Klątwa Bestii fragment 3 (rozdział 4) (poprawiony) - StalowyKruk
Proza » Fantastyka / Science Fiction » Klątwa Bestii fragment 3 (rozdział 4) (poprawiony)
A A A

Rozdział 4 Droga do legionu

 

Rozbroili go i zatargali oszołomionego przed oblicze dowódcy. Okazało się, że ten obrał sobie za siedzibę biuro kapitana straży. To samo, w którym Haknir całkiem niedawno prowadził przesłuchanie Ayda. Co za ironia.

Przyjrzał się człowiekowi za biurkiem. Patrząc po oznaczeniach był chyba pułkownikiem.

Raczej średniego wzrostu, ogolona twarz, krótko ścięte ciemne włosy. Przenikliwe spojrzenie. Wydawał się jakby znajomy.

Najwyraźniej odniósł podobne wrażenie, bo pierwszym o co zapytał było:

– Czy my się znamy?

– Chciałbym zapytać o to samo – odparł przesłuchiwany.

– Póki co, ja tutaj będę zadawał pytania.

Haknir spodziewał się takiej odpowiedzi. Zachował kamienną twarz.

– Cóż – odezwał się po chwili dowódca. – Jestem pułkownik Odert. Ty zaś nazywasz się…?

– Haknir. Wystarczy Haknir. Mniemam iż nazwiska ludzi północy są panu obce.

– Daruj sobie tego „pana”. Czy to ty dowodziłeś najeźdźcami?

Przeklęty skrzywił się.

– Wręcz przeciwnie. Dowodziłem obroną miasta.

– Nieudaną obroną.

– Nie było mnie gdy wdzierali się za mury - próbował się usprawiedliwiać.

Błąd. Zdał sobie z tego sprawę już zanim skończył zdanie. Odert był tego samego zdania. Wycelował palec w Haknira i powiedział:

– Dobry dowódca nie opuszcza swoich ludzi.

– Nie wynikało to z mojej woli - (zapewne już były) głównodowodzący obroną próbował się tłumaczyć.

– Nie usprawiedliwiaj się. Nie było cię przy nich, gdy cię potrzebowali.

– Leżałem nieprzytomny w ruinach świątyni obok truchła potwora, którego zabiłem gdy ciągnął mnie na łańcuchu po dachach, – wypalił Haknir.

Twarz pułkownika zastygła w wyrazie totalnego zdziwienia.

– Jesteś przeklętym? – zapytał po chwili.

Haknir pokiwał głową.

– Masz świadków, którzy potwierdzą, twoje słowa?

Ponowne kiwnięcie.

– Kto za to odpowiada?

– Inni przeklęci. Nazywają siebie Dominium.

– Dominium, – zadumał się Odert. – Słyszałem o nich. Jeśli mówisz prawdę, będę musiał cię wypuścić. Jakby bez ciągłych przesłuchań brakowało mi zajęć.

Po przesłuchaniu kolejnych świadków pułkownik zdecydował się w końcu wypuścić przeklętego. Przy wyjściu oddali mu miecz i sztylety na łańcuchach. Niechętnie, ale jednak. Problemy pojawiły się, kiedy okazało się, że jego hełm ktoś sobie przywłaszczył. Haknir musiał odłożyć poszukiwania hełmu na później. Miał ważniejszą sprawę do załatwienia.

***

Gdy dotarł do świątyni boga ognia, którego imienia wciąż nie pamiętał, teren został dopiero prowizorycznie ogrodzony. Nikogo nie było w pobliżu. To dobrze. Schylił się i przeszedł pod rozpiętym między palikami sznurkiem. Ktoś zamknął wrota na zasuwę od wewnątrz. Obszedł świątynię. Drzwi gabinetu miały zamek. Wyglądał na skomplikowany, a Haknir nie znał się na wytrychach, więc zignorował to wejście. Zaraz obok, nad przypalonym krzewem róż znajdowało się wybite okno, teraz prowizorycznie przesłonięte deskami. Na szczęście osobnik zabezpieczający otwór nie potrafił obchodzić się z gwoźdźmi i młotkiem. Po krótkiej walce udało się odczepić deski. Wyłamał kawałki szkła z dołu ramy i wszedł do środka. Drzwi prowadzące do wnętrza świątyni nie były w żaden sposób zablokowane. Nacisnął klamkę i śmiało przestąpił próg.

Światło powoli dobiegającego kresu dnia padało przez dziurę w stropie, gdzie wcześniej znajdowała się wieża. Oświetlało groteskowo Krzykacza leżącego na kupie gruzu niczym królewna z jakiejś baśni. Ale nie potwór był jego celem.

– Gdybym chciał ukryć magiczny przedmiot w świątyni, gdzie bym go schował – zapytał sam siebie. Głupie pytanie. Nawet nie wiedział, co chciałby ukryć.

Na próbę sprawdził wystające ze ściany kandelabry. Żaden się nie obrócił. Za to przez przypadek urwał jeden. Trudno. Co dalej? Może ołtarz? Wysoki na półtora metra, czworościenny, powoli zwężający się postument zakończony kamienną misą. Misa była pokryta sadzą. Zapewne wlewano tu jakiś olej, czy coś podobnego i podpalano, a ludzie zachwycali się, że świątynia została pobłogosławiona niegasnącym ogniem. Zabobony.

Opukał ściany ołtarza. Musiały być na tyle grube, że nie dało się nic jednoznacznie stwierdzić. Ciekawym było, że nie był to jeden monolit. Cztery ściany zostały połączone solidnymi metalowymi listwami, okalającymi wszystkie brzegi. Bardzo ciekawe.

Przyniósł z rumowiska solidniejszy kawałek gruzu. Przez chwilę myślał jak się do tego zabrać. W końcu wybrał ściankę niewidoczną od strony ławek i uderzył w nią kawałkiem gruzu. Mocna rzecz, wytrzymała. Na litym kamieniu pozostał jedynie niewielki uszczerbek. W tym tempie mogło to potrwać naprawdę długo. Uderzył jeszcze kilka razy, ale kawałek gruzu rozpadł mu się w ręku zostawiając tylko niewielkie pęknięcie w ściance ołtarza. Musiał znaleźć  coś twardszego.

Gdy rozglądał się w poszukiwaniu jakiegoś świątynnego łomu zwrócił uwagę na spory kawałek grubego metalowego pręta wystający z boku potwornego truchła. Powinno się nadać, – stwierdził.

Zwieńczenie wieży, bo tym okazał się pręt, mocno tkwiło w ciele chudego potwora. Trzeba było wyciągać centymetr za centymetrem, przy akompaniamencie zgrzytu metalu o kość. Najtrudniej było na końcu, gdyż zgrubienie pod szpikulcem zaklinowało się o żebra. W końcu jednak się udało. Wytarł jeszcze swój nowy łom znalezioną w gabinecie szatą i mógł przystępować do dzieła.

Na początku szpikulec obsunął się na kamieniu, odłupując jedynie spory odprysk, ale po chwili ciężar zwieńczenia wieży i determinacja Haknira zaczęły robić swoje. Po względnie niedługim czasie pęknięcia podzieliły kamienną płytę na kilka kawałków. Uderzeniem wybił jeden z nich, a następnie delikatnie usunął pozostałe. Jego oczom ukazała się pusta przestrzeń. Chociaż nie do końca. Na samym dole, obok odłamka ścianki leżała matowa skrzyneczka w kształcie idealnego sześcianu. Wziął ją do ręki, była dość ciężka, ale niewiele większa od jabłka. Nie było innego kandydata na artefakt. Dokładniejszą analizę pozostawił na później. Pozostało jeszcze się wydostać. Dał sobie spokój z ukrywaniem swojej obecności. I tak nie naprawi ołtarza. Wyszedł przez okno mając nadzieję, że uda mu się opuścić miasto zanim odkryją zniknięcie przedmiotu ze świątyni.

***

Uczta na cześć wybawców trwała w najlepsze. Tym bardziej, że przecież trzeba było zrobić coś z zapasami, które przezorni mieszkańcy odpowiednio wcześniej zgromadzili w obawie przed długotrwałym oblężeniem.

Haknir wcześniej zdjąwszy niewygodny napierśnik i kolczugę przemierzał teren zastawiony stołami w poszukiwaniu znajomych twarzy. Zagawa nigdzie nie było widać. Szkoda, przeklęty planował wyruszyć z samego rana i wątpił, że gadatliwy handlarz zechce wstać o świcie by się pożegnać. Zresztą ilość alkoholu, jaką wlewali w siebie ludzie rodziła przypuszczenie, iż niemal nikt nie będzie w stanie zwlec się rano z posłania.

Atlas siedział przy jednym z centralnych stołów, bliżej orkiestry i całego zamieszania. Dało się go zauważyć wyłącznie dzięki nieprzeciętnym gabarytom. Nawet nie zauważył podchodzącego Haknira.

– Nie przesadź – mruknął wojownik. – Z samego rana wyruszamy w drogę.

– Z samego rana? – zdziwił się Atlas.

– Tak, potrzebuję twojej pomocy Sam nie dotrę do najbliższej siedziby legionu.

– Jak sobie chcesz – powiedział trochę niepewnie siłacz. – Myślałem tylko, że… Sam nie wiem… że zostaniemy kilka dni, wypoczniemy…

– Nie ma czasu do stracenia – odparł lakonicznie człowiek o płonących oczach.

– No dobrze – Atlas nie wyglądał na przekonanego. – Może usiądziesz? Jadła i napitków starczy i dla ciebie.

Haknir pokręcił głową.

– Muszę znaleźć jeszcze tego drania, który ukradł mój hełm.

Drań ten nie znajdował się szczególnie daleko. Razem z grupą innych oberwańców świętował w bezpośrednim pobliżu jednego z ognisk. Łatwo było go poznać. Wygłupiał się, mając na głowie znajomy rogaty hełm. To właśnie on pierwszy spostrzegł nadchodzącego.

– Czego tutaj? – zapytał.

Haknir skrzywił się słysząc ten głos. Ton jednoznacznie mówił, że właściciel jest jednym z takich co ni stąd ni z owąd potrafią podejść do człowieka i zapytać go czy ma jakiś problem. Wypadało jednak odpowiedzieć, bez względu na to jak ciężkie było skretynienie rozmówcy.

– Przyszedłem po mój hełm – oznajmił, siląc się na spokój.

– Teraz jest mój.

No tak. Czego właściwie się spodziewał. Chyba nie kulturalnej odpowiedzi w rodzaju „Ależ oczywiście oto twój hełm, z radością ci go oddam”.

– Zamierzasz zadzierać z przeklętym? – Haknir pokazał wnętrze lewej dłoni. Uznał, że lepiej spróbować trochę postraszyć niż od razu przejść do wszczynania burdy.

Do rozmowy włączył się jeden z kompanów złodzieja.

– Lepiej go zostawić Algun, jeszcze zarazi czy co… – poradził spluwając.

Algun najwyraźniej przyznał towarzyszowi rację, bo rzucił hełm na bruk, splunął czterokrotnie i oddalił się. Za nim podążyli jego towarzysze.

Nieugięty patrzył chwilę za oddalającą się grupą, po czym wziął z ziemi hełm i uniósł go na wysokość swojej twarzy. Spojrzał w puste otwory na oczy.

– Do ludzi wciąż nie dociera, że nie tak prosto się tym zarazić, – powiedział poważnie do hełmu. – Gdyby to tak działało, nie pozostałoby dużo zdrowych.

Hełm nie odpowiedział.

***

Zgodnie ze swoim postanowieniem Haknir wstał o świcie. Nie był to szczególnie duży wyczyn ze względu na to, że była jesień. Sprawę ułatwiali uczestnicy świętowania, dla których wstający kolejny dzień nie oznaczał końca zabawy. Można powiedzieć, że wręcz przeciwnie, gdyż ze wszystkich sił starali się wypełnić pustkę po nieprzytomnych towarzyszach nieziemskim hałasem, na który składały się śpiewy, wrzaski i dźwięki tłuczonego szkła i rozbijanych nielicznych mebli.

Przejrzał jeszcze raz swój skromny bagaż. Większość to rzeczy, które udało się wydębić od rady w zamian za zasługi w obronie miasta. Zadziwiające jak szybko o nim zapomnieli. Przy okazji oddał lunetę zaskoczonemu przewodniczącemu. Oczywiście zostawił tą czynność na koniec, by wynieść się z ratusza zanim ktoś się zorientuje co stało się z lunetą po bitwie. Tak się składało, że przyrząd towarzyszył mu przez całą bitwę, wliczając lot nad miastem.

Wśród rzeczy, które udało mu się uzyskać były mocny skórzany kaftan, przypadkowo znaleziona okrągła drewniana tacza (cholernie ciężka), prosta opończa oraz zapasy żywności na podróż. Nikt nie kwapił się do podziału końmi. Trudno, jakoś sobie poradzą. Pod warunkiem, że Atlas zaprowadzi go do najbliższej siedziby Legionu. Zapakował rzeczy, sprawdził czy skrzyneczka z artefaktem spoczywa bezpiecznie pośród bagażu, założył na kaftan opończę i wyszedł z pokoju.

Pod dom, gdzie mieszkał nadludzko silny Legionista dotarł bez przeszkód. Gorzej, że ten najwyraźniej zignorował jego prośby o szybki wyjazd. Haknir dobijał się do drzwi tak długo, aż ktoś mu otworzył. Była to znajoma już mu badaczka potworów. Nie wydawała się zadowolona tak wczesną pobudką, ale zgodziła się obudzić Atlasa. Zaprosiła go do środka i zostawiła w czymś na kształt salonu.

Siłacz pojawił się niedługo później, przerywając mu lekturę książki o przeprowadzaniu sekcji na zwierzętach.

– Możemy ruszać – oznajmił.

***

Przy stajniach okazało się, że Atlas posiada konia. Oczywiście gabarytowo większego od zwyczajnego wierzchowca. Należał do niego także podjezdek, którego wykorzystywał do noszenia bagażu. W tejże stajni nabył gniadą klacz dla swojego tawarzysza.

Gdy ruszyli, zostawiając za sobą to cuchnące miasto, Haknir po raz pierwszy od dłuższego czasu poczuł, że dokądś zmierza.

***

Stanęła przed na pozór zwyczajnym wejściem do niewielkiej jaskini umiejscowionej pośród skał. Właśnie tutaj powinno być jedno z wejść. Po kilku krokach jaskinia kończyła się ścianą. Fałszywą ścianą. Doskonale dopasowaną. Wychyliła się jeszcze na zewnątrz, gdzie czekał na nią jej potwór. Gestem i myślami przykazała mu czuwać z ukrycia. Potem wróciła do jaskini i zastukała umówionym sygnałem w fałszywą ścianę. Ta drgnęła i odsunęła się na bok. Poprawka: została odsunięta. Przed nią stał średniego wzrost przeklęty, starający się nie haczyć monstrualnymi rogami o sklepienie. Otaksował ją badawczo wzrokiem.

– Witamy w Jamie szubrawców, – powiedział w końcu i odsunął się na bok, by ją przepuścić.

Przeszła bez słowa. Drugi mężczyzna, z sięgającym ziemi harcapem zaprowadził ją do gabinetu Starego. Gabinet znajdował się w osobnej komorze, co pozwoliło na wstawienie drzwi w przewężeniu.

– Powodzenia, – wychrypiał Harcap, doprowadziwszy ją pod drzwi. Mądrala. To nie on musiał narażać się na jego gniew. Jej pozostawała nadzieja, że Stary ma dobry humor.

Zapukała do drzwi.

– Wejść.

Skrzywiła się w duchu, nie brzmiało to dobrze. Niesamowite ile wściekłości może zawierać jedno słowo. Ale cóż miała zrobić. Nacisnęła klamkę i z duszą na ramieniu otwarła drzwi.

Ktoś zadał sobie trud położenia drewnianej podłogi w gabinecie. Na owej podłodze stało biurko, na którym stał złoty, niepasujący do skromnego wystroju świecznik. Pięć świec wypalonych było do połowy. Sądząc po zapachu, zrobione były z wosku pszczelego.

–  Miło, że się pofatygowałaś – złośliwy przytyk. Udało jej się go zignorować.

– Nie odzywasz się? Może nie powinnaś po swojej ostatniej porażce. Powinnaś wiedzieć, jakie to było ważne.

– Nie mogłam wiedzieć, bo nikt nie raczył mnie poinformować, czym jest ten artefakt.

Stary spiorunował ją wzrokiem.

– Nie miałaś wiedzieć, czym był artefakt, bo i tak by ci to nie pomogło. Jest zamknięty w niewielkim metalowym sześcianie…

– Tak, tak, i nie da rady go otworzyć – przewróciła oczami.

– Właśnie. Odzyskaj go.

– Jak? Mam wrócić do miasta?

– Nie. Ten arogancki dupek Elymir twierdzi, że ktoś dowiedział się o artefakcie.

– Kto?

– Niejaki Haknir – Stary pogardliwie wydął wargi.

– To imię nic mi nie mówi.

– Jakiś cymbał w rogatym hełmie.

Zmrużyła lekko oczy.

– Chyba wiem o kogo chodzi – powiedziała.

***

Haknir obrócił rękę grzbietem w górę. Płomienie prześlizgnęły się mu między palcami. Machnął ręką w prawo i niewielki podmuch płomieni spalił mały rój komarów lecących do ognia w tych jeszcze dość jasnych godzinach wieczornych.

– Zbliża się noc, – powiedział. – Widzisz tą stodołę?

Atlas popatrzył we wskazanym kierunku.

– Totalna ruina, – stwierdził. Nie było można nie przyznać mu racji, ale było to jedynie schronienie w okolicy. Nawet jeżeli w pobliżu znajdowały się domy ludzkie, nic już z nich nie zostało. A w stodole lepiej nocować niż pod gołym niebem.

Zsiedli z koni i przywiązali je do pobliskiego drzewa. Nie oporządzali ich jeszcze, chcąc pierwej sprawdzić stodołę.

Wrota wciąż trzymały się na swoim miejscu. Uchylili je i weszli do środka. Haknir pociągnął nosem. Coś było nie tak.

– Też czujesz migdały? – zapytał Atlas, marszcząc brwi.

W tej chwili rozległ się jakiś trzask, miękki odgłos łagodzonego upadku i suchy świst.

– Uważaj! – krzyknął Ogniowładny i opończą zgarnął mknące ku nim strzałki.

Nie zdążył dobyć miecza, bo z góry skoczyła na niego dziewczyna z nożem. Udało mu się schwytać ją w locie i tylko dzięki temu nóż nie zagłębił się w jego szyi. Kopnęła go i odskoczyła, jednocześnie rzucając nożem. Nie patrząc czy trafiła, rzuciła się szczupakiem przez otwarte wrota. Nie doceniła jednak Legionisty. W ostatniej chwili złapał ją za nogę i podniósł w górę.

– Nie dotykaj skóry, jest trująca, – ostrzegł go Haknir. Atlas profilaktycznie odsunął od siebie dziewczynę.

Przeklęty o płonących oczach padł na kolana, czując ostry ból w udzie. Wcześniej adrenalina sprawiła, że nie poczuł noża wbitego w udo. Wyszarpnął ostrze i powąchał część nieumazaną krwią. Było tak, jak się obawiał. Ostrze było zatrute. Czując narastający ból zmienił pozycję klęczącą na siedzącą i wsparł się plecami o ścianę.

– Czym go zatrułaś? – zapytał, krzywiąc się z bólu. Dziewczyna nie odpowiedziała.

– Nieważne – kontynuował – zapewne częścią składową jest cyjanek. Czuję to i dziwię się, że jeszcze żyję. Powinienem leżeć na ziemi tocząc pianę z ust. Czyż nie? Cyjaneczko?

– Nie nazywam się tak! – agresywnie zaprotestowała dziewczyna.

– A jak?

Dziewczyna zacisnęła usta.

– Nie odpowiesz? Chyba na razie pozostaniesz Cyjaneczką.

Ból zaczął powoli słabnąć. Ranny wstał z trudem, opierając się o ścianę. Miał nadzieję, że zdolności regeneracyjne poradzą sobie z trucizną. Nie było czasu na umieranie w męczarniach.

– Zwiążemy ją? – zapytał Atlas.

– Myślę, że nie ma takiej potrzeby, – powiedział Haknir, pokazując wnętrze lewej dłoni. – Widzisz dziewczyno? Też jesteśmy przeklęci, jak ty. Myślałaś pewnie, że jesteśmy tu po ciebie, ale się mylisz. Nasza droga prowadzi do Przeklętego legionu. Tam są ludzie tacy jak my.

Na dany przez niego znak, Atlas postawił ją na ziemi.

– Nie ma ludzi takich jak ja. – Zasyczała i wybiegła w zapadający zmrok.

***

Przed zapadnięciem zmroku Siłacz zebrał trochę  desek i gałęzi i siedzieli teraz przy ognisku, wesoło trzaskającym na chłodnym powietrzu.

Noce są coraz zimniejsze, pomyślał Haknir. Niedługo nadejdą mrozy.

Nie było źle, rana na nodze goiła się, choć zdecydowanie wolniej niż w ostatnim czasie zdołał się przyzwyczaić. Mieli przed sobą nie tak znowu wiele drogi. Najwyżej dwa dni. Tylko, co tak usilnie chciał przekazać legionowi? To było ważne czuł to, ale za nic nie mógł przypomnieć sobie o co chodziło. Dobrze, że pamięć wracała. Powoli, ale jednak. Przez cały czas doskwierało mu kolosalne déjà vu.

Tymczasem dobiegł ich odgłos kroków. Obaj sięgnęli po broń, ale okazało się, że to Cyjaneczka. Usiadła bez słowa po drugiej stronie ogniska. Haknir ostrożnie odłożył miecz, Atlas postąpił tak samo. W świetle ognia mieli wreszcie okazję się jej przyjrzeć. Długie włosy miały kolor, któremu najbliżej było do jadowitej zieleni, lecz były ciemniejsze i trochę niejednolite kolorystycznie. Wielkie oczy, błyszczące w pięknej twarzyczce również były zielone. Teraz ciężko było uwierzyć, że niedługo wcześniej próbowała go zabić.

Po przedłużającej się, niezręcznej ciszy odezwała się cicho:

– Więc… jest więcej takich jak ja… jak my?

Haknir skinął głową.

– Tak, ale każdy z nas jest inny – powiedział i przywołał ogień na dłoni.

Płomienie zatańczyły pośród chłodnej nocy.

– Zabierzecie mnie ze sobą?

– Jeśli chcesz.

***

Kilka dni później dotarli do aktualnie zajmowanej przez legion ruiny. Atlas przedstawił walący się zamek jako twierdzę Alkrin. Zapewne w jakimś języku słowo oznaczało to coś podniosłego, ale Haknir nie znał tego słowa. Podróż trochę się przedłużyła, gdyż musieli podzielić bagaże między wszystkie trzy konie, by na jednym z nich mogła jechać Dziewczyna. Nie zdradziła swojego imienia, więc wyglądało na to, że pozostanie Cyjaneczką.

Przed „bramą” stało dwóch strażników. Obaj opierali się na włóczniach i obaj mieli na ramionach jakieś symbole. Gdy Haknir się przyjrzał dostrzegł, że w obu przypadkach był to profil orła wyposażonego w dwie pary oczu, wpisany w gruby okrąg. Całość utrzymana w kolorze żółtym. Wyglądało na to, że poznali Atlasa.

– I jak? – zapytał jeden.

– Problem rozwiązany.

Drugi uniósł brwi.

– Rozumiem, że szczegółami podzielisz się dopiero, gdy ktoś postawi ci piwo?

– Od razu wiesz co mam na myśli – zarechotał Atlas.

– A ta dwójka? – zainteresował się pierwszy.

– Ręczę za nich.

– I mamy ich tak po prostu wpuścić?

– Daj spokój Grun – włączył się drugi. – Wiesz przecież, kto jest na dziedzińcu.

– O tak - uśmiechnął się od ucha do ucha pierwszy ze strażników. W takich chwilach mam nadzieję, że ktoś spróbuje zrobić rozróbę. Mogą wejść.

Chudy, pokryty łuską chłopak odebrał od nich konie i zaprowadził je do stajni. Konie nie płoszyły się, mimo jego osobliwej powierzchowności. Im pozostało udać się na dziedziniec.

Na środku dziedzińca ustawiono drewniany stół. Przy stole zaś, siedziały trzy osoby. Naprzeciwko Haknira, Atlasa i dziewczyny siedział mężczyzna w skórzanym płaszczu. Miał ostre rysy twarzy i był ogolony, a jego włosy były starannie uczesane. Nie zwrócił uwagi na nadchodzących, zajęty czyszczeniem jakiś metalowych części za pomocą nieco przybrudzonej białej szmatki. Obok posegregowanych metalowych rurek, kółek i innych elementów leżał trójgraniasty kapelusz. Dwaj pozostali siedzieli naprzeciwko siebie i kulturalnie rżnęli w karty. Ten po lewej od nadchodzących ogolony był zupełnie na łyso. Miał krzaczastą rudą brodę i równie krzaczaste brwi. Nosił na sobie kaftan z rodzaju tych zakładanych pod zbroję. Na ramieniu miał taką samą opaskę, jak strażnicy przy bramie. Nawet symbol był identyczny. Ostatni wyróżniał się czymś. Jakby nieuchwytną zimną charyzmą i zdecydowaną determinacją. Haknir wychwytywał to podświadomie. Człowiek ten miał ponadto twarde rysy twarzy i szorstki zarost. Widocznie nie golił się od jakiegoś, względnie niedługiego czasu. Jego włosy były ciemne i gęste, ale widocznie nierównie obcięte i odrzucone do tyłu. Na białą koszulę założoną miał skórzaną kamizelę. U jego boku o krzesło opierał się długi miecz w skórzanej pochwie. Osobnik zajęty był analizowaniem swoich kart. W skupieniu wysuwał koniuszek języka.

Pierwszy na przybyszy zwrócił uwagę ten z rudą brodą.

– Chyba czas kończyć, mamy gości – powiedział.

– Akurat miałem cię pokonać – stwierdził drugi gracz i obrócił się ku nim. Jego prawy oczodół zasłonięty był przez czarną skórzaną opaskę. Niewątpliwie dobrej jakości, choć nieco wytartą. Skórzany pasek przecinał jego włosy po drugiej stronie twarzy i wracał pod uchem. Ale sama twarz… Haknir przypomniał sobie coś. Deszczową noc. Trupy. Wyszczerzoną w obłąkańczym uśmiechu jednooką twarz.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
StalowyKruk · dnia 23.01.2018 21:42 · Czytań: 429 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 4
Komentarze
Darcon dnia 23.01.2018 21:50
Dużo powtórzeń, a Haknir pojawia się w co drugim zdaniu. Haknir to, Haknir tamto. Przecinki w dialogach w niewłaściwych miejscach. Tekst niedopracowany.

Cytat:
Roz­bro­ili go i za­tar­ga­li oszo­ło­mio­ne­go przed ob­li­cze do­wód­cy. Oka­za­ło się, że ten obrał sobie za sie­dzi­bę biuro ka­pi­ta­na stra­ży. To samo, w któ­rym Hak­nir cał­kiem nie­daw­no pro­wa­dził prze­słu­cha­nie Ayda. Co za iro­nia.

Przyj­rzał się do­wód­cy. Pa­trząc po ozna­cze­niach był chyba puł­kow­ni­kiem.

Ra­czej śred­nie­go wzro­stu, ogo­lo­na twarz, krót­ko ścię­te ciem­ne włosy. Prze­ni­kli­we spoj­rze­nie. Wy­da­wał się jakby zna­jo­my.

Naj­wy­raź­niej od­niósł po­dob­ne wra­że­nie, bo pierw­szym o co za­py­tał było:

– Czy my się znamy?

– Chciał­bym za­py­tać o to samo – od­parł Hak­nir.

– Póki co, ja tutaj będę za­da­wał py­ta­nia.

Hak­nir spo­dzie­wał się ta­kiej od­po­wie­dzi. Za­cho­wał ka­mien­ną twarz.

– Cóż – ode­zwał się po chwi­li do­wód­ca. – Je­stem puł­kow­nik Odert. Ty zaś na­zy­wasz się…?

Hak­nir. Wy­star­czy Hak­nir. Mnie­mam iż na­zwi­ska ludzi pół­no­cy są panu obce.

– Daruj sobie tego „pana”. Czy to ty do­wo­dzi­łeś na­jeźdź­ca­mi?

Hak­nir skrzy­wił się.

– Wręcz prze­ciw­nie. Do­wo­dzi­łem obro­ną mia­sta.

– Nie­uda­ną obro­ną.

– Nie było mnie, gdy wdzie­ra­li się za mury.

Błąd. Zdał sobie z tego spra­wę już zanim skoń­czył zda­nie. Odert był tego sa­me­go zda­nia. Wy­ce­lo­wał palec w Hak­ni­ra i po­wie­dział:

– Dobry do­wód­ca nie opusz­cza swo­ich ludzi.

– Nie wy­ni­ka­ło to z mojej woli(-,) – pró­bo­wał tłu­ma­czyć się Hak­nir.

– Nie uspra­wie­dli­wiaj się. Nie było cię przy nich, gdy cię po­trze­bo­wa­li.

– Le­ża­łem nie­przy­tom­ny w ru­inach świą­ty­ni obok tru­chła po­two­ra, któ­re­go za­bi­łem gdy cią­gnął mnie na łań­cu­chu po da­chach(-,) – wy­pa­lił Hak­nir.

Twarz puł­kow­ni­ka za­sty­gła w wy­ra­zie to­tal­ne­go zdzi­wie­nia.

– Je­steś prze­klę­tym? – za­py­tał po chwi­li.

Hak­nir po­ki­wał głową.

– Masz świad­ków, któ­rzy po­twier­dzą(-,) twoje słowa?

Hak­nir po­twier­dził.

– Kto za to od­po­wia­da?

– Inni prze­klę­ci. Na­zy­wa­ją sie­bie Do­mi­nium.

– Do­mi­nium(-,) – za­du­mał się Odert. – Sły­sza­łem o nich. Nie będę cię dłu­żej za­trzy­my­wał, jeśli jed­nak mnie oszu­ka­łeś, a wierz mi do­wiem się o tym, za­wi­śniesz. Teraz idź i rób co twoim zda­niem słusz­ne. Ja mam na gło­wie bandę żoł­da­ków, któ­rzy pró­bu­ją ra­bo­wać i gwał­cić.

Przy wyj­ściu od­da­li mu miecz i szty­le­ty na łań­cu­chach. Nie­chęt­nie, ale jed­nak. Pro­ble­my po­ja­wi­ły się, kiedy oka­za­ło się, że jego hełm ktoś sobie przy­własz­czył. Hak­nir mu­siał odło­żyć po­szu­ki­wa­nia hełmu na póź­niej. Miał waż­niej­szą spra­wę do za­ła­twie­nia.
skroplami dnia 26.01.2018 23:40 Ocena: Bardzo dobre
Upiorny świat jakby magiczno potwornego średniowiecza na obcej planecie :) połączony z humorem, na szczęście :). No hełm nie odpowiedział, m. in. :). Treść wciąga i wcale nie zauważyłem, że tyle może powtórzeń. Zaraz, nie, przyjąłem, że tak ma być.To pasuje, akurat mi, i tajemnice kryjące się pod zdarzeniami rysuje ciut prostymi, nie prostackimi :), sformułowaniami :) zdań. Po prostu prosto :), jak zdarzenia które się toczą chociaż wcale prostymi nie są. A nazwy istot, no wyborne :). Cyjaneczka :) i podobne :). Ale dopasowane idealnie. Fantasy, humor, walki "rycerskie", i istoty jak odmiany Frankensztaina (pisownia niepewna, nie sprawdzam :) ).
Suma, bardzo dobre i swoiste też.
Darcon dnia 27.01.2018 10:43
Jestem ponownie, Stalowy Kruku. Bardzo się cieszę, że wprowadziłeś część poprawek, niestety utworowi nadal dużo brakuje do doskonałości. Skupiłem się w pierwszym komentarzu na powtórzeniach, ale to nie jedyny zarzut. Utwór ma słabą konstrukcję zdań i wątków, poza tym, niektóre wypowiedzi nie trzymają się kupy od strony przyczynowo- skutkowej.
Najlepiej będzie znowu oprzeć się na pierwszym fragmencie.
Cytat:
– Chciał­bym za­py­tać o to samo – od­parł prze­słu­chi­wa­ny.

Jaki przesłuchiwany? Hanikir lub mężczyzna. To dopiero pierwsze pytanie, więc cieżko nazwać rozmówcę "przesłuchiwanym" po jednym pytaniu, po godzinie, kilkunastu pytaniach, to i owszem.

Cytat:
– Póki co, ja tutaj będę za­da­wał py­ta­nia.

Hak­nir spo­dzie­wał się ta­kiej od­po­wie­dzi. Za­cho­wał ka­mien­ną twarz.

Tak, ja też się spodziewałem takiej odpowiedzi, to pytanie Hanikira było bez sensu. I nie wiem czemu "miał zachować kamienną twarz"? A co takiego powiedział dowódca, że miałoby to tak Hanikira zdenerwować, że trudno zachować kamienną twarz?

W ogóle "przesłuchanie" przebiega w dziwny sposób. Dowódca mówi z pewną pretensją, że Hanikir nie obronił miasta. Nie powinien się z tego cieszyć?

Czasami zapisujesz zdania, jakbyś nie do końca panował nad ich sensem.
Cytat:
Wy­da­wał się jakby zna­jo­my.

W tym zdaniu słowa "wydawał się" i "jakby" są równoważne.
Dam ci przykład: Bieg biegiem pod górkę. - Bieg pod górkę.
U Ciebie: Wydawał się jakby znajomy. - Wydawał się znajomy.

Stalowy Kruku, nie pastwię się nad Tobą. Przeczytałem w zeszłym roku jakieś czterysta, może pięćset opowiadań fantastycznych. Uwierz mi, Twojemu jeszcze sporo brakuje do poziomu drukowalności.
Musisz popracować nad logiką i zdarzeniami przyczynowo-skutkowymi w tekście. Wyeliminować stosowanie "jakby, jak gdyby" i innych podobnych "niepewnych" zwrotów. Narrator powinien być wszechwiedzący. Nie znaczy, że tych słów nie można stosować, ale musi to mieć mocne uzasadnienie w tekście.
Pozdrawiam serdecznie.
StalowyKruk dnia 27.01.2018 12:34
Dziękuję za odpowiedź. Nie czuje się jakby się nade mną "pastwiono". Publikuje tutaj swoje teksty właśnie po to, by dowiedzieć się co wymaga poprawy. Jednak z kilkoma zarzutami się nie zgadzam.
Darcon napisał:
W ogóle "przesłuchanie" przebiega w dziwny sposób. Dowódca mówi z pewną pretensją, że Hanikir nie obronił miasta. Nie powinien się z tego cieszyć?

Właśnie we wcześniejszym fragmencie zaznaczyłem, że pułkownik Odert został wysłany by pomóc miastu. Wynika to również później z kontekstu.
Co do konstrukcji dialogów i zdań, rzeczywiście muszę popracować. Ale narrator nie jest do końca wszechwiedzący i tak mniej więcej miało to być.
Postaram zwracać uwagę na wypomniane mi elementy.
Również pozdrawiam.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty