Cztery ściany absurdu # 9 - Felicjanna
Proza » Przygodowe » Cztery ściany absurdu # 9
A A A
Klasyfikacja wiekowa: +18

<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<

CZĘŚĆ II - PÓŁ ŚRODKI

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

-----------------------------

Rozdział I - Krok pierwszy

-----------------------------

Czyjś płacz słychać było już od progu. James, poirytowany samym faktem swojej tu obecności, z obudzonymi na nowo wątpliwościami, podenerwowany wkraczał do hrabiowskiego domu. Musiał przy tym wyglądać mało zachęcająco, gdyż młody odźwierny, usuwał mu się z drogi z wyrazem trwogi na twarzy. W hallu zastali mężczyznę i kilka kobiet. W stojącej tyłem do nich, ciemnowłosej i zgodnej z opisem, domyślił się pani domu.

— Suzi! Natychmiast przestań płakać! — zaklinała zabiedzoną, chudą dziewczynę, skurczoną w żalu i zasłaniającą drobnymi dłońmi twarz. Były dziecinne i przepracowane, wzbudzające litość.

Przy jego stanie ducha wywołały w nim z miejsca gniew. Był jednak na tyle opanowany, że nie uderzył na ślepo, ale postanowił spokojnie wypatrzeć, na kim go użyć uzasadnienie.

— Przykro mi, pani Hrabino. — Butny majordomus patrzył przed siebie z pogardą, jak James mógłby przysiąc, wobec wszystkich obecnych. — Ale ona do niczego...

— Akurat, ci przykro... — skomentował. Wszystkie oczy zwróciły się natychmiast ku niemu. Płacz ucichł.

— Kim pa...?! — hrabina Kira Nathley przerwała w pół słowa, spostrzegłszy teściową. — Witaj, mamo! — Słowo to, jakże obce Jamesowi, w jej ustach nie brzmiało lepiej. Natalie nie wydawała się jednak tym zaskoczona, a kobiety się nawet nie dotknęły, chociażby na pokaz. Jednak nie to, odebrało Jamesowi na chwilę całkowicie mowę.

— Witaj, kochanie! — mimo tego, głos starszej brzmiał ciepło. — Ten młody człowiek, James Tager, jest protegowanym samego lorda kanclerza... — James nawet nie zwrócił uwagi, że Natalie przedstawia go inaczej niż był to zaplanowane, dalszy wywód zaledwie rejestrując. Natalie wyjaśniała: — Niedługo obejmie nadzór nad majątkiem szlacheckim, a być może stanie się on nawet jego własnością (James wcale nie miał na to ochoty, ale jak dotąt młoda mama Terbreek wyprodukowała trzy córki i była w ciąży najprawdopodobniej z kolejną). Kanclerz poprosił mnie — łgała Natalie, o czym James był przekonany — abym umożliwiła Jamesowi wgląd w dom szlachecki. Żeby mógł nauczyć się, jak ten funkcjonuje i nabrać nieco ogłady w świecie. A także oduczyć się bycia popędliwym... — Spojrzała na Jamesa wymownie, co także zignorował, choć zrozumiał na tyle, że poczuł się ubawiony. — Mam nadzieję, że znajdzie się dla niego jakiś pokój? Na pewno nie będzie ci w niczym przeszkadzał...

James nie miał najmniejszego zamiaru. Przed nim, w nieco tylko zmienionej odsłonie, stała kopia Elizabeth Snowe.

Różnice były minimalne. Kira była brunetką, Elizabeth nosiła gruby blond warkocz. Ta druga była też nieco wyższa albo winę ponosiło obuwie jak u Królowej. Piratka miała sporo mniej lat, co do tego za to miał pewność i w przeciwieństwie do stonowanej hrabiny, nie można było dostrzec w jej zawadiackich oczach niepewności i rozterki. Przez głowę natychmiast przebiegła mu oczywista myśl, że nie jest jedynym bękartem na świecie. Choć bez wyciągania pochopnych wniosków.

Patrzyła na niego zaniepokojona, wyraźnie oczekując potwierdzenia słów teściowej, on za to głęboko przysięgał sobie trzymanie się w ryzach. Bo jakkolwiek Snowe zostawił, z wiadomych względów, w spokoju, tak tutaj takowych hamulców w postaci zagrożeń się nie spodziewał. Nie było czającego się na horyzoncie kapitana „Latającego Holendra”, który poszatkowałby go, utopił, zeżarł i powtórzył wszystko trzy razy, by po wysraniu, rzucić jeszcze do przemielenia Krakenowi. Tutaj miał za „przeciwnika” jedynie hrabiego, którego nie znosił od pierwszego wejrzenia i który był gdzieś daleko, więc de facto, na przeszkodzie nie stało mu nic. Oprócz jednego:

Kiedy spojrzał w oczy kobiecie, zapragnął wyrzucić z nich precz jakikolwiek niepokój i lęk i zmieszanie, i chciał się o nią troszczyć.

Myślał szybko. Milczenie nie trwało sekundy.

— Oczywiście! — zapewnił z ukłonem, lecz chociaż tonem łagodnym, to wyraźnie sugerującym wszystkim obecnym, że na kołek w płocie się nie nadaje.

— Pan uważa, że płacz Suzi jest moją winą...? — Kira Nathley zrozumiała wymowę i nie wyglądała na zadowoloną. Z wyrazu jej twarzy wynikało, że poczuła się zaatakowana.

— Nie — zaprzeczył spokojnie, kontynuując słowami swoją postawę. —Zdumiewa mnie jedynie pogardliwe usposobienie majordomusa pani, który najchętniej wykopałby to dziecko za drzwi albo utopił w jej własnych łzach.

— To śmieszne! — zaprotestował oburzony majordomus. Tak udatnie, że nikt nie mógł mieć najmniejszej wątpliwości, kto tutaj ma rację.

Do hallu weszły cztery kolejne osoby. Guwerner wprowadzający chłopca był wyniosły i sztywny, kobieta towarzysząca dziewczynce- pełna ciepła.

Dzieci przywitały się z babką na dwa sposoby: ośmiolatek z rezerwą, ale widocznie spowodowaną obecnością zbyt wielu ludzi aniżeli niechęcią, a dziewczynka serdecznie. Jak James wiedział, miała czternaście lat i śmiało wpatrywała się w niego z nie ukrywanym zainteresowaniem. Mała, wierna blond kopia Elizabeth Snowe.

— James Tager. — Ukłonił im się lekko. — Fajna niania — dorzucając w stronę dziewczynki.

— Annabel — odpowiedziała, dygnąwszy wdzięcznie. — A to jest pani Fay Goon, moja guwernantka...

— A tam... — nie zgodził się. — Kiedy tutaj wchodziła, nie słyszałem, żeby trzeszczała, czy skrzypiały jej stopy. To niania — zapewnił, uśmiechając się serdecznie do obu i wzbudzając u dziewczynki podobny odzew, a u Niani rumieniec zadowolenia.

— A ja jestem panicz Robert — przedstawił się z kolei chłopiec. Był sztywny i niezbyt pewny siebie. — A to jest...? — zawahał się.

— Nienianiek...? — podpowiedział James, wychodząc naprzeciw oczekiwaniu.

Robert roześmiał się szczerze, a guwerner poczerwieniał ze złości. Niania, wraz z Annabel zachichotały, gdy pozostałe kobiety, włączając w to niespełna szesnastoletnią Suzi, usilnie starały się ukryć wesołość, spotęgowaną powagą Jamesa i zbitą z tropu Kirą, która do jego zachowania nijak nie potrafiła się odnieść. Uznał, że to dla niej zbyt duży dyskomfort.

— Mamy sprawy dla dorosłych. — oznajmił wszystkim, zwracając się zaraz do Kiry: — Może omówimy pewne zagadnienia w gabinecie...?

Zgodziła się z nim chętnie.

— Pańskie zachowanie... — zaczęła, gdy tylko znaleźli się rzeczonym pomieszczeniu.

— Nie możesz ośmieszać guwernera przy dzieciach i ogólnie, James — jednocześnie strofowała go Natalie. — To było... Wysoce niewłaściwe...

— Kto go zatrudnił? — usłyszały, zamiast bicia się w piersi.

— Mój mąż, to chyba oczywiste — odparła Kira nie bez dumy. — Znalazł go w Londynie i John się sprawuje bez zarzutu — oznajmiła twardo.

— Ani mi się śni twierdzić inaczej. — James doskonale udał smutek. — To był niewinny żarcik i byłby zrozumiały dla wszystkich, gdyby w tamtym pomieszczeniu, nie panowało takie napięcie... — Westchnął teatralnie. — A co do tego pana... Nie rozumiem, dlaczego mąż pani przysłał go tutaj w puszce po marmoladzie, gdy z całą pewnością stać go było na opłacenie kufra na dachu dyliżansu. — Asystentki, przybyłe do gabinetu wraz z hrabinami, ledwie nad sobą zapanowały. Ich pracodawczynie za to trwały w powadze. — Ten cały John, ciągle w tej puszce tkwi i już na pierwszy rzut oka widać, że próbuje zamknąć w niej chłopca...

— To już przesada! — Kira się zdenerwowała.

— ... I mam jedynie nadzieję, że tylko przy tym kołku chłopiec nie ma dzieciństwa, a nie przez cały czas — dopowiedział ryzykownie.

— James, do diabła! Twoje zachowanie jest...! Niestosowne! Wysoce niestosowne! — Zdołał wyprowadzić z równowagi nawet Natalie, której przyszło do głowy, że robi to celowo, by stracić niechcianą pracę.

Ale Kira, gotująca się z gniewu, spostrzegła mimo to, że ten smagły młokos, którego ma ochotę wyrzucić z hukiem za drzwi, wcale z niej nie kpi. Poziome zmarszczki na jego czole były wyraźne i głębokie. Pohamowała więc złość, zastanawiając się, czy to już koniec, czy też on wyskoczy z czymś jeszcze.

Nie doczekała się jednak, ale nie dlatego, że nie miał na to ochoty, czy też w zanadrzu czegoś bardziej bulwersującego do powiedzenia, bo było wręcz przeciwnie. Uważał tylko, że na ostre zagrywki było stanowczo za wcześnie. Zamiast tego zaproponował grzecznie, aby hrabiny zostały w gabinecie same i omówiły na osobności kwestię jego pobytu bądź odesłania w diabły — co wypowiedział dosłownie.

-------------------------------------

Rozdział II - Sprawy kuchenne

-------------------------------------

 — No nie wiem, panie Tager... — odezwała się sceptycznie Luiza, gdy tymczasem asystentka Kiry, Jenny Grindbood, oddaliła się od nich kierując swe kroki gdzieś poza hall.

James wzruszył beztrosko ramionami, myśląc zupełnie nie na temat.

— Muszą coś zrobić ze sobą, inaczej czeka nas zimne lato. I mam tylko nadzieję, że nie pogodzą się permanentnie.

— Nie rozumiem...?

— Byłoby to ze szkodą dla przyszłości anegdot. Pokaże mi pani dom, Luizo? Chyba zna pani tutejsze zakamarki...?

Jenny Grindbood wracała i wyglądała na zmartwioną. Luiza zrezygnowała więc z odpowiedzi, chociaż na usta cisnęła się jej zaczepka nieprzystająca porządnej kobiecie. Pojawił się także nadzorca domu, wraz ze swym zwyczajowym, pogardliwym nadąsaniem.

— Nie zna pan Suzi — oświadczył tonem oznajmiającym, że on zna wszystkich i wszystko. — Ta dziewczyna...

James skłonił zgodnie i nieśpiesznie głowę, mimo że pragnął podejść energicznie do mężczyzny i w tym wypadku nie interesować się absolutnie szacunkiem dla jego siwych włosów.

— Wiem — opowiedział tylko, ale przy jego głosie zabrzmiało to tak złowrogo, że Hartley pobladł, zacisnął szczęki i odeszła mu ochota na dalsze tłumaczenia. — Coś byśmy przekąsili — James tymczasem zwrócił się do asystentki Kiry. — Zaprowadzi nas pani do kuchni?

>>><><<<

Przy stole zastali trzy kobiety. James, z miejsca przedstawiając się, dowiedział w zamian, że oprócz Suzi, na wyrost nazwanej kobietą, za towarzyszki mają dodatkowo: dwudziestojednoletnią Mai Ilon, mieszkającą i pracującą tu od niedawna i będącą głównym powodem zgody Jamesa na pracę dla Natalie oraz urodzoną w tym domu, liczącą czterdzieści pięć lat kucharkę, Klaudię Chaffar. Ta ostatnia miała ewidentnie jakiś kłopot i zerkała ukradkiem, z nadzieją na Jenny, która z kolei, nie miała najmniejszej ochoty na roztrząsanie tego przy obcych. James poprosił o kanapkę i zanosiło się na dłuższe, milczące posiedzenie.

— Przykro mi, Klaudio. — Po jakimś czasie Jenny uznała, że problem trzeba uciąć. Tym bardziej że nie widziała satysfakcjonującego rozwiązania. — Doskonale wiesz, że trzeba na każdym kroku... — Jej opryskliwy, karcący ton wskazywał, że przykro jej rzeczywiście. — Będę musiała przynajmniej w części... Musisz zrozumieć moje położenie... Nie mogę, ot tak...

— Nie musicie być takie tajemnicze — obraziła się Luiza. — Możemy z panem Tagerem wyjść! — I rzeczywiście zaczęła się zbierać.

— Zostanie pani, Luizo — sprzeciwił się James. — Dziewczyny mają problem, a przecież ta łachudra z hallu im nie pomoże... I żadna to konspiracja — oznajmił pewnie. — Pani Klaudia czegoś nie dopilnowała i teraz musi ponieść przynajmniej część kosztów. Pani Jenny jest przykro, bo nie widzi, bez okradania i oszukiwania pracodawczyni, innego rozwiązania. I tyle. — Kończył kanapkę.

Kobiety spoglądały na niego zaniepokojone, a jednocześnie z nadzieją za postawę. Szczególnie za jednoznaczne i bezpardonowe określenie majordomusa, którego obawiały się i nienawidziły.

— Za jeszcze jedną, taką pychotę, mogę się temu przyjrzeć — zaproponował James, uznając, że pobyt w domu i wtrącanie się w jego sprawy, może równie dobrze zacząć od czegoś błahego. — Może coś wymyślę...? I rzecz jasna, nakarmicie Luizę, to dziecko jest nieśmiałe... — Panie zareagowały wesołością, włącznie z Luizą, a kucharka uznała, że i tak nie ma nic do stracenia.

— Rzeźnik... Właśnie piekę mięso dla wszystkich, bo by się popsuło... A miało być na niedzielny obiad dla państwa i gości... Wiem, że to moja wina...

— Lodówka wysiadła?

— Stare kupiła... Zamrażane już było — odpowiedziała kucharka. — Ale to ja nie dopilnowała, że takie kupiła — posmutniała. — I taki to klops...

— To jego pierwszy występ, czy koncertuje od dawna? — chciał wiedzieć James, ale zauważając kpiarskie spojrzenie Mai Ildon i zakłopotanie kucharki, dopowiedział: — Pytam, czy może zdarzyła mu się pomyłka, czy też ma w zwyczaju kantować, jak tylko ktoś się odwróci...?

— Oszust i złodziej! — zawołała Klaudia. — Pilnować trzeba, a ja... Zagapiła się...

— I jego żona — dodała Mai. — Rządzi się tak, jakby był to jedyny sklep z mięsem w Anglii.

— A jak wygląda? — zainteresował się James.

— A co, chce pan ją uwieść...?! — zakpiła. Pozostałe zachichotały. — Pewnie byłaby wniebowzięta...!

Śmiały się już wszystkie, głośno i szczerze. Nawet Suzi zapomniała na chwilę o swoim gównianym losie.

— Ktoś mnie do nich podrzuci?

— Ona jest dwa razy większa od pani Chaffar. — Mai popatrzyła na niego z politowaniem. Ten pewny siebie Niewiadomokto, nie zdawał sobie jej zdaniem sprawy, w co się pakuje. — A jej czerwona gęba... Jak ją pan zobaczy, padnie trupem — zapewniała.

>>><><<<

Jenny Grindbood, pomimo mieszanych uczuć i braku wiary w powodzenie wyprawy, ale ze względu na fakt, że i tak trzeba było uzupełnić zapasy, zaproponowała podwiezienie służbową bryczką i żeby wszystko grało, wzięli ze sobą Luizę za przyzwoitkę.

Już w godzinę po rozmowie, wjeżdżali do miasteczka Cośtujest, a James zgodził się z założycielami, jak tylko przekroczył progi rzeźnickiego sklepu. Przedtem instruując towarzyszące mu kobiety, o trzymaniu nerwów na wodzy, cokolwiek by się działo.

W środku zastali jeszcze trzy klientki. Nobliwe i korpulentne jak Klaudia. Obsługiwała je kobieta, zgodna z opisem Mai. James nie padł trupem. Obok niej, za ladą, stał sam rzeźnik z tasakiem w dłoni.

— Nnnooo taaak...! — wymruczał James, po około minucie bezczelnego wgapiania się w ekspedientkę. — Teraz już wszystko jasne...

— Co, wszystko jasne...? — zapytał z niepokojem, bulwersujący się powoli rzeźnik.

James nawet na niego nie spojrzał.

— Ona jest taka rozkojarzona, bo przychodzi tutaj podziwiać albo rywalizować...?! Taaak...! — myślał na głos. — Ale szans nie ma żadnych. — Cmoknął z ukontentowaniem.

Mai miała rację w jednym. Kobieta za ladą była bardzo czerwona na... twarzy...

— To moja żona! — Rzeźnikowi wyraźnie nie podobała się sytuacja. Tym bardziej że pomimo obecności Jenny Grindbood, niczego z niej nie rozumiał. — Ktoś pan jest, do cholery...?!

— Tu są kobiety, panie! — skontrował natychmiast James, z autentycznym mieszczańskim oburzeniem, dodając przeciągniętymi zgłoskami: — S z a n u j p a n ż o n ę! — Spojrzał śmiało, w jej małe, zeźlone i również jak u męża zaniepokojone oczka. — Jestem James, pani i jeślim nazbyt śmiałym...? Proszę cię, pani, o wybaczenie... — Skłonił głowę z szacunkiem. — W Londynie całym... Nie mogę po prostu, o pani... — Spojrzał wymownie na jej obfite kształty. — Przechodzić obojętnie, wobec prawdziwej kobiecości...

— Ja ci dam zaraz kobiecość, szczeniaku! — Rzeźnik pomachał mu przed nosem tasakiem. Stanowczo zbyt blisko.

Kątem oka obserwował otoczenie i ocenił, że nie tylko przybyłe z nim kobiety są na skraju wybuchu śmiechu, ale i trójka zastałych klientek. Zrozumiał, że aby przedłużyć farsę, musi do niej dołożyć nieco grozy.

Złapał mężczyznę za ramię, wykręcił, aż tamten jęknął i odebrał mu tasak. Przez chwilę ważył go w dłoni, by wreszcie rzucić nim w ścianę za kontuarem, starannie wybierając punkt i dbając o to, aby ewentualne niepowodzenie nie zrobiło nikomu krzywdy.

— Nie rozumiem gniewu pańskiego, drogi panie! — Pokręcił głową z dezaprobatą. — Czyżbyś się pan ze mną nie zgadzał, co do kobiecości tejże kobiety...?! — Wskazał mężczyźnie własną żonę i nie czekając na odpowiedź, dodał oskarżycielsko: — Czy też tak o nią dba, jak o własny interes...?!

Zapadła niezręczna cisza.

— A co się takiego stało? — przerwała ją właścicielka.

— Zamieszkałem w domu Nathley jako konsultant — poinformował dumnie James, ale już nie o tym, czego ta konsultacja dotyczy. — I w niedzielę, miał się odbyć obiad na moją cześć. Zaprawdę, uczta najprawdziwsza... — Towarzyszki Jamesa, powstrzymały się na szczęście od przewracania oczami. — Goście będą znamienici, a tymczasem kucharka mówi, obecnej tu, pani Grindbood — wskazał Jenny — że coś tam, bo coś tam i trzeba to mięso zaksięgować. Cóż za niedorzeczność! — Roześmiał się hałaśliwie. — Prosić księgową, pragmatyczną osóbkę, o zaksięgowanie czegoś, co nie istnieje? W związku z czym, pani Grindbood jest bardzo zła na kucharkę i słusznie. Pieniądze wydane, towaru brak — zakończył, rozkładając ręce.

— Ale przecież...! — zaprotestować chciał Rzeźnik.

— Ona tu była — przerwał mu James. — Wiem to — zapewnił. — I nawet mam na to świadków. Ona sama zresztą, temu też nie zaprzecza. Ale wyszła... bez mięsa... — Spojrzał, gdzie musiał. — Rozkojarzona zapewne nieobecnością pani... — Skłonił głowę. — Albo...! — Uniósł do góry wskazujący palec. — O zgrozo, wyszła z czymś, co musiała wyrzucić...! — zawiesił na moment głos, by zakończyć niemal konspiracyjnym szeptem: — Czyżby to oznaczało, że pod nieobecność żony, aż tak zaniedbuje pan wizerunek waszej firmy...?!

— Ale, ja nie...!

— Drzazga się odłupała, drogi panie! — oznajmił ze wzgardą James, wskazując na wbity tasak. — Kiedy ja rzucam rekreacyjnie siekierkami, nie ma na to najmniejszych szans... Nie ostrzysz pan narzędzi, jak należy, to może i o firmę nie dbasz — ględził. — I żonie swojej, rodzonej, kobiecości odmawiasz...! A przecież widzę...!

— Co to było za mięso? — Pani rzeźnikowa nie dała się specjalnie oczarować, ale wolała nie przedyskutowywać przy klientkach, wartości sprzedawanego towaru. Poza tym leciutko jej zaimponowało niekłamane w podziwie, w jej rozumieniu, spojrzenie tego ładnego, egzotycznego chłopca.

— Myślę, kobieto najprawdziwsza, że pewnie nie było go wcale...

— Łopatka — podpowiedział Rzeźnik, bojąc się nie wiadomo czemu spojrzeć na żonę. — Miała być — dopowiedział — łopatka...

— Wasza firma, jak sądzę — kuł James — zechce w ciągu tego dnia zgubę dostarczyć? Ta nasza, rozkojarzona pani kucharka otrzyma reprymendę, rzecz jasna, ale praca to praca, a ona coś mówiła o peklowaniu przez noc...? — patrzył wyczekująco na kobietę.

— Oczywiście... Panie...?

— Żadnych panów — zaoponował. — Dla pani, szefowo, jestem James. Po prostu... — Chwilkę odczekał i patrząc kobiecie w oczy, wymruczał: — A pani...?

— Ja...? — zająknęła się. — Ja jestem Penny... James...

— To, do widzenia, mam nadzieję... Pani Penny... — James się ukłonił kobiecie, bez zwłoki ruszył do drzwi i niemal brutalnie popychając przed sobą towarzyszki, warszepnął groźnie: — A tylko spróbujcie...!

— Dopiero gdy znaleźli się na koźle, pozwolił sobie i im na odprężenie.

— Jak sądzicie — zapytał — pan rzeźnik przeżyje dzisiejszą noc...?

Po minięciu zakrętu rżały już nawet konie.

>>><><<<

Po godzinie zjawił się pan rzeźnik. Z łopatką.

— Na drugi raz patrz, co bierzesz! — zawarczał do kucharki.

James zauważył jego przyjazd, a teraz wyszedł z ukrycia zza drzwi.

— To pan będzie dbał o jakość dostarczanych do tego domu produktów — oświadczył mrocznym tonem. — Ja tylko raz mam w zwyczaju rozwiązywać jakiś problem polubownie. — Podszedł do mężczyzny i wyciągnął do niego dłoń. — Owocne lata współpracy...?

I rzeźnik dłoń uścisnął.

------------------------------

Cdn.

 

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Felicjanna · dnia 23.03.2018 14:40 · Czytań: 291 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 3
Komentarze
Darcon dnia 23.03.2018 21:00
Felicjanno, opowiadania, czy też mini powieści często mają mniej czytelników. Dlatego podziwiam Ciebie i jeszcze kilka osób tutaj, na portalu, które mimo to publikują wieloodcinkowe opowieści.
Widzę tu podobne niezręczności, jak w poprzednich częściach. Typu "poirytowanie swoją obecnością", czy "nie uderzanie na ślepo i wypatrzywanie" i w ogóle "zwracające się wszystkie oczy". Tak, jak niepoprawnie brzmią moje zwroty, tak samo źle brzmią Twoje fragmenty w tekście. Myślę, że w dalszych częściach nie będę już wiercił Ci dziury. Chodziło mi o wskazanie Ci błędów, które dość regularnie popełniasz. Wymaga to gruntowanego zajęcia się całością lub bardziej uważanego pisania w przyszłości.
Pozdrawiam serdecznie.
Felicjanna dnia 23.03.2018 23:04
Wiem, że komentarz to wysiłek i poświęcony czas. Sama mało komentuję, ale bardziej z braku opanowania. Niestety widzę błędy innych, a swoje już mniej. I nigdy, nawet najbardziej krytykującego moje pisanie komentarza, nie uznam za wiercenie dziury.
Dziękuję za ten i heh, piszę dalej. Ktoś jednak to czyta i jedyne, co mogę, to próbować pisać lepiej. Tylko, czy naprawdę powinnam aż tak dbać o formę...?
Spotkałam się już z zarzutem, że za bardzo o taką zadbałam i ucierpiała treść. :)
Postaram się eliminować przynajmniej ile dam rady niezręczności i mega zdań.
Dzięki za konkretną wskazówkę :)
Darcon dnia 24.03.2018 11:36
Myślę, że forma jest ważna, ale nie o formę tutaj chodzi. Fragmenty, które wskazałem, to nie kwestia formy, a potknięć stylistycznych. Wróćmy do tych zdań na chwilę.
Cytat:
James, po­iry­to­wa­ny samym fak­tem swo­jej tu obec­no­ści,
Nadajesz obecności cechy podmiotu, osoby. Jak gdyby obecność sama w sobie miała na coś jakikolwiek wpływ.
"James, poirytowany samą obecnością w tym miejscu," James jest podmiotem, miejsce miejscem, a obecność rzeczownikiem, który je łączy.
Cytat:
Wszyst­kie oczy zwró­ci­ły się na­tych­miast ku niemu.
To brzmi dosłownie. Wyobraziłem sobie pomieszczenie pełne gałek ocznych, które patrzą na Jamesa.
"Natychmiast wszystkie spojrzenia powędrowały ku niemu." - Tu jest "forma", o której pisałaś.
"Wszyscy natychmiast zwrócili się w jego stronę." - A to już zwykłe zdanie.
Cytat:
Był jed­nak na tyle opa­no­wa­ny, że nie ude­rzył na ślepo, ale po­sta­no­wił spo­koj­nie wy­pa­trzeć, na kim go użyć uza­sad­nie­nie.

"Był na tyle opanowany, by nie wybuchnąć od razu gniewem. Postanowił spokojnie wyszukać ofiary, na której mógłby się wyładować."
Nie wszędzie kwiecista forma ma uzasadnienie, ale gdyby trzymać się Twojej.
"Był jednak na tyle opanowany, by nie uderzać gniewem na ślepo, postanowił spokojnie wypatrzeć ofiarę, na której mógłby go użyć z uzasadnieniem."
Szlifowanie warsztatu to mozolna praca. Polecam czytać zarówno nieudolne opowiadania, gdzie wyraźnie widać błędy, jak i te błyskotliwe, które nas pochłaniają. Te zazwyczaj trzeba czytać dwa, trzy razy, żeby wyłapać smaczki i zręczności językowe. :)
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
27/03/2024 22:12
Serdeczne dzięki, Pliszko! Czasem pisząc, nie musiałem… »
pliszka
27/03/2024 20:55
Kaz, w niektórych Twoich tekstach widziałam więcej turpizmu… »
Noescritura
25/03/2024 21:21
@valeria, dziękuję, miły komentarz :) »
Zdzislaw
24/03/2024 21:51
Drystian Szpil - to i mnie fajnie... ups! (zbyt… »
Drystian Szpil
24/03/2024 21:40
Cudny kawałek poezji, ciekawie mieszasz elokwentną formę… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:18
@Optymilian - tak. »
Optymilian
24/03/2024 21:15
@Zdzisławie, dopytam dla pewności, czy ten fragment jest… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:00
Optymilian - nie musisz wierzyć, ale to są moje wspomnienia… »
Optymilian
24/03/2024 13:46
Wiem, że nie powinienem się odnosić do komentarzy, tylko do… »
Kazjuno
24/03/2024 12:38
Tu masz Zdzisław świętą rację. Szczególnie zgadzam się z… »
Zdzislaw
24/03/2024 11:03
Kazjuno, Darcon - jak widać, każdy z nas ma swoje… »
Kazjuno
24/03/2024 08:46
Tylko raz miałem do czynienia z duchem. Opisałem tę przygodę… »
Zbigniew Szczypek
23/03/2024 20:57
Roninie Świetne opowiadanie, chociaż nie od początku. Bo… »
Marek Adam Grabowski
23/03/2024 17:48
Opowiadanie bardzo ciekawe i dobrze napisane.… »
Darcon
23/03/2024 17:10
To dobry wynik, Zdzisławie, gratuluję. :) Wiele… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty