– Kto z was nigdy nie mówił do siebie? Anno, opuść rękę. Ty akurat mówisz. Słyszałem.
– Owszem, jednak tylko wtedy, gdy dzień jest bardziej przejrzysty niż inne. Ptaki i kamienie rozumieją, co mówię. Kiedy przechodzę ogrodem, kwiaty odwracają głowy w moją stronę. Wystarczy, że powiem, jak bardzo mi dokucza skwar, rodzi się wiatr. Najpierw w szczytach drzew, po czym spada, rozwiewa włosy, chłodzi twarz. Wtedy pyta: – Już dobrze, Anno? – dziękuję – odpowiadam, bo niestosownie byłoby przemilczeć odpowiedź.
Myśl i słowa potrafią nadać sens istnieniu, zburzyć spokój lub zbudować. Skłamać i obnażyć prawdę, choćby była bardziej fioletowa, niż sińce na brzuchach sierpniowych śliwek. Sprawić narodziny nadziei albo zepchnąć z zielonej skarpy w przepaść. Schwycić za gardło i zdusić wyznanie każdego uczucia lub nauczyć latania nad bzdurnymi problemami, wypchać przed szereg rozdrapującej rany miernoty.
Kiedyś powiedział: Dzień dobry, wiosno! I przez wiele lat byłam wiosną. Nosiłam w sobie światło, sprowadzałam zza mórz kolorowe ptaki, rozkwitałam pąki liści, zieleniłam skwery, nabłyszczałam sierść dachów, budowałam nowe niagary, wypiętrzałam kolejne ośmiotysięczniki. Podnosiłam kąciki ust napotkanych ludzi. A gdy zmierzch majowych wieczorów składał do pary dłonie, zbliżał do siebie kochanków, zlepiał usta i myśli rozwiedzionych małżonków, to także było moje dzieło. Każda wiosenna rewolucja, zryw przeciwko tyranii chorych królów – byłam nimi.
Później rzekł: Niczego nie umiesz. Odchodzę. Nie mów nic! I stałam się brakiem wyczucia, odchodzeniem, akuszerką każdej klęski. Bez dialogów, monologów. Bez logos…
Ktoś pytał o imię – milczałam, o godzinę – wskazywałam zegar wieży lub wybijałam palcami: Trzy, sześć, dziesięć… Ale gdy pytano: Dlaczego? – nie umiałam powtórzyć szczeliny ust. Rozerwać zrośniętych różową błoną warg, wskazać powodu. Wokół panowało nic, wymierały miasta, ludzie – mięso świata na zimnym biegunie. Zamarzałam, pozbawiona skrzydeł, skrzeli, ramion.
Gdy mówię do sprzętów, mówię do każdej cząsteczki, atomu, atmosfery, pamięci o zmarłych i żywych, którzy wyjechali, pozostawiając w lampach i lustrach ślad, zapach, pamięć gestu, odgarniającego kosmyk, poprawiającego krawat. Fali dłoni, kładzionej na klawiaturze pianina, trajektorii palca między naślinieniem a następną stroną powieści o zmyślonych ludziach. Łuku łyżki, prowadzonej od talerza do ust.
Raz jak sępy czekają na ofiary kiepskiego losu, raz, żywiąc się okruchami desygnatów, ożywają. Cierpliwe wobec cieni. Przeczekują. Niczym kołysanki: Od uśnijże mi, uśnij, do: wieczne odpoczywanie.
Wracam z podróży i mówię: Witaj, domku, co znaczy: Mamo, tato, kocham dom, który po latach stał się moim. Siedzibą plastrów na rany dzieci i zwierząt. Zaklęć o dzikich łabędziach i balladach Wertyńskiego, kruchych wyznań i awantur o ule w ogrodzie. Drzazg w drewutni, strachów na strychu.
– Anno, ale… już nie... Był wyp... Nie z tw… On prz…
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt