I znowu ten turkot. Nic, tylko te głuche dźwięki. Tur-tur.Tur-tur.Tur-tur. I wiatr. Zimny, przejmujący wiatr, który wpada do środka przez szpary w ścianach. Szu-szu. Szu-szu. Szu-szu. I przejmujący płacz. Płacz matek, ojców, żon i mężów. Płacz ludzi starych, młodych i tych w średnim wieku. Płacz wszystkich.
- Ojcze Nasz, któryś jest w niebie, święć się imię Twoje, przyjdź królestwo Twoje, bądź wola Twoja jako w niebie, tak i na ziemi... -szepcze jakaś kobieta, a łzy ciekną jej po policzkach.
Nic nie widać. Dookoła jest ciemno. Jak w piwnicy. Tylko przez szpary w ściankach wpada do środka blask księżyca. Wyciągam rękę w jego kierunku. Palce zaczynają mi błyszczeć. Czuję ciepło. Ciepło kominka stojącego w salonie. Ciepło rąk moich dzieci. Ciepło ust mojego męża. Łzy spływają mi po policzkach. Jak krople deszczu spadają na drewnianą podłogę. Pac-pac. Pac-pac. Pac-pac. Ocieram mokre policzki szarym od kurzu rękawem sukienki. Przykładam czoło do miejsca, w którym blask jest najbardziej wyraźny i przymykam oczy. Ciepło oblewa mnie całą. Zasypiam.
- Mamuś, Mamuś! Uważaj!
Mamuś, Mamuś! Uważaj!
Budzę się, a serce bije mi jak oszalałe. Krzyk mojej córeczki nadal szumi mi w uszach. Roziskrzonym wzrokiem rozglądam się na boki. Ogarnia mnie spokój. Kompletny spokój. Ludzie, zmęczeni ciągłym płaczem i stresem, posnęli. Słychać tylko chrapanie i przeraźliwie głuchy turkot. Chrrr-chrrr. Tur-tur. Chrrr-chrrr. Tur-tur. Potrząsam głową. Nie mogę dać się uśpić. Nie mogę! Sięgam ręką do kieszeni. Głębiej. Jeszcze głębiej. Wreszcie opuszkami palców dotykam drewnianego kółeczka. Obracam je i ściskam delikatnie między kciukiem a palcem wskazującym. Uśmiecham się. Wyciągam różaniec z kieszeni. Połyskuje zdrowym blaskiem w świetle księżyca. Schylam się. Powoli, bardzo powoli, przybliżam swoje spuchnięte wargi do tego świętego przedmiotu. Wreszcie, lękliwie, dotykam różaniec spierzchniętymi ustami. Pozostaję na chwilę w takiej pozycji. Mija sekunda. Prostuję plecy.
- Zdrowaś Maryjo, łaski pełna, Pan z Tobą, błogosławionaś Ty między niewiastami i błogosławiony owoc żywota Twego, Jezus.... Święta Maryjo, Matko Boża, módl się za nami grzesznymi teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen - szepczę.
Nagle stukot narasta. Nagle- wrrrrr. Wszystko staje. Zalega cisza.
- Ludzie, ludzie! To już, to już!- mówię podniesionym głosem.
Kilka osób podnosi głowy. W ich oczach widzę strach. I ból. Straszny, ogromny ból. Ból po stracie rodzin, po oddzieleniu od dzieci. Zamykam oczy.
- Daj im siłę, Boże - proszę.
Robi się głośno. Dźwięk otwieranych drzwi. Krzyk ludzi. Płacz kobiet. Słychać wszystko. Kopią ich. Biją. Uderzają pałami. Nagle.... cisza.... Koniec.
- To już?- pyta ktoś z przerażeniem.
Brak odpowiedzi. Kolej na nas. Drzwi się otwierają. Znowu oni. Obce mundury. Surowe twarze. Determinacja w oczach. Brak współczucia. Łapią nas. Po kolei. Wyprowadzają na dwór. Nie szarpię się. Nie ma sensu. Idę.
- Zostawcie! Zostawcie! Nie idę!- krzyczy ktoś.
Zaciskam powieki. Odgłos kopnięcia... Krzyk... Strzał... Cisza... Otwieram oczy. Wśród nas jest o jednego człowieka mniej.
- Aaaa! Janek! Janeczek!- krzyczy jakaś kobieta, pewnie żona zabitego.
Oglądam się za siebie. Jakaś ręka łapie mnie za twarz. Odwraca.
- Tu patrz - mówi ktoś z rosyjskim akcentem.
Zerkam w bok. Z pogardą pluję mężczyźnie w twarz. Jestem dumna z siebie. Przez chwilę.
- Oooo!- Rosjanin spluwa na ziemię.
Dostaję w twarz. Czuję pieczenie. Ból... rozchodzi się po ciele. Mroczki latają mi przed oczami. Upadam na kolana.
- Hahaha - żołnierz śmieje się ze mnie.
Ogarnia mnie wstręt. Wstaję. Spoglądam mu w oczy z pogardą. Pogardą, która spaliłaby go na popiół, gdyby była płomieniem. Znowu mnie uderza. Nie boli. Nie czuję. Odwracam się i idę. Łapie mnie za rękę. Prowadzi. Wyrywam się.
- Wiem, gdzie mam iść - mówię.
Idę za ludźmi. Nie łapią mnie. Nie biją. Ja się nie oglądam. Słyszę strzały. Ogłosy kopnięcia. Krzyki. Nie odwracam się. Wchodzę za innymi. Do jakiegoś bunkru. Ogarnia nas ciemność. Połyskują pistolety w rękach rosyjskich żołnierzy.
- Tutaj!- krzyk.
Wpychają mnie do ciemnego pomieszczenia. Spadam po schodach. Na kolana. Boli. Wstaję. Idę. Siadam pod ścianą. Mnóstwo ludzi siedzi obok mnie. Płaczą. Krzyczą. Czuć metaliczny zapach krwi. Niedobrze mi. Zatykam usta. I oczy. Milczę.
- Wie pani, co zamierzają z nami zrobić?- pyta ktoś siedzący obok.
- A to trudno się domyślić?! Zabiją nas! Powystrzeliwują jak kaczki!- krzyczę.
Zalega cisza. Łzy spływają mi po policzkach. Nie mówię już nic. Wtulam się w ścianę. Zasypiam...
- Kocham Cię, Mamuś.
Kocham Cię, Mamuś.
Budzę się. Cała jestem spocona. Powoli siadam. Prostuję nogi. Słyszę odgłos naskakujących stawów. Łzy zbierają się w kącikach moich oczu. Głos synka falą przeszedł przez całe moje ciało. Ze złością uderzam dłonią o beton.
- Stało się coś?- pyta jakiś mężczyzna.
- Nie, nic...- zaprzeczam.
Opieram się skronią o ścianę. Przez moje ciało przebiega dreszcz. Czuję, że mam gorączkę.
- Strasznie się pani trzęsie. Proszę - mówi mężczyzna i podaje mi swój gruby płaszcz.
- Nie, dziękuję. Panu będzie zimno - odmawiam słabym głosem.
Nieznajomy nie ulega odmowom. Przykrywa mnie szczelnie płaszczem. Robi mi się ciepło. Bajecznie ciepło. Przechylam się w lewo. Przez przypadek trafiam na ramię uczynnego mężczyzny.
- Oj, przepraszam - mówię i odsuwam się.
- Nic nie szkodzi. Tutaj musimy sobie nawzajem pomagać - stwierdza i przyciąga mnie do siebie.
Nie zastanawiam się. Opieram głowę o jego ramię i przymykam oczy. Chociaż się nie znamy, on daje mi poczucie bezpieczeństwa. Przypomina mi męża, którego przy mnie nie ma. Już wiem, że będziemy bunkrowymi przyjaciółmi. I że będę miała w nim oparcie.
- Ignacy jestem - przedstawia się.
- Ja Anna - uśmiecham się.
Mój nowy przyjaciel głaszcze mnie po głowie. Uspokojam się. I wyciszam. Głowa przestaje mnie boleć. Powoli robi mi się coraz cieplej. I cieplej.
- Opowiedz mi coś o sobie - prosi mnie Ignacy.
Nabieram powietrza. Zaczynam. I mówię, i mówię. O domu, o mężu, dzieciach, dzieciństwie, początakch wojny, strachu, bólu. O rozłące z rodziną, o ucieczce, o przewózce i biciu. On słucha. Nie przerywa. Nie przeszkadza. Słucha. Więc mówię dalej. O obawach, o blasku księżyca w wagonie, o głosach, które słyszę w snach. Z każdym zdaniem czuję z Ignacym większą więź. I większą, i większą. Kiedy kończę swoją opowieść, z przekonaniem stwierdzam, że jest moim przyjacielem.
- Dobrze, że skończyłaś. Właśnie idą - odzywa się bezbarwnym głosem Ignacy i odsuwa mnie od siebie.
Patrzę na niego zdziwiona. Myślałam, że chce mnie słuchać, a on nagle mnie odtrąca. Kręcę głową. Opieram się o ścianę. Wzdycham... Nagle- zzgzzzbrrr. Do pomieszczenia wpada oślepiające światło. Zamykam oczy. Słyszę ciężkie, szybkie kroki. Padają pojedyncze słowa. Ktoś odważył się krzyknąć. W pewnej chwili- łapią mnie. Pod pachy. Otwieram oczy. Oślepiające światło. Zamykam. Ciągną mnie. Szuram nogami o ziemię. Prawie lecę w powietrzu. Ciągną dalej. Szybciej. Robi się głośniej i głośniej. Łomot otwieranych drzwi. Rozchylam powieki. Panuje półmrok. Schodzimy po schodach. Na dół, coraz niżej. Skręcamy w prawo, w lewo. I znowu w prawo.
- Właź - rozkazuje mi któryś z żołnierzy i wpycha mnie do jakiegoś gabinetu.
Upadam na kolana. Spoglądam w górę. Przy biurku siedzi mężczyzna w mundurze. Ma długie wąsy. Podrywam się na nogi. Z podłogi. Wąsaty mężczyzna mówi coś do mnie po rosyjsku. Nie rozumiem. Nie chcę. Rozumieć. Spuszczam głowę. Łapią mnie. Za włosy. Szarpią.
- Odpowiedz, odpowiedz!- rozkazuje jeden z żołnierzy.
- Nie umiem - udaję głupią.
Dostaję w policzek. Wiedzą, że kłamię. Spluwam w twarz żołnierzowi. Wychodzę. Pewnym krokiem. Doganiają mnie i łapią za ręce. Szarpię się. Wyrywam. Kopię. Mężczyzna z wąsikiem znowu mówi coś po rosyjsku. Puszczają mnie. Odchodzę. Sama wracam do ciemnego pomieszczenia. Do Ignacego. Kładę się pod ścianą. Powoli wszyscy wracają. Mijają minuty. Wreszcie zamykają drzwi. Koniec... Trochę spokoju.
- Nic ci nie jest?- pyta Ignacy i siada koło mnie.
- Jeszcze przed zabraniem mało cię obchodziłam - stwierdzam.
- Nie. Zwyczajnie lepiej będzie, jeśli nie będą wiedzieć, że jesteśmy ze sobą zżyci. Nie będą mieli pretekstu do rozdzielenia nas – tłumaczy.
Ma rację. Wiem to. Kiwam głową. Ignacy przyciąga mnie do siebie i całuje w czoło.
- Gdybym tylko mógł, zrobiłbym wszystko, żebyś wróciła do dzieci i męża - mówi.
- Ale nie możesz...- szepczę i wtulam się w jego ramię.
Tęsknię. Tak bardzo tęsknię. Za wesołym śmiechem córeczki, za cichym płaczem synka, który boi się ciemności, za ich kłótniami... Zrobiłabym wszystko, żeby móc być przy nich.
- Ignacy, ja muszę do nich wrócić. Nie mogę ich zostawić samych - postanawiam.
- Jak chcesz to zrobić? To niemożliwe. Jesteśmy bardzo dobrze pilnowani. Nie pozwolą nam uciec - stwierdza.
- Jakoś dam radę. Ja muszę to zrobić - upieram się.
- Anno! Nie daj ponosić się emocjom. Jestem pewien, że twoje dzieci są bezpieczne z tatą. Musisz ufać mężowi. Jeśli zaczniesz coś kombinować, zabiją cię szybciej, niż mają zamiar. Ja nie pozwolę ci wystawić się na niebezpieczeństwo - mówi.
- A kim ty niby jesteś?! Nic o tobie nie wiem! Nie masz prawa mi niczego zabraniać! Jesteś dla mnie nikim! Nie muszę liczyć się z twoją opinią!- krzyczę i wyrywam się z jego objęć.
Wiem, że popełniam błąd. Ignacy jest jedyną osobą tutaj, z którą mogę porozmawiać. Nie waham się jednak, bo chodzi o moją rodzinę. Jestem bardziej pewna siebie niż kiedykolwiek wcześniej. Podchodzę do drzwi i walę w nie z całej siły. Bum- bum. Buum-bum-buum. Bum- bum. Pogłos walenia w metalowe drzwi rozchodzi się po pomieszczeniu. Świszczy mi w uszach. Otula.
- Co robisz, kobieto? Zastanów się, co ty robisz?!- krzyczy jakiś mężczyzna.
Odwracam się, a oczy mi błyszczą. Żałuję, że nie wiem, gdzie siedzi ten, co krzyczał. Nie mogę do niego podejść, więc zwracam się do wszystkich.
- Ludzie! Ludzie, zobaczcie, co wy z siebie robicie! Gdzie jest wasza duma ze swojego kraju?! Gdzie jest patriotyzm?! Gdzie siła, aby przetrwać to wszystko?! Gdzie pragnienie życia w wolnym kraju?! Gdzie jest miłość?! Gdzie uczucia?! Gdzie wewnętrzna moc?! Wreszcie, gdzie jest wasza polskość?! Jak siedzieliście u siebie w domach, z rodziną, byliście w stanie grozić, że rozwalilibyście wszystkie oddziały wroga. Wykazywaliście się pozorną odwagą, rzucając w szyby gabinetów kamieniami. A teraz?! Teraz, kiedy możecie stanąć z wrogiem twarzą w twarz i pokazać mu, że my, Polacy, jesteśmy silni, zwyczajnie się poddajecie?! I jeszcze macie czelność mi zwracać uwagę?! Ja zamierzam walczyć o wolność naszego kraju do upadłego!- krzyczę i spoglądam w ciemność.
Ludzie pod ścianami poruszają się niespokojnie. Słyszę ich przyspieszone oddechy. Wiem, że się boją. Denerwuje mnie to. Ponownie uderzam w drzwi. Bum-bum-bum. Bum- bum.
- Co by było, gdyby Jezus się poddał?! Co, co by było wtedy? Gdyby w połowie swojej drogi stanął i pomyślał: ‘jest za ciężko, ludzie za długo się nawracają, cały czas jestem wyzywany, rzucam to wszystko.’? Co by było gdyby się poddał i nie wypełnił swojej roli? Wtedy ze światem stałoby się to, co stanie się z Polską, jeśli nie zawalczymy. Wojna to jest nasz krzyż. Krzyż, który wszyscy musimy wziąć na swoje ramiona i unieść go wysoko, wysoko nad głowę. Ja zamierzam to zrobić- mówię.
Ludzie pod ścianami przesuwają się z miejsca na miejsce. Nie wiedzą, co mają robić. Nie zamierzam na nich czekać.
- Po co ja mówię? Skoro wy nawet własnego zdania się boicie - zauważam z pogardą.
Kolejny raz uderzam w drzwi. Walę w nie. Kopię. Pcham. I znowu walę. Kopię. Pcham. Wreszcie na środku drzwi ukazuje się mała szparka. W niej czyjeś oczy.
- Czego chcesz?- pyta ktoś po rosyjsku.
- Otwórzcie te drzwi- mówię pewnym głosem.
- Hahaha- mężczyzna śmieje się tubalnie.
Pluję w otwór. Trafiam prosto pomiędzy oczy. Uśmiecham się szyderczo.
- Teraz ja się mogę pośmiać, prawda?- pytam niewinnie.
Drzwi otwierają się z rozmachem. Żołnierz mnie popycha. Spadam. Ze schodów. Na dół. Uderzam się. W głowę. Boli. Tracę przytomność...
Idę przez łąkę. Otaczają mnie kwiaty. Piękne, kolorowe kwiaty. Leon podchodzi i przytula mnie. Czuję się bezpiecznie, bo jestem z mężem. Jest dobrze. „To już koniec, Anno. Już po wszystkim. Jesteśmy wolni tutaj, a Polska jest wolna tam.”, mówi Leon. Spoglądamy w dół. Nasz kraj się odradza. Ani śladu czołgów, ani śladu bomb, pistoletów, krzyku. Nie wyczuwam strachu. Jest jakoś inaczej, spokojniej. „Co się stało?”, pytam zdziwiona. „Uwolniliśmy Polskę. Dzięki nam jest niepodległa.”, odpowiada Leon. „A Ernest i Aniela, co z nimi?”, pytam. „Żyją. Mają się dobrze. Doczekali się dzieci. Są szczęśliwi w wolnym kraju.”, uśmiecha się. Przyglądam się uważniej. Dostrzegam moje dzieci w jednym z domów. Właśnie jedzą obiad, śmieją się, żartują. „Czyli jest dobrze?”, pytam. „ Lepiej niż dobrze...”, szepcze Leon i przytula mnie.
Odzyskuję przytomność. Czuję niewyobrażalny chłód. Powoli otwieram oczy. Jest ciemno. Podnoszę się. Odczuwam straszny ból z tyłu głowy.
- Jak się czujesz?- pyta mnie ktoś.
Poznaję, że to Ignacy.
- Wyśmienicie - mówię.
Nie kłamię. Naprawdę czuję się wyjątkowo dobrze. Sen, który miałam, utwierdza mnie w przekonaniu, że postępuję właściwie.
- Nie żartuj – prosi Ignacy.
- Nie żartuję. Czuję się bardzo dobrze. Miałam piękny sen - uśmiecham się.
- Anno, daj spokój. Nie musisz udawać. Ten żołnierz bardzo cię pobił. Przecież takie uderzenia kolbą pistoletu musiały boleć - stwierdza.
- Nie wiem, nie czułam. Zemdlałam zaraz po upadku - śmieję się.
- Ciebie to śmieszy? Myślałem, że umrę z bólu - mówi.
- Jestem jeszcze młoda, pełna energii, nie zamierzam płakać. A może zamiast umierać, trzeba było coś zrobić?- zauważam.
Wstaję i trochę chwiejnym krokiem podchodzę do drzwi. Uderzam w nie parę razy, a później kopię.
- Pani znowu swoje?- pyta jakiś mężczyzna.
- Jak pan ma nogi jak z waty ze strachu, to proszę przynajmniej się nie odzywać - nakazuję.
Klapka w drzwiach się uchyla.
- Czego?- pyta żołnierz po rosyjsku.
- Witam, przyjacielu. Właśnie się obudziłam. Masz może ochotę na rozmowę?- pytam sarkastycznie.
- Na miejsce!- rozkazuje po rosyjsku.
- To mnie wypuść - mówię.
- Co?- pyta, zbity z tropu.
- Moje miejsce jest w Polsce, przy rodzinie - mówię.
- Siadaj!- krzyczy.
- Wiesz, miałam bardzo ciekawy sen. Śniło mi się, że Polska jest wolna. Wydaje mi się, że to był proroczy sen. Jesteście słabi - uśmiecham się.
Drzwi otwierają się i żołnierz wchodzi do środka.
- Pod ścianę! Nie rozumiesz?- drze się.
Kręcę głową. Łapie mnie za rękę i podnosi ciut nad ziemię.
- Zabieraj te ręce! Wiem, co to ściana - wyszarpuję się.
Dostaję kolbą od pistoletu po nogach. Na sekundę ból odbiera mi głos. Spluwam żołnierzowi pod nogi.
- Nie jestem słaba - syczę.
Rosjanin popycha mnie pod ścianę i wychodzi. Wstaję. Wracam pod drzwi. Siadam i zaczynam śpiewać:
Nie rzucim ziemi, skąd nasz ród.
Nie damy pogrześć mowy,
Polski my naród, polski lud,
Królewski szczep piastowy.
Nie damy, by nas gnębił wróg.
Tak nam dopomóż Bóg!
Tak nam dopomóż Bóg!
- Cisza!- dobiega zza drzwi.
Po tym krzyku dołączają się do mnie inne kobiety. Śpiewamy głośniej i głośniej. „Rota” rozbrzmiewa w całym pomieszczeniu. Wreszcie dołączają się też mężczyźni. Śpiewamy razem. Przepełnieni miłością do narodu, wolą walki o niepodległość. Już wiem, że na nowo obudziłam w tych ludziach patriotyzm i odwagę. Uśmiecham się coraz szerzej. Nie przejmuję się tym, że zaraz zabiorą mnie stąd i zabiją. Wolę cieszyć się tą ostatnią chwilą.
- Dacie sobie radę beze mnie. Musicie dać sobie radę. Idźcie za tym, co podpowie wam serce, a będzie dobrze. Wygramy!- mówię.
Podchodzi do mnie Ignacy. Przytula mnie. Łzy błyszczą w moich oczach. Smutne jest to nasze pożegnanie. Wtulam się w jego ramię.
- Anno, jeszcze nigdy nie spotkałem tak silnej kobiety. Gratuluję ci odwagi i dziękuję, że na nowo odnalazłaś w nas to, co zgubiliśmy. Zawsze będę o Tobie pamiętał- mówi.
- Ignacy, byłeś moim jedynym oparciem tutaj. Cieszę się, że ci pomogłam. Zawsze będziesz w moim sercu. Będę nad tobą czuwać. Ty musisz dalej prowadzić tych ludzi - uśmiecham się smutno.
- Zrobię wszystko, co będzie w mojej mocy - obiecuje.
- Dziękuję - szepczę.
Przytulamy się mocno do siebie. On wkłada mi coś do ręki i odchodzi. Ponownie wszyscy razem odśpiewujemy „Rotę”.
Nie rzucim ziemi, skąd nasz ród.
Nie damy pogrześć mowy,
Polski my naród, polski lud,
Królewski szczep piastowy.
Nie damy, by nas gnębił wróg.
Tak nam dopomóż Bóg!
Tak nam dopomóż Bóg!
Nagle drzwi otwierają się. Wpada grupka żołnierzy. Łapią mnie. Ciągną.
- Polska!- krzyczę.
Zatykają mi usta. Krzyczą. Zbiegają. Po schodach. Prędko. Otwierają drzwi. Jedne. Drugie. Kolejne. Wreszcie wbiegają do jasnego pomieszczenia. Stawiają mnie. Na ziemi. Rozkładam palce. Na mojej dłoni leży odznaka pułkownika. I już wiem, kim był mój przyjaciel.
- Dadzą sobie radę - szepczę.
Znowu mnie podnoszą. Idą. Schodzą. Jeszcze niżej. Otwierają drzwi. Popychają mnie. Prostuję się. Słyszę powolny oddech. Mija sekunda. Odgłos wystrzału. Ból. Upadam. Twarzą na podłogę. Obraz się rozmywa. Ogarnia mnie ciemność. Jeszcze w podświadomości słowa: Nie damy, by nas gnębił wróg. I koniec...
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt