Tchnienie umierającego cz.5 - Krzysztof Konrad
Proza » Długie Opowiadania » Tchnienie umierającego cz.5
A A A

UWAGA, SPOJLER POPRZEDNIEJ CZĘŚCI PONIŻEJ. MA NA CELU JEDYNIE PRZYPOMNIENIE, WIĘC NIE CZYTAJ, JEŚLI JESTEŚ TU NOWY I PRZEJDŹ OD RAZU DO ROZDZIAŁU.

 

 

W poprzednim odcinku

Uwaga! Spojler poprzedniej części poniżej. Ma na celu jedynie przypomnienie, więc go nie czytaj, jeśli jesteś tu nowy.

 

W poprzednim odcinku.

* Julio został schwytany przez napastniczkę, dzięki której bracia Contenegro zdołali wcześniej okraść Edwina, Austina i Kevina. Kobieta nie wiedziała, że Contenegro zawarli sojusz z Everrichem. Edwin zaskoczył ją i przekazał braciom, którzy ją zabili.

 

* Za namową Austina, Contenegro zgodzili się na wyprawę, w trakcie której natrafili na Billa i go schwytali. Berringer podał mu serum prawdy, dzięki czemu Bill zgodził się zaprowadzić ich na szczyt klifu.

 

 

 

 

V

 

Wśród wszystkich widoków na pustyni Chihuahua, najpiękniejszy krył się w kanionie, u którego podnóża Contenegro rozpalili wcześniej ognisko. Do tej chwili kroczyli jedynie po piasku, który jak morze, zdawał się wykraczać poza pole widzenia. Natura przez wieki przedzielała kotlinę, by w tamtym dniu jej środek wyznaczał ścieżkę od podnóża do szczytu. Dwie, kilkunastometrowe ściany skalne zawróciły Edwinowi w głowie. Były nachylone względem siebie, jakby pragnęły się zetknąć na samym szczycie. Wyobraził sobie, że Bóg ukarał dwoje zakochanych, zatapiając ich naprzeciw siebie, żeby nie mogli być razem. A ich duchy, nie mogące wydostać się z masy skalnej, parły ku sobie. Wtedy rozgniewany Bóg przysiągł im, że jeśli zbliżą się na odległość cala, skończy się świat.

 

Już niedługo – Everrich powiedział pod nosem i skupił się na Billu. Sznur opinał jego dłonie, wykręcone do tyłu. Dzięki temu, Cezar mógł go wygodnie prowadzić. Jak psa, któremu pan pozwolił się wyprzedzić.

 

- Pamiętaj – przypomniał Angelo – zaszczekasz nie tak, jak instruowaliśmy, a cię wydymam. Pierdolę, że to pedalstwo, po prostu cię wyrucham.

 

Bill otrząsnął się z narkotykowego odurzenia. Poczuł, że ścieżka wypełniła się dźwiękiem nocnych hulanek. Wyobraził sobie woń czerwonego wina i smak przegniłych owoców, z których było produkowane. – Jesteśmy – powiedział, niemal biegnąc w stronę swoich ludzi. Cezar szarpnął za sznur, aż napiął się, jakby złowił na niego rekina. Bill upadł i grzmotnął głową o skałę.

Niemowa zacisnął węzeł mocniej, dla pewności. Schował się z Everrichem i Austinem za głazem, a później wypchnął Billa ze ścieżki, żeby zauważyli go sprzymierzeńcy. Więzień stanął i uśmiechnął się. Biła z niego duma, jakby zasłonił nią związane ręce. Podbiegło czterech mężczyzn. Wszyscy chudzi i zarośnięci. Każdy miał na plecach butlę z hali Everrichów i maskę poprzedniej generacji.

 

– Jak jedzą i piją bez otworu próżniowego? – zapytał Edwin, schowany za skałą nieopodal ścieżki.

 

– Podłączają się pod kroplówki, jak karmiło się niegdyś anorektyków – odrzekł Austin. – Wiesz jak piją wino? Wprowadzają sobie rurki do gardła i wlewają przez lejek.

 

Edwin się rozejrzał. Obok samochodu złodziei leżały dziesiątki woreczków z ryżem. – To po co im jedzenie? – zapytał. Wtedy Austin wrócił wspomnieniami o kilka tygodni. Jako jeniec, usłyszał kilka ciekawych opowieści Billa. Najczęściej zajmował ostatnie miejsce, tuz za plecami innych. Mógł ich obserwować i zadać śmiertelny cios z zaskoczenia, gdyby tylko miał okazję. Ona nigdy nie nastąpiła. Porwanie syna Charlesa Repairsa dało mu przyjaciela, którego teraz wypatrywał. Pomyślał, że chłopiec mógłby przebywać w czerwonym camperze. Berringera zafrapowało uwielbienie, którym koledzy darzyli Billa. Nigdy nie obściskiwali go tak długo. A przecież poszedł się tylko wyszczać. – Austin trapił się w myślach, aż w końcu wyszeptał do Edwina: - Coś tu nie gra. Witają go, jakby wrócił z wojny, a sami nie widzą, że ma związane ręce, albo widzą, ale to olewają. Zupełnie…

 

Edwin przyjrzał się łańcuszkowi na szyi Billa. Od początku drogi do szczytu nie potrafił rozgryźć, dlaczego wygląda tak dziwacznie. Był grubszy niż tradycyjny naszyjnik i zrobiony z malutkich kulek, połączonych ze sobą. – To nieśmiertelnik – przypomniał sobie.

 

- … zupełnie jakby wszystko zaplanowali, praktycznie rzecz biorąc – starzec dokończył.

 

W tym samym czasie Cezar pociągnął za sznur. Bill upadł obok kamienia, a zza niego wyrósł niemowa. Błyskawicznie zasłonił się Billem. Obok nich stanęli Angelo, Edwin i Austin. I, jak gdyby nigdy nic, pijacy kontynuowali rozmowę. – Myślałem, że cię wykiwają. – Roześmiał się jeden z nich.

 

Angelo uderzył go w skroń. Otworzyła się ledwie zabliźniona rana, z której wypłynęła strużka krwi. – Pieprzeni kretyni – wyzwał ich – nikt nie będzie mnie ignorował! Słyszałem, że wzięliście coś, co nie należy do was. Oddajcie to, a nie odetnę mu powietrza. – Chwycił kurek podający tlen z butli do jego maski.

 

Bill splunął na ziemię. Później rozchylił koszulkę. Zerwał nieśmiertelnik z szyi i rzucił nim w twarz Austina. – Piętnaście lat w Iraku nauczyło mnie oszukiwać wszystkie śmieszne substancje, śmieciu – powiedział – nie wy mnie, tylko ja was tu przyprowadziłem.

 

Edwin zamachnął się na Billa, ale cios nie dotarł do jego twarzy. Przed oczami Everricha przeleciały mroczki. Upadł na Austina, który z kolei okrywał swoim ciałem Cezara. Spacyfikowani, leżeli jeden na drugim. Tylko Angelo się bronił. Pałka, którą uderzono go w głowę, roztrzaskała się w pył. Zgniótł krtań napastnika jak włoskiego orzecha. Z campera wysypało się jeszcze dwóch facetów. Jednego z nich kopnął w nogę, aż gruchnęło kolano. Drugi uwiesił się na jego włosach i wbił mu sztylet między żebra. Angelo ostatkiem sił, w przypływie amoku zrzucił chudzielca ze swojej głowy. Kopnął go w maskę tlenową, aż jej fragmenty powbijały się w twarz mężczyzny. Bill zmartwił się tym, że jeden facet zabił mu połowę ludzi. – Jebaniec padł ze zmęczenia. Pieprzony goryl.

 

 

W camperze stało wojskowe dębowe biurko i dwa piętrowe łóżka z wiekowymi materacami, które się składały. Na biurku leżały głównie zużyte strzykawki, rurki od kroplówek i wszystko, co potrzebne, by przeżyć bez posiadania nowszych masek. Nie było tam wolnej przestrzeni ze względu na butle, które ukradli Everrichowi tydzień wcześniej. Były poukładane piętrowo i dodatkowo zabezpieczone pasami klinowymi. W środku panował zaduch. Edwinowi zrobiło się niedobrze przez swąd moczu przyschniętego do materaców. Nie zdążył jeszcze dojść do siebie, a wybiegł z samochodu, żeby zaczerpnąć powietrza. Resztki jedzenia, które zwymiotował, usmażyły się na rozgrzanym piasku jak jajecznica. Poczuł ciepło. Zdał sobie sprawę, jak piekielne temperatury panują na pustyni Chihuahua.

 

Edwin wrócił do campera, gdzie leżeli pokiereszowany Austin, Cezar i Angelo z pocerowanym brzuchem. Everrich wyjrzał przez szybę samochodu. Promienie słoneczne wszystko zasłoniły. Przymrużył oczy i zobaczył kilka postaci, wśród których rozpoznał Billa. Jego ludzie najpierw wbili w piasek drewniany kołek, a później przywiązali plecami do niego dwie osoby. Edwin sprzedał po jednym kuksańcu Cezarowi i Angelo. Obudzili się, więc poprosił, by za nim poszli. Angelo spojrzał na wskaźnik tlenomierza w obawie o niski poziom powietrza. Okazało się, że wszystkim wymieniono butle. – Do czegoś nas potrzebują – stwierdził Contenegro, a Cezar mu przytaknął.

 

Obok campera leżały plecaki i komplety kluczy do kół, a kilka metrów za nimi – znajdowała się wydma. Jej czubek zwiewały gorące powiewy zachodnich wiatrów. Piasek szybował w powietrzu, osiadając po chwili między włosami na goleniach. Pochwycili po kluczu i opracowali szybki plan; wbiec w środek i rozbić jak najwięcej czaszek. Nagle przyczaił się do nich Austin.

 

– Mistrzu, co robisz?

 

– Kretyni – zrugał ich - wracajcie do campera obmyślić jakiś plan. Tam są Julio i Kevin.

 

Edwin wyjrzał zza karpy. Znów zmrużył oczy, ale nie mógł nikogo rozpoznać.

 

– Zaufaj mi. To twój syn i Julio. – Austin klepnął go w plecy, by się opamiętał, lecz w tym samym momencie rozległ się krzyk Billa.

 

– Wyłaźcie, kurwy! – krzyknął. – Tak, do was mówię, podejdźcie no tu!

 

Słońce zaszło na kilka sekund i w końcu obnażyło buzie chłopców. Lina zaciskała ich torsy. Ręce nie były związane. Gorąc parzył im głowy i nawet zasłanianie ich dłońmi nie przyniosło ulgi. Jeden z ludzi Billa rzucił obok nich kilka woreczków z ryżem.

 

– Te, cioto, miśku pieprzony, idziesz do mechanika w zielonych jajogniotach.

 

Cezar napuszył się, ale zatrzymała go garstka sprzymierzeńców Billa. Popchnęli go, aż potknął się o Edwina.

 

– Stary chujek i predator z apaszką będą razem – stwierdził, a później zbliżył się do Angelo i dodał: – choć gdybym mógł jeść, wykorzystałbym twoje jelito jako flak do kiełbasy. – Uderzył go w zaszytą ranę po nożu.

 

Everrich zauważył, że grono ludzi Billa znacznie się pomniejszyło. Naliczył ich siedmiu; wszyscy wysuszeni i słabi. Ten, który rzucał woreczki ryżu, przez szwankujący kręgosłup ledwie chodził. Edwin się skupił i usłyszał burczenie, które naprzemiennie rozbrzmiewało z ich zaciśniętych żołądków. - Idioci – pomyślał – mogliby wziąć nasze maski i się najeść.

 

Bill przykuśtykał do Kevina i Julio. Rozdzielił woreczki po równo, a jeden pozostały wziął dla siebie. Odwiązał szmatę, w którą zawinięta była jego noga. Wszyscy zobaczyli ranę, zaszywaną wcześniej kilka razy. Wokół śladów po rozerwanych szwach rozlewał się fiolet. - Już więcej nie zaszywam tego cholerstwa – powiedział. Z rany sączyła się ropa. Przyłożył więc woreczek z ryżem i ponownie przywiązał szmatę. – Mógłbym to wycierać, ale nie mamy tu nic czystego. Przecież nie chcę, żeby dostał się tu jakiś syf. – Zaryczał śmiechem i kontynuował: – Ryż wchłania ciecze.

 

Jeden z chudzielców przyniósł komplet kluczy warsztatowych. Rzucił je pod nogi Edwina i Cezara. Wybrał kilka zdjęć z iphone s5, pokazując je Berringerowi i Angelo. Fotografie przedstawiały resztki nadpalonych i rozerwanych ciał. Wszędzie kratery w pustynnym piasku, wyżłobione prawdopodobnie przez liczne wybuchy. Contenegro stwierdził, że doszło do reakcji łańcuchowej.

 

– Od początku planowaliśmy dotrzeć do Madery – powiedział Bill – tam naprawdę coś jest. Tyle, że to miasto to pieprzona matrioszka, a ja potrzebuję operacji. Jej zewnętrzna warstwa to pole usiane pułapkami, a żeby wejść od tyłu, trzeba przedrzeć się przez jakieś inne obozowisko, którego mieszkańcy zabili mi czterech ludzi.

 

– A następnych pięciu wepchnąłeś na pole minowe. I nie pomyśleliście, że dalej też są pułapki?

 

– Pole minowe to ostatni etap. Na początku są dwumetrowe dziury zasypane piaskiem.

 

Przewinął do pierwszego zdjęcia. A tam dwóch mężczyzn. Roztrzaskane czaszki i poprzebijane brzuchy.

 

Na kolejnym potrzaski – pułapki na niedźwiedzie pikowane kolcami i kilka par nóg żołnierzy Billa, na których się zakleszczyły. Mieli powgniatane głowy. Austin domyślił się, że nie posiadają broni palnej. - Nie podobijali ich spluwami, tylko pałkami – szepnął do Angelo – nas też nimi zaatakowali.

 

– Przeszliście ostatni etap, więc czemu nie wszedłeś do tego cholernego miasta? - zapytał Edwin.

 

Na kiwnięcie głową, ludzie Billa odbezpieczyli drzwi campera. Z miejsca pasażera wyjęli dziecko obwiązane liną. Jego głowa bezwiednie zwisała, a złote włosy zlewały się z pustynnym piaskiem. Przez maskę tlenową, nikt nie mógł stwierdzić czy śpi, czy jest tak wyczerpany. Bill, z dziwną czułością odebrał chłopca z rąk kolegi, a po chwili popuścił objęcia i chłopiec rozbił się o ziemię jak kamień. Ciężko dyszał, a przez szybkę maski widać było, że porusza ustami.

 

– Jak wybuchły miny, to nam uciekł, mały skurwiel. Oddaliliśmy się kilkadziesiąt kilometrów od Madery, żeby go poszukać. A jak go znaleźliśmy, to rozpieprzył się nasz samochód. Moglibyśmy zabrać waszego land rovera, ale jest za mały, żeby wszystko pomieścić.

 

Austin znieruchomiał i zadał mu pytanie z upiornym spokojem.

 

– Naprawdę sądzisz, że Charles Repairs będzie zadowolony z tego, co zrobiłeś jego synowi?

 

Bill się uśmiechnął i wystawił rękę. Chudzielec wręczył mu stalowy klucz do kół.

 

– Charles Repairs ma w dupie swojego syna. – I zadał chłopcu cztery szybkie ciosy w tył głowy.

 

– Nie! – krzyknął Austin.

 

– Tak – odparł Bill – właśnie, że tak. Powiem wam, co teraz. Każdy z was mnie zdenerwował, a ja nie lubię być zdenerwowany. Grupa pierwsza naprawi campera. - Wskazał Edwina i Cezara, po czym dodał: – A druga, zrobi mi operację. Mam w dupie to pierdolone miasto.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Krzysztof Konrad · dnia 20.01.2018 12:32 · Czytań: 368 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 3
Komentarze
Darcon dnia 20.01.2018 12:43
Jest lepiej, Konradzie. Jednak nadal w dynamicznych akcjach ciężko jest mi rozeznać się, kto jest kto. Częściowo dlatego, że "wszedłem" w Twoją opowieść w trakcie, częściowo dlatego, że nie przedstawiasz sceny zbyt dokładnie. Mam poszczególne sytuacje, ale brak mi wglądu w całość. Wiesz, gdy "siedzi się na stadionie i wszystko widzi z góry", na samym początku.
To już drugi raz na przestrzeni dwóch dni, gdy pomyślałem o swoim opowiadaniu, w kontekście do czyjegoś. Chyba opublikuję i będzie o czym podyskutować.
Krzysztof Konrad dnia 20.01.2018 13:05
Dzięki, Darcon. Aktualnie pracuję nad logiką w pisaniu. Nie wiem, jak miałbym jeszcze bardziej naprowadzic czytelnika na to, do kogo należy czynność, prócz tego, że zawiera w większości charakterystyczną cechę np. Cezar - niemowa, Austin - starzec. Bądź same imiona po prostu. Dodaj swoje opowiadanie, na pewno spojrzę :)
Darcon dnia 20.01.2018 23:21
W prozie trudno jest napisać dobrą akcję, w której uczestniczy jednocześnie kilka osób. To nie film, gdzie widz może od razu wszystko ogarnąć wzrokiem. W prozie czyta jedno zdanie i "widzi" jedno zdarzenie. Z czasem dochodzę do wniosków, że lepiej unikać takich scen. To znaczy, gdzie kilka osób naraz uczestniczy w akcji. Jeśli to nie bitwa lub wojna, starałbym się rozłożyć złożoną scenę na kilka mniejszych, najczęściej bowiem, będzie to bez straty dla całości fabuły.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
18/03/2024 19:06
Pliszko, wprawdzie posłużyłaś się skrótami myślowymi, ale… »
Jacek Londyn
18/03/2024 18:15
Trening czyni mistrza. Kolejna okazja, tym razem… »
valeria
18/03/2024 11:41
Piękne, już bielonych rzeczy nie spotykam już:) chyba w… »
mede_a
18/03/2024 10:45
Jak ja kocham te Twoje maluchy! Ajw- poezji pełna - pisz,… »
Kazjuno
17/03/2024 22:58
Ja miałem skojarzenie erotyczne, podobne do Mike 17. Jako… »
Kazjuno
17/03/2024 22:45
Co do Huty masz rację. To poniemiecka huta do końca wojny… »
ajw
17/03/2024 21:52
Zbysiu - piękne miałeś skojarzenia :) »
ajw
17/03/2024 21:50
Tak, to zdecydowanie wiersz na pożegnanie. Na szczęście nie… »
Gabriel G.
17/03/2024 19:52
Nie ukrywam czekam na kontynuację. To się pewnie za trzy -… »
Kazjuno
17/03/2024 16:40
Dzięki Gabrielu za krzepiący mnie komentarz. Piszę,… »
valeria
17/03/2024 15:17
Gotowanie to łatwizna, tylko chęci potrzebne :) »
Gabriel G.
17/03/2024 12:46
Kazjuno Jestem świeżo po lekturze wszystkich trzech części.… »
Jacek Londyn
17/03/2024 10:31
Proszę o chwilę cierpliwości. Zanim odpowiem na komentarze,… »
Kazjuno
17/03/2024 04:17
Czekamy z Optymilianem, ciekawi twojego odniesienia się do… »
Jacek Londyn
16/03/2024 12:26
Drodzy Koledzy po piórze. Dziękuję za komentarze. Jest mi… »
ShoutBox
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
  • TakaJedna
  • 05/03/2024 23:43
  • Nie poezją ja, a prozaiczną prozą teraz, bo precyzję lubię: nie komentarzem, a wpisem w/na shoutboxie zaczęłam, a jak skończę, to nie potomni, a los lub inna siła zdecyduje/oceni.
  • Zbigniew Szczypek
  • 05/03/2024 23:32
  • Pliszko - nie! Dość milczenia! Dopóki żyjemy! A po nas krzyczeć będą "słowa", na karcie, na murze...
  • Zbigniew Szczypek
  • 05/03/2024 23:28
  • To, jak skończysz pozwól, że ocenią potomni. Zaczęłaś komentarzem... pozwól/daj nam możliwość byśmy i Ciebie komentowali - jedno "słowo", póżniej strofy...
  • TakaJedna
  • 05/03/2024 23:20
  • ech, Zbigniew Szczypek, fajnie wszystko, wróżba jest, choć niedokończona, ale z tego, co pamiętam, to Makbet dobrze nie kończy ;)
  • pliszka
  • 05/03/2024 22:58
  • A reszta jest milczeniem...
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty