Cztery ściany absurdu # 4 - Felicjanna
Proza » Przygodowe » Cztery ściany absurdu # 4
A A A
Klasyfikacja wiekowa: +18

Rozdział V - Milczące psy

---------------------------------

Rozpoznał ją, wsuwając głowę do środka, w odbiciu twarzy w lustrze. Była tą samą kobietą, widzianą przed lokalem w towarzystwie młodszej. Nie od razu go zauważyła, zajęta odsłanianiem ramion, sięgająca do karku, do zapięcia łańcuszka oraz wydawaniem drażniących dźwięków. Wykorzystując to, wszedł całościowo. Zamknął drzwi i oparł się o nie plecami.

Zawodzenie natychmiast ustało.

— W szufladce — odezwała się po francusku. — I to. — Położyła na toaletkę odpięty łańcuszek z niewielkim wisiorkiem. Przyjmując pozycję obronną i nie odwracając się do niego, skrzyżowała ręce na piersiach, zasłaniając nerwowo falujący biust. Przytrzymywała dłońmi suknię. Zdał sobie sprawę, że musiały do niej dotrzeć wieści o późniejszych wydarzeniach przed lokalem.

— Nie jestem tym zainteresowany — oświadczył, wzruszając ramionami.

Rzuciła przerażonym spojrzeniem ni to na drzwi, ni na podłogę.

— Ani tą młódką — dodał, prawie rzeczowo.

— Więc czego pan chce?! — Zatrzęsła się w nieudawanym oburzeniu. — Pana towarzysze...?!

— Jestem sam i potrzebuję środka transportu dla więźnia na dole — wyjawił bez ogródek cel wizyty. Popatrzyła na niego krzywo, z niedowierzaniem, wyraźnie rozstrojona jego słowami. Zdecydował się dopowiedzieć: — Pilnują go pani psy.

— Nie są moje.

— A czyje?

— Nie moje! — powtórzyła twardo. — Nie karmiłam ich nigdy i szczerze mówiąc, liczyłam, że dawno odeszły...

— Na noc widocznie wracają — orzekł. — I chyba panią lubią, bo pilnują i pani, i domu...

— Taaak. Właśnie widzę...

— Mniejsza z tym. Da mi pani?

Poczerwieniała gwałtownie.

— Jakiś środek transportu.

— Dlaczego miałabym panu pomagać? I kim jest ów nieszczęśnik?

— To nieistotne.

— Naprawdę...? Co pan zamierza z nim zrobić? — Jej rumieniec ani trochę nie zelżał. — Mam być pana wspólniczką?! W jakimś...

James się zniecierpliwił.

— Gdybym chciał jego krzywdy, widziała pani, co mogę! — nacisnął.

Chwilkę myślała, by wreszcie rzucić w jego stronę oskarżycielsko:

— Jeden z was mówił... Czy więzi pan na mojej posesji pana Humbaka?!

>>><><<<

Kiedy potwierdził, odmówiła pomocy zdecydowanie. Jakby rzeczywiście los współobywatela nie był jej obojętny. Zdecydował się to sprawdzić. Podszedł do niej, stając z tyłu, aż na skraju dotyku.

— Nie będę go wlókł przez miasteczko na piechotę — oznajmił. — To zbyt duże ryzyko. — Oddech kobiety przyspieszył. — Jeżeli mi pani nie pomoże, to ze względu na wiedzę, jaką pan Humbak posiada, zmuszony zostanę do poderżnięcia mu gardziołka i pozostawieniu w pani ogrodzie... — Zacisnęła zęby, lecz oczu, nieco zawilgotniałych, od jego spojrzenia nie odwróciła. — A w międzyczasie mogę też zmienić zdanie co do zainteresowania się pani... Kim jest dla pani ta młódka...?

— Jak pan śmie mnie szantażować?! — Odwróciła się do niego gwałtownie, pogardliwie wydymając wargi. — Za kogo się pan ma?!

— Mój bosman-Bohu twierdzi, żem diabeł...

Przyjrzała się baczniej jego ogorzałej od słońca, niemal czarnej twarzy. Jego młodzieńczym rysom i pewności siebie psotnego chłopca.

— Rozumiem, diable, że twoje doświadczenia z kobietami są rozległe...? — Jej dłonie wsparły się o jego tors, a suknia zsunęła do pasa, odsłaniając cieniutką halkę. Przez jego twarz przebiegło zakłopotanie, zaraz zakryte kpiącym uśmiechem, ale na tyle wyraźne, że je bez trudu dostrzegła, na kpinę odpowiadając szyderstwem. Cofnął się o krok. Suknia, z szelestem, opadła na podłogę. Kobieta z niej wyszła i naparła. — Więc...?

Cofał się aż do wyczucia łydkami łóżka. Pchnęła go lekko na nie palcem, a gdy usiadł, nachyliła się, ukazując coś, o czym korsarze mogliby pytlować godzinami, śliniąc się przy tym i mlaskając, jak przy najrozkoszniejszych atrakcjach dla podniebienia.

— Masz, diable, aż takie doświadczenie, by nie okaleczyć mej siostrzenicy...?

— Nie po to tutaj przyszedłem! — niemalże zawarczał w samoobronie.

Parsknęła cicho, siadając mu na udach okrakiem, jedną dłonią zmuszając do położenia się na plecach, a drugą sięgając... Major opowiedział mu o takim przypadku. Nazywając je książkowym, ze wstydem pokazał szramę na ramieniu.

>>><><<<

Obezwładnił ją z łatwością. I teraz on klęczał na łóżku, między nogami kobiety, nachylony nad jej twarzą, przytrzymując za nadgarstki ręce, w jednej z których tkwił sztylet.

— Głęboka ciemność, jakiś zapach, jakiś smak — odpowiadał złośliwie. — W tych sprawach diabełkiem jestem młodym.

— I to wszystko? O czymś, młody diabełku nie zapomniałeś?

— To znaczy? — nie zrozumiał.

— Głęboka ciemność brzmi jak próżnia kosmiczna — szydziła, chociaż było widać, że zaczyna się bać. — Pewnie była i prędkość światła...?

Zaśmiał się ani trochę niezawstydzony i wyjął jej z dłoni nóż. Uwolnił ją i posadził, samemu siadając obok.

— Była. I co z tego? — odpowiedział beztrosko. — Pomóż mi, pani...

— W czym...?

— Humbak przeżyje — oświadczył. — Masz na to moje słowo.

— I musisz już iść?

— Jak zacznie się dzień...

>>><><<<

Wyjechali z Humbakiem o świcie. Pozwoliła mu na zabranie koni ze stajni i wskazując tylną furtę, obiecała wyłączyć alarm.

Słowa dotrzymała, a on swego, zostawiając rumaki na łączce przy zatoczce, gdzie już oczekiwało na nich dwóch korsarzy przy motorówce.

>>><><<<

Na pokład okrętu wchodził jako bohater. Za Rudobrodego i za dostarczenie Humbaka. Okazało się przy tym, że kapitan wysłał mu w międzyczasie dyskretne wsparcie, lecz tamto przybyło już po ewakuacji Jamesa z tawerny, a obecnie wszyscy byli ciekawi, gdzie i jak udało się Jamesowi przeczekać noc.

— Przeskoczyłem przez mur — zaczął James i kontynuował, dopiero gdy oficerowie zabrali Humbaka do kapitańskiej kajuty na przesłuchanie. — I wszystko byłoby cacy, gdyby nie psy...

— Przecież nie boisz się pan psów — zauważył Jenkins, a o czym James zapewniał wielokrotnie podczas rozmów.

— Zgadza się, panie Jenkins — przyznał James. — Nie boję się żadnych psów, oprócz tych psów milczących... — Powiało grozą. — Takich, co to nie wydają głosu, nie ujadają, ale pilnują i patrzą, i hipnotyzują. Tak, że człowiek nie jest się w stanie poruszyć. A one stoją, milczą i warują, i nie dają szansy ucieczki...

— Ale jakoś pan, żeś uciekł — zauważył Malqvin, jeden z tych czekających na Jamesa na miejscu spotkania. — I z koniami, na dodatek...?

— Wcale nie, panie Malqwin, ja nie uciekałem — zaprotestował James. — Konie wyszły z ukrycia później, a zanim to nastąpiło, zmuszony zostałem do stania na baczność i na dodatek musiałem się mieć na baczności i całą noc, panowie... Całą noc i jestem wykończony...

— No, ale jak to...? — odezwali się inni.

— I nie gryzły?

— I nie atakowały?

— Ależ tak, panowie — przyznał James. — Atakowały i napierały. Były agresywne i nienasycone...

— Uciekałeś, pan?

— Wręcz przeciwnie, panowie — tym razem James zaprotestował zbolałym głosem. — Zmuszony byłem wyjść im naprzeciw. Napierać i na atak odpowiadać atakiem... — Nastała pełna napięcia cisza, urozmaicana jedynie świstem wiatru w olinowaniu.

— I co? — przerwał ją bosman.

— No w pewnym momencie futrzak miał dość, zwinął się w kłębek i uspokoił, a ja... Cóż, opadłem...

Pierwszy zaczął się śmiać bosman, a Meryl, o co James miał do niego pretensje, dostrzegł jakoś skrawek dowodu na nadgarstku i uniósł jego ramię do góry. Odsłonięte po łokieć, ukazało czerwoną podwiązkę.

Kobieta sama mu ją tam zawiązała, kiedy odmówił, zabrania na pamiątkę czegoś z biżuterii.

— Jeśli Humbak się o tym dowie — zapowiedział wściekle Merylowi, będziesz go musiał wywalić za burtę!

Wielkolud wzruszył na to lekceważąco ramionami.

------------------------------------------------

Rozdział VI- Koniec pierwszej randki

----------------------------------------

Ocean nie oblewał wysepek równomiernie. Przy jednych tworzył rozległe, pełne turystów plaże, przy innych klify, wysokie na kilkadziesiąt nierzadko yardów. Aby ominąć mielizny hiszpański galeon w swej drodze na otwarty ocean, musiał wpłynąć pomiędzy dwie niezamieszkane wysepki, dla kursu wykorzystując rów przy jednej z nich.

Kapitan, za radą Humbaka, w nowej sytuacji życiowej pragnącego coś ugrać dla siebie, rozkazał wtoczyć na dwudziestokilkuyardową ścianę jednej z wysepek dwa działa. Towarzyszyła im obsługa w liczbie sześciu kanonierów plus Meryl oraz dwudziestu strzelców, mających za zadanie pozabijanie przede wszystkim oficerów. Dowodził nimi porucznik Mardock, o którym Dracen nie miał dobrego mniemania, ale w tym wypadku ten synalek lorda (trzeci albo i piąty- nikt nie wiedział dokładnie), zepsuć prostego zadania miał nie potrafić.

James chciał zostać na pokładzie ustawionego burtą do hiszpańskiego kursu, ukrytego za wysepką okrętu, na którym każdy miał nadzieję, że nie przyjdzie im oddać do Hiszpanów morderczej salwy. Jako przydatny w ewentualnym abordażu, wzbudził jednak w kapitanie wyrzuty sumienia i chociaż rwał się do bitki, Dracen zdecydował się ostatecznie posłać go na klif. Z tubą wzmacniającą głos, miał za zadanie nawoływać Hiszpanów do poddania się.

Ten nie był na szczęście nagą skałą, ale porastały go rozłożyste paprocie w cieniu kilku skarlałych palm. Mogli ukryć więc działa i sami siebie, oczekując niecierpliwie chwili, w której Hiszpan przekroczy punkt, po którym nie będzie miał już szansy na zwrot i ucieczkę.

Pierwszy widok statku rozczarował ich i ucieszył zarazem. Trzymasztowy galeon należał do tych mniejszych i w tym wypadku wybitnie handlowych jednostek. Z załogą nieprzekraczającą dwustu osób oraz uzbrojonym w zaledwie trzydzieści dział, nie mógł mieć w walce z „Kunta-Kinte” najmniejszych szans. Ale załogę miał czujną.

Mardock w chwili ujrzenia jednostki, całkowicie Hiszpanów zlekceważył i tylko stanowcze spojrzenie Jamesa i zawstydzenie przed tym znajdą, powstrzymało go przed wyprostowaniem się przed czasem i zdradą planu. Nie wytrzymał jednak napięcia niesławny drugi bosman, a Meryl za późno złapał go za łydkę i w dół pociągnął już konającego.

Na szczęście Hiszpańska „Lampucerendia” przekroczyła punkt krytyczny, a jej załoganci, nie widząc nieprzyjacielskiej jednostki, uznali napaść w pierwszej chwili za marną zasadzkę wyspiarskich rzezimieszków. Z pistoletami i muszkietami wdrapując się na olinowanie, gromko odgrażali się niewidocznym przeciwnikom, posyłając kilkanaście niepotrzebnych kul ponad ich głowami.

— Zajcew! — Mardock się w końcu ogarnął. — I pozostali. Tych najwyżej!

Pierwszy spadł z bocianiego gniazda zabójca Simonsa, trafiony precyzyjnie przez Zajcewa w głowę, a pomocnicy już podawali snajperowi kolejne, załadowane muszkiety. I tak trwała, nierówna wymiana ognia, w której korsarze mieli Hiszpanów jak na talerzu, gdy ci zaledwie widzieli czubki ich głów i lufy muszkietów. A gdy tylko statek się z nimi zrównał, także i lufy dział.

Z odległości kilkunastu yardów, jaka ich dzieliła, nie mieli wielkich szans. Trudno byłoby także doświadczonym kanonierom chybić na takim dystansie i rozkaz zrąbania dwóch głównych masztów został wykonany wzorowo za pierwszą salwą. James natychmiast wezwał Hiszpanów do poddania się.

Nie posłuchali za pierwszym razem. Prąd wodny otulający wyspę niósł ich nieco bokiem do przodu i dopiero kolejna salwa z dział, wraz z wybiciem muszkietami wszystkich oficerów i większość podoficerów, zmiękczyła i odebrała zaatakowanym wolę walki, które przypieczętował widok, najeżonego przygotowanymi do strzału działami „Kunta-Kinte".

Bez strat się nie obyło. Oprócz Simonsa zginęło dwóch, najbardziej narażonych na odsłonięcie kanonierów, a pozostali zostali ranni. Trafiono także jednego strzelca i tak nieszczęśliwie w oko, że po wdaniu się zakażenia, został zrzucony do morza jako czwarty poległy wyprawy. Ale korsarze się obłowili i po przeładowaniu łupów i odesłaniu ocalałych Hiszpanów w łodziach na wysepkę, po zezwoleniu na zabranie prowiantu i wody na kilka dni, „Lampucerendia” została zatopiona, a „Kunta-Kinte” obrał kurs bezpośrednio na dom.

Był to najkrótszy rejs korsarski w historii okrętu i jego kapitana, wchodzącego po dwóch tygodniach od bitwy do portu w Dover.

>>><><<<

James trzy dni wcześniej hucznie obszedł osiemnaste urodziny, a branki ochoczo uczestniczyły w balandze, ciesząc się na rychły powrót do domu, w towarzystwie woreczka zielonych kamyków, połowy hiszpańskiej biżuterii i kilku sztabek srebra. Dracen obiecał im także pierwszą klasę na "Quinn Mary".

Do przybicia brakowało kilkunastu minut. Już zbliżały się do nich dwa holowniki. Kapitan wezwał pełniącego, od śmierci Simonsa, obowiązki drugiego bosmana, Jamesa, na mostek.

— Co zamierzasz? — zapytał.

— Gdy major Five umierał — odpowiadał bez namysłu James — prosił, żebym po ukończeniu osiemnastu lat stawił się na rozmowę u lorda Kanclerza. Obiecałem, że tak postąpię. Powiadomił mnie jedynie, że to będzie dotyczyć mojej przyszłości. Więc... Lord zapewne coś dla mnie ma...?

— I zastosujesz się? — Dracen nie ukrywał zdziwienia.

— Nie wiem — James nie zamierzał kręcić. — Ale prawdopodobnie moje domysły, dotyczące planów majora względem mnie, mogą mi się nie spodobać... — Westchnął. — Ale...

— Ale...?

— To skomplikowane. Przypuszczam, że lord może wiedzieć coś o moim pochodzeniu, chociaż twierdzi zdecydowanie, że nie.

— Znam lorda Brixtona, raczej nie kłamie... — uważał Dracen.

— O ile nie zmusiły go do tego okoliczności...

— No, dobrze — przyznał kapitan. — Ale masz wyjście, a w kapitanacie będzie na ciebie czekał patent bosmański — James spojrzał na dowódcę zaskoczony. — Nie dziw się temu i w razie kłopotów, wykorzystaj. Jako drugi bosman masz także na moim okręcie miejsce i co ważne, szacunek u załogi. Poza tym udziały, których rozmiar pozwoli ci na dostatnie życie przez kilka lat i uniezależni od ewentualnych kaprysów lorda. Tego czy innego.

— A od rozkazów?

— Czy lord może ci rozkazywać? Ot, tak?

James tego nie wiedział.

>>><><<<

— To lord — odpowiedział na koniec on sam, a gdy już schodzili z pokładu, kapitan nie omieszkał mu tego przypomnieć.

— Pamiętaj, że to jednak jest lord.

Stał właśnie na schodach, słysząc swój przydomek. Okazało się, że dwa dni przedtem przybił do portu statek kurierski z Port Rympał i wszystkie gazety trąbiły na pierwszych stronach o Rudobrodym bez głowy i jego pogromcy Maderze. Z ochoty przedstawienia się tym mianem zrezygnował jednak kiedy rozpoznał dziecinny podziw w głosach strażników, obcy na szczęście korsarzom przechodzącymi nad takimi zdarzeniami szybko do porządku dziennego.

— Ja do lorda kanclerza — przerwał im peany na swoją cześć.

Pokazali palcami kantorek pierwszego urzędasa z brzegu, a ten, po obejrzeniu Jamesa dowodu tożsamości, raczył go poinformować:

„Lord nie przyjmuje na zawołanie, panie Tiger” i zapewne przyznałby mu rację i nawet odłożył spotkanie na następny dzień, ten przeznaczając na wizytę w sierocińcu, gdyby urzędnik nie przekręcił jego nazwiska. Postanowił być jednak spokojny.

— Lord jest moim mentorem — oznajmił. — Mógłbym pana pominąć w hierarchii, udając się bezpośrednio do jego sekretarza, ale ze względu na szacunek dla urzędu lorda, chciałem także okazać takowy jego pracownikom. — Na chwilę zawiesił głos. — Wspomnę mu jednakże, z bólem serca, że jego najniższy personel nie nauczył się jeszcze czytać...

Kilka minut później stał przed panem Hamiltontem, sekretarzem lorda. Ten wiedział o wizytach Brixtona w sierocińcu i chociaż nie obdarzył Jamesa atencją, zgodził się go zaanonsować. Po trzech godzinach, podczas których chłopiec uczył się cierpliwości, obserwując i licząc wchodzących i wychodzących oficjeli.

Kiedy w końcu sekretarz poinformował go, że właśnie zmierza do gabinetu z zapytaniem lorda o jego sprawę, wypadł stamtąd szybciej, niż wszedł.

— Lord i... Lord prosi! — wykrztusił.

----------------

Cdn.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Felicjanna · dnia 11.03.2018 20:07 · Czytań: 328 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
18/03/2024 19:06
Pliszko, Posłużyłaś się skrótami myślowymi, ale pełnymi… »
Jacek Londyn
18/03/2024 18:15
Trening czyni mistrza. Kolejna okazja, tym razem… »
valeria
18/03/2024 11:41
Piękne, już bielonych rzeczy nie spotykam już:) chyba w… »
mede_a
18/03/2024 10:45
Jak ja kocham te Twoje maluchy! Ajw- poezji pełna - pisz,… »
Kazjuno
17/03/2024 22:58
Ja miałem skojarzenie erotyczne, podobne do Mike 17. Jako… »
Kazjuno
17/03/2024 22:45
Co do Huty masz rację. To poniemiecka huta do końca wojny… »
ajw
17/03/2024 21:52
Zbysiu - piękne miałeś skojarzenia :) »
ajw
17/03/2024 21:50
Tak, to zdecydowanie wiersz na pożegnanie. Na szczęście nie… »
Gabriel G.
17/03/2024 19:52
Nie ukrywam czekam na kontynuację. To się pewnie za trzy -… »
Kazjuno
17/03/2024 16:40
Dzięki Gabrielu za krzepiący mnie komentarz. Piszę,… »
valeria
17/03/2024 15:17
Gotowanie to łatwizna, tylko chęci potrzebne :) »
Gabriel G.
17/03/2024 12:46
Kazjuno Jestem świeżo po lekturze wszystkich trzech części.… »
Jacek Londyn
17/03/2024 10:31
Proszę o chwilę cierpliwości. Zanim odpowiem na komentarze,… »
Kazjuno
17/03/2024 04:17
Czekamy z Optymilianem, ciekawi twojego odniesienia się do… »
Jacek Londyn
16/03/2024 12:26
Drodzy Koledzy po piórze. Dziękuję za komentarze. Jest mi… »
ShoutBox
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
  • TakaJedna
  • 05/03/2024 23:43
  • Nie poezją ja, a prozaiczną prozą teraz, bo precyzję lubię: nie komentarzem, a wpisem w/na shoutboxie zaczęłam, a jak skończę, to nie potomni, a los lub inna siła zdecyduje/oceni.
  • Zbigniew Szczypek
  • 05/03/2024 23:32
  • Pliszko - nie! Dość milczenia! Dopóki żyjemy! A po nas krzyczeć będą "słowa", na karcie, na murze...
  • Zbigniew Szczypek
  • 05/03/2024 23:28
  • To, jak skończysz pozwól, że ocenią potomni. Zaczęłaś komentarzem... pozwól/daj nam możliwość byśmy i Ciebie komentowali - jedno "słowo", póżniej strofy...
  • TakaJedna
  • 05/03/2024 23:20
  • ech, Zbigniew Szczypek, fajnie wszystko, wróżba jest, choć niedokończona, ale z tego, co pamiętam, to Makbet dobrze nie kończy ;)
  • pliszka
  • 05/03/2024 22:58
  • A reszta jest milczeniem...
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty