Klątwa Bestii fragment 2 (rozdział 3)[po poprawkch] - StalowyKruk
Proza » Fantastyka / Science Fiction » Klątwa Bestii fragment 2 (rozdział 3)[po poprawkch]
A A A

Rozdział 3 Bitwa o Ferhneum

– Nadchodzą najemnicy! – rozbrzmiało ze strażnicy.

Wreszcie dotarli. Wyczekiwanie stawało się już nieznośne.

Chłodne powietrze poranka rozdarł skrzekliwy wrzask. Haknir przewrócił oczami. Zdążył się przyzwyczaić. To potwór, którego ochrzcili krzykaczem. Od kilku dni latał nad miastem, co jakiś czas wydając wrzaski obniżające morale. Szczególnie u cywili zwerbowanych do „ochotniczych” oddziałów obronnych.

Krzykacz mógł sobie latać jak tylko nisko chciał, bo absolutnie nic nie mogło go trafić. Był za szybki. Z łatwością unikał wszystkiego, co wystrzelono w jego stronę. Z długim ogonem mierzył dziesięć metrów. Był niesamowicie chudy i kościsty. Na boki rozpościerały się wielkie skórzaste skrzydła. Głowa była duża. Zawierała w sobie szeroką, płaską paszczę pełną trójkątnych, płaskich i ząbkowanych zębów. Wyżej znajdowały się małe, żółte oczy, z nad których wystawało przerośnięte czoło, nawet pasujące do ogólnie zbyt dużej głowy. Całości dopełniała blada, pergaminowa skóra. Potworek jak malowany. W dodatku nieprzyzwoicie zwrotny.

Haknir kazał dąć na alarm, po czym wspiął się na mur. Po chwili swoje pozycje zajęli piromanci, strzelcy i obsługa machin, których nie było wcale tak dużo.

Przeklęty wyciągnął lunetę, którą pożyczył z gabinetu przewodniczącego rady. Nie uznawał za problem tego, że właściciel lunety nie wiedział o pożyczce. Przecież odda ją później.

Skierował lunetę w kierunku wskazywanym przez wartownika. To rzeczywiście byli najemnicy. Maszerowali raczej bezładną kupą, ale wyglądali groźnie. Przynajmniej na tyle, na ile dało się to ocenić z tej odległości.

Gdy tylko dołączyli do istnego morza Ghuli, te ruszyły do ataku, jakby pchane pędem nadchodzących sił, choć tak naprawdę poruszała nimi jedynie czyjaś chorobliwa wola.

Haknir odczekał chwilę, a gdy uznał, że wróg zbliżył się wystarczająco zawołał:

– Olej!

Z pewnością byłby to głupi okrzyk bojowy, gdyby nie było to ustalone wcześniej hasło. W jednej chwili w chaotycznie pędzące Ghule poleciały wystrzelone z naprawdę różnorodnych machin miotających beczki, bukłaki i inne pojemniki wypełnione olejem. Haknir z lubością obserwował jak rozlewający się olej pokrywa całe połacie swoistego lasu, jaki tworzyły Ghule. Dobra. Dosyć zabawy. Skinął na piromantów. W kierunku wrogów poleciały kule ognia, zapalające olej i rozprzestrzeniające pośród nich płomienie. Lekki wiaterek jął nieść zapach spalenizny.

***

Mimo intensywnego ostrzału armia przeciwnika wciąż się zbliżała. Przy okazji okazało się, że najemnicy przytargali drabiny.

Haknir wychylił się za blanki, gdzie fala Ghuli wspinała się po murze i po sobie nawzajem. Przyhamował ich zapędy ogniem. Rozdzierający wrzask przyciągnął jego uwagę. To krzykacz nurkował w kierunku wartownika na wieży, ominął strzałę i zrzucił go. Upadek musiał być śmiertelny. Atlas wystrzelił do krzykacza z dwóch kusz, ale tego ataku potwór również uniknął.

Haknir obrócił się twarzą ponownie do wrogiej armii. Dostrzegł coś osobliwego. W kierunku muru szedł niewyraźny cień. W zasadzie trudno byłoby go zauważyć, gdyby nie szlak padłych Ghuli, jaki za sobą zostawiał. Cóż, i tak nie miał teraz możliwości zbadać tej anomalii. Na domiar złego na mur wskoczył jakiś stwór. Niewątpliwie był przemienionym człowiekiem, ale wyglądał, jakkolwiek dziwnie by to nie zabrzmiało, jak humanoidalna mewa. Zanim Haknir zdążył zareagować, na mewołaka rzucił się Atlas, z wielkim, dwuręcznym mieczem. Potwór podskoczył wysoko, unikając miecza i rzucił się ze szponami na siłacza. Haknir w obawie o nowego przyjaciela postrzelił z kuszy mewiszona. Bełt w plecach skutecznie zwrócił jego uwagę. Jeszcze zanim zdążył dobyć miecza stwór rzucił się na niego z wyciągniętymi łapami. Tyle dobrego, że miał na głowie hełm. Niestety nie zakrywał dolnej części twarzy, która szybko została rozorana pzez paskudnie zakrzywione szpony. Uratował go Atlas, ścinając głowę mewołakowi.

– Wszystko w porządku? – zapytał.

Haknir spojrzał na niego z wyrzutem. Nie bardzo mógł udzielić odpowiedzi, gdyż aktualnie nie posiadał warg.

Szlag,  pomyślał, mam nadzieję, że odrosną.

***

Bitwa wkraczała w kolejny etap. Rębacze, jak nazwany został oddział mający za zadanie przy użyciu toporów likwidować wchodzące na mury Ghule, miał ręce pełne roboty. Do tego Krzykacz zaczynał się coraz bardziej naprzykrzać.

Haknir musiał na chwilę przerwać rozmyślania, aby zmierzyć się z kilkoma najemnikami, którzy wdarli się na mury. Tuż obok Krzykacz porwał kolejnego strażnika.

Dosyć tego, postanowił Haknir. Poszukał wzrokiem Atlasa. Nadludzko silny przeklęty spychał właśnie orkową drabinę. Zostawiając fragment muru pod opieką nowo przybyłych posiłków, pobiegł w kierunku siłacza.

– Trzeba załatwić Krzykacza, – przekrzykiwał zgiełk po dotarciu na miejsce.

– Niby jak? Nie da się go niczym trafić.

– Dasz radę mną rzucić?

– Co?

Haknir przewrócił oczami.

– Pytam, czy dasz radę rzucić mną w tego bydlaka.

– Bez problemu, ale po co?

– Zaufaj mi. Po prostu to zrób.

Atlas targany złymi przeczuciami schował miecz i łapiąc towarzysza za ramię oraz nogę uniósł go nad głowę.

Dopiero wtedy Haknir poczuł wątpliwości, ale nie było już odwrotu. Jeśli się nie uda to co? Spadnie z dość dużej wysokości i prawdopodobnie się zabije. Przełknął głośno ślinę.

Poczuł, że się obniża. To Atlas opuścił go do boku.

Nagłe szarpnięcie. Poleciał. Było to uczucie podejrzanie podobne do spadania.

W jego polu widzenia pojawił się Krzykacz. Cholerna bestia widząc nadlatującego człowieka (niezłe zaskoczenie) zrobiła zwrot. Haknir był na to przygotowany. Poruszył lewym nadgarstkiem, rozwijając sztylet na łańcuchu. Krzykacz prawie uniknął łańcucha. No właśnie, prawie. Prawie robi czasami wielką różnicę. Łańcuch owinął się wokół ogona potwora. Szarpnięcie niemal wyrwało Haknirowi rękę za stawu.

***

Oczywiście Krzykacz zauważył, że u ogona wisi mu człowiek w wyjątkowo niesympatycznie wyglądającym hełmie. Na próbę zrobił kilka zwrotów, ale ta żałosna istota nadal trzymała się jego ogona. W dodatku zaczęła coś wywrzaskiwać. Skierował skierował się w stronę wyższych budynków.

***

Haknir ostatecznie uznał pomysł podczepienia się do latającego potwora za cokolwiek głupi. Jak na złość potwór postanowił wykazać się inteligencją.

Mimo wyzwania od psich synów, Krzykacz przeciągnął nim po dachu, przy okazji zrzucając sporo dachówek (cholerne burżuje). Zaostrzenie przekleństw również nie pomogło.

Przeklęty popatrzył z rezygnacją na zbliżający się komin.

– Świetnie, po prostu świetnie. – Powiedział ni to do siebie, ni to do potwora, który i tak go nie słyszał.

Walnął w komin, a jakże. Przy okazji zgubił hełm. Zaskoczyło go tylko, że tak długo się trzymał na jego głowie. Na szczęście właściciel komina widocznie nie wiedział, czym był remont, tak więc Haknir dalej ciągnął się za Krzykaczem na łańcuchu (wytrzymałe cholerstwo), tylko że pokryty dodatkowo ceglanym pyłem. I oczywiście powoli niknącymi siniakami.

Przed nimi wznosiła się z grubsza strzelista wieża świątyni, tego jak mu tam było? Ofitrysa?

Nieistotne, zdążył jeszcze pomyśleć.

Wznieśli się ponad wieżę, gdzie w szczytowym punkcie lotu Haknir wzniósł się na chwilę ponad bestię. Przez uderzenie serca wisieli w powietrzu.

To w zupełności wystarczyło.

Poruszył prawym nadgarstkiem. Drugi sztylet na łańcuchu poluzował się i zaczął odwijać. Machnął znad głowy, powoli przepuszczając łańcuch pomiędzy palcami. Ostrze zagłębiło się w tyle czaszki Krzykacza. Ciało stwora przeszyły konwulsje. I zaczęli spadać.

Trafili prościutko w wieżę świątyni. Truchło potwora zmiażdżyło szczyt wieży i poleciało dalej, do środka. Za nim podążyły trzy dzwony i Haknir.

Ostatnim co widział była posadzka zbliżająca się z zatrważającą prędkością. Potem była ciemność.

***

Wspaniale. Akurat kiedy zabrakło Haknira, Atlas musiał mierzyć się z wielką falą Ghuli, która wdarła się na mur. Po prostu pięknie.

Z pomocą przybiegło dwóch kapłanów, którzy zaczęli dość skutecznie zwalczać draństwo ogniem. Płonące truchła spadały za blanki, szerząc ten swoisty pożar pomiędzy swoimi sojusznikami.

Jednak na mur wdrapało się coś jeszcze. Ów stwór niewątpliwie był jednym z potworów stworzonych przez klątwę. W naturze ciężko byłoby o tak groteskową kreaturę.

Potwór miał z grubsza posturę człowieka. Grubego człowieka. Poprawka: bardzo grubego człowieka. Jego ciało w całości pokryte było fałdami. Groteskowy efekt potęgowany był tym, że ciało kreatury zamiast skóry, mięsa i kości, składało się ze sztywnej, zielonej, półprzezroczystej galarety. I jeszcze jedno. W środku tułowia znajdowała się spora ilość świecącej, również zielonej, ale nieprzezroczystej cieczy.

Atlas z pewną chorą fascynacją patrzył, jak potwór rozwiera bezzębną paszczę i rzyga strumieniem cieczy pływającej mu w brzuchu.

Wszyscy trafieni przez potwora, w tym jeden kapłan, momentalnie zaczęli wrzeszczeć. Darł się nawet strażnik, na którego spadło raptem kilka kropel.

Atlas miał niebywałe szczęście, że nie został ochlapany. Na jego oczach wszyscy wrzeszczący jęli się rozpływać. Po chwili okazało się, że rzygi potwora rozpuściły wszystkie tkanki miękkie, zostawiając same szkielety. Ciecz zamieniła ofiary w jeszcze większą ilość cieczy, która pełzła z powrotem w stronę kreatury (Galaret będzie odpowiednim imieniem, – stwierdził Atlas), która po wchłonięciu tego minimalnie się powiększyła. Drugi kapłan uciekał, majtając podejrzanie ciężkimi spodniami szaty.

Atlas spojrzał w miejsce, gdzie powinny być oczy stwora i wydało mu się, że ten uśmiechnął się obrzydliwie.

– Teraz przydałoby się wsparcie ze strony Haknira, – powiedział do siebie Atlas. Niestety ani po Haknirze, ani po Krzykaczu nie było śladu na nieboskłonie.

Atlas zdany tylko na siebie ścisnął miecz w obu dłoniach i zamachnął się od boku. Ostrze z cichym mlaśnięciem przecięło brzuch stwora nazwanego Galaretem, jednak na potworze nie zrobiło to żadnego wrażenia. Rozcięcie zasklepiło się niemal natychmiast. Atlas, nie zrażając się zrobił szybki wypad i wbił miecz głęboko w pierś stwora. Niemal po rękojeść. Galaret nawet tego nie poczuł. A przynajmniej nie dał tego po sobie poznać. Atlas miał za to świetny widok na świecącą ciecz, wędrującą przez gardziel potwora ku ohydnej głowie. Atlas po prostu szarpnął miecz w górę, a żrący płyn, zamiast wystrzelić z paskudnej paszczy, wzleciał w górę tworząc groteskową fontannę. Przeklęty zasłonił się ramieniem. Wyglądało na to, że Ciężki skórzany kaftan, wzmacniany naszytymi metalowymi płytkami to wystarczająca ochrona przed kroplami potwornych wymiocin.

Atlas korzystając z chwilowej dezorientacji stwora, wynikającej zapewne z częściowego przepołowienia (aczkolwiek nie był pewien) kontynuował atak, silnymi uderzeniami ucinając Galaretowi obie „ręce” przy samym tułowiu.

Opadłe na kamienie kończyny zaczęły się roztapiać, powoli zmieniając w tą samą świecącą ciecz, jaką był wypełniony brzuch potwora.

– Obrzydlistwo, – stwierdził Atlas, po czym ciął kilka razy na odlew. Za każdym razem z ciała stwora odpryskiwały małe kawałki galarety.

Jednak przeklęty nie miał wielkich szans na wygranie tej walki. Powoli zaczynał się męczyć, a potwór regenerował się. Ręce odrosły już niemal zupełnie.

Nagle, ciało stwora przeszył bełt. Nie zaszkodził mu szczególnie, ale odwrócił uwagę. Wykorzystując to Atlas natarł na Galareta, próbując zepchnąć go z muru, ale ten okazał się za silny i odepchnął go, unikając wypchnięcia za znajdujące się tuż za nim blanki.

Jednak nadeszła pomoc. Kusznik, który wcześniej odwrócił uwagę stwora rzucił mu się na szyję całym ciężarem. Potwór przechylił się znacznie do tyłu, a człowiek zaczął wrzeszczeć, gdy skóra zetknęła się z ciałem Galareta.

Atlas nie zaprzepaścił szansy. Solidnym cięciem pozbawił kreaturę nóg. Galaret poleciał za blanki razem z uczepionym siebie żołnierzem.

***

Haknir podniósł się na kolana i rozejrzał dookoła. Powoli wracały wcześniejsze wydarzenia. Walka, lot, upadek.

Obok, na stercie gruzu spoczywało truchło potwora znanego jako Krzykacz. Miał wbity w potylicę jeden ze sztyletów z łańcuchem wijącym się gdzieś między kawałkami wierzy.

Haknir, o ile mógł się zorientować nie miał żadnych złamań. Zęby też były na swoich miejscach. To było aż tak nieprawdopodobne, że należało przyjąć iż mutacja wzmocniła mu kości. Zbroja była trochę poobijana, z resztą jak on sam. Wszystko go bolało, czemu zdecydowanie nie powinien się dziwić.

– Dobra, koniec odpoczywania – powiedział sam do siebie i spróbował wstać. Jakoś poszło. Teraz należało wygrzebać resztki swojego wyposażenia.

Wyplątał oba sztylety na łańcuchach z gruzów i potwornego cielska. Nieopodal znalazł też swój miecz, który musiał odczepić się podczas upadku. Klinga umieszczona w solidnej, skórzanej pochwie wyszła z całej akcji bez szwanku. Zadowolony tym Haknir przypiął ją do pasa i rozejrzał się za wyjściem. Znajdowało się tam, gdzie ostatnio. Wielkie drewniane wrota z żelaznymi okuciami. Ruszył w ich stronę w obawie, czy aby cała świątynia nie zachce się naglę zawalić.

Wrota otwarły się stosunkowo łatwo. W porównaniu z półmrokiem świątyni na zewnątrz panowała niemal nieznośna jasność. Rozejrzał się dookoła, mrużąc oczy. Były trzy drogi. Wyglądały jakby symbolizowały jakiś wybór. Aż zbyt klasyczne.

Haknir popatrzył na każdą ścieżkę.

– Powiedzmy, że droga na lewo to ucieczka – mruknął do siebie. – Na wprost, powrót do walki. Ale na prawo?

Koniec końców, zdecydował iść środkową drogą. Nie tyle nie mógł zostawić obrońców, co nie chciał tego robić. Miał swój honor.

Po niecałych kilkudziesięciu metrach, do Haknira zaczął dobiegać jakiś dźwięk. Przystanął aby upewnić się, że nie jest to złudzenie. Dźwięk trwał nadal i nasilał się. Jakby rytmiczne, szybkie i miękkie uderzenia w ziemię.

Zza rogu wypadł potwór wyglądający trochę jak wilczur o gabarytach konia. Miał osobliwie szeroką klatkę piersiową i rozwiniętą muskulaturę. Osobliwe dźwięki były niczym innym jak tupotem bestii. Co ciekawe na grzbiecie potwora ktoś siedział.

Widząc Haknira tajemniczy jeździec wstrzymał swojego wierzchowca i zsiadł z niego. Choć maska zasłaniała twarz, dopasowana zbroja zdradzała iż wojownik ma do czynienia z przedstawicielką płci pięknej. Długie, opadające na plecy włosy w kolorze ciemnego brązu nawet nie próbowały temu przeczyć. Twarzy nie dało się dostrzec, gdyż przykryta była prostą maską, podobnie jak zbroja wykonaną z ciemnego metalu. Co ciekawe obok miecza, przy pasie miała przywieszony hełm należący do Haknira. W dalszym ciągu osadzony był na nim ceglany pył.

– Widzę, że podobnie jak ja jesteś przeklętym – odezwała się głosem zniekształconym przez maskę. – Nie widziałam cię jednak w obozie, co znaczy że walczysz po wrogiej mi stronie.

– Ja tylko bronie miasta, które najechaliście.

– Nie do mnie należy kwestionowanie rozkazów.

– Więc będziesz je wykonywać bez względu na wszystko? – zapytał Haknir. – Dopuścisz się ludobójstwa „bo takie były rozkazy”?

– Nie wiesz nic o mojej misji, – odparowała.

– Chyba nie chcę wiedzieć. Oddaj mi mój hełm.

Chyba na początku nie zrozumiała, ale po chwili zorientowała się o co chodzi. Odpięła hełm od pasa i rzuciła go Haknirowi pod nogi. Ten podniósł go, przetarł dłonią i nałożył na głowę.

– Wyglądasz w tym idiotycznie – skomentowała tajemnicza przeklęta.

– Z pewnością lepiej niż w masce.

Wzruszyła ramionami, dając do zrozumienia że nie obchodzi jej jego opinia.

– Zamierzasz mnie zabić? – zapytał Haknir.

– Jeśli staniesz mi na drodze.

Obejrzał się za siebie. Zobaczył jedynie pozbawioną wieży świątynię.

– Wybierasz się na mszę? – zainteresował się.

– Odejdź w swoją stronę i zapomnij, że cokolwiek widziałeś.

Haknir pokręcił głową.

– Szukasz tam czegoś, – stwierdził.

– Ostania szansa – w jej głosie dało wyczuć się napięcie.

– Nie. To ty powiedz mi czego tam szukasz, a pozwolę ci odejść.

Dziewczyna dobyła miecza. Haknir poszedł w jej ślady.

Przez dłuższą chwilę stali naprzeciw siebie, niczym porzucone na ulicy posągi. Oboje czekali, na ruch drugiego. W końcu ona ruszyła do ataku, tnąc na ukos w biegu. Haknir zrobił zręczny unik, przy okazji zrywając jej mieczem maskę.

Sam nie wiedział, czego się spodziewał, ale ukazała mu się naprawdę piękna twarz. Wyglądało więc na to, że maska służyła wyłącznie robieniu wrażenia. Haknir miał teraz okazję zobaczyć, jak jej śliczna twarzyczka kurczy się w wyrazie wściekłości, bezwzględnie sugerującej że jego truchło stanie się karmą dla jej potwora.

Zaatakowała ponownie. Tym razem musiał sparować. Ostrza zderzyły się ze szczękiem. I zaraz odsunęli się, tylko po to aby z powrotem skrzyżować miecze. I jeszcze raz.

Haknir musiał przyznać, że jego przeciwniczka fechtowała się naprawdę dobrze. Za nic nie mógł przebić się przez jej obronę. Ba, sam ledwie unikał niektórych ataków.

Nagle wykonała niespodziewaną fintę i pchnęła silnie, przebijając mu pancerz nieco poniżej serca. Miecz wszedł głęboko. Czuł jak ostrze zgrzyta mu o żebra. Tajemnicza wojowniczka wyszarpnęła miecz i cofnęła się nieco, zapewne czekając aż z Haknira ujdzie życie. Ten spróbował się roześmiać, ale śmiech szybko przeszedł w bolesny kaszel. Otarł usta i spojrzał na smugę krwi na ręku.

– Jak widzisz, żywotny ze mnie drań – wychrypiał i splunął krwią. Rana paliła żywym ogniem.

Za nim, od strony którą przyszedł rozległy się krzyki. Zaryzykował zerknięcie. Drogą nadbiegała grupa kilkunastu chłopa. Nie wyglądali jakby chcieli potworów w swoim mieście. Wojowniczka rzuciła w kierunku swojego potworka krótkie „Bierz ich”, ale Haknir strzelił mu w pysk snopem iskier. Bestia pisnęła i momentalnie straciła ochotę do walki. Wojowniczka wskoczyła na grzbiet swojego uciekającego wierzchowca przeczuwając, że sama może mieć problemy z pokonaniem grupy wściekłych mieszkańców.

Do Haknira podbiegł ktoś.

– Wszystko w porządku? – zapytał znajomy głos.

– Zagaw? To ty?

– A co myślałeś – odparł ten wręczając mu kuszę. – Chyba cię dźgnęła.

– Zauważyłem – sarknął Haknir. – Nic mi nie będzie, krwotok ustał, a i tak większość wsiąkła w podszewkę kolczugi.

– Dobra, prowadź dowódco.

– Wiadomo, jak sytuacja na murach?

– Przedarli się.

Haknir zaklął. Stracił za dużo czasu. Trzeba było się spieszyć.

***

Na szczęście wroga armia straciła rozpęd. W zasadzie po pacyfikacji strażników, pozostałych przy życiu zagoniono jak stado owieczek na główny rynek. Cywili nikt jak dotąd nie ruszał.

Po dotarciu tam, Haknir nakazał swojemu oddziałowi pozostać w ukryciu, a sam ruszył w kierunku, gdzie zakuci w kajdany stali ważniejsi jeńcy. Dostrzegł Atlasa, kapitana Drakwo i kilku co ważniejszych dowódców, których imion nie zapamiętał.

Gdy podszedł do istnego morza Ghuli, te rozstąpiły się otwierając mu drogę do stojącego tyłem do niego mężczyzny. Haknir nie wahał się długo. Ruszył szyderczą karykaturą szpaleru. Powoli, nieśpiesznie, starając nie dać po sobie poznać napięcia.

W miarę jak się zbliżał dostrzegał coraz więcej. Że mężczyzna ma na sobie szkarłatna pelerynę, a jego głowa ogolona jest praktycznie na łyso i pokryta osobliwymi tatuażami, jakby formuł magicznych, czy innych napisów. Haknir nie znał tego alfabetu, więc równie dobrze mógłby być to przepis na ciasto z jabłkami. Założył jednak, że to jednak mistyczne inkantancje. Kątem oka zauważył Atlasa, unoszącego z nadzieją głowę. W jego polu widzenia znalazł się także, najwyraźniej uwolniony już Ayd z obiema dłońmi w bandażach. Jego mina wyrażała dość jednoznacznie chęć zemsty, jakże niesłusznej według Haknira, który przecież potraktował go ulgowo. Niewdzięcznik. Zastanawiające było również, jak długi może wydawać się dystans kilkudziesięciu metrów, zwłaszcza wspomagany uczuciem, że idzie się na własną rzeź.

Ale niczego nie można przeciągać w wieczność. W końcu stanął przed przywódcą groteskowej armii.

– Wydaję mi się, że miałem przyjemność poznać już twojego brata – odezwał się Haknir  do pleców.

– Istotnie – rzekł mag obracając się. – Mniemam iż to ty jesteś Haknir.

– Tak mi się wydaje.

– To bardzo dobrze. Nawiasem mówiąc ja nazywam się Elymir. Widzisz Haknirze, mój brat uważa, że najlepiej byłoby cię zabić, ale ja nie zamierzam kierować się tą, jakże prymitywną chęcią zemsty. Sprawiasz wrażenie rozważnego i udowodniłeś, że jesteś zdolny. Powiem wprost, z radością powitałbym cię w szeregach Dominium.

Haknir spojrzał wprost w jego oczy, o czerwonych tęczówkach. Widać było pewne podobieństwo w twarzach obu braci. Uniósł kuszę, ale natychmiast spowiły ją eteryczne, czerwone smugi. Upuścił ją, zanim dosięgły jego rąk.

– Myślałem, że wykażesz się rozumem – stwierdził z pewnym żalem Elymir.

– Już się wykazałem – odrzekł Haknir. – Wiem, że nie zależy wam na samym mieście.

Elymir drgnął niespokojnie.

– Chodzi o coś ukrytego w świątyni, tego-jak-mu-tam-było od ognia –uśmiechnął się z satysfakcją Haknir.

– Skąd o tym wiesz, śmieciu? – warknął przeklęty stojący z boku.

Elymir uniósł ostrzegawczo dłoń i tamten umilkł. Oczy maga zdradzały zmieszaną z niepokojem ciekawość.

– Nie wydostaniecie tego ze świątyni, poszła w gruzy – skłamał Haknir. – Przepłoszyłem też waszą wysłanniczkę.

– Wysłałeś akurat ją? – oburzył się Ayd, patrząc na swojego brata.

– Skąd wiesz, że się zawaliła? – Elymir zignorował brata.

– Bo spadłem na nią, z dużej wysokości, razem z waszym paskudnym latawcem.

Elymir pokręcił głową.

– Sprawiasz za dużo kłopotów – orzekł. – Po prostu zamienię cię w zdegenerowaną marionetkę.

– Takie próby są u was rodzinne?

– Chyba zrobię to z niekłamaną przyjemnością – mag zmrużył oczy. Zaczynał się irytować.

– Spróbuj – spoważniał Haknir. – Próbujesz wywyższać się ponad mnie, ale naprawdę chcesz zrobić ze mnie miotającą się w agonii pokrakę. Przyznaj się. Hipokryto.

Elymir z wyrazem wściekłości na twarzy wycelował w Haknira wyciągnięte do przodu ręce. Szkarłatny promień zarzucił wojownikiem.

To było straszne, nieziemski ból przenikający ciało, wrażenie że nie ma nic poza bólem. Nawet nie zauważył, kiedy z gardła wydobył mu się nieludzki wrzask. Zarzucił ręce na boki, a pobliskie Ghule stanęły w płomieniach. Wszystko to trwało zaledwie chwilę, lecz zdawało się wiecznością.

Przestraszony Elymir przerwał próby przemiany Haknira.

– To niemożliwe – powiedział z niedowierzaniem.

– Skurwiel się oparł? – zapytał stojący z boku przeklęty.

Haknir zachwiał się i runął na kolana, ale po chwili z trudem uniósł się na nogi.

I właśnie w tym momencie rozbrzmiał dźwięk rogów. Znał ten sygnał. Wezwanie do ataku. Po chwili na rynek zaczęli wlewać się żołnierze.

Łajdacka Hałastra? – pomyślał Haknir widząc chorągiew. Sam nie wiedział skąd ta nazwa pojawiła mu się w głowie.

To było profesjonalne wojsko, nie rozleniwieni strażnicy. Szybko i systematycznie zaczęli wyrzynać Ghule. Widząc jak armia marionetek miażdżona jest przez niespodziewanie skutecznego i nader licznego wroga, Elymir otworzył portal – nieprzeniknioną czarną powierzchnię okoloną smugami czerwonej energii. Wkroczył tam on, jego brat i nieznany Haknirowi z imienia współpracownik.

Rozejrzał się. Dowódcom udało się powstrzymać podwładnych przed zabiciem zgromadzonych wcześniej przez Ghule niedobitków. Zapowiadało się nieźle.

Żołnierze, najwyraźniej uznawszy że Haknir jako jedyny nieskrępowany człowiek w okolicy jest zapewne najeźdźcą. Dali mu po mordzie, związali ręce i zawlekli przed dowódcę.

Tak, istotnie zapowiadało się świetnie.

 

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
StalowyKruk · dnia 20.01.2018 22:22 · Czytań: 383 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 1
Komentarze
Darcon dnia 20.01.2018 22:46
Nie pracujesz nad kolejnymi fragmentami. Owszem, szacunek za ilość tekstu, widać, że masz napisaną całkiem sporo. I tak, jak mówiłem, pomysł mi się podoba, ale jeśli nie poprawisz warsztatowo kolejnych fragmentów, będą lądować na dolnej półce.
Kilka przykładów z brzegu:
Cytat:
Krzy­kacz mógł sobie latać jak tylko nisko chciał, bo ab­so­lut­nie nic nie mogło go tra­fić. Z dłu­gim ogo­nem mie­rzył dzie­sięć me­trów. Był nie­sa­mo­wi­cie chudy i ko­ści­sty. Na boki roz­po­ście­ra­ły się wiel­kie skó­rza­ste skrzy­dła. Głowa była duża. Za­wie­ra­ła w sobie sze­ro­ką, pła­ską pasz­czę pełną trój­kąt­nych, pła­skich i ząb­ko­wa­nych zębów. Wyżej znaj­do­wa­ły się małe, całe żółte oczy, z nad któ­rych wy­sta­wa­ło prze­ro­śnię­te czoło, kom­po­nu­ją­ce się z prze­ro­śnię­tą czasz­ką.

Dlaczego absolutnie nic nie mogło go trafić? "Głowa zawierająca w sobie paszczę" brzmi niewprawnie. Tak samo jak czoło komponujące się z czaszką.

"Haknir kazał, Haknir wyciągnął, Haknir odczekał". Można pokusić się o inne przedstawienie podmiotu, by nie brzmiało to tak monotonnie.

Kolejny fragment:
Cytat:
Z pewnością byłby to głupi okrzyk bojowy, lecz to akurat było ustalone wcześniej hasło. W jednej chwili w pędzące Ghule poleciały wystrzelone z naprawdę różnorodnych machin miotających beczki, bukłaki i inne pojemniki wypełnione olejem. Haknir z lubością obserwował jak rozlewający się olej pokrywa całe połacie swoistego lasu, jaki tworzyły Ghule. Dobra. Dosyć zabawy. Skinął na piromantów. W kierunku Ghuli poleciały kule ognia, zapalające olej i rozprzestrzeniające pośród nich płomienie. Lekki wiaterek jął nieść zapach spalenizny.

To "naprawdę różnorodnych" brzmi prawie komicznie. Ja odczytuję to tak: "Machin jest wiele, ale nie chce mi się za bardzo on nich pisać, więc uwierz mi Czytelniku na słowo, że naprawdę są różne." :)
I znowu, "Ghule to, ghule tamto".

I dalej:
"Haknir wychylił się za blanki, gdzie fala Ghuli wspinała się po murze i po sobie nawzajem. Przyhamował ich zapędy ogniem." Ale co? Sam jeden?

Domyślam się, Stalowy Kruku, że wszedłeś w fazę chęci publikacji, ale nie poprawiane fragmenty raczej zniechęcą, niż zachęcą kolejnych czytelników.
Warto sprawdzić tekst z większą uwagą.
Pozdrawiam.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
18/03/2024 19:06
Pliszko, Posłużyłaś się skrótami myślowymi, ale pełnymi… »
Jacek Londyn
18/03/2024 18:15
Trening czyni mistrza. Kolejna okazja, tym razem… »
valeria
18/03/2024 11:41
Piękne, już bielonych rzeczy nie spotykam już:) chyba w… »
mede_a
18/03/2024 10:45
Jak ja kocham te Twoje maluchy! Ajw- poezji pełna - pisz,… »
Kazjuno
17/03/2024 22:58
Ja miałem skojarzenie erotyczne, podobne do Mike 17. Jako… »
Kazjuno
17/03/2024 22:45
Co do Huty masz rację. To poniemiecka huta do końca wojny… »
ajw
17/03/2024 21:52
Zbysiu - piękne miałeś skojarzenia :) »
ajw
17/03/2024 21:50
Tak, to zdecydowanie wiersz na pożegnanie. Na szczęście nie… »
Gabriel G.
17/03/2024 19:52
Nie ukrywam czekam na kontynuację. To się pewnie za trzy -… »
Kazjuno
17/03/2024 16:40
Dzięki Gabrielu za krzepiący mnie komentarz. Piszę,… »
valeria
17/03/2024 15:17
Gotowanie to łatwizna, tylko chęci potrzebne :) »
Gabriel G.
17/03/2024 12:46
Kazjuno Jestem świeżo po lekturze wszystkich trzech części.… »
Jacek Londyn
17/03/2024 10:31
Proszę o chwilę cierpliwości. Zanim odpowiem na komentarze,… »
Kazjuno
17/03/2024 04:17
Czekamy z Optymilianem, ciekawi twojego odniesienia się do… »
Jacek Londyn
16/03/2024 12:26
Drodzy Koledzy po piórze. Dziękuję za komentarze. Jest mi… »
ShoutBox
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
  • TakaJedna
  • 05/03/2024 23:43
  • Nie poezją ja, a prozaiczną prozą teraz, bo precyzję lubię: nie komentarzem, a wpisem w/na shoutboxie zaczęłam, a jak skończę, to nie potomni, a los lub inna siła zdecyduje/oceni.
  • Zbigniew Szczypek
  • 05/03/2024 23:32
  • Pliszko - nie! Dość milczenia! Dopóki żyjemy! A po nas krzyczeć będą "słowa", na karcie, na murze...
  • Zbigniew Szczypek
  • 05/03/2024 23:28
  • To, jak skończysz pozwól, że ocenią potomni. Zaczęłaś komentarzem... pozwól/daj nam możliwość byśmy i Ciebie komentowali - jedno "słowo", póżniej strofy...
  • TakaJedna
  • 05/03/2024 23:20
  • ech, Zbigniew Szczypek, fajnie wszystko, wróżba jest, choć niedokończona, ale z tego, co pamiętam, to Makbet dobrze nie kończy ;)
  • pliszka
  • 05/03/2024 22:58
  • A reszta jest milczeniem...
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty