Nosiłem dzielnie lampiony
Na króla uczty biesiadne
Biłem odważnie też w dzwony
Na starej wieży szkaradnej.
Deszcz moczył zamku ruiny
Głazy, co prochem się stały
Pośrodku dzikiej gęstwiny
Gdzie ptaki niegdyś śpiewały.
Kiedyś stadko jeleni
Płochliwych, o gładkiej skórze
Przybyło szukać strumieni
W starym, spękanym już murze.
Czasami znów wilk samotny
Warczał, kły szczerzył z daleka
By w nocy jęk swój sromotny
Do podniebnego wznieść mleka.
A innym zaś razem dziki
Co mocą kłów błyszczą w kniei
Złapać się dały we wnyki
Stawiane w błotnistej brei.
Dzięcioły stukały pilnie
Mrówki wznosiły mrowisko
A król mój pragnął usilnie
By trwało w lesie to wszystko!
Nosiłem przeto lampiony
Na króla uczty biesiadne
Gdy siadał siwy, zmęczony
W starej jadalni szkaradnej.
I mówił: „Witam Was wszystkich
Mieszkańcy mojej ruiny
Ze stron dalekich i bliskich”
I zjadał garść jarzębiny.
Lampiony w próżni świeciły
Oświetlały pajęczyn puszcze
A on na tronie przegniłym
Zasypiał przykryty bluszczem.
Wtedy gasiłem lampiony
Zdmuchując świece ich wszystkie
Jakoby światła embriony
Przykryte figowym listkiem.
Rankiem uderzałem w dzwony
By czaszki zbudzić i kości
A król był zadowolony
Że martwych ma tylko gości.
I mówił: „Nie ożyjecie!
Choćby tysiąc dzwonów biło!
Skórą się nie nakryjecie
Gdyż ciało Wasze przegniło!”
Tak szydził z nich przez dzień cały
Ja zaś w dzwony biłem dzielnie
A kości zastygłe trwały
Choć kpiną trafiane celnie.
Aż raz po uczcie wieczorem
W jednym, jedynym lampionie
Błyskała świeca kolorem
A jam nie wiedział, że płonie.
Mych ust się wichrom oparła
Dać się zagasić nie chciała
Swój płomyk nocy wydarła
I ciemność wciąż oświetlała.
Aż król swe podniósł powieki
Popatrzył wokół zdziwiony
Szukając źródła tej rzeki
Blasku, co był nim pojony.
I znalazł świecę przekorną
Stojącą naprzeciw losu
Wobec burz jego oporną
Świecącą pośród chaosu.
I spojrzał na nią z uśmiechem
I rzekł: „To ja jestem Tobą”
A wraz z ostatnim oddechem
Zabrał jej płomień ze sobą.
Nosiłem dzielnie lampiony
Na króla uczty biesiadne
Aż go nie skryły zasłony
Komnaty śmierci wszechwładnej.
A teraz w dzwony uderzę
Bić będę aż się przemienię
W ruiny zamku i wieżę
I w na proch starte kamienie.
Bić będę aż nie ożyję
W czaszkach i w kościach, i w królu
Dopóki mnie nie przeszyje
Świeca słodyczą wśród bólu.
I nosić będę lampiony
Na własne uczty biesiadne
Uderzać też będę w dzwony
Na sobie – wieży szkaradnej.
Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt