali uwięzieni daleko od niego albo są nieprzytomni, bowiem nie odpowiadają na jego nawoływania. Co prawda pozostają jeszcze inne opcje ale o tych woli nie myśleć. Wie, że znajdują się w opłakanej sytuacji lecz poddawanie się pesymizmowi pomaga w naprawdę niewielu wypadkach.
Mijają tyknięcia, długie i ciche, a jedno nie różni się od drugiego. Herbert nie stara się liczyć czasu, rachubę straciłby już dawno, nawet gdyby nie został wcześniej pozbawiony przytomności. Minęło sporo czasu od jego ostatniego posiłku, ciało przypomina mu o tym nieustannie i bezlitośnie – burczenie w żołądku wydaje się tutaj nieprzyjemnie głośne.
Wiedziony instynktem wciąga nosem powietrze szukając zapachu zwiastującego szansę na posiłek. Krzywi się gdy zapach palonego mięsa uderza w jego nozdrza. W obecnej sytuacji jest on co najmniej nieapetyczny, co więcej – żółć pcha mu się do gardła gdy tylko pomyśli co może go wywoływać. Niepokojące obrazy ukazują mu się przed oczami, a on odgania je ręką jakby miało to cokolwiek zdziałać. Opanowuje się po chwili ale zwidy pogarszają jego nastrój jeszcze bardziej niż wydawałoby mu się to możliwe.
Jego kompani prawdopodobnie są w gorszych opałach niż on sam, w końcu może się poruszać, krzyczeć, nie jest nawet skrępowany. Rany i popękane kości może nie są zwiastunem szczęścia w ucieczce ale to ból potrafi sprawić, że umysł odzyskuje trzeźwość, a dobry plan jest gwarantem sukcesu.
Przykłada twarz do chłodnych krat tak, jakby próbował przecisnąć oko pomiędzy nimi. Znajduje się okrągłej sali więziennej, po obu stronach jego celi znajdują się jeszcze ze cztery dodatkowe ale potrafi zajrzeć tylko do jednej, tej znajdującej się prawie naprzeciwko. Obok niej biegnie oświetlony korytarz kończący się większą salą. Zwraca swoją uwagę na podobne do pochodni urządzenia zawieszone na ścianach. Chyba właśnie coś takiego trzymał Nihiri, gdy brutalnie taszczył go do celi. Dają o wiele więcej światła niż pospolita pochodnia, zapewne przez te polerowane, płaskie kryształy, jednak samego źródła oświetlenia nie jest w stanie dostrzec. Wyglądają jak solidnie wykonane, metalowe lagi, dość długie jak dla człowieka i pewnie dość ciężkie ale pomimo swojej prymitywnej funkcji mogłyby aspirować do miana rękodzieła.
Herbert nie wyczuwa ruchu powietrza, które pomimo jego braku nie jest tak zatęchłe jak w ludzkich lochach. Więzienie najwyraźniej nie miało za zadanie udręczać, jedynie przechowywać. Rozpala się w nim płomyk nadziei. Jeśli ich porywacz z jakiegoś powodu, nawet najbardziej pokrętnego, dba o to by warunki jego jeńców nie odbiegały standardem od jaskiń ascetów to może uda się dojść z nim do porozumienia. Być może nawet dałoby się go zmanipulować.
Korytarzem niespodziewanie niesie się nieludzkie wycie, spotęgowane specyficzną akustyką pustych korytarzy. Herbertowi staje dęba każdy włos.
Skowyt trwa krótką chwilę po czym znów powtarza się. Całość kończy trzask tłuczonej porcelany lub szkła i głuche łupnięcie. Cisza, która po tym następuje sprzyja tylko najpotworniejszym myślom. Przeciąga się ona w nieskończoność, jakby wszystko było w najlepszym porządku, a potępieńczy hałas był ledwie złudzeniem umysłu pozbawionego zewnętrznych bodźców.
Narasta jednak szmer. Powoli, nieśpiesznie, gdyby nie wcześniejsze zdarzenie można by go puścić pomimo uszu. Szmer wnet przeradza się w rytmicznie stukanie, terkot prawie. Jeszcze chwila i daje się rozpoznać odgłos dobrze nasmarowanych, łożyskowych kółek.
Coś nadjeżdża.
Dekonstruktor odsuwa się bezszelestnie od krat na tyle tylko, by zniknąć w głębszym cieniu, poza nikłym światłem pochodni, nie tracąc jednocześnie widoku na korytarz.
Odgłos jest już wyraźny, widać nawet potężny cień, zapewne należący do Nihiri. Po ścianach błyskają metaliczne odblaski czegoś co purusza się na tych precyzyjnych kółkach. Widać już sylwetkę – istota pcha przed sobą obszerny, jakby posrebrzany stół na którym leży podłużny tobół. Zbliża się powoli, z nogi na nogę, jakby specjalnie budując niepokojący nastrój.
Wózek jest już na tyle blisko, że widać co większe śrubki. Kunszt wykonania całości kontrastuje z surowością otoczenia. Podrygujący na blacie tobół jednoznacznie wskazuje, że zawiera ciało, prawdopodobnie ludzkie acz nie da się być już niczego pewnym. Herbert teraz z pewną podejrzliwością ufa swoim zmysłom.
Nihiri staje przy jednej z cel, widać jedynie jego plecy ale z całą pewnością podnosi właśnie ciało z blatu i umieszcza je w niej.
Smród palonego mięsa uderza dekonstruktora w nozdrza, zakłada że to przez odwinięcie pakunku.
Istota odwraca się od wysuwających się z lekkim zgrzytem krat i składa kawał niezwykle czystego płótna w precyzyjną kostkę. Kładzie je z namaszczeniem na pustym już wózku. Tymi samymi nieśpiesznymi i oszczędnymi ruchami odjeżdża z powrotem tunelem. Nie słychać jego kroków. Nie słychać szurania stóp. Tylko rytmiczny terkot idealnych kółek pobudza zmysły.
Herbert nie waży się ruszyć. Cela obok nie zdradza swojej zawartości niczym poza smrodem. Przeczucie mówi mu, że to jeden z jego kolegów, tylko który? I gdzie jest drugi z nich? Jedynym pocieszeniem jest to, że został ułożony w celi, a to znaczy, że Nihiri uznał go za zdolnego do ucieczki. Zwłok nie zamyka się pod kluczem.
Właśnie. Klucz. Dopiero teraz do niego dotarło, że w kratach nie ma żadnego widocznego mechanizmu zamka, ba, nie widać nawet zawiasów. Cienkie pręty jakby wyrastają z podłogi i zatapiają się w sklepieniu bez jakiejkolwiek szczeliny. Beznadzieja. Wygląda na to, że jedyna szansa pojawi się, gdy porywacz z własnej woli otworzy kraty, a nastąpi to pewnie w celu oporządzenia go w sposób podobny do sąsiada.
Musi się przygotować. Nie podda się bez próby ucieczki, nie będzie łatwą zdobyczą. Oczywiście pomijając fakt, że już i tak został złapany z dziecinną łatwością.
Chędożyć to, porażka nie może wpływać na jego dalsze działania.
Wstaje ostrożnie testując mięśnie, rozkłada ciężar tak by nie narażać się na kolejne uszkodzenia. Ogromny guz na potylicy tętni niemiłosiernie, połamane żebra lekko się przemieszczają. Z bólu Herbertowi zbiera się na wymioty, a pusty żołądek zwija się w torsjach zapełniając gardło swoimi sokami. Opiera się jedną ręką o ścianę i dyszy przez chwilę wypluwając kwas.
Wstał, a to już połowa sukcesu. Obrażenia nie są jednak tak obezwładniające jak się spodziewał, więc robi krok w przód. Nogi słuchają jednak z opóźnieniem, przez co zatacza się na ścianę. Próbuje amortyzować zderzenie ręką ale ta ugina się i mężczyzna wali połatanym wcześniej bokiem w skały. Gwiazdy migocą mu przed oczyma, gdy osuwa się na podłogę ledwo łapiąc dech.
Zaczyna recytować słowa mantry chwytając w ryzy rosnącą panikę, uspokaja się. W ustach czuje metaliczny posmak. Krew.
Oby to nie było płuco.
Unosi głowę w górę i prostuje plecy na wdechu, kontrolując cierpienie. Nie, to raczej nie płuco.
Chyba zacznę na podłodze – myśli sobie - mniejsze ryzyko, a nie chciałbym uszkodzić się jeszcze bardziej. Do walki może się nie przygotuję ale umiejętność poruszania się będzie mi niezbędna. Ciekawe co muszą czuć Om i Traugutt? Mam nadzieję, że mimo wszystko czują jeszcze cokolwiek.
W tym momencie tylko widok zwłok mógłby zachwiać jego złudzeniami.
Na prostowaniu kości i rozgrzewaniu mięśni mija mu kilka tyknięć. Przez ten czas zdołał całkiem precyzyjnie zdiagnozować swój stan. Jest trochę gorzej niż się spodziewał ale i to wystarczy by kuśtykając pokonać znaczny dystans. Co więcej, dałby radę zdobyć się na gwałtowny skok, gdyby tylko miał mu uratować życie. Niestety wszystkie scenariusze ucieczki są póki co optymistycznymi mrzonkami.
W celi obok rozlega się szelest, jakby ktoś przesuwał kończyną po kamieniu. Jego sąsiad chyba odzyskuje przytomność.
– Słyszysz mnie? – Herbert przysuwa twarz do krat. Zimny metal chłodzi mu skórę. Czemu wcześniej nie wpadł na pomysł zmniejszenia opuchlizn ciała na prętach?
– Ariman? Nemo?
Nikt nie odpowiada. Po chwili słychać urywane szlochem jęki zdartego krzykiem gardła. Gwałtowny okrzyk bólu wstrząsa pomieszczeniem. Rozlega się szarpanina.
Dekonstruktora zaskakuje gwałtowność reakcji drugiego więźnia. Czyżby miał jeszcze siły na walkę? Zatem zapewne jest to młodszy z tropicieli, Nemo. Tylko on jeszcze przeszedł wymagające próby i treningi akademii.
– Traugutt, czy to ty? – Próbuje potwierdzić swoje domysły. Stuka knykciami w pręty, by zwrócić uwagę rozpaczającego tropiciela. Odgłosy uspakajają się z wolna, słychać już tylko ochrypły szloch.
– Nemo?
Łkanie natęża się nieznacznie, jakby postać przysunęła się do prętów. Słychać gardłową odpowiedź, niczym w próbie odpowiedzenia na pytanie, jednak Herbert nie potrafi zrozumieć ani słowa. Płacz nie ustaje.
– Jesteś cały? Co on ci zrobił?
Może relacja współwięźnia pomoże mu wymyślić jakiś plan. Skoro oboje są wstanie się poruszać ich szanse właśnie się zwiększają. Niestety niedużo.
– Jesteś w stanie odpowiedzieć?
– Urga. Durgudha paratnaja – Po głosie słychać, że więźniem jest mężczyzna, jednak jego głos jest tak zmarnowany, że równie dobrze mogło być to dziecko jak i starzec.
Uwadze dekonstruktora nie umyka wyraźne potwierdzenie w tonie odpowiedzi. Nie rozpoznaje języka ale jest całkiem pewny, że odpowiedź nie była przypadkowym zlepkiem dźwięków.
– Tuntura? – Zdaje się, że więzień chce o coś zapytać.
– Nie rozumiem ani słowa kolego – zrezygnowanym tonem odpowiada Herbert.
– Gurdulu ahrana, taranakhij.
Tym razem głos zabarwia zdziwienie, łamie się, drży i znów przechodzi w płacz.
– Spokojnie, jesteśmy tutaj sami. – Delikatnym tonem dekonstruktor próbuje dodać otuchy sąsiadowi.
– Jestem Herbert, a ty? – sylabizuje niemal całe zdanie. Tamten wali gwałtownie w kraty jakby w złości.
– Furha! – krzyczy więzień – Jai tara Ariman!
Żołądek wywraca mu się ponownie na nice, światło przygasa w oczach, a ledwie widoczna cela wiruje wokół niego.
Czyżby rzeczywiście był to Ariman? Ale dlaczego nie potrafi się z nim dogadać? Jakie tortury są w stanie doprowadzić człowieka do stanu w którym zapomina własnego języka? To musi być zbieg okoliczności, może ten człowiek tylko powtórzył słowo, które usłyszał od niego?
– Ariman! To naprawdę ty? – Herbert nie dowierza.
– Urga! – Sąsiad charczy w potwierdzeniu. Zaraz po tym następuje rozpaczliwy monolog, wyrzucony z siebie tak szybko, że dekonstruktor nie jest w stanie za nim nadążyć.
– Skoro jesteś Arimanem to dlaczego nie odpowiesz w naszym języku? Udowodnij, że nim jesteś! – żąda Herbert.
Rozlega się ryk bezsilności. Słabe ramię uderza pięścią w kraty. Rozpacz znów bierze górę i dźwięk pociągania nosem staje się teraz motywem przewodnim.
– Nie musisz się złościć, chcę się upewnić, że moi przyjaciele wciąż są ze mną. Chyba potrafisz to zrozumieć prawda? – mówi przepraszającym tonem do więźnia z celi obok.
– Był z nami trzeci mężczyzna, Ariman na pewno znałby jego imię. – Nie poddaje się.
– Urga. Nemo. Sura tara Nemo Traugutt. – Głos tym razem był oschły, rozmówca chyba poczuł się urażony jego wątpliwościami.
Taka odpowiedź jest dla Herberta solidnym dowodem na to, że rozmawia z jednym z tropicieli. Nie wie co odpowiedzieć. Z jednej strony mocno mu ulżyło, z drugiej jednak przeraża go zmiana jaka zaszła w Omie. Jakby ich oprawca potrafił mieszać w umysłach. To naprawdę przerażający koncept. Dekonstruktor chce jeszcze kontynuować rozmowę, jednak głos więźnie mu w gardle.
Ariman nie pogania, również nie podejmuje rozmowy prawdopodobnie znów zanurzając się w morzu własnego bólu i – być może – szaleństwa.
Zapada milczenie. Wcześniej wydawałoby mu się to naturalne, w końcu spędził długie tyknięcia w samotności, a kto wie czy nawet nie dni. Teraz jednak bardzo go to niepokoi. Czyżby Om stracił przytomność? Zasnął? Oby nie potwierdziła się najgorsza z dostępnych możliwości.
– Ariman. Om! Co z Trauguttem? Widziałeś go?
Brak reakcji. Na tę chwilę nie może liczyć na odpowiedź. Tropiciel jest prawdopodobnie tak zmaltretowany, że wysiłek jaki włożył w tę konwersację posłał go z powrotem w niebyt.
Godząc się powoli z takim obrotem spraw Herbert kładzie się na wcale nie tak zimnej jak mogłoby się wydawać podłodze. Dużą niedogodnością okazuje się mocno opuchnięta potylica. Krew na włosach zdążyła już zaschnąć, jednak wystarczy chwila nieuwagi by wywołać kolejny krwotok. Nie może się też położyć na boku, gdyż żebra wygną mu się nienaturalnie i przestawią, musi więc leżeć w wielce niewygodnej pozycji. Co prawda wygoda to pojęcie względne, a w tej sytuacji można rzec, że kładzie się w najmniej niewygodnej pozycji i przy takim wyłożeniu sprawy czyni ją pozycją najwygodniejszą z dostępnych.
Sen przychodzi nagle, nim zdąży pomyśleć o medytacji czy innej formie czuwania.
Rozlega się ogłuszający wrzask. Adrenalina szybko wypełnia krew dekonstruktora, a jego świadomość zyskuje ostrość brzytwy. Wytęża wzrok, który chwilę jeszcze przesłania senna mgiełka. Przez kraty widzi potężną sylwetkę Nihiri trzymającą długi kij skierowany jednym końcem w jego stronę. Szybko podkurcza nogi i odpycha się w głąb celi wciąż leżąc na plecach.
Ariman obok zachowuje się jakby ktoś odebrał mu resztki rozumu. Z tego co słychać rzuca się właśnie od ściany do ściany jak zaszczute zwierzę.
Psia morda przygląda się dekonstruktorowi z niespodziewaną inteligencją. Na spokojnie analizuje zachowanie swojego więźnia i wygląda na to, że na coś czeka. W końcu przekłada część kija między kratami i celuje w Herberta, dostosowując się do jego każdego, gwałtowniejszego ruchu.
Kij, jak wszystko czym posługuje się porywacz, wykonany jest z eleganckiego w wyglądzie metalu. Prostota jego budowy przeradza się wręcz w pewnego rodzaju artyzm, nieuchwytny i nie do opisania słowami. Nawet cienka igła na końcu, świadcząca o jego ponurym przeznaczeniu nie zakłóca wytworności kształtu narzędzia.
Z początku Herbert stara się unikać igły – przesuwa się z prawa na lewo jak rezydent w przytułku, jednak widząc cierpliwy upór oprawcy daje za wygraną. Postanawia przygotować się na cios, zmagazynować energię na gwałtowny ruch mający wyrwać kij z rąk Nihiri. Nie podda się odruchom paniki i zadziała według wyćwiczonych schematów. Patrzy w oczy postaci po drugiej stronie krat i czeka na moment jej najmniejszego skupienia.
Pysk Nihiri rozszerza się w mocno uzębionym uśmiechu, przerażającym ale jednocześnie jak gdyby radosnym.
Mężczyzna zaskoczony bólem w udzie krzyczy krótko.
Kiedy ten psiarz zdążył go dźgnąć? Wiadomo, jest osłabiony, odrętwiały ale żeby nie uchwycić nawet wzrokiem ruchu? To bydlę musi być nieludzko szybkie.
Maca się po nodze, nie znajduje jednak żadnej strzałki czy innego rodzaju pocisku. Po igle na końcu kija ścieka kropla krwi. Jego krwi. Ciało zaczyna mu wiotczeć, ręce tracą siły i opadają po bokach, głowa pochyla się ku piersi. Środek nałożony na igłę, zapewne nie celowo uśmierza część bólu. Kątem oka widzi jak kraty wsuwają się energicznie w podłogę, a on sam powoli przechyla się w jej kierunku. Uderza z impetem i przewraca się na plecy, do gardła napływa mu kolejna porcja kwasu jednak tym razem dławi się nim nie mogąc nawet się obrócić.
Nihiri działa szybko, wkracza do celi i obraca jego głowę tak by udało mu się wszystko wypluć. Nie wygląda na to, by porywaczowi zależało na bezmyślnym okrucieństwie, co kłóci się z wizją tego co stało się z wciąż szalejącym Arimanem Omem. Silne ręce podnoszą go bez wysiłku i przenoszą na wózek, ten sam, na którym przyjechał jego kolega.
Nie wróży to nic dobrego.
Olbrzymie dłonie delikatnie owijają go w czyste płótno, robi mu się przyjemnie ciepło, gdyby nie okoliczności mógłby tak spędzić wieczność.
Jedzie tak, jak wcześniej Ariman – na plecach, zawinięty w kokon z dziwnego materiału. Powoli mija latarnie, które tak go wcześniej interesowały i których w obecnym położeniu nie chce już oglądać, tym bardziej z bliska. Utracił wszelką kontrolę nad swoimi mięśniami jednak pozostaje świadomy. Cóż, będzie musiał przyjąć wszelkie tortury bez możliwości oporu w jakiejkolwiek jego formie.
Zaczyna się poddawać, jeszcze chwila i popłacze się z bezsilności jak dziecko. Czy naprawdę jest tak słabym człowiekiem, że chwila spędzona w lochach doprowadza go na skraj załamania? Gardzi sobą w myślach przy czym mimowolnie usprawiedliwia się ponurymi wizjami swojej przyszłości.
Dam radę – zbiera się w sobie – na pewno nie będzie tak źle, w końcu nie bez powodu byłem katowany w akademii do nieprzytomności. Co prawda to wszystko było zaledwie treningiem ale stanę na wysokości zadania i się nie ugnę. Zresztą psiarz ewidentnie stara się oszczędzić mi nadmiaru bólu, a to coś znaczy.
Duch optymizmu wypiera na chwilę jego słabości, napełniając jego umysł nadzieją. Na chwilę, albowiem wietrzeje przy dźwięku wysuwanego z pochwy ostrza. Postać podchodzi do niego i zagląda mu w oczy, na jej pysku widać coś na kształt zakłopotania złamanego smutkiem. Wyciąga olbrzymią dłoń i delikatnie palcami zamyka mu powieki.
Tego już zbyt wiele. Herbert świadomy swojej sytuacji i tak próbuje siłą woli przerwać niewidoczne więzy. Szarpie się we własnej głowie, miota przekleństwami. Zaklina oprawcę, by ten się opamiętał. Słyszy mimowolnie pisk rozgrzewanego metalu i przypomina mu się natychmiast Om.
Zaraz dowiem się co Cię spotkało, kolego. Będziemy oboje siedzieć w kątach sąsiednich cel, kiwać się na boki i wyć bezsensownie.
Mężczyzna nie słyszy całej krzątaniny, odpływa już myślami. Wyobraża sobie najokrutniejsze formy tortur, o jakich słyszał czy na własne oczy widział.
Tylko zwyrodnialcy męczą dla zabawy, cała reszta ma w tym swój cel. Jaki powód kieruje jego oprawcą? Czyżby był kolejnym z szalonych naukowców, myślących, że ich okrutne badania doprowadzą do przełomu? Czyżby myślał, że robi to dla większego dobra? Nie, to raczej wątpliwe. Nie słyszał nigdy by Nihiri parali się naukami medycznymi. Co prawda kontakt z nimi był mocno ograniczony, jednak wśród towarów oferowanych przez ten lud na próżno szukać źródeł alchemicznych czy zielarskich.
Zimny metal dotyka swymi zębami skóry na jego nadgarstku. Spodziewał się palącego bólu, przypiekania pogrzebaczem, a dostał chłodne, chirurgiczne narzędzie. Niesamowicie ostre, ale zwiastujące przez to szybkość i precyzję działań.
Chwila wahania.
Zęby piły dociskają się mocniej upuszczając mu krwi. Nihiri porusza nią lekko na boki umiejscawiając ją w dołku na łączeniu pomiędzy kośćmi.
Głęboki wdech.
Narzędzie płynnym ruchem przechodzi przez skórę i odcina ścięgna. Chrobocze o kości ale nie zagłębia się w nie. Umysł Herberta gotuje się w cierpieniu, mózg skręca się i eksploduje. Czuje tętno w każdej arterii swojego ciała, jakby wcześniej nigdy nie istniały. On sam wylewa się razem z krwią ściekającą z kikuta. Szarpie znów nieruchomym ciałem – nie drga najmniejszy nawet mięsień. Ba, słona łza nie pojawia się w kącikach oczu. Leży jak żywy trup.
Odgłos skwierczenia oznajmia mu, że jego rany są właśnie przyżegane lecz on nie czuje różnicy pomiędzy jednym zabiegiem a drugim. Błaga jedynie o litość i koniec kaźni.
Wtem, jakby w odpowiedzi na jego niewypowiedziane modlitwy, ból traci na intensywności. Odzyskuje na chwilę utracony rozum i jest mu wstyd. Wstyd, że gdyby nie paraliż złamałby się jak uschnięta gałązka. To nawet nie były tortury, sam demonizował całą sytuację, a wszystko co dostał to szybką amputację kończyny bez znieczulenia. Na polu bitwy nie zrobiłoby to na nim większego wrażenia. Nie wśród ludzi z kośćmi na wierzchu i jelitami w rękach. Błazenada.
Lecz tutaj nie ma dla kogo być dzielnym. Jest sam na sam z porywaczem, a tego nie obchodzi stan psychiczny ofiary. Chyba nie. Być może?
Stół, na którym leży, zaczyna się składać – część, o którą opiera się jego tors, unosi się, a nogi opadają. Oczy otwierają mu te same dłonie, które je zamknęły. Wzrok dekonstruktora przesłania znajoma mgła.
Nihiri stara się nie patrzeć Herbertowi w twarz, ma wręcz opuszczoną głowę. Za jego plecami krystalizuje się zakrwawione naczynie, zapewne tam skończyła jego dłoń.
Pomieszczenie jest czyste, nie tak wyobrażał sobie salę po „operacji”. Krew albo została zgrabnie wytarta albo nie bryzgała wcale. Zaczyna myśleć, że gdyby spotkał stwora w innych warunkach chwaliłby jego profesjonalizm, tak daleki ludzkim felczerom. Czy zatem powinien cieszyć się, że na niego trafił? Nie, co do tego nie ma wątpliwości, w końcu pozbawił go ręki, wolności i prawdopodobnie towarzyszy. Powinien się cieszyć, że spośród wszystkich porywaczy trafił akurat na takiego.
Olbrzym wbija kolejną igłę w jego ciało, tym razem ostrożnie. Wstrzykuje chłodny płyn.
Czy to odprężenie czuje? Jego ciało jakby odrasta, nabiera witalności. Wciąż nie może się ruszać ale wie, że zmienia się jak pasek suszonego mięsa wrzucony do ciepłej zupy. Tyle czasu nic nie jadł i nie pił, a jeden zastrzyk przywraca mu większość wigoru. Może teraz odetchnąć, nie dosłownie co prawda ale mentalnie, a to wystarczy. Mantra sama pcha się na pierwsze miejsce pomiędzy innymi myślami.
Stukanie misek, naczyń i retort oznajmia kolejny etap prac. Nihiri dokładnie oporządza dłoń dekonstruktora, oddziela jeden rodzaj tkanek od kolejnych, umieszcza w osobnych pojemnikach. Zajmuje mu to sporo czasu, wyraźnie dba o właściwe spreparowanie makabrycznych okazów. Zalewa każde naczynie zapewne jakimś odczynnikiem, ponad jego głową unosi się lekki dymek, jak w kuchni. Przetacza płyny przez dziwne szklane rurki, część destyluje, część zagęszcza, trudno się rozeznać czy wie co robi. Możliwe, że po prostu kontynuuje badania na kolejnym obiekcie metodą prób i błędów.
Wiele tyknięć później ma już dwa rodzaje płynów w osobnych butlach, z każdej z nich naciąga ciecz do strzykaw. Uwagę kieruje z powrotem na Herberta.
Tym razem nie powoduje to u niego niepokoju, dziś odkrył, że największe spustoszenie w jego ciele powodowane jest nieokiełznanym strachem, a ten postanowił wreszcie ujarzmić. Zresztą jak wiele złego można uczynić kłując?
Czuje pas zaciskający się na czole, skrzypienie skóry i dzwonienie sprzączki wibruje mu w uszach. Dobrze nie jest, ale czy to oznacza, że jest niedobrze? Dodatkowe pasy oplatają mu czaszkę. Szczelnie, ciasno i pewnie. Pierwsza igła wbija się w żyłę na zgięciu łokcia okaleczonej ręki, druga kryje się za jego plecami. Nie ma pojęcia gdzie została wycelowana lub czy w ogóle zostanie użyta. Czuje metalowy szpikulec przy swojej skroni, przeszłyby go ciarki, gdyby chociaż skóra się go słuchała. Dźwięk młotka stukającego w kolec roznosi się wybuchem po jego głowie. Cienka strużka płynie mu przy uchu, parząc jego skórę. Większa ze strzykawek korzysta z nowego otworu w jego głowie i z łatwością penetruje czaszkę. Ciemność.
*
– Czy to działa? Powiedz tylko jedno słowo, zaklinam cię! – Chrapliwy głos wybrzmiewa pośród gasnących i pojawiających się na nowo gwiazd. Noc rozjaśnia się, słońca dziwnych pochodni nabierają siły wokół jego głowy. Głos niezmordowanie zadaje pytania.
– Muszę wiedzieć! Nie ma czasu U Padha! Rozumiesz? Odpowiedz.
Słońca kręcą się jednostajnie, jednostajnie też jaśnieją. Świat nabiera barw, barwy nabierają kształtów. Łomot i krzątanina.
Gdzie jestem? Myśli Herberta wirują z całą resztą. Nie jest w stanie odpowiedzieć. Nie chce odpowiadać. Nie może otworzyć ust gdyż wypełniają się płynem przy każdej próbie. Został otruty? Na to wygląda. Czuje wibracje, potem nerwowe potrząsanie silnych ramion.
– Nie możesz być porażką, nie zgadzam się na to! – Ujadanie przybiera na sile, słychać w nim rezygnację. Czy to Nihiri? Najpewniej. Co się dzieje?
Huk. Jaskinia rezonuje echem.
Dekonstruktor nie potrafi wykrztusić z siebie żadnego dźwięku. Próbuje, z całych sił, po prostu nie ma nad sobą wystarczającej władzy. Mruga oczyszczając oczy z wszędobylskiego pyłu, którego przybywa z każdym tąpnięciem. Udaje mu się łzami przegonić kłujące drobinki i spojrzeć na zdesperowaną postać.
Psiarz miota się z jednego końca pomieszczenia na drugi, trzymając się za łeb. Podbiega do alembików i zaczyna rozlewać płyny, trzaskać szkło i wyginać stojany. Ewidentnie nie chce by efekty jego pracy przetrwały. To może oznaczać jedno – nadchodzi ktoś, kto nie jest mu przyjacielem.
– Tyle poświęceń! Tyle porażek! Wszystko na nic. Znaleźli nas. Jakim cudem? – Nihiri znów zaczyna swoją rozmowę z niewidzialną postacią. – Byłem blisko przełomu. Jestem wręcz pewien, że go dokonałem.
Obraca się w stronę Herberta. Jego pysk wygląda żałośnie, jest oklejony wydzielinami z nosa, oczy zaś spowija zielona ropa.
– Odezwij się U Padha. Nadaj znaczenia mojemu znojowi.
Zaczyna szarpać pasy przytrzymujące więźnia. Jego rękom brakuje niedawnej pewności i dokładności, trzęsą się wręcz jakby toczyła go choroba.
Trzeźwość powraca powoli, kompletnie ignorując niebezpieczeństwo. Dekonstruktor napina mięśnie, próbuje z powodzeniem poruszyć kończynami. Nie ma już na nich więzów. Przekręca głowę i patrzy w oczy Nihiri, które ten wytrzeszcza w oczekiwaniu. Rozchyla usta, wydaje krótki jęk – tylko na tyle go stać. Ściany mylą mu się z podłogą, jak wtedy gdy Pan zaprosił go razem z innymi dostojnikami na kolej górską. Znów skupia swą uwagę na pysku oprawcy – dokładnie w momencie gdy z jednego z oczodołów wyrasta mu szpikulec. Gorąca krew tryska mężczyźnie na twarz, który w ostatniej chwili powstrzymuje odruch oblizania się.
Potężne cielsko osuwa się na ziemię odsłaniając sylwetkę Nemo Traugutta. W rękach tropiciel dzierży ten sam kij, którym wcześniej Herbert został obezwładniony. Wygląda nadspodziewanie dobrze – wszystko ma na swoim miejscu, ran niewiele, a umysł też emanuje mu bystrością. Odrzuca broń i podbiega do wózka.
– Widzę, że się już budzisz. Masz wyczucie, muszę przyznać. – Rozgląda się po sali szukając czegoś.
– Myślisz, że Om żyje? Słyszałem jak go torturował, ale nie widziałem staruszka.
Głowa pochyla się Herbertowi w niezdarnym potwierdzeniu. Już prawie potrafi nad sobą zapanować. Unosi rękę w kierunku cel.
– Om. Ży-je – stęka.
– Bogom dzięki! – Tropiciel wzdycha z wyraźną ulgą. Wyrywa broń z truchła i opiera się na niej jak na lasce. – Musimy się stąd zmywać. Ktoś szturmuje te jaskinie i to nie przy pomocy taranu. Na nasze szczęście od strony naszego nieszczęsnego tunelu nie słychać tego rabanu.
Nie czekając na dalszy rozwój wydarzeń łapie kolegę za rękę i przerzuca ją sobie przez bark. Ugina się pod ciężarem ciała ale dekonstruktor w porę zapiera się niezdarnie nogami nie pozwalając na upadek.
– Jeszcze. Chwila. Zaraz. Jasam.
– Jasne. Ale do tego czasu pozwolisz, że ci pomogę. Nie możemy zostać tu zbyt długo.
Zawroty uderzają w Herberta huśtając jego wzrokiem. Czuje jak noga za nogą poruszają się w stronę cel. W stronę Arimana.
Kolejny wstrząs wyrywa kawał sklepienia za ich plecami – jeśli szybko się stąd nie wydostaną, zostaną pogrzebani razem z martwym porywaczem.
Całe to zamieszanie wydaje się być wywołane eksplozjami. Tylko kto jest w stanie zgromadzić tak wielkie ilości materiałów wybuchowych? Nawet kopalnie Pana z nich nie korzystały, były zbyt nieprzewidywalne i drogie. Co prawda oddziały dekonstruktorskie czasem zakupywały nieznaczne ilości ale były to sytuacje naprawdę wyjątkowe.
Nemo sadza kolegę pod ścianą i zaczyna przeglądać cele. Zatrzymuje się przy jednej z nich, wyciąga złoty pręcik i wbija narzędzie w ścianę obok krat. Te z lekkim szelestem wsuwają się w kamień.
A więc to tak. W sumie mogłem się tego spodziewać – pomyślał Herbert – to że nie widziałem zamka nie oznacza, że go nie było.
Z pewną nieporadnością dekonstruktor staje na galaretowatych nogach i opierając się o ścianę podąża jej szlakiem w kierunku tropicieli.
Traugutt staje nagle w bezruchu, jego oczy rozszerzają się, a usta otwiera w niemym krzyku niedowierzania. Przestaje uchylać się przed spadającymi kawałkami tunelu, kilka z nich odbija się z impetem od jego czaszki przez co purpurowe strumyki zaczynają ciec mu po skroniach. Część stropu, na oko pięćdziesięciokilogramowy głaz, upada obok i tocząc się ociera boleśnie jego nogę.
W Herbercie narasta niepokój. Skąd ta nagła apatia? Przecież dopiero co, pełen energii, wykończył ich oprawcę i przetaszczył zewłok jego samego kilka dobrych metrów. Wiedziony złym przeczuciem zdwaja wysiłek, byle tylko dotrzeć do celi, byle upewnić się, że Ariman jest cały i jako tako zdrowy.
Ariman Om jest jednak daleki od bycia całym i to w dosłownym słowa znaczeniu. Trudno nawet stwierdzić, że Ariman Om „jest”.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Protimus · dnia 04.01.2018 21:51 · Czytań: 309 · Średnia ocena: 5 · Komentarzy: 4
Komentarze
Darcon dnia 04.01.2018 21:51
To już trzeci rozdział, a nie czytałem dwóch poprzednich, więc nie mogę wypowiedzieć się o fabule. Za to kilka słów o warsztacie.
Napisane całkiem dobrze, czytałem płynnie (początek) i bez zacinania się. Choć nie obyło się bez drobnych błędów. Źle zapisujesz dialogi. Stosujesz dywiz zamiast półpauzy. Czasami skróty myślowe są zbyt duże i czytelnikowi umyka, co Autor miał na myśli:
Cytat:
Tropiciele zbliżają się na odległość wyciągniętej ręki.
Do czego lub kogo?

Niektóre zdania brzmią niezręcznie:
Cytat:
Dekonstruktor słyszy, że tak jak on siłą łapią każdy dech.
Czy oddech można łapać siłą? Zapewne z trudem, z wysiłkiem.
Cytat:
Pod nogami chrupie im żwir, a przynajmniej taką mają nadzieję.
Czy żwir chrupie? Raczej chrzęści, ewentualnie zgrzyta. To pieczywo lub ciastka są chrupkie.

Pomijając jednak te drobiazgi, tekst nie ma dużych błędów. Może uda mi się wypowiedzieć kiedyś o fabule.
Protimus dnia 05.01.2018 11:10
Dziękuję bardzo za komentarz i przeczytanie. Dowiedziałem się dzięki twojej wypowiedzi paru ciekawych rzeczy, więc wdzięczny jestem podwójnie.
skroplami dnia 05.01.2018 21:15 Ocena: Świetne!
Długie? Proszę krótkie nie nazywać długim :). Styl odpowiada innemu światowi w którym akcja, mechaniczno zwierzęcemu bardziej, jak ludzkiemu. I rozmowy, i rozumienie, i całość akcji pisana też przez istotę z tamtego świata :). Na szczęście rozumiem wszystko, czując jednocześnie metal wyskakujący spomiędzy słów, nie wiem dlaczego tak :(. Ale to jest swoiste odczucie :), wcale nie złe, dodaje wrażeń treści opowiadania. Dziwnie rozmawiają bo porównując do naszego, dziwny jest ten świat :) i coraz ciekawsze wszystko co się dzieje. I wszędzie ten niewidoczny a wyczuwalny metal, i coś chrupie pod stopami i wokoło, upiorne i nie wiem czemu, "kuszące". Ale tylko z daleka, bo znaleźć się tam tylko wzrokiem chcę, nie włożę tam dłoni, strach gdzieś się budzi przy czytaniu :). No doskonale zbudowane wrażenia :). Uprzejmie proszę o c.d. bo to jest naprawdę świetne.
Skuul dnia 08.01.2018 21:28
Kolejna wciągająca część i również proszę o jeszcze o/
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
27/03/2024 22:12
Serdeczne dzięki, Pliszko! Czasem pisząc, nie musiałem… »
pliszka
27/03/2024 20:55
Kaz, w niektórych Twoich tekstach widziałam więcej turpizmu… »
Noescritura
25/03/2024 21:21
@valeria, dziękuję, miły komentarz :) »
Zdzislaw
24/03/2024 21:51
Drystian Szpil - to i mnie fajnie... ups! (zbyt… »
Drystian Szpil
24/03/2024 21:40
Cudny kawałek poezji, ciekawie mieszasz elokwentną formę… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:18
@Optymilian - tak. »
Optymilian
24/03/2024 21:15
@Zdzisławie, dopytam dla pewności, czy ten fragment jest… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:00
Optymilian - nie musisz wierzyć, ale to są moje wspomnienia… »
Optymilian
24/03/2024 13:46
Wiem, że nie powinienem się odnosić do komentarzy, tylko do… »
Kazjuno
24/03/2024 12:38
Tu masz Zdzisław świętą rację. Szczególnie zgadzam się z… »
Zdzislaw
24/03/2024 11:03
Kazjuno, Darcon - jak widać, każdy z nas ma swoje… »
Kazjuno
24/03/2024 08:46
Tylko raz miałem do czynienia z duchem. Opisałem tę przygodę… »
Zbigniew Szczypek
23/03/2024 20:57
Roninie Świetne opowiadanie, chociaż nie od początku. Bo… »
Marek Adam Grabowski
23/03/2024 17:48
Opowiadanie bardzo ciekawe i dobrze napisane.… »
Darcon
23/03/2024 17:10
To dobry wynik, Zdzisławie, gratuluję. :) Wiele… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty