Chciałem zajrzeć do środka przez witrynę, ale słońce odbijało moje oczy. Oddaliłem się kilka kroków i ujrzałem siebie w pełni – od stóp po czubek. Odwróciłem wzrok, po chwili znowu spojrzałem na siebie zamiast do środka. Co sprawiło, że stałem akurat tam i wtedy?
Czas wydawał się obojętny, a ulica Mariacka nijak nie przypominała imprezowej mekki. Była jak odkurzony kąt pokoju. Za czasów kiedy mieszkałem kilka bloków obok, często szwendałem się tu od lokalu do lokalu. W godzinach wieczornych lądowałem w pijalniach z tanim alkoholem, zaś w godzinach rannych w pijalniach z alkoholem niedrogim. Właściwie rzadko kiedy było mnie stać na więcej. Po wypłacie pozwalałem sobie na tę włoską knajpę na samym końcu, przy kościele. Jeden dzień w miesiącu. Ubierałem wtedy białą koszulę, wyliczałem w głowie ile zapłacę razem z napiwkiem, a gdy kelner przynosił menu, starannie oglądałem nazwy posiłków, których nie zamówię, i zamawiałem to, co zamawiałem zawsze. Dużą, włoską pizzę z pysznych włoskich składników.
Zaś lokale z tanim alkoholem przyciągały mnie z przyczyn odwrotnych. Bez znaczenia, czy miałem na sobie klapki, dres i białe skarpetki do połowy łydki, mogłem być w biegu, przypadkiem jak i planowany, mogłem być każdym, nikt nie zwracał na mnie uwagi. O tę obojętność chodziło. O bycie niewidzialnym w samym centrum miasta.
Wracając jednak do niewiedzy. Dzień się kończył. Było szaro. Szaro w lato, czyli pomarańczowo. Słońce chyliło się ku innej części, a dla mnie w dalszym ciągu czas wydawał się bezwymiarowy. Skąd się wziąłem? Pomyślałem o Kryśce, że z niej wylazłem – jak to się stało, że dwadzieścia pięć lat później stoję na ulicy Mariackiej, widząc w witrynie coś nieuzasadnionego? Przysiadłem na gzymsie i tarłem skronie licząc, że wymasuję stracony czas.
Zacząłem wywracać kieszenie, tytoń, zapalniczka, w tylnej portfel, w marynarce małpka czystej, jakieś papiery, gumy do żucia, gumki. Tyle mi powiedziało moje wewnątrz. To, co mówi w każdy inny dzień w roku. Zrobiłem łyka i jeszcze raz zajrzałem w witrynę. Odczekałem kilka sekund i wszedłem do środka.
Barman miał wyciągnięte szelki na białą koszule, dziurawe spodnie i pospolitą twarz, taką jak miliony moich rówieśników. Włosy zaczesane na bok, przedziałek po prawej, lekki zarost. Wyglądał po prostu, podobnie do przyczyny, która mnie tu przywiozła. To jak się prezentował nie miało wpływu na naszą rozmowę, właściwie na jej brak. Patrzył w komórkę. Ej, koleżko – zawołałem. Podbiegł i grzecznie przeprosił, zagapił się. Poprosiłem o podwójną cytrynówkę na lodzie.
Lokal wydawał się przeźroczysty. A może? Czy stał się dopiero wtedy, gdy do niego wszedłem? Ludzie byli nachyleni nad swoimi telefonami, nie rozmawiali ze sobą za dużo, a jeśli już, robili to nie tracąc kontaktu wzrokowego z ekranem. Nad barem wisiał płaski telewizor wciśnięty w obudowę ruskiego Rubina. Na ścianach przyklejone wycinki ze starych gazet dawały do zrozumienia, że kiedyś też się istniało. Wszystko na wzór PRLu. Miało nim pachnieć i być vintage. Co prawda nikt w środku nie miał pojęcia jak pachnie komunizm, włącznie ze mną.
Wiedziałem, że nie mam ochoty na następną kolejkę, właściwie nie miałem ochoty na nic z tego lokalu. Nawet wzrok mój jakoś nie leżał, spływał po pozostałych. Nie potrafiłem zawiesić oczu – jakbym nie mógł wbić pinezki w tablice korkową. Jeśli miejsce jest dokładnie takie jak pamiętasz, i spełnia swoje warunki, czy tego chcesz czy nie, będzie dokładnie takie samo jak wczoraj, przed wczoraj, przed tygodniem i przed rokiem. Ludzie mają oczekiwania w stosunku do czasu. Ma być nowocześnie. Inaczej. Wnętrza mają się panoszyć, starać się być – nadgonić. Tymczasem przychodzisz do baru za rutyną, i trafiasz właśnie na nią. Nic tak nie rozczarowuje jak fakt, że znowu nic się nie zmieni.
Rozglądałem się to w prawo, to w lewo, zresztą, przez rozproszony wzrok było to kompletnie bez sensu. Miałem już wstać i iść, gdy przysiadła się do mnie starsza pani. Musiałem przegapić jej wejście do lokalu. Spytała, czy kupię różę dla wybranki. Oczywiście, mruknąłem, i dodałem po chwili: razem z wybranką. Nie pocieszyło ją to. Pan kupi, ucieszy się. Dałem jej piątka i powiedziałem, że róża jest dla niej. Wychodząc zaczepiła jeszcze kilka osób, lecz nikt jej nie uzdrowił. Przy wyjściu wręczyła różę kobiecie siedzącej w loży pokazując na mnie palcem. Podejrzewam, co mogła powiedzieć. Nie robiło mi to różnicy. Wróciłem do drinka. Patrzyłem w niego, i rzeczywiście, wszystko było takie jak zawsze. Mój oddech, tętno, głosy wokół, czas. Materia nie rozchodziła się w żadną ze stron z mojego powodu. Powietrze samo w sobie nie wydawało żadnego dźwięku. Byłem kompletnie taki sam jak przed laty, to miejsce było takie samo, i podejrzewam, że ta włoska knajpa na końcu drogi była niezmienna.
Co robiłem? Jak się tu znalazłem? Ćpałem? Eksperyment z tabletką gwałtu? W dalszym ciągu rozkminiałem skąd się wziąłem, co prawda nie tak gorączkowo, alkohol robił mnie coraz bardziej obojętnym. Patrzyłem w drinka a reszta stawała się taka jak on. Odczułem jakby do szklanki wskoczył cały sens, oprócz ostatnich dwóch godzin.
Przed chwilą chciałem wstać i iść, teraz ta myśl wydaje się głupia, bo gdzie pójdę? Na pociąg? Do domu? Do domu mi spieszno? Pojebało mnie?
Nagle wylądowała róża na barze. Spojrzałem nań, później na nią.
– To miłe – powiedziała.
Usiadła i czekała aż coś odpowiem. Nie za bardzo wiedziałem jak się zachować i nic nie odpowiedziałem.
– Wiem, jesteś gejem, to bez znaczenia, i tak możemy się napić.
Poprosiłem barmana aby nalał cytrynówki. Wystawił głowę znad telefonu i mruknął abym powtórzył. Powtórzyłem. Gdy nalewał przez ramię, zaczęła coś opowiadać, coś w stylu, że zna fajny klub. Tu blisko.
Nim się obróciłem, byliśmy właśnie tam. W fajnym klubie. Przy szatni spytała, czy nie zostawiam marynarki. Kiwnąłem głową na nie. Oboje wiedzieliśmy co jest pięć. Oddając jej marynarkę, nie mógłbym spierdolić niezauważony.
Przy barze głośno. Mówi przybliżając usta do moich uszu, że stawia. Wzięła po kieliszku. Wypiliśmy od razu. Wzięła jeszcze kolejkę i poszliśmy na tyły, przeciskając się przez tłum. Muzyka wreszcie ucichła, mogliśmy w spokoju na siebie popatrzeć. Wcześniej, w barze, nie zadałem sobie trudu by ją obejrzeć. Miała włosy, jak kobieta. Długie, ciemne. Miała dupę, w gruszkę. Nogi długie. Była ładna. Co skreślało ją już na początku.
Przeszło mi przez myśl, że ją zabije. Jeszcze dziś. Po chwili zaśmiałem się sam do siebie. Przecież nie jestem mordercą. Zerżnę ją tylko. Jak kurwę.
Język coraz bardziej się rozplątywał. Zachowywaliśmy się jak stworzeni dla tej chwili właśnie. Ale tak to jest z ładnymi kobietami. Wszystko jest idealnie, dopóki nie weźmiesz takiej do łóżka.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt