— Można było uratować Tomka Mackiewicza. Należało to zrobić natychmiast. Nanga Parbat, dziewiąty, co do wielkości szczyt świata, kolejne życie wykreślił z rejestru — mówi Elisabeth Revol, uratowana przez czterech polskich himalaistów.
Zamazane zdjęcia, komunikaty na gorąco, międzynarodowe konferencje — nie widać ich końca, ani tego, co odszedł. Rzeczywistość wirtualna zastępuje tę konkretną. Serdeczny pogrzeb trwa. Słowa przywierają jak klajster, szumiąc, robią z głowy pudło rezonansowe. Wystarczy! Odrywam wzrok od ekranu telewizora, snuję się z pokoju do pokoju. Myślę o miejscach niedostępnych, o tym jak wiele tego świata - jest pozornie - po nic.1 Przez cegły i tynki przenika obraz zbocza w płaszczu wiecznego śniegu. Ponury pejzaż, zastygam w jego ramach. Na wysokości 7400 metrów pod kopułą, widzę ich dwoje. Jawią się jak znamiona na białej skórze góry. Targani wiatrem, kąsani zimnem do ostatniej niewyraźnej sylaby, walczą o życie. Zbyt szaleni, by przetrwać. Choroba wysokościowa i śnieżna ślepota kładą tamę wszystkiemu. Złowroga, lodowa szczelina studzi nadzieję, miesza się z rozpaczą. Cisza. Wszystko ustało, tylko śnieg przesypuje się pod ciężarem zmarłej samotności.
Dar, który niczemu nie służy. Nie trzeba się spieszyć z umieraniem, krzyczą, wraz ze mną, litery książki Erica- Emanuela Schmitta. Myśli stają się coraz bardziej natrętne, obezwładnia strach przed czekającą, kolejną próbą, a przecież chcę tak mało: zostać starym człowiekiem, mieć starego męża...Ten świat jest niedorzeczny!
Pcham kolejne podwójne drzwi, nie przytrzymując ich za sobą. Staję przy oknie. Pusto i głucho na ulicach. Paryż śpi. Adam siedzi, jakby zamienił się w kamień. Nieprzenikniony, z jedną skarpetką na nodze, drugą w ręku. Nic mówi, nie musi. Wstaje z krzesła, odstawia na bok filiżankę. Porcelanowe cacko ciaśniej przylega do spodka.
— Czym jest szczęście żony himalaisty? Niepokojem, polem bitwy, ciągiem bezsennych nocy, pytań, dręczących wątpliwości.3 Milczysz? Moje wspomnienia to jak pocztówka sprzed lat, wyciągnięta z ciemności pawlacza.
Pamiętasz? Był koniec tygodnia, październikowa sobota. Niebo pojaśniało, w okamgnieniu wyschły chodniki. Marche de la Porte de Vanes, niezwykły targ staroci w Paryżu, pod gołym niebem, przyciągał niczym magnes kolekcjonerów na pudłach. Gdzie okiem sięgnąć rozsiadły się przeróżne drobiazgi. Niespeszone starością, błyszczały zalotnie, kusząc bez reszty, aby tylko zawładnąć czyjąś duszą.
Wiele było tego chodzenia. Wyzwolona z ciała zatrzymałam się przed kartonowym stołem uginającym się pod ciężarem porcelanowych cudeniek.
Niespodziewanie, przypadkiem spostrzegłam was razem. Trzymał cię czule w ręku. Nie mogłam oderwać oczu. Zupełnie znikąd zjawiła się myśl: muszę ją mieć za wszelką cenę.
Wysoki, przystojny chłopak w skórzanej kurtce i rozchełstanej koszuli poczuł, że się przyglądam. Stałam, aż nieznajomy wykrzyknął:
— Ta filiżanka jest tobie przeznaczona.
Co on mówi? Czy to na pewno do mnie?, przebiegła myśl.
Podszedł, lekko dotknął ramienia.
— Muszę wiedzieć, kim jesteś.
Zaprotestowałam gestem, wbrew sobie.
— Jestem, Adam. Już lepiej?
Uśmiechnęłam się niepewnie. To miły chłopak, bardzo miły, coś podpowiadało.
Spacer o zmierzchu, to nie był mój pomysł.
— Śnię o niczym i nic nie śnię — wyszeptałam oszołomiona, podając mu dłoń.
Szliśmy niespiesznie przez park, dalej starym mostem nad Sekwaną. Ciepły wiatr gorliwiej oplatał gałęzie, liście szeleściły pod stopami. W moim koszyku leżałaś ty, lekka jak piórko, równie szczęśliwa. Zwykłe zdania i słowa nabierały nowego sensu; wyrazistego, niebanalnego. Same dobre myśli, tylko pragnę się zakochać.1, przemknęło.
Niewiele kolorów pozostało z tamtej jesieni. Zostawiły poczucie winy, nie zawsze wyraźnej, nie we wszystkim oczywistej. Już styczeń, zimowa wilgoć daje się we znaki, przenika przez szpary. Szczelniej zasuwam zasłony. Za plecami słyszę kroki, nerwowe pocieranie zapałki. Odwracam się. Pudełko wypada z rąk Adama, jego wzrok spoczywa na moich wargach. Łagodność pocałunku. Ciało daje się ukołysać, ale w oddechach kołacze się prawda. Nie musi nic mówić, nie chcę. Słyszałam je wiele razy.
— Jak ci wiadomo... — Potem milczy i dodaje. — Już w ten weekend wyjeżdżam do Pakistanu, w Himalaje. To ćwiczenie mnie uspokoi. Urodziłem się do takiego życia. Wrócę, obiecuję.
Znowu to szeptanie obietnic samemu sobie.3 Napięta struna pęka. Adam reaguje szorstkim gwizdem, próbując ponownie mnie objąć.
— Ty nie potrzebujesz domu, potrzebujesz marzenia. Stąd nie widać Nanga Parbat, szarlatana, zabójcy na życzenie, nie pomoże ci nawet blask zapałek. Ostatnio, w Himalajach cudem uszedłeś śmierci, już zapomniałeś? Wspomnienia wzbierają strachem, wiszą jak ciężki żyrandol nad naszym stołem.
Krzywi się, uniósł na moment brwi, patrzy z mieszaniną zaskoczenia i znudzenia.
— A, jeszcze jedno... Coś się w nas pruje, boleśnie uwiera. Obudź się! Góry rządzą naszym życiem. Widzę, jak wracasz: poruszona twarz, zmęczone od wiatru i śniegu oczy, ale nie dajesz poznać po sobie, kryjąc się przede mną wstydliwie w łazience. Potem, przez moment, jest inny wymiar, jakbym kradła słońce. To najkrócej opowiedziana historia twoich powrotów. Dziwna ta nasza miłość, nie uważasz?
Chrząknął i usiadł, robiąc wielkie oczy. Tłumiony płacz utrudnia mi mowę. Adam robi niecierpliwy gest, rzuca ostre spojrzenie.
— To wszystko? Cóż, nic nie rozumiesz. Nic — mówi, usilnie wciskając mi w dłoń plik dokumentów.
Chętnie wrzuciłabym je do kosza, czuję się jak współpasażer pociągu donikąd. W tej samej minucie małe naczynie w niebieskie bratki, niechcący potrącone rękawem męskiej marynarki, uderza z krzykiem o podłogę. Zostaję sama. Porcelanowy pył powoli miesza się ze łzami. Na stole leży wciąż nierozpakowany, urodzinowy prezent.
****
Drgnęła firanka, mama jest w domu. Otwiera drzwi, zaprasza do środka. Pełnia wiosny, maj, a mnie nic nie cieszy. Czas, jakby stanął w miejscu. Jestem i nie jestem. Człowiek, którego kocham i podziwiałam, chce bronić swoich świętości za wszelką cenę, wbrew rzeczywistości, wbrew racjom. Adamie, lepiej być żywym tchórzem, niż umarłym bohaterem! Jak znaleźć drogę od ciebie do życia? Łapiąc się ostatniej myśli, zaczynam mówić. Mama nie patrzy na mnie, nie przerywa zajęć. Leje ciasto naleśnikowe na skwierczącą patelnię. Wygląda, jakby nie potrafiła się uśmiechać. Skończyła, szorstkie dłonie wyciera w fartuch.
— Wspinaczka wysokogórska to piękny sport — wyrzuca z siebie jak wstydliwe wyznanie.
— Mamo, a cała reszta nie ma znaczenia? 4
— A co chciałabyś usłyszeć...
Beznamiętny ton jej głosu stał się twardszy. Urwała, jakby chciała jeszcze coś przemyśleć, dodać.
— Moja adwokatka powiedziała to samo, przed przekazaniem mi dokumentów rozwodowych — odpieram urażona.
— Sama widzisz.
Macha ręką.
— Zapewne pomyślałaś, że jestem starą wariatką.
----------------------------------------------------------
1."Serce Chopina", Jacek Dehnel.
2. „Księga snów”, Nina George.
3." Czarownica z Portobello", Paulo Coelho.
4. „A cała reszta nie ma znaczenia”, Comello Lodovica.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt