Na ścianie pokoju siedzi pająk. Trwamy w bezruchu, mierząc się spojrzeniami jak dwóch rewolwerowców przed pojedynkiem.
Wybija południe i ruszamy. On zbiega w stronę mojego łóżka, ja nurkuję pod biurko po swój oręż. Muszę być szybszy, jeśli nie zamierzam spędzić nocy w wannie. Porywam klapek, uderzam w ścianę, trafiam pająka. Na białej farbie zostaje brązowy ślad. Zdmuchuję chitynowe odnóża ze śmiercionośnego laczka – niczym rewolwerowiec po pojedynku. Poprawiam kapelusz – przypominam sobie, że nie noszę kapelusza.
Wtedy ktoś wyważa z buta drzwi do mieszkania.
I wpadają.
Przez chwilę myślę, że to Indianie. Przez kolejną chwilę myślę, że to świadkowie Jehowy po sterydach. Przez jeszcze kolejną, że to Aleksander Kwaśniewski z flaszeczką i tekstem „tak to spędzamy piątunio?!”.
Ale jest gorzej, dużo gorzej.
Kiedy marnuję czas na rozmyślania, oni strącają mnie kopniakami z krzesła. Próbuję kontratakować klapkiem, ale odbija się on od puklerza z dębowej kory. A potem przyciskają mnie do podłogi. Odchylają tarcze i wtedy ich rozpoznaję.
Jest gorzej, dużo gorzej.
To obrońcy praw zwierząt. Mają na sobie kolczugi ze szpinaku, jarmużu i rukoli. Na szyjach zawiesili zabawki z Happy Meal – trofea po zrównanych z ziemią McDonaldach. Głowy chronią kubełkami z KFC, by dezorientować przeciwnika.
Wciskają mi twarz w podłogę, a wtedy wpada Arnold Schwarzenegger, cały nagi, jeśli nie liczyć przepaski biodrowej z lamparciej skóry. W ręce dzierży rożen z mięsem na kebaby.
– Mięso do pyska, zjeby – warczy.
Brzmi to dziwnie bliźniaczo do „Hasta la vista, baby”.
I napierdala ich tym rożnem. Skuteczniej, niż ja klapkiem. Po chwili wszyscy są zmasakrowani. Ciała obrońców praw zwierząt po śmierci zmieniają się w rzeżuchę. Leżę w wegańskiej sałatce, która Arnoldowi sięga do kostek. Mój wybawiciel zamiast ręki wyciąga do mnie rożen.
– Zjedz trochę, dobrze ci zrobi.
Odrywam zębami kawał mięsa (ostre, bardzo ostre) i czuję się jak Harry Potter nakarmiony czekoladą po lizanku z dementorami.
– A teraz wstawaj – mówi Arnold.
Wstaję i otrzepuję się z rzeżuchy. Patrzę, jak obrasta ona zabawki z Happy Meal i kubełki po kurczakach.
– Co to było? – pytam.
– Nie ma czasu na wyjaśnienia.
Arnold wciska sobie pod jedną pachę rożen, pod drugą mnie. Kopniakiem wybija szybę i wyskakuje. Lądujemy na rowerze. Sadza mnie w siodełku za sobą i zaczyna pedałować.
– Nie lepszy byłby motocykl?
– To kamuflaż – wyjaśnia Arnold. – Gdybym przyjechał naszym bojowym food truckiem, bylibyśmy teraz bombardowani brukselką. I tak coś mi podpowiada, że już nas namierzają.
– Gdzie jedziemy? – pytam.
– Nie pytaj gdzie – odpowiada Arnold, bierze gryza kebaba i przyspiesza. – Pytaj: kiedy?
Nie mogę jednak zapytać, bo wpadamy w poślizg.
– Mleko sojowe! – krzyczy Arnold. – Trzymaj się!
Podpiera się stopą. Kiedy jego ciało styka się z mlekiem sojowym, strzelają snopy iskier. Arnold opanowuje rower i przyspiesza. A potem gryzie kebaba i jeszcze przyspiesza. I kolejny gryz, i kolejne przyspieszenie. Kulę się za jego muskularnymi plecami. Bicepsy Arnolda zaczynają płonąć, jak meteoryt wchodzący w atmosferę. Krzyczy z bólu, mimo to bierze jeszcze gryza i jeszcze przyspiesza. I wtedy pokonujemy barierę.
– Jesteśmy na miejscu – mówi Arnold.
Przed nami zrujnowany fast food. Otaczają go okopy i drut kolczasty.
– Czyli gdzie? – pytam. – To znaczy: kiedy?
Arnold patrzy na mnie poważnie.
– Jesteśmy w 2040 roku. Świat został opanowany przez obrońców praw zwierząt, wegan i innych lewaków. Jako przywódca ruchu oporu, John Connor, musisz to zobaczyć na własne oczy, żeby uwierzyć. Musisz działać, zanim będzie za późno.
– Ale ja się nie nazywam John Connor.
Arnold patrzy na mnie tępo.
– Jak to?
– Normalnie. Zaszła pomyłka.
– Kurwa – mówi Arnold. – Kurwa, kurwa, kurwa.
– Nie da się tego… eee… jakoś naprawić?
– Da się. – W jego oczach pojawiają się łzy. – Kurwa…
– Czyli możesz mnie odstawić i znaleźć prawdziwego Johna Connora?
Kiwa głową, przygryza wargę. Jego oczy przepełniają się łzami, które ściekają po osmalonej twarzy.
– To o co chodzi? – pytam.
Arnold kręci głową, spuszcza wzrok, zaczyna szlochać.
– Arnold. – Kładę mu rękę na ramieniu. – Powiedz, co się stało?
Unosi swe niewinne, błękitne oczy. Są pełne łez.
– Kebab – szepcze. – Zaczął piec drugi raz.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt