W poczekalni urzędu zatrudnienia zastali spory tłum. Zgodnie ze zwyczajem, wchodziło się do biura według kolejności pojawienia się w poczekalni. Teraz jednak, przybyło jednocześnie zbyt wiele ludzi i trudno było ustalić kto wchodzi następny. Nikt nie rejestrował przybyłych, nie wydawał numerków ani nie pilnował porządku. Ludzie siedzieli na krzesłach pod ścianą, rozmawiali z sobą, chodzili po holu a niektórzy palili papierosy przy wysokich popielniczkach na cienkich nóżkach, ustawionych na podłodze.
Ktoś przy oknie rozpiął koszulę i wachlował się odwrócony tyłem do tłumu. Większość mężczyzn nosiła ciemne, podniszczone koszule i spodnie wypchane na kolanach. Kilku posiadało amerykańskie dżinsy. Przyodziewek dziewczyn i kobiet, to przeważnie ciemne spódnice i jasne bluzki, także obcisłe w biodrach spodnie z szerokimi nogawkami. Jurek wystroił się w przytarty i przybrudzony, zielony garnitur. Pod rozpiętą marynarką widać było nową koszulę polo miodowego koloru. Zygmunt paradował w zbyt ciasnych, spranych, dżinsach Wrangler i niebieskiej koszuli.
Dzień był ciepły i wewnątrz zatłoczonej poczekalni unosiła się woń niekąpanych i przegrzanych ciał. Zygmunt i Jurek, zmieszani z tłumem, jak wszyscy, zatrzymali się przy tablicy ogłoszeń. Znaleźli informację, że „do pracy na statkach kieruje się wyłącznie osoby z uprawnieniami wydanymi przez urząd morski”. Statki oznaczały tu łajby portowe, zatokowe i te z „białej floty”. Wszystko to należało do Zarządu Portu Gdańsk, Przedsiębiorstwa Robot Czerpalnych i Podwodnych oraz do Żeglugi Gdańskiej.
Gdy czytali ogłoszenia, do poczekalni wszedł mężczyzna nie pasujący swoim wyglądem do reszty zebranych. Był średniego wzrostu, lat około 38, z pulchnymi policzkami i palcami u rąk, przypominającymi serdelki. Jego miękka, otyła sylwetka, jasna cera, resztki blond włosów i jasny garnitur, dopełniały obrazu kogoś, kto nigdy w życiu nie skalał się pracą fizyczną. Sprawiał też wrażenie nie nadającego się do zwyczajnej roboty. Był jednak pewny siebie, gdy donośnym głosem zawołał:
- Panowie! Proszę o uwagę! Potrzebuję operatorów lekkiego sprzętu budowlanego! Praca od zaraz! Proszę chętnych o zgłaszanie się do mnie!
Obaj, Zygmunt i Jurek, spojrzeli na werbującego.
- Czy potrzebne są jakieś uprawnienia? – krzyknął ktoś z tłumu.
- Nie, nie są potrzebne.
- Czy ten sprzęt to taczki i łopaty?
- A co, taki młody człowiek jak pan boi się taczek i łopaty?
- Ile się zarabia?
- O warunkach zatrudnienia będę rozmawiał z chętnymi do pracy i nie tu.
Nagła zmiana sytuacji w poczekalni stworzyła pewne zamieszanie. Zygmunt i Jurek, wykorzystali to, podeszli bliżej drzwi wejściowych do biura i gdy kolejna osoba wyszła stamtąd, wśliznęli się do środka. Wewnątrz były trzy biurka i przy każdym siedziała urzędnicza, dwie obsługiwały klientów. Podeszli więc do tej trzeciej bez zajęcia. Była w średnim wieku, chuda i patrzyła na nich wzrokiem Bazyliszka, czyli takim, który potrafił zabić.
- Dzień dobry, jesteśmy zainteresowani pracą na statku i potrzebujemy skierowania. – Odezwał się Zygmunt.
- Czy macie uprawnienia z urzędu morskiego? – zapytała urzędniczka.
- Ja mam a kolega właśnie zamierza wyrobić
- Czy mogę zobaczyć pana dowód osobisty?
- Proszę bardzo. – Położył dokument na biurku.
Urzędniczka przekartkowała strony, patrząc pobieżnie na wpisy, oddała dowód i stwierdziła autorytatywnie:
- Bez miejscowego zameldowania nie otrzyma pan skierowania od nas, bez zatrudnienia nie zameldują pana na terenie Trójmiasta.
- Dokładnie tego się spodziewałem – pomyślał Krzysztof, ale nie dał się zbyć i zapytał: - na jakim statku mógłbym, ewentualnie, otrzymać pracę w tej chwili, gdybym był zameldowany? Posiadam świadectwo motorzysty okrętowego polskich statków morskich.
- Mamy zgłoszenia z PRCiP-u i z Żeglugi Gdańskiej.
- Czy mój kolega, bez kwalifikacji morskich, może liczyć na zatrudnienie tam, jakimś sposobem?
- Jeśli przedsiębiorstwo zgłosi do nas chęć zatrudnienia go, to my takie skierowanie wystawimy.
- Dziękujemy bardzo za informację i do widzenia.
Urzędniczka nie odpowiedziała.
Całą rozmowę przeprowadził Zygmunt, bo statki były jego specjalnością. Na korytarzu nie zastali już pulchnego werbownika. Wyszli z biurowca przed budynek.
- Przejdźmy się teraz na Długą i nad Motławę, tak dla odprężenia – zarządził Jurek – wygląda na to, że nasze plany na nic.
- Poczekaj, wytłumaczę ci to później.
Przy ulicy Długi Targ, tam, gdzie stoi Złota Brama, Fontanna Neptuna, Ratusz Miejski z wieżą, Zielona Brama i gdzie jest mnóstwo pięknych, odbudowanych kamieniczek, patrzył Krzysztof po oknach wystawowych za widokówkami. Zobaczył je w sklepie o nazwie: Towarzystwo Przyjaźni Polsko Radzieckiej. Była tam też tabliczka z napisem: Mówimy po Rosyjsku. Gdy weszli, Zygmunt zapytał całkiem poważnie, celowo ugrzecznionym tonem:
- Czy mówi się tu też po polsku?
- Przecież, że się mówi, tu jest Polska – syknęła ekspedientka rozdrażniona.
- To z kim rozmawia pani po rosyjsku?
Nie odpowiedziała. Teraz wtrącił się Jurek:
- Oni nie potrzebują rozmawiać z panią po rosyjsku, bo podróżują w dużych grupach ze swoim tłumaczem i politrukiem.
Ekspedientka nie zareagowała na tak oczywistą prowokację. Jurek jednak próbował dalej:
Czy zna Pani ten kawał o ruskiej wycieczce przy pomniku Sobieskiego?
Pani i towarzyszka, najprawdopodobniej, milczała uparcie.
Krzysztof kupił widokówki i znaczki. Te kartki, wszędzie w Trójmieście, we wszystkich sklepach i kioskach Ruchu, były takie same; słaba ostrość i nędzne kolory. Napisał i zaadresował je do mamy oraz do Basi. Jurek nie wysyłał widokówek. O żonie starał się nie myśleć. Zygmunt wrzucił kartki do skrzynki pocztowej przy chodniku. Gdy doszli do końca Długiego Targu i do Motławy, znaleźli wolną ławkę i usiedli. Jurek patrzył na zacumowany statek białej floty, który przyjmował właśnie pasażerów na pokład.
- W PRL musi być wszystko trudne, nic nie można osiągnąć wprost i ciągle trzeba kombinować. Oni nas nie zameldują w Trójmieście, ale załatwimy to poza terenem miasta – powiedział Zygmunt. „Oni”, to byli wtedy rządzący krajem jak i wszyscy inni na ich usługach.
- Jak?
- Zwyczajnie. Zaczynamy od Głosu Wybrzeża, który kupujemy tak szybko, jak tylko ukaże się w kioskach. Potem czytamy ogłoszenia i szukamy czegoś dla siebie.
- Znasz nazwy tych wiosek?
- Niektóre znam, gdy byłem w wojsku, jeździłem tam na zabawy w remizach strażackich i w świetlicach wiejskich. Inne wioski chętnie poznam. Będziemy szukali czegoś blisko miasta i przy linii kolejowej.
- Chcesz żyć na wsi?
- Tu innej możliwości nie ma, Jurek. Nie wiem jak ty, ale ja przyjechałem do Trójmiasta, aby pracować na statku i nie mogę czekać aż mi się pieniądze skończą. W tamtej wiosce nie będę na zawsze.
- Ja też przyjechałem tu, aby pracować.
- Dobrze się więc składa. Od jutra wertujemy gazetę. „Głos Wybrzeża” ukazuje się wcześnie po południu.
Jurek patrzył na statek białej floty, który właśnie zrzucał cumy i odbijał.
- Czy na takim statku dostaniemy pracę? – zapytał.
- Biała flota, to jak autobusy miejskie, mnie to nie interesuje. Na razie, popracuję na holowniku a potem, popłynę w świat prawdziwym statkiem.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt